• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Mroczne Zaułki » Spróchniała Chatka
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 10 Sierpień 2011, 10:35   Spróchniała Chatka



      Niczym odrzutek, jest to budynek trzymający się na niejakim uboczu. Przeraźliwie wąski i krzywy, zdawać by się mogło, przeczący wszelakim prawom fizyki, a próchniejące połacie drewna i wykruszone na chodniku wióry jedynie potęgują owe niesmaczne wrażenie. Malaryczne światło dobywające się z mizernej latarenki zawieszonej nad gankiem stanowi jedyny ratunek dla błądzących w gęstym mroku. Całość prezentuje się nadzwyczaj chorobliwie i odpychająco, zaś co rusz spadające z trzaskiem dachówki wcale nie zachęcają do przestąpienia przez próg.
      Jakież zdziwienie może nastąpić po jednakowoż, wstąpieniu do tego niechlujnego przybytku. Budynek przypominający pudełko zapałek, istotnie, stanowi zaprzeczenie jakichkolwiek praw, a jego wnętrze składające się z parteru, dodatkowego piętra i podziemnej kondygnacji uzbrojony jest w dość pokaźną ilość, przestronnych pokoi, swą wielkością zdolnych rozepchać połowę dzielnicy. Wieść niesie, że to pierwotny właściciel zaprzedał swą duszę diabłu, aby ten obdarował go swą mocą, a ów dom stanowił owoc jego czarcich konszachtów. Właściciel zaginął, wraz ze swoją rodziną, zaś pech na nich ciążący na stałe zagnieździł się w obdrapanych ścianach zrujnowanego budynku, nie oszczędzając żadnego z jego przyszłych gości.
      Stałym bywalcem jest tu jedynie pewna ponura mara, prędzej zjawa niż kobieta, której zmysły uleciały wraz ze świetnością tego domu.

      Piętro:
      > Sypialnia Josephine
      > Łazienka

      Parter:
      > Salon
      > Biblioteka
      > Jadalnia
      > Kuchnia

      Piwnica:
      > Sypialnia Cyrille
      > Pracownia
      > Pusty pokój
      
    Nemo
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 19 Listopad 2011, 21:50   

    Gdzieś tak w połowie drogi powrotnej do domu roztrzęsiona Nemo się lekko uspokoiła, mniej więcej wracając do zwyczajnego melancholijnego stanu, jaki zazwyczaj gościł w jej sercu. Nadal po głowie błądziły jej chore rozmyślania na tematy co najmniej odbiegające od realiów Krainy Luster... Pierwszy raz w życiu zaczęła się zastanawiać czy kiedykolwiek pozna jeszcze kogoś nowego, kto byłby w stanie z nią wytrzymać.
    Jak zawsze przed przekroczeniem progu domu przystanęła na moment, obejmując wzrokiem walącą się na oczach ruinę. Usłyszała zgrzyt i pod jej stopami wylądowała bordowa dachówka pokryta jakąś zielonkawą roślinką... Takie rzeczy zdarzały się dość często, więc i tym razem nie bardzo się przejęła i jak zawsze swobodnie weszła do środka. Zapach pleśni i stęchlizny już dawno przestała zauważać, więc bez słowa skierowała się do niewielkiej kuchni.
    Zaczęła zastanawiać się nad tym co mogłaby przygotować na obiad. Cyrille powinien już niedługo wrócić... No i pozostawała kwestia Josephine. Jak na razie kobieta siedziała w swoim pokoju, a Nemo miała nadzieję, że nie prędko stamtąd wyjdzie, gdyż najzwyczajniej w świecie się jej bała.
    Z jednej z szafek wyciągnęła spory garnek, który ustawiła na gazie. Barszcz czerwony przy obecnym stanie spiżarni wydawała się najprostszym rozwiązaniem. Przygotowała więc niezbędne składniki i wrzuciła do garnka, czyniąc z tego rzadką miksturę w kolorze kraplaku.
    Kiedy do zakończenia przygotowania owego dania pozostało jedynie czekać, podreptała do salonu, ułożyła się wygodnie w fotelu, zgarnęła ze stolika jakieś kartki zamazane odręcznym pismem i zaczęła czytać nie zastanawiając się w ogóle nad tym skąd to się wzięło, do kogo należy i do czego służy... Miała tylko nadzieję, że jej się nie oberwie.




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 19 Listopad 2011, 21:58   

    Przeszywający świst wpadł znienacka do pomieszczenia, wraz z towarzyszącym mu tumanem na wpół zwiędłych liści i rykiem ogłuszającego przeciągu, który niemal natychmiast wprawił w istną symfonię ruchu wszelki byt goszczący na minimalnej przestrzeni wejściowej budynku, zwanej niekiedy odcinkiem łączącym próg od dalszych połaci ogólnie pojętego domu, w dalekim uproszczeniu - gankiem. Nieco obtłuczone drzwi trzasnęły siarczyście, zakleszczając się z falą wibracji, która w sekundzie rozeszła się po całym domu, wprawiając go w subtelny wstrząs. Wrócił. Syn marnotrawny, tak lubujący się w unikaniu powrotów do tej zatęchłej rudery, skansenu dawnego życia i towarzyszących mu uczuć, które obecnie były niczym innym, jak reliktem. Absurdalnie jednak, owy znienawidzony przytułek przyciągał go jak magnes, a to z powodu dwóch, bytujących tu wraz z nim istnień. Rozpoczynając od epicentrum niesnasek i jego częstych tułaczek, od rozkosznej Józefiny, neurotyczki i skończonej histeryczki, która w osobie swego syna widziała jedynie zmarłego męża. Była nieobliczalna. Drugim bytem, który niejako spajał groteskową parę, mentalnego kazirodztwa, była nieszczęsna marionetka, którą pewnego, niepojętego dnia, gospodarz sprowadził do domu i oznajmił matce, iż teraz zamieszka wraz z nimi. Oczywistym tego następstwem była jej natychmiastowa niechęć i uprzedzenie, tłumiona jednak, przez nieustanne ruganie Cyryla. Tylko jemu potrafiła się podporządkować, za co sam domniemany, dziękował w każdej sekundzie swego życia. Wracając jednak do samej Nemo... Nemo, porzucona lalka, której nie mógł sobie odmówić. Pamiętał dzień kiedy ją spotkał, kiedy tułała się poturbowana, osmolona, wyglądała jak stos wiórów, aniżeli myślący i ba, nadal żyjący twór. Pamiętał również, że niemal natychmiast mu się spodobała. Nie tylko jej wątpliwa w mniemaniu samej laleczki uroda, która opacznie, dla Cyryla była zjawiskiem nietuzinkowym, a co za tym idzie, jak najbardziej atrakcyjnym i niemal pożądanym, ile ukojenie jakie niosło za sobą jej towarzystwo. Wyjaśniając tą skomplikowaną kwestię, nikogo nie dziwić powinny dalsze posunięcia, rozszalałego pisarzyny, który raczył pojawić się w swych szczerze skromnych progach.
    - Skandal! Czysta kpina! Uwierzysz? Człowiek opala się na piasku, wciska głowę w piach, całkiem zwyczajnie, a wtem napada go jakiś czort, kobieta, nie inaczej i ośmiela się prawić mu kazanie, jakoby uznała za stosowne ratować jego życie! Dajesz wiarę?! Chce ratować mu życie! Bezczelność bestwi się niesłychanie w dzisiejszych czasach, wszak cóż to kogo obchodzi, iż pragnąłem odebrać je sobie i nawet jeśli faktycznie tak było, wściubianie nawet małych rozmiarów nosa w tak prywatne sprawy winno być surowo karane! Nie sądzisz Nemo, moja Droga, jak uważasz, czyż nie mam racji??
    Wydukał w trymiga, nakręcony jak poprawnie nastrojona pozytywka, mechanicznie otwierając i wykrzywiając w czystym oburzeniu usta. Cały ten rytuał stanowił niemal nieodłączny element jego rzadkich wizyt, na który kukiełka z pewnością była nieodzownie przygotowana. Wpadł do salonu i natychmiast wskoczył w objęcia spasionego fotelu, który potulnie dopasował się do sylwetki jego stałego bywalce. Błyskawicznie potargał dotąd gładko zaczesane, nadal mokre włosy i rzucił pod stopy dramatycznie zmiętoloną, również mokrą marynarkę. Nawet nie zauważył siedzącej naprzeciw, drewnianej pannicy, ani tego że, o zgrozo, przeglądała tysięczne z jego bezmyślnych prac, pisanych w porywie szału, lamentu lub innego, równie nieintratnego odczucia. Siedział jedynie nabzdyczony, sącząc pod nosem przekleństwa dalece odbiegające od ulicznego i w ogóle jednoznacznego kanonu, których nie zdołałaby zinterpretować żadna istota, prócz rzecz jasna samego autora.
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Nemo
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 19 Listopad 2011, 23:02   

    Dziewczyna była tak zaczytana w kolejnym z niestworzonych historii zapisanych w dziełach Cyrille, że nawet nie usłyszała kłapnięcia spróchniałych drzwi. A nie często zdawało się jej niedosłyszeć czegoś... Szczególnie odgłosów głośnych, donośnych. Ale tak. Historia ją wciągnęła i z tego osobliwego transu wybudził ją dopiero głos gospodarza domu. Drgnęła lekko w miejscu, podnosząc szklany wzrok na nowo przybyłego. Patrzyła na niego spod kotarki gęstych brązowych włosów, których na co dzień używała jako zasłony przed ciekawskim wzrokiem ludzi. Wsłuchała się w kolejne pokręcone relacje Cyryla, starając się coś z tego zrozumieć. Bo prawdą niezaprzeczalną było, iż Nemo to zwykła, prosta marionetka, która połowy skomplikowanych słów, jakich używał nie rozumiała. Czasami ją to trochę dołowało i ilekroć rozmawiali zastanawiała się dlaczego ktoś taki jak Cyrille przygarnął pod swój dach kogoś tak głupiego jak Nemo. Kiedyś chciała go nawet o to zapytać, ale jej wrodzona skrytość jakoś tak ją powstrzymywała. Jak niewidzialne szpony, próbujące nie dopuścić ofiary do swobodnego życia. Możliwe, że sprawiał to lęk przed odpowiedzią, bo mężczyzna był dla niej ogromnym autorytetem i chyba nie chciała usłyszeć prawdy z jego ust. No cóż. Czasem tak bywa, że pokręcona psychika nie daje żyć...
    Bezwiednie uśmiechnęła się do niego. Jakoś tak... sprawiał, że miała ochotę się uśmiechać...
    - Ja wiem... Ludzie powinni zajmować się swoimi sprawami i nie wtrącać w czyjeś życie... - westchnęła, myśląc oczywiście o sobie... No bo była dokładnie taka, jak określił chłopak. Może kazań nie prawiła, bo na nie trzeba było mieć choć trochę odwagi i pewności siebie, ale była ciekawska, czego w sobie bardzo nie lubiła. I przejmowała się innymi. Czy to przyjaciel (cóż, takowych wielu nie miała...) czy to zupełnie nie znany osobnik, przejmowała się jego losem i ilekroć usłyszała opowieść o czyiś beznadziejnych losach, sytuacjach bez wyjścia i beznadziejnych wypadkach, łza kręciła się jej w oku...
    Ojciec zawsze mawiał, że jest zbyt miękka i zbyt dobra, ale to była część jej i niestety inaczej nie potrafiła żyć...
    - Ale wiesz co ci powiem? Nie chcę, żebyś chciał się zabić... - ton jej głosu posmutniał, czego po prostu nie dało się nie wyczuć. Wzrokiem powróciła na zapisane kartki, ale jakoś zgubiła wątek. Jej myśli zaczęły krążyć wokół Cyryla i tego co by było gdyby go nie było... Chyba nie chciałaby po raz kolejny tułać się bez sensu po świecie... Szarym, zimnym, wilgotnym, narażona na gniew i pogardę bogatych ludzi, którzy nie widzą niczego poza czubkiem własnego nosa. Ostatnimi czasy zrobiła się bardzo melancholijna.
    Trzeba się trochę ogarnąć, kochana... - pomyślała i jej twarz przybrała na powrót uśmiechnięty wyraz twarzy, która jeszcze nie bardzo pojmowała realia świata. Taka dziecinna, niewinna, szpetna twarzyczka... Czegóż chcieć więcej?




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 19 Listopad 2011, 23:44   

    Prawdą było, w istocie, iż niezliczone już z kolei, powykręcane, opatrzone misternymi sieciami bazgrołów i setkami atramentowych kleksów kartki, zwykle wzbudzały ciekawość marionetki. Wiedział o tym doskonale, ba, uznawał to nawet za nieliche pochlebstwo swej własnej, zwykle skrupulatnie skrywanej twórczości, nie mającej czelności ku wypełźnięciu poza progi tejże budowli. Znacznie bardziej cenił obecny stan rzeczy, w którym to on, pomimo niezliczonych ton zużytego nadaremnie papieru, zalanego bezowocnym natłokiem chaotycznych myśli, nadal był w stanie zadowolić choć jednym, całkiem satysfakcjonującym go samego poematem tudzież sonetem lub krótką balladą, a jeszcze prędzej elegią, do której zwykł mieć nieopisane słabostki, a zadowolić nim mógł właśnie owego jedynego konesera, swoistego pupila i faworyta, upersonifikowanego w wątłej, nie skąpiącej od drzazg sylwetce jego oblubienicy. Ah Nemo, bo i tak mu się przedstawiła, zdawać by się mogło wieki temu, przy ich pierwszym spotkaniu... tylko ona stanowiła ostoję dla jego skołatanej, poetyckiej duszy, w nabrzmiałych od zgryzoty czasach. Sam nie wiedział, czy zasługą tak wielkiej słabości ku towarzystwu dziewczęcia były jej niewymagające gusta, banalne i proste, a jednocześnie właśnie dzięki temu tak cenne w jego odczuciu? Było to bardziej, aniżeli prawdopodobne, choć wątpliwym było, iż sam zdołałby wymusić na sobie przyznanie tak niejawnej, acz oczywistości. Miast tego wolał zrzucać swe problema i problemiki na rachityczne ramiona swojej podopiecznej, swej lubej Nemo, która w skupieniu zwykła wysłuchiwać coraz to nowych zrzędzeń i grymasów, która znosiła każdy kaprys i humorek tego melancholika.
    - Złotko, Ślicznoto, Utracona Młodości ma, ależ skąd! Ja? Ja mógłbym się zabić?! Zbyt mocno cenię sobie egzystencję, nawet jeżeli do cna jest podła i zgryźliwa. Wszak cóż za złośliwy byt zdołałby napsuć tyle krwi po mym odejściu? Nie, me odejście nie nastąpi ni dziś, ni jutro i z pewnością nie w przeciągu tego tygodnia. Doszły mnie słuchy, że pod jego koniec ma odbyć się wielce interesujące zebranie mych braci, Baśniopisarzy, myśli o samobójstwie więc, zostają odroczone do następnej środy, mon chéri!
    Wyszydził jej nagłą powagę, układając sine niczym dorodny okaz węgierki usta, w zawadiacki uśmiech, szczerząc długie zęby w kierunku lalki. Uwielbiał rozpoczynać z nią te słowne gierki, igrać z dobrym, nieskazitelnych charakterem swojej biednej Nemo, drwić i kpić ile tylko starczyło mu sił. Oczywiście, kłamał jak z nut, a szło mu to perfekcyjnie i niemal banalnie łatwo. Spojrzał na zdeformowane lico, które w ślepo błądzącym po pomieszczeniu świetle wydało mu się wielce apetyczne. Zresztą, nie było tajemnicą dla niego samego, że właśnie to zdeformowane piękno wzbudziło w nim zainteresowanie i popchnęło do podjęcia pod swe cherlawe ramiona drobnej istotki. Była urocza w swej prostocie, w swej dobroci. A on? W tej chwili wydał się sobie samemu niczym nad zepsutym chłopięciem, zgorzkniałym i markotnym, niczym zramolały i odpychający starzec, którego siłą napędową jest destrukcja wszelkich przejawów przychylnych intencji. To on był tu bestią, a piękną? No właśnie, jeżeli o bajkach i innych, równie absurdalnych tworach mowa, gdzie się podziała do licha zła królowa?!
    - Jak ma się matka? Mam nadzieję, że nie dokuczała Ci nazbyt pod moją nieobecność.
    Spoważniał, przesłaniając kościstymi palcami jeden z oczodołów, opierając łokieć o oparcie fotela i wpatrując się mglistymi oczyma w całun kasztanowego włosia. Wiedział, wiedział doskonale, iż Nemo widząc go lub jakiekolwiek inne zwierzę spętane, ranione lub pragnące samemu zakończyć swój żywot postąpiłaby podobnie i właśnie z tego względu, czuł się do cna winny. Wyrzuty sumienia wpłynęły do czerepu wraz z widokiem drewnianego lica... sam nie wiedział kiedy, począł się wstydzić. Poczuł dreszcz, na samą myśl o pozostawieniu tych dwóch, kruchych istot na łaski i niełaski losu. W takich właśnie chwilach gorzko żałował, iż nie rzadko zdarzało się mu być egoistycznym i rozkapryszonym dandysem. Być może właśnie z powodu wyrzutów, które sobie prawił, tak nienawidził powrotów? Powrotów to rzeczywistości, do jej obskurnego tła i wszystkiego co się zeń wiązało. Tylko owa iskierka, żar kąsający błądzące w ciemności oczy był nie rzadko brzytwą, na której zaciskały się jego palce. Nemo i Józefina, obie idealizacjami i koszmarami, eryniami i zbawicielkami jego psyche, jedyne boginie jakie wyznawał.
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Nemo
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 20 Listopad 2011, 00:43   

    Znowu poczuła takie dziwaczne ukłucie. Poczuła się jak małe dziecko, które nie rozumie słów dorosłego rodzica. Pewnie i tak właśnie było... Miała nieodparte wrażenie, że cokolwiek nie powie Cyrille będzie miał na to gotową odpowiedź. I to taką, na którą odpowiedzi ona już znaleźć nie będzie potrafiła. Czasem cieszyła się, że nie ma w niej takiej śmiałości jak w innych. Przynajmniej potrafiła wyhamować swoje pokręcone myśli, nie ukazując tej dzikiej farsy światu...
    Zbyła go tylko głuchym westchnięciem, które odbiło się echem od spróchniałych ścian.
    Zmieniła pozycję, wprawiając zastygłe w bezruchu sprężyny wiekowego fotela w ruch, przez co przez dom przebiegło głośne skrzypnięcie. Posłała delikatny uśmiech w stronę swego towarzysza, nie mogąc dojść co może chodzić mu po głowie. Od zawsze było to dla niej zagadką. Bo o ile z ludzi całkiem obcych czytała jak z otwartej księgi, to przy Cyrylu stawała się mała niczym biedronka przy kotku.
    Od początku ich znajomości próbowała go rozgryźć, ale do tej pory jej się nie udało. I pewnie nigdy nie uda... Będzie zmuszona polegać na jego słowach. Chociaż pewnie gdyby kazał zrobić jej coś niewyobrażalnie niedorzecznego, uczyniłaby to z uśmiechem na ustach, że chociaż w ten sposób może mu się odwdzięczyć za to wszystko co jej podarował.
    Kolejny raz tego dnia drgnęła w miejscu, słysząc wzmiankę o Pani Josephine. Nie lubiła o niej rozmawiać, a z nią tym bardziej. Uważała to za temat przytłaczający.
    - Nie! - zaprzeczyła chyba zbyt szybko i nagle - Jakże mogłaby mi dokuczać. Toć nie można tak mówić o Pani. - skłoniła głowę, patrząc na swoje ręce, miętoszące ze zdenerwowania skrawek sukienki.
    Zazwyczaj, kiedy już Joshephine się do niej odzywała, odnosiła się do niej z pogardą godną najniegodziwszego sługi z krańca marginesu społecznego, niegodnego choćby na nią spojrzeć. Nic więc dziwnego, że Nemo unikała jej jak ognia. A w szczególności, kiedy Pani była w złym humorze... Chociaż to zdarzało się dość często... Nawet częściej aniżeli w dobrym.
    - Dzisiaj wyszłam na krótki spacer... Ale kiedy byłam w domu, pani spędzała czas u siebie. Nie wychodziła. - powiedziała uśmiechnęła się delikatnie, wspominając wydarzenia z dzisiejszego dnia.
    - Mogę się ciebie o coś zapytać, Cyrille? - postanowiła zgrabnie zmienić temat. Może zbyt zgrabne to to nie było, ale miała nadzieję swój cel osiągnąć.




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 20 Listopad 2011, 11:45   

    I w tym jak zwykle się nie myliła. Zaskakujące było to, jak bezsprzecznie łatwo odgadywała jego wszelakie intencje, bez wysiłku, ale i bez najmniejszej nawet świadomości, jako jedyna zresztą. Być może winą obarczyć za to należało swoisty umysł dziecięcia, a przynajmniej jakąś bliżej nie sklasyfikowaną cząstkę takowego, którą twórca umieścił w drewnianym korpusie jej kobiecej sylwetki?
    Wiele podobnych pytań kiełkowało w głowie pisarzyny od moment przestąpienia tutejszego progu, choć przyznać musiał, że znaczna część z nich kręciła się właśnie wokół ów drobnej, rachitycznej kobietki, która obecnie spoglądała na niego parą rozkosznie migoczących, szklanych oczęt. Znienacka poczuł, jak głuche westchnienie odbija się od zdegenerowanych ścian, opatrzonych nierzadko wyliniałą, wilgotną tapetą w wiktoriańskie przędze i wzorzyste nadruki, jak każde słowo wsiąka w próchniejące cegły ich czarciego domu. Wiele razy rozważał przeprowadzkę z tej przeklętej rudery, jednak było to absolutnie niemożliwe. Józefina nie zniosłaby nawet wzmianki o takowym zamiarze, a jakakolwiek zmiana tego już na wskroś psychodelicznego otoczenia, zdolna była wywołać u niej kolejne, dokuczliwsze i dalece niepożądane objawy niestabilności emocjonalnej, na którą od lat zresztą cierpiała. Tak więc tkwili w tym jądrze niecnoty, skazani na bytowanie w odurzającym środowisku. Czuł, że z każdym dniem oswajają się z tą zgrozą, że coraz łatwiej przychodzi im ignorancja i rutyna, to także było jednym z powodów jego nieustannych zniknięć. Nie chciał się do tego przyzwyczaić, za grosz tego nie pragnął. Wolał czuć ku temu zapadlisku obrzydzenie, niejaki przymus i przykry obowiązek. Wówczas przynajmniej zdołałby zachować choć cząstkę wrażliwości, której strzępy z taką pasją niegdyś mu wyrywano. Chciał być tu obcym i odczuwać to w każdej sekundzie... a Nemo, biedna Nemo. Czy kiedykolwiek zgodziłaby się mu służyć, gdyby tylko w dniu ich pierwszego spotkania wyjawił jej całą prawdę? Było to dalece wątpliwe. Podobnie jak i to, czy gdyby się nie zgodziła mu towarzyszyć, nadal tkwiłby w tym parszywym gnieździe.
    - Nie zapominaj proszę, że obecnie ja jestem panem tego domu i o dziwo nadal jeszcze jestem w stanie wymusić posłuch u mej matki. Przeklęta Josephine, mógłbym sobie ucho obciąć, że sczeźnie plując komuś w twarz. Przeklęta ona i ten cały dom, przeklęci my wszyscy!
    Furia, która z każdym słowem wybijała się wyraźną, karmazynową pieczęcią na jego licu była dalece przerażająca. Również głos co rusz wznosił się, nadając ostatniemu zdaniu donośność niemal krzyku. Wiedział doskonale, już gdy odnalazł błąkającą się kukiełkę i zapragnął stać się jej właścicielem, wiedział że Józefina nigdy nie zaakceptuje innej kobiety pod ich dachem lub tym, co z niego się ostało. Zdawał sobie sprawę, że język jej matki zwykł być ostrzejszy i bardziej wprawiony w walce od niejednego oręża i że jad, który sączyła z każdym dniem w swej zgryzocie wprawiał w szaleństwo... jego zwłaszcza. Właśnie te chwile niepewności i obaw, trwogi o los swej podopiecznej nakazywały mu ze schylonym karkiem wracać do tego miejsca. Żałość tej troski była bezwstydna, nie inaczej, choć za licho nie zdolny był się jej wyzbyć. Na wspomnienie dawnej świetności swej matki, jej dobroci i czułości, życzył jej niekiedy pogorszenia jej stanu i tego, aby nie zdolna już była opuszczać własnego pokoju. Wówczas to, miał się za najplugawszego z łajdaków.
    - Oczywiście, pytaj śmiało.
    Zapewnił i machnął słabo dłonią, opadając plecami na całą połać fotela, wzrok wbijając w wybrzuszoną podłogę, obitą kruszejącymi dechami. Myślami był gdzieś indziej, choć zachował instynktowną czujność, zupełnie niczym zwierze, przeświadczone o rychłym ataku. Nie było pewności czy ją słucha lub czy świadom jest obecnie czegokolwiek, pewnym zaś było to, że ten dom ich niszczył i to niszczył od środka i o zgrozo, wszyscy całkowicie akceptowali ten chory stan rzeczy.
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Nemo
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 22 Listopad 2011, 21:20   

    Nemo pokręciła głową w dziecinnym geście, jakby chcąc zaprzeczyć słowom Cyrille. Ona przynajmniej nie wyobrażała sobie wymuszania posłuchu u Josephine. A nawet jeśli Cyrylowi by się udało, to i tak zemściłoby się to na niej... Pani uznałaby, że Nemo się skarży, a ona nie robiła nic z tych rzeczy, broń Boże! Nigdy się nie skarżyła. Może warunki w jakich mieszkali nie były najszczęśliwsze, ale jej to pasowało. Czasami bała się tylko o zdrowie zarówno psychiczne jak i fizyczne swego pana. Bo chcąc nie chcąc ten dom go wyniszczał coraz bardziej. Ona da sobie radę. Musi. Musi być silna, żeby im pomóc...
    - Nie zapominam... Nigdy nie zapomnę. Ale proszę, nic jej nie mów. Nikomu nie wyjdzie to na dobre, a już na pewno nie mi... - i tak jakoś głupio się poczuła. Jak płytka, pusta lalka, egoistyczna drewniana kukła, która myśli tylko o sobie, którą pewnie w rzeczywistości była... Tylko kiedy się coś dostrzega, to tak jakoś bardziej boli. - Nie jesteś przeklęty, Cyryl! Co ty opowiadasz! - możliwe, że wszystkim za bardzo się przejmowała i za bardzo brała do siebie, ale nie chciała, żeby on tak myślał. Nie był przeklęty, na pewno nie! Był najwspanialszą osobą na świecie, którą kiedykolwiek poznała... No przynajmniej z tych wciąż żyjących. Zamrugała kilkukrotnie, dusząc w sobie chęć nawrzeszczenia na pisarza.
    Oddychaj, Nemo, oddychaj... Poprawiła kosmyki włosów, które opadły jej na twarz i po raz tysięczny tego dnia upięła je dużą spinką.
    On był co najmniej nie poważny...
    Położyła mu na kolanach rękopis, który zaczęła czytać i uśmiechnęła się lekko.
    - To co piszesz jasno daje do zrozumienia, że nie ma w tobie nic przeklętego... To co mówisz jest kompletnie absurdalne. - była już prawie opanowana. Westchnęła kolejny raz i położyła mu rękę na ramieniu, po czym skierowała się do kuchni, gdzie zamieszała zupę i dodała kolejne składniki.
    - Dlaczego ja nie mogę cię zrozumieć? - spytała, siłując się z wyjątkowo zbuntowaną łyżką. Miała wrażenie, że to pytanie zabrzmiało wyjątkowo melancholijnie, ale zastanawiała ją odpowiedź...




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 22 Listopad 2011, 23:43   

    Posiwiały czerep uniósł się wyraźnie, pozwalając tym samym na spokojne przyglądanie się swojej dobrotliwej podopiecznej. Niekiedy czuł ku sobie odrazę, wynikającą z przeświadczenia o tym, że niejako więzi ją tu, każąc znosić humorki swojej nieobliczalnej matki i nawet własne, wątpliwie przyjemne towarzystwo. Upewniały go w tym niewątpliwie jego dwie poprzednie rozmówczynie, które idąc natomiast w ślad swych nielicznych poprzedników, opuszczały go, odtrącały lub po prostu znużone ciężarem charakteru poddawały się, nie pozostawiając po sobie żadnych złudzeń jakiejkolwiek nadziei na dla tak beznadziejnego społecznika. To dzięki nim prędko uprzytomnił sobie, jak wielce ceni samotność, jak dalece hołduje swojej prywatności i braku jakiegokolwiek, rozpraszającego bodźca, któremu zmuszony byłby się poddać. Egzystencja wzorowana na tej, śmiało uchodziła w jego mniemaniu za wyśniony byt dla tak introwertycznego artysty. Nie pragnął w życiu nic ponadto, nie łudził się mętną wizją obdarzenia kogoś uczuciem miłosnym, ni traceniem strzępów nerwów na poszukiwanie takowej. Uznał za niemal stosowne dla siebie, przeżycie dotychczasowej egzystencji samotnie, jej sens opierając jedynie na przymusie opieki nad schorowaną Józefiną i nieustannymi próbami zapewnienie jej wizji uczucia, którego tak pragnęła, a w istocie nigdy nawet nie uczuła jego cząstki. Była żałosna, zupełnie jak i on, jej dziecko, wydane na świat prędzej na złość lub w ku farsie całego gatunku, aniżeli większego, boskiego zamiaru.
    - Wiesz doskonale, moja Droga, że pod moją obecność nawet jedna, sztuczna rzęsa nie ma prawa wypaść z Twego oka, a co do naszej Josephine... ugnie się pod moją prośbą. Nie będzie miała innego wyboru.
    W swych słowach był zadziwiająco szczery i niemal absolutnie przekonany o tym, iż matka ograniczy niechęć ku dziewczynie z chwilą, gdy zagrozi jej swym odejściem. To rzecz jasna wiązało się z inną, mniej optymistyczną, możliwością potencjalnego pogorszenia się jej, już i tak lichego zdrowia. A warto nadmienić, iż matkę swoją miłował w sposób ostrożny, choć niepodważalny, mając na uwadze jej iście freudowskie zapędy, wynikające rzecz jasna z przeświadczenia o tym, iż był jej mężem, nieboszczykiem Ambrożym, tym pijaczyną i łajzą, gałganem najgorszym, do którego sam Cyryl czuł równie mocny i niezaprzeczalny wstręt. Obawiał się o matkę niemal nieustannie, znacznie częściej, aniżeli o samą Nemo, która i tak wypełniała jedną z większych połaci wysuszonego na wiór serca. Kochał ją, niezależnie od tego jak zaniedbana i okrutna bywała, łkając i dusząc się własnymi łzami, okładając go wszystkim co znalazło się pod jej drżącymi dłońmi, obrzucając pogardą i szyderstwem wszystkie z jego ambicji, marzenia, które w miarę czasu, ulegały systematycznemu tępieniu. Kochał ją także wówczas, gdy zrozpaczona padała mu do stóp, wywołując imię jego parszywego ojca, lamentując i poniżając się do cna, prosząc go o atencję, błagając o miłość...
    - Cóż więc zatem? Skoro to nie klątwa, mam uznać, że to jedynie los igra z moim i Twoich życiem, tak jak i życiem mojej matki? Nie Nemo, nie wierzę w coś takiego jak los, ani w to, że może on być równie podły.
    Odpowiedział spokojnie, głosem opanowanym i nie noszącym ni śladu zwątpienia. Był absolutnie pewien, że los jakiego doświadczali wszyscy w jego otoczeniu, uszczknęli choć szczyptę jego nieszczęścia, zostali nią zakażeni zupełnie jakoby pasożytem, a on... on, jego matka i nawet ojciec, przeklęci zostali już w momencie narodzin, zaś jedyne obejście tego losu było wielce oczywiste i podobnie charakterystyczne, dla wszelkich bohaterów tragedii antycznych. Poczuł, jak plik grubych stron osunął się na jego kolana, jak zdaje się miażdżyć osłabione kości, naciskać na nie w sposób nieznośny. Ratunkiem wówczas, bodźcem, który przynosił nie rzadko ulgę był następny ruch kukiełki i doznanie przez wątłe ramię mężczyzny uczucia ostałych na nim, drewnianych palców. Uniósł szybko dłoń, pośpiesznie chwytając mały i serdeczny palec, zagarniając z czasem ich pozostałych kompanów w delikatnie objęcie. Nie trwało to długo, kilka sekund w zapasie, gdy jego dłoń osunęła się ponownie w dół, uwalniając tym samym kończynę dziewczęcia. Choć sam nie tolerował w sobie przejawów zbytniej fizyczności, tak rzadkie okazje, których się desperacko łapał dostarczały mu dawki niejakiej pewności siebie, odwagi, niezbędnej do dalszego przetrwania. Czy zasługą był tu dotyk samego drewna, czy może poczucie bliskości choć jednego bytu w pobliżu? Sam nie był do końca pewien tej wątpliwej kwestii.
    - Zerknę jak ma się Josephine.
    Wybąkał niespodziewanie, niemal do siebie samego i szybkim ruchem uniósł się do pionu, wywołując przy tym prawdziwą lawinę ostałych na jego kolanach kartek, które z szelestem rozsypały się po podłodze, zignorowane zupełnie przez spacerującego po nich prostaka. Skierował się ku jednej z kuchennych szafek, wydobywając z nieco ukruszonej, porcelanowej zastawy, zdobną miseczkę i podkradając zapracowanej Nemo chochlę, napełniając ją burgundową cieczą. Obrócił się i niemal niczym zawodowy kelner ruszył przed siebie, wspinając się po trzeszczących stopniach i po uprzednim, donośnym pukaniu w drzwi pokoju swej matki, a także usłyszeniu uroczej wiązanki powitalnych złorzeczeń, wchodząc do wnętrza jej istnej ciemnicy. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, zaś głucha cisza jaka po nim zapadła, przerywana jedynie pojedynczymi skrzypnięciami i krzykami, zdolna była wywołać niemałą trwogę, a nawet i dalece posunięty strach. Chwila napięcia zdawała się dłużyć potwornie, zaś coraz intensywniejsze krzyki, a z czasem szloch, nie wpływały na złagodzenie groźnego stanu, jaki panował w domu. Zdawało się, że nastąpił właśnie przelotny moment, poprzedzający wybuch bomby, ostatnie ruchy wskaźników na tarczy zegara, które uprzedzały nieuchronne crescendo.
    - Sczeźniesz od tej zgryzoty Józefino, a ja... ja nawet nie spojrzę na Twój grób! Ośmieszasz mnie, histeryczko, a nader wszystko, ośmieszasz samą siebie!
    Donośny grzmot uderzył wprost w dach domostwa, roznosząc się krzyczącym echem po wszystkich jego ścianach. Trzasnął drzwiami, które nieomal wyleciały z zawiasów, a zauważywszy w swej dłoni napełnione naczynie, uniósł je i roztrzaskał o ścianę podpierającą schody, biorąc uprzednio potężny zamach. Strzępy porcelany rozbiły się w drobny mak, pył niemal i oprószyły stopnie na wzór śniegu. Ciecz skapywała ze ścian, wciskając się w każdą ze szczelin nadzwyczaj skutecznie. Nim Nemo mogła w jakikolwiek sposób zareagować, Cyryl był już na dole, wpadając w oszołomieniu do salonu i padając raz jeszcze na swoje dotychczasowe siedzisko.
    - Nie była głodna.
    Zamknął powieki, przesuwając szorstkimi palcami po pulsujących od nagłego przypływu bólu, skroniach. Czuł się podle. Jeszcze bardziej, aniżeli przy ostatnich, rodzinnych odwiedzinach, zakończonych nie lepszym sukcesem w kontaktach dziecko-rodzic. Czuł także, że rozbita miska stanowiła zaledwie minimalne odreagowanie ciążących mu emocji i że najchętniej rozerwałby teraz wszystko co wpadłoby mu w ręce, dopuszczając także i możliwość zrównania całego przeklętego domu z ziemią. A Nemo... nie myślał teraz o niej. Nie miał na tyle odwagi, aby nawet na nią spojrzeć, co dopiero przepraszać za zniszczenie jakie przynosiła każda z jego wizyt.
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Nemo
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 25 Listopad 2011, 23:40   

    Dziewczyna jak zwykle tylko przyglądała się zboku na niemal co dzień widywane sceny z życia tej dość... oryginalnej rodziny... Jakże wiele by dała, żeby w końcu zobaczyć szczęście na twarzy Cyryla, żeby w końcu powiedział jej z uśmiechem "ale się dzisiaj dobrze bawiłem", albo "poznałem ciekawą osobę", a kiedy powiedziałby "zakochałem się", Nemo byłaby w siódmym niebie. Może najpierw musiałaby przejść fazę zazdrości, ale nie trwałoby to zapewne długo, kiedy zobaczyłaby jak on żyje pełnią życia... Toć był młody, wiele przed nim, powinien korzystać z tego co los podsyła mu pod nogi. Ale cóż. W życiu bywa różnie, a najczęściej niestety nie jest kolorowo. W obecnej sytuacji, nasycony kolorem był nawet sen Pani Josephine. Wtedy była cicha i spokojna, taka jaka powinna być osoba na starość. Inna sprawa, że mówiła nawet przez sen, a owych słów przyjemnymi w słuchaniu nie można było nazwać, ale w domu panował względny spokój.
    A teraz... każdy krzyk, każda kolejna obelga i każde rozbicie następnego talerza wstrząsały marionetką jak porażenie prądem. Za każdym razem podskakiwała na miejscu, czując jakby ktoś raz po raz uderzał ją w drewniany policzek.
    Przez cały czas chciała się włączyć do sporu... Bo dyskusją tego nazwać niestety nie można było, ale... coś w środku jej nie pozwalało. Bardzo nie lubiła tego czegoś, ale chyba z tym została stworzona. Zapisaną w niej blokadę potęgowała każda kolejna chęć do wykrzyczenia swoich racji, która niestety była niemożliwa do spełnienia. I to było najgorsze. Ta bezsilność, bezradność. A chciała choć trochę ulżyć Cyrylowi w cierpieniu.
    Wzięła kolejny talerz i nalała do niego zupy, która wyglądała dość podejrzanie. Buraczkowy kolor sprawiał, że wyglądała jak rozwodniona krew. Skąd to skojarzenie...? No cóż.
    Westchnęła i zaniosła talerz pisarzowi. Postawiła go na małym stoliczku i usiadła na oparciu fotela, w którym zalegał Cyrille.
    - Nie przejmuj się tak Panią. Sam znasz ją najlepiej... Posłuchaj. - wzięła głęboki oddech, dodając sobie w ten sposób trochę odwagi - Ona jest chora, to wbrew niej. Bardzo cię kocha, Cyryl, uwierz mi. Większość decyzji jakie podejmuje i większość wypowiadanych przez nią słów nie jest zależna od niej. Choroba panuje nad jej ciałem bardziej niż ona sama... To nie jest jej wina. - spróbowała się delikatnie uśmiechnąć i położyła mu drewnianą dłoń na policzku, próbując mu w ten sposób dodać trochę otuchy. - Wybacz mi moją zuchwałość, ale nie mogę patrzeć jak się męczysz... - spojrzała na niego smutno i spuściła wzrok.
    Każdy kolejny dzień niósł ze sobą nowe kaprysy Pani, każdy dzień wyglądał podobnie. O wiele spokojniej było, kiedy gospodarz był w domu, ale o tym już pojęcia mieć nie mógł...




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 27 Listopad 2011, 15:40   

    Prawdopodobieństwo usłyszenia temu podobnych słów z ust owego jegomościa, zahaczało bezpruderyjnie o narzucony przymus lub co bardziej prawdopodobne, oznakę całkowitego zatracenia się w szczytnie pielęgnowanym szaleństwie. Bądźmy szczerzy, Cyryl mówiący cokolwiek na wzór optymistycznego chłamu? "Oh, jaki jestem szczęśliwy, popatrzcie tylko!"... takie słowa nie zabarwione nieodzowną kpiną lub szyderczym tonem i drwiącą mimiką, pasowały do niego zupełnie niczym zielony, prawy kalosz na lewe kopyto krowy i były nie tyle uwłaczające, ile po prostu nierozumne i kolokwialnie ujmując całą rzecz - durne.
    Co do jego młodości, błędnie zresztą rozumowanej przez kukiełkę i niezliczonych perspektyw, jakie to niby przed nim stały, wyraziłby ku temu absolutną i niezbytą pogardę. W końcu cóż takiego niezwykłego czekać jeszcze może osobnika przed trzydziestką, z anormalną matką i osieroconą kukiełką na karku? Warto również dodać do owego matrymonialnego profilu drzemiące w nim pokłady kompletnego zbzikowania, braku jakichkolwiek oznak stabilności emocjonalnej no i rzecz jasna, swoistą perełkę w postaci paskudnego, gburowatego charakterku. Wprost wymarzony kandydat, nieprawdaż? O dziewice tego świata, beware!
    - Ta podła wywłoka mnie kocha? Uważa mnie za mojego ojca, tego padalca, mendę społeczną, a Ty nadal uważasz, że Josephine w istocie się o mnie troszczy? Nie, Nemo, nie, nie... ona kocha wyłącznie samą siebie.
    Wycedził przez zaciśnięte zęby, spoglądając na kołyszący się przed nim, pulsujący od wirującej cieczy talerz. Sam spostrzegł dopiero, jak owa dziwaczna, bliżej nie zidentyfikowana co do składu substancja w wątpliwej barwie czerwieni, skapuje obecnie po jego wilgotnych palcach, jak plami koszulę, nadając jej mdły, bordowy odcień, rozwodnionego do cna wina. Przez krótki ułamek miał ochotę zapłakać w żałości samego siebie. Był niczym i jak na "nic" przystało, winien obrócić się w proch już dawno temu. Spójrzcie no tylko, nie potrafił poradzić sobie z własną matką, nic uchronić będącej pod jego opieką marionetki przed jej histeriami... ni mogąc ocalić samego siebie. Ból złapał go za serce, piorunując przy tym wszystkie ze zmysłów. U standardowego człowieka, zwykle zwano owe objawy stanem przedzawałowym, tudzież zawałem, jako takim, jednak w przypadku istot co najmniej paranormalnych, takowa diagnoza nie wchodziła w grę. Spiął się niemiłosiernie, czując jak włos jeży mu się na karku, a wszystkie odczucia paraliżuje zgroza. Dobrze jednak zrobił wówczas na pustyni i choć szlachetne, pragmatyczne do granic zamiary przerwało pewne intrygujące, choć równie niedostępne dla namiastki bytu dziewczę, najpewniej spróbuje raz jeszcze, pomimo danej wróżce, pustej obietnicy. Z neurotycznych wizji wyrwał go rozdzierający policzek dotyk, który choć tak dla niego znany i niemal celebrowany, obecnie miał piorunujące i niemal koszmarne doznanie. Drgnął nagle, trzęsąc się przy tym i spoglądając na dziewczę nieufnym, niebezpiecznym wzrokiem, przypominającym raczej rzucane ukradkiem spojrzenia osób mentalnie niekompetentnych, tudzież zwanych wariatami.
    - Doprawdy nie rozumiesz? To mi pisane. Męczeństwo zostało mi wpisane, płynie w mych żyłach każdego dnia, w każdej chwili... dzięki temu funkcjonuję wierząc, że biorąc to na siebie mogę choć w drobinie uchronić inny żywot od zgryzoty. To mój raison d'etre.
    Wydukał miarowo, spokojnie, jakby precyzował i dobierał skrupulatnie każde słowo, w możliwe najbardziej przystępny i zrozumiały sposób dla Marionetki, po czym złapał jej sztywną, drewnianą dłoń i odsunął od policzka. W tych sprawach zdawał się być egoistą i o ile sam rzadko, choć bezceremonialnie pozwalał sobie na takową bliskość, tyle w momentach, w którym ktoś mu ją narzucał czuł, jak wzbiera w nim nieufność, wzgarda niemal i to nie kierowana ku konkretnej personie, ale... ku sobie.
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Nemo
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 29 Grudzień 2011, 20:49   

    Trzeba przyznać, że trochę zabolało ją to co powiedział. Może nie same słowa, ale fakt, że wyprowadziła go z równowagi. Nie, żeby było to trudne do osiągnięcia. Po prostu... Jakoś nie lubiła oglądać go w takim stanie, chociaż bardzo często jej się to zdarzało. Na pewno sytuacja, w której się znajdowali do tego doprowadzała. Tyle, że... Nemo była taką... osobą, o ile można tak to nazwać... która wszystko bardzo, może nawet za bardzo brała do siebie. Jakoś tak jej podświadomość i psychika zostały skonstruowane, że zawsze musiała zwalać winę na siebie. Zawsze to ona była winna. Nie ważne co by się stało. Nawet, jeśli w jakiejś sprawie brałaby naprawdę bierny udział to znalazłaby jakiś argument, przemawiający za tym, że przyczyniła się do wszelkiego zła.
    Ot, każdy ma jakąś ułomność.
    - Przepraszam Cię, Cyryl... - westchnęła, po czym wstała i poszła z powrotem do garów, jak gdyby tam było jej odwieczne miejsce i zaczęła mieszać gotową już zupę, która w dodatku stała na zgaszonym palniku.
    Kiedy zorientowała się co robi, znowu zrobiło się jej głupio. Tak więc... nie wiedząc co z sobą począć, wytarła wilgotne ręce o brązową i tak już brudną domową sukienkę i zaczęła sprzątać. Pomińmy fakt, że już wcześniej to zrobiła. Podeszła do kąta, w którym stała wielka miotła, rodem z filmów o czarownicach i tą oto miotłą zaczęła bezsensownie zamiatać podłogę. Musiała czymś zająć ręce. Może chodziło o to, że chciała poczuć się potrzebna... A może po prostu jej czujne oko zauważyło kilka drobnych pyłków i postanowiło się z nimi rozprawić? Sama tego nie wiedziała. Po prostu coś kazało jej to zrobić, więc nie stawiała oporów.
    Można by kiedyś w końcu ogarnąć też panujący od niepamiętnych czasów bałagan w pokoju pani Josephine. Cóż. Na prawdę niewiele czynników na tym świecie było w stanie skłonić kogokolwiek do posprzątania w owym przerażającym miejscu. Właściwie to tylko Cyryl tam wchodził... Nemo jedynie w wyjątkowych sytuacjach, które na prawdę nie pozostawiały żadnej drogi wyjścia, ucieczki, czegokolwiek.
    I właśnie to zaczęło zaprzątać głowę biednej lalki. Josephine była osobą chorą... Co oznaczało, że trzeba jej pomóc i wesprzeć... Nemo owładnęły wyrzuty sumienia. Ze strachu nie potrafiła chociażby posprzątać w pokoju pani domu, nie mówiąc już o pomocy czy wsparciu... Egoistka.




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 31 Grudzień 2011, 00:59   

    O bogowie tego świata, gdyby tylko mogła wiedzieć, że to w istocie nie na nią, a na samego siebie, tak siebie, nie inaczej, pragnął obecnie jak niczego zrzucić wszystkie gromy, lawiny i gruzy świata? Nie mogła tego wiedzieć. Nawet podejrzewać. Bo niby skąd? Z jego szczątkowych, mizernych i wielce mylących znakach? A może w poczynaniach, które z racjonalnością miały tyle wspólnego, ile piernik z wiatrakiem? Stęknął po chwili, realizując sobie jak pozbawione logiki są jego działania, jak miota się każdej chwili coraz bardziej, kreuje urojony, niestosowny świat, którego pojęcia dalece przekraczało kompetencje kukiełki, jak i zresztą każdej innej istoty, która obrałaby sobie owy szczyt na swoją wspinaczkę, dokumentując tym ewidentnie własne szaleństwo.
    Spoglądał spod lepkich kosmków, niczym pijawki, okalających siwą koroną jego czoło. Czuł na nim nadal pot, który niespodziewanie wstąpił na wysuszoną od anemicznego organizmu skórę, podczas jego utarczki z kotłującą się najpewniej teraz w swoim łóżku flądrą. Tak, dla niego była robakiem, gadem, którego życiowym celem jest plucie kwasem na prawo i lewo, pożeranie niewinnych duszyczek i wyrywanie niemowląt z kołysek... i tu z pewnością zmysł grozy poety powędrowałby nieco dalej, zahaczając o wszelakie, krwawe opowiastki plemiennych pieśniarzy, gdyby nie iskra, błysk zaledwie, który piorunem wyplewił nawet najgorsze myśli o tej chorej kobiecie i przy okazji, postawił jego chwiejną sylwetkę do perfekcyjnego pionu. Właśnie taka była, a chora była jej psychika. A pomimo to, nadal ją kochał, wielbił niczym mityczną nimfę, legendarne stworzenie, którego istnienia doszukiwać można było wyłącznie pod czerepem posiwiałych z nieznanych przyczyn, wilgotnych gałganów.
    - Co się z nami stało matko... co z nami będzie...
    Bez ostrzeżenia runął na powrót w objęcia fotela, jednak tym razem, niwelując najcieńsze nawet pasma, świadczące o faktycznym tleniu się życia, w tej woskowej figurze. Zamglone spojrzenie wpatrywał w rozłupaną podłogę, tuż przy jego lewej stopie. Już dawno go tu nie było. Uleciał. Daleko, wysoko... gdzieś, gdzie gasł już widok próchniejącego podłoża, jego oślizgłego od wylanej zupy pantofla, widok dwóch, rozkosznie migoczących oczu wykonanych ze szkła i rozdzierający krzyk... krzyk Josephine. To wszystko zostawił za sobą, pędząc bez wytchnienia po bezkresnych łąkach, po polach i pustyniach, jedynie przy akompaniamencie wiatru. Czuł na swojej skórze jego rześki chłód, odczuwał jak nim miota, rozdzierając cherlawe ciało i odrzucając jego członki na wszystkie strony. Był wszędzie, był nigdzie. W chwili, gdy ciepłe promienie padające na jego umartwione lico spowił mrok, rozwarł szeroko powieki. Znów był w zatęchłej izbie, znów czuł lepiące się do torsu fragmenty koszuli i prędko spostrzegł, że z półsennych mar wyrwał go... jej głos. W tej scenerii zbyt mocno przywodził na myśl ostatni świergot mordowanego słowika, aby pisarz mógł skupić się na czymkolwiek innym, aniżeli temu mrożącemu krew w żyłach momentowi. Patrzył, bez ustanku, aż ona, najpewniej speszona obscenicznie łypiącym nań spojrzeniem pary wytrzeszczonych oczu, powróciła do parującego kotła.
    Nie wiedział co począć. Jak zareagować nie tylko w stosunku do biednej, zdanej na podły los jaki jej zgotował, Nemo, ile co zrobić z samym sobą, ze swoim, pożal się, żywotem. Otrząsnął zastygłe w bezruchu kropelki, jakie zdawkowo pojawiły się na kilku pasmach przyssanych do czoła, a następnie, jak gdyby było to zwykłe uściśnięcie dłoni, przelotny gest, którym w istocie faktycznie był, zbliżył się do kukiełki, małą główkę lokując w zakleszczających się nań, lodowatych dłoniach i ostrożnie, chwalebnie całując czubek tej drobnej zapałki upstrzonej w imponująco miękkie i łagodne fale. Nie był pewny, czy marionetka zdaje sobie sprawę, że właśnie jej dziękował.
    - To nie Twoja wina, wiesz doskonale i proszę, nawet nie ponawiaj tak absurdalnych myśli, bo wiem, przeczuwam, że pojawiły się one właśnie tu chwilę temu. W tym miejscu wyłącznie ja mam powody, aby kogokolwiek przepraszać.
    Wyjawił półtonem, nadając mu niejakiej, wcale nie pożądanej surowości. Być może to zwyczajnie jego głos, modelowany w ten sposób stawał się jeszcze bardziej skrzekliwy i trudny w odbiorze. Raz jeszcze wskazał czubkiem patyczkowatego palca jej głowę, potwierdzając tym samym wypowiedziane przed momentem słowa i w mgnieniu oka, równie zaskakująco się od niej oderwał, pędząc już w następnej chwili... w dół.
    Jego sylwetka zanurzyła się w odmętach piwnicy, tracąc w jej wnętrznościach przeszło kilkanaście minut, nim płowa głowica na nowo wychyliła się zza rogu. O świeżości w jego przypadku nigdy nie mogło być mowy, o czym zazwyczaj świadczyła para niedobranych skarpetek, czy mocno wymięta koszula, która i tak nosił dumnie, choć nie można mu było odmówić, że istotnie, przebrał się. Miał na sobie miętowy garnitur, bardzo podobny do poprzedniego zestawu, choć w innej tonacji kolorystycznej, zaś dotychczasowy krawat, zastąpiła fioletowa muszka w żółte grochy, rozpięta niemal, wyłączając niechlujny, nonszalancki węzeł. Włosy również wyglądały inaczej, wysuszone i ułożone w zwyczajowe, zwichrowane pasma siwych pukli. Przystanął na progu, lustrując filigranową sylwetkę. Wiedział, że musi czym prędzej wyrwać się z tej jamy, odpocząć i zaczerpnąć sił na kolejne starcie, jakim niewątpliwie był dla mężczyzny powrót w tutejsze progi. Żałosny był los tego jegomościa, nieprawdaż? Nie mniej, ruszył w kierunku drzwi, niemal rzucając się na klamkę na wzór zwierza. Odwrócił się jednak w ostatniej chwili, zerkając na jego poczciwą Nemo i machając jej w pożegnalnym geście dłonią, pozwolił sylwetce całkowicie zanurzyć się w chłodnej aurze, ostatecznie i dobitnie, opuszczając to miejsce. A przynajmniej do rychłego czasu, kolejnej rundy.

    z/t
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Falythia
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 17 Maj 2012, 20:25   

    Wciąż nie mogła się pozbierać, że z oczu zniknął jej pierwszy tu poznany towarzysz, a nawet się z nią nie pożegnał. Rozgoryczona tym faktem postanowiła przejść się gdzieś po okolicy.
    Chodziła przed siebie i nawet od czasu do czasu sobie podśpiewywała co nie co w końcu postanowiła zaprzestać ukazywania światu nucenia czegokolwiek , w końcu jak to Leticia akurat co do tego pewna nie była, że śpiewać potrafi , wolała zatem nie ryzykować, że komuś odpadną uszy.
    Stawiała swoje nóżki starannie przed siebie. Nagle zorientowała się ,że znajduje się w dość charakterystycznym miejscu. Przeniosła wreszcie swój wzrok zajęty wcześniej dróżką pod nogami na to co ja otaczało. Kiedy zbyt dużo myśli zajmowało jej głowę zapominała o Lustrzanym świecie.
    Dostrzegła z oddali stary poobdzierany dom ,a wokół niego mnóstwo zieleni.. ekhm w zasadzie to więcej brązu niżeli jakiejkolwiek chociażby zgniłej zieleni. Szklanka ruszyła przed siebie na ratunek florze.
    Stanąwszy pod tym wielkim domem zadarła łeb do góry i wyciągnęła dłoń do furtki, która jak się okazało po naciśnięciu przez Bursztynka ręki na klamkę była otwarta. Weszła dyskretnie do ogrodu i rozejrzała się dookoła. Jej oczy świdrowały po wszelkiej roślinności tej podupadłej i także tej długo wytrwałej, która jeszcze jako tako się trzymała. Rudoloka ruszyła się z miejsca i wsunęła natychmiast dłonie do różnokształtnych kieszonek w swej sukience. Wyciągnęła z niej pare ziaren. Zaś z plecaka, który akurat dziś wzięła ze sobą wydostała niewielką buteleczkę wypełnioną niebieską substancją z białymi jakby perełkami w niej zawartych . Przycupnęła przy pierwszej „ledwie dyszącej” roślinie i podlała ja owym płynem ,a także podsypała kilka złotych ziarenek. Nie minęły 3minuty ,a dna roślina była jak nowo narodzona. Szczęśliwa z owego efektu dziewczyna uśmiechnęła się do siebie pod nosem no i postanowiła to samo zrobić z resztą ogrodu. Jedno także jeszcze było pewne. Będzie musiała pomówić z właścicielem tego domu, bo kto to widział tak zaniedbywać sfery przyrody. Według Letici to było absurdalne i bardzo nieodpowiedzialne. Według niej zieleń to najbliższy przyjaciel każdej istoty zaraz za zwierzętami (oczywiście z drobnymi wyjątkami). Podeszła zaraz do kolejnych krzewów , kwiatów i drzew. Obdarowała ich swoimi magicznymi wynalazkami ratujących im życie. Kiedy wszystko powoli zaczęło wracać do normy odetchnęła z ulgą i założyła dłonie na biodra.
    O tak, dużo ją to pracowało. Obserwowała każdą podlana roślinę. Jedne odżywały po jednej dawcy i raptem w ciągu trzech minut. Inne potrzebowały tej dawki więcej bądź dopiero zaczną odżywać jutro czy tez pojutrze.
    Otarła dłonią odruchowo swoje czoło i podeszła do krzewu róży. Ujęła w dłoń jednego z kwiatów, powąchała i wciągnęła silnie w płuca ten jakże prawdziwy naturalny zapach. Zapach pięknej przyrody. Dusza Ogrodniczki wręcz niemożliwie się radowała. Wszystko to co było tu jeszcze niedawno tak martwe ożyło, to było niemalże jak magia, jak występ iluzjonisty przed wielką publicznością. Ona też ja miała. W trakcie ratowania natury obserwowały ją ptaki plątające się po niebie w pobliżu.




    Mieszkaniec Krainy Luster

    Godność: Cyrille Ephraim Maurice Belieur
    Wiek: Zależy, jak leży, a raczej wygląda.
    Rasa: Pisarz baśni.
    Lubi: Books and books and, oh yeah, books.
    Nie lubi: Kleksów.
    Wzrost / waga: Względny, jednak najczęściej oscyluje pomiędzy 130-90 cm. / Ortorektyk. W granicach 60 kg.
    Aktualny ubiór: Szafirowy garnitur, ciasno przylegający do sylwetki, wymięta koszula oraz para lakierowanych butów z noskami wykrzywionymi w lekki szpic.
    Znaki szczególne: Chodzący paragraf. Może być coś bardziej szczególnego?
    Pod ręką: Pióro, kilka sztuk karbowanego papieru i inne kreślarskie gadżety.
    Broń: Piekielnie ostra stalówka zniszczenia
    Dołączył: 02 Sie 2011
    Posty: 174
    Wysłany: 8 Lipiec 2012, 14:43   

    Każdy milimetr osłoniętego marną imitacją porządnej tkaniny, posiniałego nie tyle z zimna, ile z trwogi stopniowo obejmującej poszczególne członki ciała, drżał niemiłosiernie w takt każdego przebytego przez pisarzynę kroku. Przerażenie stopniowo obejmowało go w swe szpony, leniwie pnąc się po kręgosłupie i w końcu eksplodując koktajlem paraliżującego lęku w jego czaszce. Bał się. Bał się potwornie. A ów strach jątrzył się w pisarzynie za każdym razem, gdy jego myśli nawiedzał przykry nawyk, do którego i w tym konkretnym momencie był przymuszony. Wracał do domu. Do jego własnej pułapki, klatki, którą sam zbudował. Do ukochanej Józefiny i do wszystkich problemów, od których przez niezaprzeczalnie większą część swego miernego żywota uciekał. Czekała go konfrontacja, sam już nie wiedział która z kolei. Wiedział natomiast, że zakończy się ona równie nieprzychylnie dla niego samego, jak i jej poprzedniczki. Znów będzie uciekał od własnego życia, zapadnie gdzieś pod ziemię, do najgłębszej z jam i nie wystawi nawet czubka krzywego nosa przez najbliższy miesiąc. A następnie znów tu powróci, jak odwieczny syn marnotrawny i po raz kolejny przeżywać będzie ten personalny koszmar, od nowa i na nowo...
    Z dumania wyrwało go ostre szarpnięcie w okolicy dużego palca u stopy i bliskie spojrzenie na ubłocone szlamem kocie łby, które towarzyszyły nagłemu potknięciu o jeden z wystających, brukowanych trzonowców tworzących skomplikowaną mozaikę ulicy. Wiele trudu zadało mu podźwignięcie sylwetki do pionu, ale nawet to nie mogło się równać z trudem w zaufaniu własnemu wzrokowi, gdy przed jego oczyma rozkwitł widok, którego za nic nie był w stanie przypisać do miejsca, w którym ongiś stała rozpruta, gnijąca chatka należąca do jego skromnej rodziny.
    Usta odruchowo rozwarły się w niemym zadziwieniu, zaś czujny wzrok rejestrował kolejne gamy barw i nuty zapachów z niemałą zachłannością. Eksplozja kolorów niemal nie wywołała u niego ataku epilepsji. Trudno było precyzyjnie stwierdzić, czy wyraz jego dalekiego od ponęty lica przedstawiał przerażenie, degustację, czy obrazę. Pewnym było wyłącznie to, że w owej zatrważającej chwili był zszokowany do tego stopnia, iż nie mógł nawet wydusić z płuc wiązki kilku podstawowych nut w wyrazie bezwzględnego sprzeciwu wobec otaczającej go scenerii. Jakby nie patrzeć, czuł swoiste przywiązanie do wyschniętych na wiór traw, podgniłych paproci i innych, karłowatych roślin uświetniających pożałowania godny budynek. Posiwiałą głowę w mig nawiedziła migrena. Chciał czym prędzej uciec, pewny iż owa iluminacja zieleni jest wyłącznie halucynacją wywołaną zbyt długim, szkodliwym dla niego przebywaniem na świeżym powietrzu. Nogi pofrunęły do przodu, popędzając rachityczną sylwetkę w kierunku drzwi frontowych i najpewniej już dawno doprowadziłyby mężczyznę do nie do końca bezpiecznego schronienia w domowym zaciszu, gdyby nie wyminęły w trakcie mizerną, wychudzoną i o zgrozo, damską sylwetkę! Stanął zdębiały i odwrócił się na pięcie, wytrzeszczone gałki wbijając w miernotę, która przystanęła obok niego.
    - Ty to uczyniłaś?
    Wydusił spod śliwkowych warg, tonem zadziwionym ale w swym zdziwieniu nie umniejszającemu pretensjonalnemu wydźwiękowi. Sam nie wiedział, jednak jedynie to pytanie samoistnie nasunęło się mu na usta, gdy zarejestrował owego intruza tuż za swoimi plecami. Patrzył z góry na cherlawe dziewczę, wyczekując w trwającym paraliżu na jej odpowiedź.
    _________________
      Z ciekawością obejrzałem wszystkie,
      jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:
      -
      Co?! Kolorowych szyb nie masz? Okien
      różowych? Okien niebieskich? Okien czerwonych?
      Rajsko-baśniowych okien? Jakże śmiesz,
      bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy
      biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła
      okiennego, przez które można by ujrzeć życie
      w pięknych barwach?!
      - Ch. Baudelaire
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Odpowiedz do tematu
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,22 sekundy. Zapytań do SQL: 10