• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Archiwum X » Eventy » Maskarada
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość
    Loire
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 28 Lipiec 2011, 14:22   Maskarada

    Kareta zaprzężona w czwórkę szarych koni mknęła na złamanie karku po nierównej dróżce, podskakując na każdym, mniejszym czy większym wyboju. Zmuszało to tym samym czwórkę pasażerów do trzymania się oparć siedzeń, aby nagle nie wylądować na podłodze pojazdu, co z pewnością nie byłoby przyjemne. Właściciel środka lokomocji zresztą sam nakazał stangretowi, aby trzymał owo tempo aż do rezydencji hrabi Levittoux. Aż dziw, że tamten nie zgubił jeszcze czarnego cylindra, spoczywającego posłusznie na jego łysiejącej już głowie.
    Pan S. siedział po jednej stronie, uczestnicy eskapady zaś po drugiej. Tajemniczy zleceniodawca wyglądał dosyć młodo, bo na nie więcej niż mieści w sobie przedział od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat. Głowę miał opuszczoną, a na oczy nasunięty czarny kapelusz z dosyć szerokim rondem.
    - Pamiętajcie, że w tej grze zasada jest jedna – uniósł przy tym palec wskazujący, aby owej wypowiedzi nadać lepszy klimat. – Zlikwidować, ująć, albo chociaż powstrzymać od działania przeciwnika i jego ludzi wszelkimi możliwymi sposobami, zanim on zrobi to samo z wami – uśmiechnął się upiornie, wskazując na całą czwórkę.
    Aż do chwili dotarcia pod rezydencję nie odezwał się już ani słowem.
    Trzeba przyznać – miejsce było imponujące, zapierało wręcz dech w piersiach. Zbudowane było w stylu klasycystycznym – kolumny, ozdobny portyk i inne temu podobne ozdóbki. Na pozór nie różniło się niczym od innych siedzib arystokracji, a jednak ocenianie po pozorach nie było najlepszym pomysłem, zwłaszcza teraz, gdy czwórkę śmiałków czekała niełatwa próba.
    Stangret wjechał na podjazd przed rezydencją z tą samą prędkością, co wcześniej. Zapewne zdziwi was fakt, że nie stratował nikogo, nie zniszczył żadnego innego pojazdu, ani nie zgubił kapelusza. Ot, zahamował z gracją i lekko zeskoczył na ziemię. Podszedł do drzwiczek karety i otworzył je, kłaniając się uniżenie przed wysiadającymi.
    - Powodzenia – mruknął z delikatnym rozbawieniem w głosie zleceniodawca, gdy cała czwórka już wysiadła, a stangret wskoczył na powrót na swoje miejsce. Kareta zniknęła za zakrętem równie szybko, jak się tu pojawiła, zostawiając śmiałków samych sobie. Odnalezienie jednej, małej dziewczynki w tłumie bawiących się nie-ludzi z pewnością nie było łatwym zadaniem… A może to ona was znajdzie?
    Podeszliście do drzwi wejściowych i niemal natychmiast zostaliście wpuszczeni do środka przez służącego, który, podobnie jak wcześniej stangret, ukłonił wam się w pas. Cóż, nie pozostaje wam nic innego, jak tylko przekroczyć próg, chyba, że ktoś w przypływie nagłych wątpliwości zrezygnuje. Problem w tym, że karety już nie było i nie wydaje się, jakoby zamierzała niebawem wrócić…


    Dziewczynka – owszem, znajdowała się już w środku, ze znudzeniem lawirując pomiędzy gustownie ubranymi ludźmi, wystrojonymi kobietami i zaabsorbowanymi rozmowami o interesach eleganckimi mężczyznami. Westchnęła cicho, spoglądając ku wejściu. Istniały cztery wyjaśnienia tego, że jeszcze nie zauważyła nikogo, kto wiedziałby coś o zniknięciach – albo owe osóbki doskonale się ukrywały, albo jeszcze nie przybyły, lub też ona sama przeliczyła się gorzko myśląc, że nie tylko ona tę wiedzę posiada. Mogłoby być i tak, że żadnych zniknięć nie było i okazałoby się to jedynie plotką rozpuszczoną przez zazdrosną elitę Krainy Luster. Cóż – ona zapalczywie, naiwnie wręcz, podtrzymywała drugą wersję.
    Odgarnęła z twarzyczki natarczywą grzywkę i powróciła do wypatrywania w tłumie właściwej jej skromnym zdaniem osoby, bądź też osób. Loire, jako, że wyglądała nadzwyczaj młodo, a do tego przyszła tu sama, bez obstawy, kilku sług lub temu podobnych, z pewnością budził zainteresowanie. Gdyby przyszła z osobą towarzyszącą, najpewniej zostałaby po prostu sklasyfikowana jako zwykła pannica z dobrego domu, a tak? Przyciągała tylko niepotrzebne spojrzenia, choć doskonale wpasowywała się w tłum swoim ubraniem. Mianowicie, wyciągnęła z szafy długą, jasnoniebieską suknię bez ramiączek, ozdobioną ogromem falbanek, sztucznych kwiatków i koralików, które mimo wszystko mieściły się w granicach dobrego smaku. Na nogach miała błękitne pantofelki na około pięciocentymetrowym obcasie, a dłonie ukryty były pod długimi rękawiczkami tego samego koloru. Szyję zdobił koronkowy dusik z okrągłą zawieszką ze sztucznym kamieniem szlachetnym, a we włosy wpleciony miała sztuczny, błękitny kwiatek. Właśnie, co do włosów – jak zwykle, były rozpuszczone. Ta jej nienawiść do wszelkich spinek i gumek kiedyś ją zgubi… Co zaś się tyczy odgórnego wymogu, czyli maski na twarzy, owszem, miała takową – srebrną, ze złotymi zdobieniami, aczkolwiek zasłaniającą jedynie okolice oczu i w niewielkim stopniu nos. Dodatkowo, w którymś miejscu schowała swój ukochany zegarek, a do ud przypięła dwa sztylety. Mimo wszystko, oddałaby wiele za to, by móc bezpośrednio przyprowadzić tu Cheshire’a. Owszem, kociak siedział sobie gdzieś w pobliżu, gotów do wśliźnięcia się do środka w odpowiednim momencie, ale mimo wszystko czułaby się pewniej z wielokolorowym kłębkiem futra przy kostce, uhm. Ale cóż, lepiej dla niej, żeby nie rzucała się w oczy bardziej, niż obecnie, a wiadomo, że rażące po oczach kolory sierści Arlekinów bezsprzecznie przyciągają wzrok.
    Delikatna melodia wygrywana przez muzyków na środku sali nieco ją relaksowała, choć na dłuższą metę nie mogła sobie na to pozwolić. Czekała, choć nie było to oczekiwanie na nic konkretnego, a na jakąkolwiek odmianę w dotychczasowej sytuacji. Kto wie, może niebawem się to zmieni? Póki co, nadal kontynuowała wędrówkę po sali, wciąż z tą samą dziecinnie naiwną nadzieją.

    Kolejka: dowolna, póki co~
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 28 Lipiec 2011, 22:18   

    Zastanawiającym wydawać się mógł fakt uczestnictwa owej panienki w tak ryzykownym przedsięwzięciu, jakim była próba wykrycia, schwytania i rzecz jasna zdemaskowania potencjalnych porywaczy, którzy, jeżeli można było dać wiarę plotkom, posilali się rozochoconą gromadką gości balu, na który to pędzili z tak zawrotnym pędem. Kareta w jakiej przyszło im podążać co rusz poddawała się nazbyt szybkiemu tempu, unosząc się i opadając przy każdej napotkanej przeszkodzie, co w rezultacie łudząco przypominało jazdę karuzeli, aniżeli zwyczajną przejażdżkę bryczką. Ale czego można było oczekiwać, wszak i bryczce i ich wspólnej przejażdżce dalece było do ów "zwyczajności". Towarzyszył im konkretny, z góry założony cel, który w ówczesnym czasie całkowicie pochłaniał myśli złotowłosej. Chrzęst, łoskot i kolejny podskok rozochoconej beczki, w której przyszło im się ścisnąć. Wprawdzie wątpliwy komfort jazdy nie zwracał w większej mierze jej uwagi, która obecnie oscylowała pomiędzy znajdującymi się wewnątrz karety osobnikami oraz miejscu, które lada moment ukaże się ich oczom. Każde słowo tajemniczego zleceniodawcy kwitowała wzmożoną uwagą, nie zakłócając toku wędrówki nawet jednym słówkiem. Likwidacja, ujęcie, powstrzymanie... owe trzy frazy dźwięcznie odbiły się echem za porcelanowym odbiciem jej lic, zagnieżdżając się tam niczym cierń. Należało być ostrożnym, a za każdy błąd niechybnie przyjdzie im zapłacić własną krwią. Cóż, zapowiadało się wyborne widowisko, nieprawdaż? Kolejny stukot, drobne wyprężenie karety i gwałtowne zatrzymanie, wprawiły ją w stan głębokiej ekscytacji, której niespodziewanym efektem był drażliwy ścisk w rejonach brzucha. Oh tak, panienka Cecille wręcz nie mogła wytrzymać niepewności kryjącej się za kunsztownymi drzwiami posiadłości! Otwarcie drzwiczek, szybki zeskok i wylądowanie na wysokich, sznurowanych lakierkach zwieńczonych dopiero na wysokości drobnych kolan, nastąpiły po sobie w przeciągu nie całej minuty. Posiadłość za pierwszym spojrzeniem wydała jej się typową rezydencją arystokracji, toteż nie zamierzała marnować nazbyt cennego czasu na dalsze podziwianie budowli. Ruszyła przed siebie, stukając dźwięcznie laską o podłoże i pozwalając fałdom swej sukni na swobodny miraż wokół smukłej sylwetki, a właśnie! Obecny ubiór stanowił niejakie przebranie, toteż pominięcie i całkowite zlekceważenie go byłoby nie lada faux pas. Otóż panienka o rozpuszczonych, złotych puklach przywdziewała obecnie całkiem skromną, sięgającą kolan, choć i nie lada gustowną suknię, której najbardziej istotnym zwieńczeniem była rzecz jasna koronkowa maska, przepasająca mieniące się akwamaryną oczęta. Powracając i do laski, która sprawnie uchodząc za niezawodną podporę panienki, w istocie skrywała w swym wnętrzu rapier, gotowy do zaskakująco prędkiej odezwy. Owe dziewczę, dzierżące w smukłych palcach bogato rzeźbiony drąg, w mgnieniu oka znalazło się przy drzwiach, a widząc prędką reakcję odźwiernego, pozwoliło sobie na przekroczenie progu, nie ignorując rzecz jasna poczynań pozostałych osób. Obecność pewnej persony w postaci młodzieńczej sylwetki o równie złotych pasmach wprawiała ją w lekkie zakłopotanie, wszak sama perspektywa wiszącej nad ich głowami groźby i możliwości niefortunnego przebiegu zdarzeń napełniała ją niemałą trwogą. Miała również nadzieję, że jej obojętności nie odbierze źle, wszak cała uwaga od początku ich misji skupiona była na tym, aby nader wszystko zapewnić bezpieczeństwo i sobie i Gregoremu, a dopiero następnie na odnalezieniu przyczyny balowego zamieszania. Nim jeszcze przekroczyła próg spojrzała przez ramię, precyzując wzrok na wysokości iskrzących się fioletem oczęt, w niejakim niemym znaku. Bądź ostrożny. Zwierciadła duszy wszak nie mogły kłamać, a ich przekaz był aż nader oczywisty, aby nawet tak rozkojarzony młodzieniec go zrozumiał. Przynajmniej takową miała nadzieję. Pozostałe dwie osóbki wzbudzały w niej niejako mieszane uczucia, co prawda w karecie nie była zbyt rozmowną towarzyszką, ale doskonale wiedziała, że jedynie współpracując uda im się rozwikłać zagadkę jaką to skryła rezydencja. Pozostawało zatem przeprowadzić przyspieszony kurs samozapoznawania i co tu dużo mówić, ruszyć na bal!
    _________________





    Mieszkaniec Szkarłatnej Otchłani

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Czarna Róża
    Godność: Madeline Dark Wind.
    Wiek: 18-20.
    Rasa: Cień - rzecz jasna.~ x3
    Wzrost / waga: 163 /
    Aktualny ubiór: Sukienka balowa- czarna, maska, wysokie buty.
    Znaki szczególne: Ona jet cała szczagólna.~ x3
    Pan / Sługa: Sob? w?ada? nie da. x3 | Ci?gutek do spraw specjalnych. x3 Maskotka Noah.
    Pod ręką: Tencio, kosa, bandaże, czarna torebka z potrzebnymi rzeczami i... nutka tajemnicy, czyli maska.~ x3
    Stan zdrowia: Głęboka rana w nodze zrobiona paznokciami.
    SPECJALNE: Główny spiker w SpectroFM | Miss Spectrofobii 2011
    Dołączył: 01 Gru 2010
    Posty: 545
    Wysłany: 29 Lipiec 2011, 00:48   

    Pojazd pędził jak szalony i było widać, że panny Madeline to nie cieszy. Zdążyła już parę razy zakląć pod nosem tak, że gdyby ktoś to usłyszał powiedziałby, że damie to nie przystoi. Cholera, na co ona tu w ogóle przybyła? A no tak. Zacznijmy od początku.
    Ktoś jej doniósł, że Blaise ma NARZECZONĄ! Jak to możliwe? Przecież cały czas miała wrażenie, że kręci się przy niej i tylko do niej coś czuje. Czyż to nie okrutne się czegoś takiego dowiedzieć? I nie, wcale nie chodziło tu o zazdrość, czy też rozpacz z powodu narzeczeństwa. Chodzi raczej o to, że dark jest osoba samolubną i nie lubi się niczym, ani nikim dzielić. Blaise jest jej adoratorem i już ona dopilnuje, że jakaś cizia nie zabierze mu go. Pf, bo to że Dark nie czuje zbytnio głębszych uczuć, na pewno nie znaczy, że ona nie chce aby Biały Królik czuł coś do niej. Tak, panienka Wind to egoistka i samolub do kwadratu. Dlatego właśnie, gdy się dowiedziała zapytała się gdzie może znaleźć ich dwoje na raz. Powiedziano jej, że ruszają na misję. Długo się nie zastanawiając postanowiła wybrać się tam także.
    W komnacie zebrała wszystkie najbardziej potrzebne jej rzeczy. Założyła najzwyklejszą, czarną sukienkę sięgającą jej trochę za kolano. Do tego najwygodniejsze z jej butów na obcasie, czarna torebka na potrzebne jej rzeczy, skromny naszyjnik z zawieszonym maleńkim Kamieniem Koszmarów i pasujące kolczyki. Włosy naprędce upięła w uroczy koczek wypuszczając pojedyncze loczki. Wyglądała prosto, ale też przy tym do prawdy uroczo, jak na Darkiś przystało. Cały czas myślała o tym, że robi głupotę chcąc brać udział w jakieś durnej misji, mimo tego, że jej nie obchodzi los innych ludzi, ale tłumaczyła to sobie tak, że udzieli komuś swej łaski, a ta osoba będzie miała u niej dług do końca życia. Może nawet znajdzie nową maskotkę, bo brakowało jej kogoś takiego od kiedy Oleander odszedł ze Stowarzyszenia. Wracając jednak do misji... Czarna Róża wrzuciła do swej torebki kilka bandaży, na których posadziła swego pluszaka. Nie zamknęła torby, niech se braciszek pooddycha, bo później będzie musiała zamknąć go do czasu walki. Na jednym udzie przyczepiła sztylet. W łapki pluszaka wepchnęła składaną kose.
    Pilnuj jej jak oka w głowie, Tencio. - wręcz mruknęła w myślach, była strasznie wściekła.
    Uhm, jak zawsze siostruś. -odpowiedział królik i zaczął odprężać się psychicznie. Sama Dark zaś zawołała Pączusia i w trójkę opuścili Czarną Wieżę. Na biurku w gabinecie zostawiła tylko karteczkę-
    "Tsukichi,
    zajmij się organizacją pod moją nieobecność. Liczę na Ciebie. Niedługo wrócę, idę tylko kogoś trochę podręczyć... jak zawsze. Trzym się,
    Dark." Tak, nawet nie zapytała go o zgodę, zbyt się spieszyła.
    Później znalazła się tu, w karocy. Blaise na pewno ją poznał, mimo maski, która zasłaniała całą twarz, prócz części prawego policzka i połowy ust. Chociażby sam głos mówił swoje, ale reszta nie mogła mieć pojęcia kim jest, nawet się nie przedstawiła. Powiedziała tylko "Witajcie" i zamilkła. Nie przywitała się jakoś szczególnie z Blaisem. Zamiast tego łypnęła na niego z dziwną złością. Nie powiedział jej, jak on mógł? A ona się dowiaduje od innych, wstyd. Szybko spenetrowała myśli Blaisa i już wiedziała, która to ta narzeczona...
    A jednak. Matko, w końcu przysłałaś mi kogoś do podręczenia, dziękuję. Pomyślała sobie dziewczyna.
    Usiadła w takim kącie by być jak najdalej tej dwójki i usiadła obrażona wpatrując się w szyby i nie słuchając tych bredni, które gadał Pan S. Ona wie swoje i tyle. Nie zginie tutaj, nie ma takiej możliwości, oj nie. Na jej kolanach siedział Pączuś, którego głaskała niczym szalony naukowiec swego kotka. Co jakiś czas wymieniała spostrzeżenia z Tenciem. Jej blokada umysłu ciągle była w pogotowiu. Nie chciała, by ktokolwiek się dowiedział jaki było powód jej przybycia tutaj.
    Przy kolejnym już wstrząsie nie wytrzymała i powiedziała.
    - Do diaska, czy nie można trochę normalniej jechać? Już przez samą drogę na bal będziemy okropnie poobijani. Myśl człowiecze.
    Głupi staruch - dodała w myślach. Tak, ona uważała osobę wyglądającą na trzydziestkę za starucha, choć chyba sama była starsza od niego i tylko wyglądała na wiele młodszą.
    Wtem powóz się zatrzymał, Dark wyszła stamtąd pierwsza, a za nią wybiegł Pączuś. Normalnie nie wkurzyłaby się aż tak, jednak teraz miała zdecydowanie po dziurki w nosie wszystkiego. Zobaczyła jak Cecille zerka na Blaisa i niemalże jej szlag nie trafił. To jej własność, jej sługa, a nie... Pf. Zabrała z nich swój wzrok i zaczęła wpatrywać się w ziemię. To było typowe dla niej, gdy obmyślała plan, oby udało się coś wymyślić.
    _________________


        Piękna róża zła
        Każdego kwitnie dnia
        w okrutne kolory przyodziana
        Każdy chwast co w drogę zechce pięknej róży wejść
        Aa, wkrótce zwiędnie i zamieni szybko się w jej część.

          Piękna róża zła
          Każdego kwitnie dnia
          W mordercze kolory przyodziana
          Chociaż kwiatem cudnym nasza piękna róża jest
          Aa kolce jej poranią nawet najłaskawszy gest.


      Galeryjka:


      x
    Blaise
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 29 Lipiec 2011, 16:34   

    Blaise nie do końca wiedział czy dobrym pomysłem było wyruszać na poszukiwanie mordercy z poranionym ramieniem, które praktycznie nie było zdolne do ruchu bez bólu i po ostatnich wydarzeniach. Ale w końcu tłem całej sprawy był bal, więc on wcale a wcale nie musiał się wysilać i całą sprawę potraktował jako jedno z wielu zaproszeń na przyjęcie. Na przyjęcie, na przyjęcia - no coś, czego było mu tak brak. Wbrew pozorom nigdy do końca nie pożegnał się ze znalezionymi sobie w przeszłości przyjaciółmi, ale Ci godzili się zapraszać go na bale tylko pod jednym warunkiem. Miał występować pod swoim prawdziwym nazwiskiem, nazwiskiem z dziada pradziada, bo choć oczywiście był czarujący i wzrok wielu gości kierował się na niego, gdy ten tańczył z jakąś piękną damą, a jej suknia powiewała podczas ruchu to w takiej sytuacji był nic nie znaczącym paniczem Premierreve. Kto o nich w ogóle słyszał? Byli, przepadli. A plotki o bliźniakach Guide będą roznosić się po całej Krainie Luster jeszcze przez wiele wieków. Tak więc brakowało mu świec, muzyki i tłumu ludzi, gdzie nikt, chyba że samobójca, się nie upijał. Na takich przyjęciach panowała atmosfera wzajemnej wymuszonej uprzejmości, ale w ukrytej w oczach niechęci, panowała atmosfera alkoholu i procentów, ale nikt, po za kilkoma kieliszkami szampana, nie śmiał prosić o więcej, panował zapach pysznego jedzenia, ale damy, by nie wyjść na świnie, jadły niby wróble. I właśnie w takiej atmosferze Blaise czuł się jak ryba w wodzie, ryba, która gdy uczyni nawet jakiś skandal, może się z niego wyplątać żartem. Dlatego właśnie teraz siedział w podskakującej karocy. Odziany był jak na niego przystało, po prostu uroczo. W normalnej sytuacji ubrałby się swoje ukochane czarne i białe odcienie, oraz srebrną maskę. Miałby na sobie proste czarne spodnie, eleganckie błyszczące buty, białą koszulę i grzeczną, ale drapieżną, marynarkę, ale... Ale nie był w Świecie Ludzi. Ubrany tak ludzko mógł poczuwać się za osobę wykluczoną z zabawy. Zdecydował się więc na niebieskie spodnie, które pod kolanem ścinały granatowe buty, które zawinięte były tak, że wydawało się, że jest to kołnierzyk z którego wychodzą falbanki o jeszcze innym odcieniu granatu, na lekkim srebrnym obcasiku. Blaise bardzo starał się, by nie wyglądały one na te pseudo podkolanówki, które kazano mu nosić w dzieciństwie i których jawnie nienawidził, bo czuł się i zresztą słusznie, jak niedorozwinięty paź. W spodnie włożoną miał koszulę, choć niebieską to odcieniem bardzo przypominającą białą. Kołnierzyk oczywiście miał podniesiony i starannie przewiązany nienaganną muszką, która przypominała nieco zniebieszczałe srebro. No, bo jakże Blaise bez muszki? Kiedyś stwierdziłam, że Blaise bez srebra to jak klaun bez nosa, podobnie było z muszkami. Dlaczego? Bo muszek nikt już prawie nie nosił, co sprawiało, że chłopak musiał je nosić. Na to narzucone miał coś w rodzaju płaszcza z delikatnego materiału i w odcieniu butów, oraz różnymi akcentami, jak wywinięte kawałki płaszcza w odcieniu spodni. Na rękach miał rękawiczki z tego samego materiału i w tym samym kolorze co muszka, na jednym z palców zaś błyszczał srebrny sygnet z ciemnoniebieskim oczkiem. Ze specjalnie przygotowanego miejsca w płaszczu zwisał łańcuszek od rodzinnego zegarka. Wszystko musi być na miejscu. W karocy nie miał na sobie maski, bo jak mówiłam nienawidził rzeczy, które utrudniają mu wyrażanie emocji poprzez mimikę twarzy. Blond kosmyki wyraźnie mu urosły od ostatniego spotkania i teraz dostające do ramion złote pukle spiął z tyłu jasnoniebieską wstążką, co nie utrudniło reszcie luźnego spoczywania w okolicach twarzy. Blaise już od dawna nauczył się zasłaniać włosami bliznę na lewym oku, więc i tym razem nie było mowy o pomyłce. W gruncie rzeczy jego strój przypominał strój Belisario z obecnego avatara, tylko miał odwrotnie ustawione kolory. No proszę, wystarczy otworzyć nową kartę i zajrzeć. Ah, Jun Mochizuki ma łapkę do ubrań. Fioletowe oko Blaise'a uważnie rejestrowało to co ma wokół siebie i na początku nie słuchał tego, co mówił zleceniodawca. No pięknie. Myślał, że sobie troszkę odpocznie, ale zauważył niedużą cytrusową dziewczynkę. Przykro by było zostawić ją samą, jakoś będąc tak młodym... nawet Gregory miał miękkie serce, gdy widział dzieci, które musiały wychowywać się w tej przepełnionej robactwem Krainie. Dorosłych już nie tak bardzo, bo w większości nie dało się zmienić ich toku myślenia. Uśmiechnął się delikatnie do przyszłej kobiety, ale uśmiech zszedł mu z twarzy kiedy natrafił na niezbyt przychylny wzrok swojej pani. Co ona tu robi? Czyżby to miało jakieś znaczenia dla Czarnej Róży? No chyba, że... Blaise wiedział, że po wizycie w Wieży z pewnością przekopią jego dość niegrube akta i wiele oczu zostanie zwróconych w jego kierunku, ale nie możliwe by panienka Madeline dowiedziała, się o obecności pewnej kobiety w jego życiu tak szybko. Tak szybko jak właściwie on dowiedział się tak niedawno, a raczej niedawno sobie przypomniał. Oh, o niektórych rzeczach się zapomina. Zrobił skruszoną minę w jej stronę, akurat wtedy kiedy wtrąciła swą uwagę na temat powozu. W tamtej chwili akurat ten podskoczył i Blaise uderzył chorym ramieniem w framugę okna i zamiast skruszonej miny wyszło mu coś na wzór bolesnego grymasu niezadowolenia. Następnie jego wzrok skierował się ku Cecille, którą spod wyszywanej maski nie trudno było poznać. Czyżby się martwiła? Oh jak uroczo. Same przeciwności ostatnio go spotykają. panienka Madeline wyglądająca na zazdrosną, a jego narzeczona na troskliwą. Zabawne. Bo moja kochana Dark, kiedy jest się samolubnym jest się też zazdrosnym. Jedno przyciąga drugie i nie da się tego rozdzielić. Kiedy karoca stanęła miał w planach pomóc swojej pani z niej wyjść, ale ta wystrzeliła jak pocisk. Gdy w środku już jej nie było westchnął ciężko i ze zrezygnowaniem wyszedł, by następnie lekko się schylić i podać rękę Cecille. Jeśli z niej skorzystała to dobrze, jeśli nie... No cóż. Chyba cały świat się na niego obraził. Następnie pomógł zejść również nieznanej małolacie, jeśli oczywiście wyraziła na to zgodę. Koła w takim pojazdach, by robić wrażenie, wielokrotnie były niezdrowo wysokie. Po chwili młody Gregory podszedł do swojej pani uciekinierki i poprzednio, tak jak w Wieży, nachylił głowę od tyłu, tak że wyglądało jakby chciał oprzeć się o jej ramię.
    - Mam nadzieję, że Twoja własność pani wróciła w bezpieczne miejsce? - oczywiście miał na myśli dzwoneczek i list, ale chyba nie oczekiwał odpowiedzi. On tu przyszedł odpocząć, więc oprócz normalnej adoracji jaką miał zamiar jej sprezentować nie był zobowiązany do niczego innego. Sala balowa była piękna, akurat taka jakiej potrzebował Blaise, żeby poczuć się tak jak kiedyś. Kto wie, może śliczna Cecille wzbudziła w nim wspomnienia. W dodatku jak zwykle uroczo wyglądająca panienka Madeline sprawiała, że niedługo serce mu siądzie. Tak, naprawdę. Nie pisałam o tym wcześniej, ale co by było gdyby Dark jednak wiedziała o Cecyli? Blondyn poczułby się skończony, szybko i bezboleśnie. Chociaż nie, znając Dark bardzo boleśnie. Serce kołatało mu jak oszalałe i choć uśmiechał się lekceważącą, to na czole pojawiły się dwie zmarszczki. Jedna, która ujawnia się, gdy ukrywał emocje i druga, gdy panicznie się bał. Zanim przekroczył próg sali balowej założył swoją białą maskę, ale tym razem poprosił przyjaciela, by zmodyfikował ją, by Blaise mógł przynajmniej uroczo się uśmiechać. Jak na nieszczęście, a może szczęście, wykonana była z ciężkiego i gładkiego materiału. Blaise nie mógł sobie tego podarować. Lewa stopa przekroczyła próg, a ukryte pod płaszczem magnum, naboje i parę igieł zadźwięczały wesoło. Co jak co, ale umrzeć nie chce. Zabawę czas zacząć.
    Illustre
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 29 Lipiec 2011, 17:56   

    Podskakujący przy zawrotnej prędkości powóz wcale nie przeszkadzał Illustre. Cóż za wspaniale ćwiczenie za równowagę! Tak, jako cyrkowiec również z zamiłowania, postrzegała takie sytuacje zgoła inaczej, niż inni. Balansowała na siedzeniu, niczym na linie rozpostartej pod dachem cyrku, starając się utrzymać pion i jednocześnie zapamiętać każde słowo wypowiedziane przez tajemniczego Pana S. Z chęcią by wstała i ćwiczyła, stojąc na jednej nodze, ale nie wypadało przed tak ważną misją. Każda okazja jest dobra do poprawienia swoich umiejętności, ot co. Dlaczego taka mała dziewczynka porwała się na taką niebezpieczną misję, niczym z motyką na słońce? Po pierwsze, chciała pomóc innym, a był to jeden z celów jej życia. Po drugie, szaleństwo szepnęło, że może poznać mnóstwo ciekawych historii. Po trzecie, a trzy to bardzo ładna liczba, nigdy w swym cytrusowym życiu nie była na prawdziwym balu. Ciekawość kiedyś ją zgubi… Wiedziała, że będzie niebezpiecznie, lecz mimo to nie wzięła ze sobą żadnych sztyletów, pistoletów, czy innych broni. Jest pacyfistką i nie zmieni tego od tak. Jednak nie była całkiem bezbronna, o nie, miała trochę oleju w głowie. Zaopatrzyła się przed wyjściem w całą masę ilustracji przedstawiających walecznych rycerzy, smoków ziejących ogniom, czy nawet sprytnych złodziei oraz różnych przedmiotów. Nigdy nie wiadomo, co się może przydać.
    Jechali dalej wciąż podskakując, gdy dziewczynka przyglądała się reszcie osób, które zgłosiły się do tej ciekawej misji. Dwie eleganckie damy, jeden dżentelmen, ubrani niczym z bajki. Spojrzała ukradkiem na swoją sukienkę. Nie miała żadnych wyjściowych ubrań, ale żeby nie wyróżniać się za bardzo z tłumu założyła swój stary strój z cyrkowego przedstawienia. Odczepiła oczywiście dzwoneczki przyszyte do spódnicy. Długo zastanawiała się nad białym fartuszkiem w pomarańcze, inaczej tego nazwać się chyba nie da, i zdjęła go tuż przed wejściem do powozu. Leżał teraz spokojnie na dnie jednej z kieszeni sukienki. Dziewczynka miała również ciemno pomarańczową, krótką pelerynkę z kapturem, która wyglądała, jakby perfidnie zabrała ją Czerwonemu Kapturkowi i pofarbowała. Nie była kradziona, bądźcie spokojni. I cała wyglądałaby jak mała pomarańcza (nawet specjalnie założyła pomarańczowe pantofelki, a nie, jak zwykle przyszła boso), gdyby nie jej włosy. Stwierdziły, że dzisiaj będą tylko w odcieniach cytryny, limetki i różowego grejpfruta. Och, kapryśne. Jedyna maska, jaką miała, zszarzała maska clowna, była bardzo niewygodna. Zdjęła ją w połowie drogi i założyła inną, na szybko zrobioną z kilku ilustracji, tylko na oczy i część policzków. Może tamtą jeszcze założy, kto wie. Przez rozmyślania o swoim marnym stroju, z którym po chwili się pogodziła, nie zwróciła specjalnej uwagi na uwagę jednej z dam. Nie chciała być niegrzeczna, ale i tak już dojeżdżali…
    Dech jej w piersiach zaparło, gdy zobaczyła rezydencję. Toż to pałac z baśni w oczach małej dziewuszki! Zamrugała oczami, podziwiając kolumny. Z uśmiechem wyszła z powozu i podreptała za resztą, która wyglądała jakby się znała. Sala balowa wzbudziła z niej jeszcze większy zachwyt. Skarciła się w duchu za rozkojarzenie. Mieli niebezpieczną misję! A zresztą.. Trzeba się cieszyć, że jeszcze jest tak pięknie, o!
    Loire
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 29 Lipiec 2011, 19:11   

    Bez zbędnych ceregieli, pomijając oczywiście jazdę niewiele wolniejszą od tej obserwowanej na wyścigach formuły jeden, dotarliście na miejsce. Jeden punkt na liście do odhaczenia... Teraz tylko znaleźć rzekomą znajomą Pana S., która, jak pewnie czytelnik się domyśla, tak na prawdę znajomą nie była, i z górki. No, teoretycznie, bo Bóg jeden wie, co was niebawem czeka? Biorąc pod uwagę, że wasz zleceniodawca w ogóle zainwestował w waszą pomoc, zapewne nic dobrego. Jednak póki co, nic nie chciało się wydarzyć. Jedynie jakiś anonimowy służący przystanął obok was ze srebrną tacą, na której stały cztery kryształowe kieliszki z winem. Przez chwilkę mogliście dostrzec jego skonsternowane spojrzenie, rzucone w kierunku najmłodszej uczestniczki eskapady, aczkolwiek ułamek sekundy później znów przywdział na twarz zobojętniałą maskę fachowca.

    Tymczasem Loire zdążyła już tysiąc razy wykląć własną głupotę, czyli fakt, że przyszła tu sama. Mogła zabrać ze sobą kogoś, kogokolwiek, kto mógłby chociaż w niewielkim stopniu zająć jej myśli, zanim wszystko nabierze rumieńców i skończy się bezcelowe lawirowanie pomiędzy gośćmi zajętymi własnymi jestestwami, a zacznie usuwanie się z drogi uciekającym w popłochu bezwładnym kukiełkom. A tak? Sama siebie skazała na nudę. Nigdy więcej, nigdy więcej... Że też ci wszyscy pseudo-kryminaliści, mordercy, porywacze, et cetera nie mogli działać od razu, tylko musieli się za każdym razem cackać z ofiarami! Władze i ona sama mieliby ułatwione zadanie, ale z drugiej strony nie byłoby też tak cieka- Pardon, akurat obecny stan sytuacji był zdecydowanie nieciekawy. Święci niebiescy, za jakie grzechy osoby, które dobrowolnie, bez przymusu poświęcają swój wolny czas, aby ułatwić innym życie muszą znosić takie męki?
    Podeszła do jednej ze ścian, pod którą tłum gości był najmniejszy i oparła się o nią plecami, po raz setny owego dnia odetchnęła głośno, wręcz z nieukrywaną pretensją względem całokształtu tego świata. Sięgnęła do niewidocznej prawie, jednej jedynej kieszonki, jaką miała jej suknia i wydobyła z niej urokliwy, z klapką ozdobioną roślinnymi motywami, srebrny zegarek na łańcuszku. Smukłą dłonią podniosła klapkę, a jej oczom ukazała się zdobiona litera "G" w jej wnętrzu oraz cyferblat, po którym nieprzerwanie krążyły trzy misternie wykonane wskazówki. Cyferblat był również chroniony przez delikatne szkiełko, na którym teraz ukazały się nieduże, świetlne refleksy, pochodzące zapewne z któregoś z licznych żyrandoli zawieszonych pod sufitem sali. Urządzenie było pamiątką po jej ojcu, poza tym, o ile dobrze pamiętała, Blaise miał podobny, odziedziczony po matce, prawie identyczny, choć różniący się jednym, istotnym szczegółem - po wewnętrznej stronie klapki, zamiast "G", symbolizującego nazwisko Guide, widniało "P", czyli pierwsza litera nazwiska panieńskiego ich matki. Tak, jej braciszek zawsze lepiej dogadywał się z matką. Nie ma co mu się dziwić, ich ojczulek zawsze był cholernie wymagający. Ona, jako panienka, a zarazem jego mała księżniczka, miała pod tym względem pewną taryfę ulgową, ale Blaise'owi z niewyjaśnionych powodów obrywało się za najmniejsze, nawet najbardziej błahe przewinienie.
    Wpatrywanie się w zegarek nieoczekiwanie przywołało jedno z ostatnich wspomnień, w których występował jeszcze jej braciszek - ów feralny wieczór, kiedy zostali sierotami. Nagle jej oczy zrobiły się jakby szklane wskutek łez, które bez uprzedzenia do nich napłynęły. Zamrugała intensywniej, żeby się uspokoić. Owszem, miewała chwile słabości, ale teraz błagała siebie samą w duchu, żeby się nie rozkleić. Nie tu, nie teraz...
    Odetchnęła, wsłuchując się w miarowe tykanie zegarka. Gdzieś tam w środku miała jeszcze resztki nadziei, że on żyje, jednak i to przeświadczenie z wolna zaczynała tracić.

    Kolejka: Blaise » Cecille » Illustre » Dark
      
    Blaise
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 29 Lipiec 2011, 19:58   

    Blaise żałował, że jednak nie zostawił swojej maski w takim stanie w jakim była. Po pierwsze na pewno przestała być taka trwała jak wcześniej, a po drugie było widać jego podekscytowanie. Mimowolnie uśmiechnął się widząc tłum sztucznie szczerzących się panienek i ich niedorozwiniętych zalotników. Huh, żaden nie miał na tyle odwagi by zachowywać się jak Blaise. Może bali się, że dziewczęta uznałyby ich za głupców, ale czy to podejrzanie szarmanckie zachowanie nie było swego rodzaju przyciągające? W dodatku Blaise zawsze był przerażająco spokojny i ostatni raz rozzłościł się chyba wtedy, kiedy całkowicie stracił swój honor i wiele dni zajęło mu, by odbudować go z powrotem. Gdyby maska nie zasłaniała akurat tej części twarzy, której wolał nie pokazywać, z pewnością dotknąłby teraz szramy. Było mu wstyd za nią i za tamto jego zachowanie. Od tamtej chwili całkowicie wiedział, że trzeba trzymać nerwy na wodzy i po prostu uciekać, jeśli zdejmą z Ciebie maskę filozofa, przyjaciela w nienawiści do Lustra i wspólnika. Huh, zabawne. Chciał wtedy chronić honor, a teraz myśli, że lepiej byłoby go porzucić, by nadal mieć nienaruszoną twarz. Kto wie. Blaise obserwował dokładnie dorodne kobiety, próbując znaleźć tę podobno niepozorną. Niestety przerwał mu kelner. Nie miał zamiaru być dla niego w żaden sposób niemiły. W końcu, z której strony by nie patrzeć, też był sługą i choć nie podawał napojów to ostatnio został zakwalifikowany jako obiad. Wziął kieliszek i delikatnie zwilżył sobie nim usta. Jeszcze cała noc przed nim, a na takim balu rozrzutni gospodarze to coś bardzo rzadkiego. Wino było słodkie, ale po chwili wydało się nieco cierpkie. Blaise nie przepadał za winem z Krainy Luster, o wiele bardziej podchodziło mu to ze Świat Ludzi, które musiało leżeć wiele lat, by nadawało się do spożycia. Pijąc taki kieliszek pośrednio czuł ciężką pracę wszystkich rąk, a tu? Prawie całkowicie był przekonany, że nabierało smaku za pomocą czaru lub zostało włożone w coś na wzór wiru czasowego, by po minucie wyjąc je, a tak naprawdę przeleżało sto lub więcej lat. I gdzie tu czuć ten trud? Właśnie nie czuć, więc Blaise nie czuł też smaku wina. Kiedy kelner spojrzał dość wymownie na dziewczynkę, Gregory podszedł do niego i mijając zatrudnionego pingwina rzucił cicho, ale na tyle głośno by ten mógł usłyszeć - Uwagi zachowaj dla siebie, to może zachowasz pracę dłużej.. Nie chciał widzieć reakcji mężczyzny i tylko przystawiając kieliszek do ust zaczął rozglądać się dalej. O i znalazł. Drobna, białowłosa dziewczyna w sukience w kwiaty. Wyglądała bardzo znajomo... I właściwie kolorystycznie pasowali do siebie. Cóż za przypadek. Jednak Blaise wstawiłby w suknię prawdziwe kwiaty, bo tylko prawdziwe kwiaty mogą wyłonić prawdziwe piękno - nawet jeśli sukienka miałaby posłużyć tylko na kilka godzin. Huh, jaki on był rozrzutny. Nie zważając na resztę, która jak miał nadzieje uda się za nim. Wiecie taki instynkt stadny, chociaż Blaise nie podejrzewał Cecylii, Madeline i dziewczynki o bycie lemingami, które co jakiś czas masowo zmierzają do morza, by się utopić. Kiedy znalazł się w bardzo, bardzo małej odległości, klęknął przed dziewczęciem. Coś ostatnio często klęka, ale te około dwadzieścia jeden centymetrów jakie ich dzieliły nie było do przejścia i żeby spojrzeć w jej opuszczone oczy musiał wykonać ten nieco szarmancki gest. Kiedy zobaczył, że w jej fioletowych oczach znalazły się małe łzy wyjął z piersiowej kieszeni płaszcza aksamitną chusteczkę i pokazał jej w sposób informujący, że może z niej skorzystać. Chwila, chwila. Blaise doskonale znał dźwięk skazówek, zwłaszcza tych. Spojrzał w dół i w jej delikatnej łapce zobaczył zegarek. Kiedyś matka, sadzając go na swoich kolanach, mówiła mu, że niektóre rzeczy mają moc przyciąga się nawzajem. Dlatego właśnie dał Darkiś dzwoneczek, ah te przesądy. Wtedy matka opowiedziała mu historię, której nie lubił słuchać tak samo jak przebywać z z ojcem. Opowiedziała mu historię swojej miłości, swojego pierwszego spotkania z Gregorym. To był bal, jak mawiała, przez pół minuty żaliła się potem, że takich bali już nie ma. Jednak może nie dlatego był dla niej taki ważny. Wyjmowała wtedy swój zegarek i opowiadała, że znudzona wpatrywała się w niego pod koniec balu. Wtedy usłyszała poruszające się wskazówki na innym cyberblacie, by następnie dźwięk połączył się z dźwiękiem jej własnego zegarka. Kiedy spojrzała w jego kierunku napotkała oczy swojego przyszłego męża i w tym samym czasie wskazówki wybiły jednocześnie pełną godzinę. Bo czas jest magiczny, musisz to zapamiętać Blaise., nuciła mu na dobranoc. Tylko ona nigdy nie nazwała go imieniem jego ojca, jakby czuła, że go to denerwuje. Czas jest jedynym, co my Lunatycy mamy. Musisz pilnować czasu, kochanie., to były słowa, które mówiła tylko, gdy się bała. A właśnie takimi słowami pożegnała się z synem, kiedy ostatni raz się widzieli. No cóż, zawsze wiedział, że miała dar przeczuwania rzeczy pozornie niemożliwych. Gregory wyjął z kieszeni płaszcza swój zegarek i otworzył go. Był o wiele delikatniejszy od tego Lorciowego, bardziej damski. No przecież należał do kobiety. W dodatku zamiast litery "G" widniała tam misternie wyrzeźbione "P". Blaise podniósł oczy do jej tak by ich wzrok się spotkał. Tańczyły mu tak iskierki niedowierzania, nadziei i czegoś co trudno było sklasyfikować. Akurat wtedy zegarki wybiły pełną godzinę.
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 29 Lipiec 2011, 22:12   

    Dłonie opatrzone delikatnym fasonem atłasowych rękawiczek jeszcze mocniej zacisnęły się na kunsztownej rękojeści laski, wprawiając całość w wygląd przypominający zaciśnięte okowy wokół szyi skazańca. Czyżby panienka Cecille się zlękła? Skądże znowu, a podobne myślenie niechybnie spotkałoby się z głęboką i stanowczą dezaprobatą. Owszem, odczuwała niejaką niepewność, drobną obawę, jednak wzmagająca się z każdym stąpnięciem zgrabnych lakierek ekscytacja bez najmniejszych problemów osuwała owe niepokojące myśli w daleki cień. Szybko zdołała zauważyć, jakową postawę zdawał się przyjmować jej narzeczony, zachowując przy tym rzecz jasna nienaganne maniery i spokój, godny istnego szlachcica. Szarmancki gest podczas drobnej ewakuacji z dotąd pędzącego pudła skwitowała wdzięcznym skinieniem głowy, szybko jednak odpierając chęć przedłużenia całej tej kurtuazji i kierując stanowczy krok w stronę owej tajemniczej rezydencji. Spostrzegawczość jednak, w dalszym czasie penetrowała otoczenie panienki, bez najmniejszych trudności wyczuwając niejaką dezaprobatę i niezadowolenie innych członków ich eskapady. Promieniujące błękitem tęczówki umieściły swój zaintrygowany wzrok na kobiecej postaci, która w obecnym czasie zdawała się wykazywać emocje dalece odbiegające od przychylnych. Owy fakt nie napełnił złotowłosej entuzjazmem, wszak nie znała powodu tak negatywnej reakcji, a przeto dotychczas żywiła gorliwą nadzieję na współpracę i wspólne rozwikłanie gnębiącej owego miejsca tajemnicy. Czyżby miała ona spełznąć na niczym, nim na dobre się rozpoczęła? Byłby to niewątpliwie jeden z niepożądanych scenariuszy, który całą uciechę płynącą z zabawy w Sherlocka Holmesa obróciłby w, o zgrozo, istną perzynę! Pomijając jednak kręcenie nosem ciemnowłosej panienki, pozostali towarzysze zdawali się odczuwać niemal niewysłowioną radość z toczącego się tu balu, a nawet i ich szybkiej jazdy karocą, która z pewnością nie była łaskawa dla ciał i zwieńczających ich zranień co poniektórych. Tętent kopyt oddalił się bezpowrotnie, pozostawiając ową niecodzienną czwórkę w niezbyt komfortowej sytuacji, która, o losie, nie trwała nazbyt długo. Szybki zwrot akcji pozwolił im wstąpić do wnętrza rezydencji i ujrzeć im oczętom wyśmienitą scenkę rodzajową, równie doskonale imitującą nieudolne gody ptasząt, skrytych pod gustownymi mankietami fraków i frywolnymi połaciami zapierających dech w piersiach sukni. Oto trwał przed nimi bal, którego mimowolnie czy też nie, stali się częścią. Srebro tacy rozbłysło przed ich źrenicami, ukazując skryty pod zbroją szkła trunek. Cecylia ujęła jeden z kieliszków w dłoń, nie dzierżącą obecnie laski i powoli przysunęła go do jarzących się karminem warg, jedynie umaczając ich rąbek w szkarłatnej cieczy. Rzecz jasna zachowując tym samym pozory dalece pojętego taktu, a w istocie nawet nie odczuwając na języku smaku owego napoju. Trzeźwość myślenia była obecnie ich główną bronią, nic więc dziwnego, iż tak zażarcie zdawała się jej bronić. Kątem oka dościgła blondyna, który w obecnym czasie zdawał się przemawiać w iście niepozorny sposób do znajdującego się przy nich sługi. Kąciki wątłych warg machinalnie uniosły się ku górze, zaś bystre spojrzenie skupiło się na pędzących w tańcu gościach, próbując jakby wyłowić spośród puszącej się masy wspomnianą przez ich zleceniodawcę, panienkę. Nie minęła nawet chwila, nim błysk w turkusowych tęczówkach zaalarmował odnalezienie potencjalnej persony, w postaci podpierającego się o ścianę dziewczęcia, której samotna poza była dość wymowną wskazówką. Nim zdołała zbliżyć ku niej swój krok, ku gargantuicznemu wręcz zdziwieniu, postać Cecylki została wyprzedzona przez Gregorego, który to w trymiga odnalazł swe miejsce przy białowłosej. Nie zamierzała jak na razie interweniować, ni przeszkadzać toczącym rozmowę. Co nie powstrzymywało zaciekawionej panienki na baczną obserwację owego niezwykłego duetu.
    _________________

    Illustre
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 29 Lipiec 2011, 22:58   

    Wbrew swym oczekiwaniom, Illustre bal coraz bardziej przestawał się podobać. Czuła fałsz. Nie wiedziała jeszcze gdzie, ani czy to normalne na takich eleganckich balach, ale nie czuła się z tym dobrze. Rozgadała się dookoła. Suknie dam wyglądały bajecznie, stroje dżentelmenów wyglądały bajecznie, wystrój sali był bajeczny. Ale czegoś tej bajeczności brakowało. Jakiejś lekkości. Przypomniała sobie, gdy wraz z Yun urządziły w swym pokoiku, tudzież celi laboratoryjnej, wyimaginowany bal. Zrobiły sobie nawzajem papierowe wachlarze, poprosiły nawet doktora o pożyczenie magne... magnato... maganto... Magicznego ustrojstwa, które samo grało muzykę. Rzecz jasna, nie dostały go. Bale nie były w programie zmienia ich w klony. Ale one i tak go urządziły. Same śpiewały, zamieniały się rolami, jadły wyimaginowaną galaretkę, tańczyły... Tak, to był piękny bal. A ten? Wyglądał tak, jak go sobie wyobrażały, ale lekkości tu zdecydowanie nie było.
    Zamrugała kilka razy i wróciła do rzeczywistości. Poprawiła swoją papierową maskę, na której widać było ślady ilustracji. Maskę clowna cały czas trzymała w łapce. Czekała na moment, gdy będzie mogła schować ją do ilustracji. Nie chciała tego robić przy tych wszystkich osobistościach. znała opowieści kryminalne i wiedziała, że zdradzanie swoich mocy przy niewłaściwych personach mogło bardzo zaszkodzić.
    Wtem podszedł do nich kelner ze srebrną tacą, na której połyskiwały kieliszki z czymś czerwonym. Zauważyła jego spojrzenie. Co to mogło być, to czerwone? Dżentelmen powiedział coś do kelnera, ale nie zrozumiała o co chodzi. Mimo wszystko wzięła kieliszek i powąchała tajemniczy napój. A fuj! Zmarszczyła delikatnie nosek. Pamiętała ten zapach. Czuła go kiedyś o doktora. Potrząsnęła główką i spojrzała na kelnera.
    - Mogę odłożyć? - Zapytała cichutko. Nie wiedziała, czy wypada odkładać, coś co już się wzięło, na takim balu. Na szczęście kelner trzymał jeszcze tacę nisko i zdołała odłożyć kieliszek. Cokolwiek to było, nie podobało jej się. Dżentelmen z ich, jak to nazwała w myślach, drużyny, oraz jedna z dam zaczęły iść w stronę innej, białowłosej damy. Ach, to musiała być ta dziewczyna, o której mówił Pan S. skoro ruszyli w jej kierunku. Illustre grzecznie podreptała za nimi. Coś ścisnęło ją w drugim sercu. Czy to możliwe, że Yun się bała? Nie martw się Yun, pomyślała, będę uważać. Była jednak podekscytowana całą tą akcją.




    Mieszkaniec Szkarłatnej Otchłani

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Czarna Róża
    Godność: Madeline Dark Wind.
    Wiek: 18-20.
    Rasa: Cień - rzecz jasna.~ x3
    Wzrost / waga: 163 /
    Aktualny ubiór: Sukienka balowa- czarna, maska, wysokie buty.
    Znaki szczególne: Ona jet cała szczagólna.~ x3
    Pan / Sługa: Sob? w?ada? nie da. x3 | Ci?gutek do spraw specjalnych. x3 Maskotka Noah.
    Pod ręką: Tencio, kosa, bandaże, czarna torebka z potrzebnymi rzeczami i... nutka tajemnicy, czyli maska.~ x3
    Stan zdrowia: Głęboka rana w nodze zrobiona paznokciami.
    SPECJALNE: Główny spiker w SpectroFM | Miss Spectrofobii 2011
    Dołączył: 01 Gru 2010
    Posty: 545
    Wysłany: 13 Sierpień 2011, 21:34   

    Wiadomym było, że Dark była zazdrosna o Blaisa, ale sama się do tego przed sobą nie przyznawała. W końcu nie w jej stylu była zazdrość, a i tak przechodziła ostatnio zbytni kryzys osobowości. Gdy spojrzała na pozostawione przez nią ślady na ciele Króliczka poczuła się trochę gorzej, w końcu zraniła go tak podle i boleśnie.... Jednak szybko przypomniała sobie o narzeczonej i wszelkie wyrzuty sumienia natychmiast znikły. Gdy chłopak do niej podszedł i nachylił się nad nią przeszedł ją lekki dreszcz, przypomniał jej o czymś.
    - Po tym wszystkim musimy porozmawiać. Nie wiem co miałeś na myśli pisząc ten list.
    Mruknęła pod nosem, tak aby nikt prócz Blaisa tego nie usłyszał. To powiedziała nadzwyczaj spokojnie, po czym dodała już bardziej z lekką złością.
    - Ogólnie musimy... porozmawiać, mój drogi.
    Teraz nałożyła duży nacisk na słowo mój. Może sugerowała mu, że zdaje jej się, że musi mu przypomnieć o tym, że należy do Dark, a ona nie lubi się dzielić swą własnością? Kto wie jak odbierze to Biały Królik, bo przecież prócz relacji sługa-pani nic ich nie łączy... niby. Resztę zostawiła jego domysłom. Ach, bezczelność panienki Wind powala. Najpierw potraktowała Blaise'a jak potraktowała, a teraz zabrania mu mieć narzeczoną... No dobra, nie zabroniła mu, ale co z tego? W myślach tysiąc razy wyklęła zarówno jego jak i biedną, niczemu winną Cecylkę.
    Biedna Illustre została zupełnie pominięta w Darkisiowych obserwacjach, choć może i dobrze, bo jeszcze dziewczyna by narzekała, że dzieciak będzie im przeszkadzać. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, ze ruszyła na misję przez to, ze Blaise tam jest. Matko, ją pogięło na starość...
    Siostrzyczko, nie przejmuj się, nawet ty możesz czasem być zazdrosna.- odezwał się Tencio.
    Oj, nie wkurzaj mnie, bo cię wyrzucę do śmietnika. Pączek i Kamień mi wystarczą do szczęścia.
    Oj, co ty dziś taka wściekła, nie musisz się od razu tak denerwować.
    Milcz, bo nie żartowałam. - Na te słowa Tencio zamilkł przerażony. Pączuś szedł tuż przy nodze Darkiś machając z zadowoleniem ogonkiem. Dziewczyny nie obchodziło to, czy ktoś na nich zwraca uwagę czy nie, jednak jak weszli na salę kot trzymał się na uboczu unikając spojrzeń innych uczestników balu. Cóż poradzić na to, że Arlekin był tak nieśmiały? Pozwoliła mu iść kawałek od nich, ale miał się pilnować. Zamknęła także torebkę ukrywając w niej braciszka i kosę. Była gotowa na wszystko.
    Czy poszła tam gdzie Blaise? A tak, poszła. Trzymała się reszty, bo niby czemu nie? W końcu mają misję wspólną, nie ważne jak tam ją drażni to, że ktoś kradnie jej podle Ciągutkę. Sączyła sobie wino, które dostała przy wejściu i szła przed siebie, na razie milcząc. Po chwili ujrzała, że Blaise do kogoś podchodzi i... pomyślała sobie, chyba słusznie, że on skądś musi znać tą panienkę. Kto to znowu? Przyglądała się im w dalszym milczeniu, z tego wszystkiego przestała pić wino. Już dziś chyba nic jej nie zaskoczy. Może druga narzeczona? Możliwe, że Blaise był tylko okrutnym podrywaczem, który chciał ją podle wykorzystać wiedząc kim ona jest.

    //Wybaczcie, że tak późno i krótko... ciężki czas mam...//
    _________________


        Piękna róża zła
        Każdego kwitnie dnia
        w okrutne kolory przyodziana
        Każdy chwast co w drogę zechce pięknej róży wejść
        Aa, wkrótce zwiędnie i zamieni szybko się w jej część.

          Piękna róża zła
          Każdego kwitnie dnia
          W mordercze kolory przyodziana
          Chociaż kwiatem cudnym nasza piękna róża jest
          Aa kolce jej poranią nawet najłaskawszy gest.


      Galeryjka:


      x
    Loire
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 13 Sierpień 2011, 22:35   

    Kelner po słowach Białego Królika zachował iście kamienną twarz, choć co bystrzejsze oko mogłoby zauważyć jeszcze większy kontrast pomiędzy jego smoliście czarną marynarką, a skórą twarzy. Na pytanie Illci skinął tylko krótko głową, chyba specjalnie obniżając jeszcze tacę. W myślach usprawiedliwił się, że chodziło mu tylko o to, czy dziewczynka w tak młodym wieku może pić alkohol, jednakowoż kto wie, czy nie wyklął przy okazji Blaise'a i całej reszty, która śmiała przyprowadzić tu tę istotkę?
    Tak czy owak - dziewoję przyuważyliście, a to już pół sukcesu. Póki co, tajemnicza strona hrabi Levittoux nie śmiała się ujawnić, a szkoda. Jak widać, mężczyzna kierował się zasadą, by to, co najlepsze, pozostawić na sam koniec.
    Przy okazji, pary tańczące na sali wydawały się być coraz bardziej pochłonięte samymi sobą i tym, co robią. Nietrudno tu było o potrącenie przez zatopione w oczach partnera osoby. W istocie - każdego z was przynajmniej raz trącono ramieniem, rąbkiem sukni bądź czymkolwiek innym, nawet wirującymi podczas obrotów długimi puklami kobiet. A miało niby być kulturalnie, phi.


    Loire dla odmiany nie trzymała w dłoni kryształowego kieliszka. Dlaczego? Ach, proste, a zarazem zawiłe - ona, która tak bardzo kochała wszelakie, bale, zabawy i temu podobne, jeśli miała coś ważnego do zrobienia w ich trakcie, usilnie starała się zachować zdrowy rozsądek, co bezpośrednio równało się rygorystycznej zasadzie brzmiącej "zero trunków". Nawet, jeśli miałby to być tylko jeden kieliszek. Niestety, dziewczę nie należało do osób z "silną głową", ba, było wręcz odwrotnie. Może to przez jej fizyczny wiek, a może przez zwyczajną niechęć. Upiła się tylko raz w życiu i wolała tego już nigdy więcej nie powtarzać. Jeśli przebywała na zwyczajnej, niewinnej prywatce, albo balu bez podtekstów kryminalnych, to proszę bardzo, jeden kieliszek nie zaszkodzi. Zresztą, pewnie i tak potraktowano by ją w podobny sposób, co Illustre. Wprawdzie była wyższa, może nieco dojrzalsza z wyglądu, ale nie zmienia to faktu, że biorąc pod uwagę jej kształty, przypominała ona zaledwie czternastoletnią dziewczynkę. Jakiż to niewymowny pech, zostać zaklętym akurat na tym etapie rozwoju! Gdyby chociaż kilka lat więcej, może nie wadziłoby jej to aż tak bardzo, ale skoro jest jak jest, będzie musiała nadal znosić idiotyczne docinki "starszych". Nikt w końcu nie wiedział, ile w rzeczywistości już przeżyła, a nawet, gdyby komukolwiek ów niepojęty przez ludzki umysł fakt zdradziła, z pewnością uznano by to za niestworzone brednie, ot - wytwór dziecięcej wyobraźni. Znaleźli się, panowie bądź też panie, wielce dojrzali, pff.
    Patrzyła na srebrny czasomierz już dłuższą chwilę, co chwila mrugając, by odgonić te cholerne łzy. Miała nieprzemożną ochotę stąd wyjść i najzwyklej w świecie rozpłakać się jak małe dziecko. Gdyby jeszcze miała się do kogo przylepić, gdyby ktoś przytulił ją do siebie i uspokoił, nie byłoby tak źle - ale będąc sama w tym miejscu, w którym przepych stał na pierwszym miejscu, miała jedynie możliwość objęcia misternej kolumny, albo, ostatecznie, przywołania do siebie Cheshire'a, który, tak, jak mu powiedziała, chwilę wcześniej wśliznął się niewidzialny przez drzwi i uchował w jakimś kącie. Jakoś sobie dadzą radę, a co.
    O, kolejne westchnienie, tym razem nieco gwałtowniejsze, porównywalne do tego spotykanego czasami u astmatyka. W gardle miała wielką gulę, czuła, że jeśli jeszcze przez chwilę będzie wlepiać oczy w zegarek, to się nie powstrzyma. Ścisnęła go więc mocniej z zamiarem zamknięcia klapki, aż tu nagle... Ktoś przed nią uklęknął i zaoferował chusteczkę. Co to ma być, teatr jakiś, czy się z kimś założył? Dzięki masce nie było tak bardzo widać zdziwienia, które odmalowało się na twarzyczce dziewczynki. Właściwie, była ona nawet wdzięczna tej ślicznej koronce za to, że nie wszyscy widzą jej śliczną twarzyczkę. Wyjątkowo nie miała na to ochoty. Chusteczki koniec końców nie ujęła w swe drobne paluszki - wszystko działo się za szybko - zaś widząc nagłe zainteresowanie zegarkiem ze strony ponoć nieznajomego, nabrała jeszcze większej ochoty, aby po prostu go schować. Mimo wszystko, coś ją przed tym powstrzymało. I słusznie, zaraz w dłoni mężczyzny znalazł się inny zegarek. Otworzyła szerzej ślepka. Czasomierz wyglądał cholernie znajomo. Nieraz widziała podobny w dłoni matki, w którą notabene się wrodziła, a jednak, niby-lepszy kontakt miała z ojcem. Dziwne, może to dlatego, że bardziej skupiał on się na doskonaleniu jej braciszka? Mniejsza z tym. Ważne, że gdy spojrzała w fioletowe oczy Blaise'a, które miały ten sam zadziwiająco czysty kolor, co jej własne, straciła wszelkie wątpliwości. Tęczówki zalśnił jeszcze mocniej, dzięki czemu klęczący właśnie chłopak mógł niejako pomylić je ze szklanymi oczyma lalki. Po krótkiej chwili z prawego oka spłynęła jedna, pojedyncza łezka, dająca jednak upust wszystkim dotychczasowym odczuciom. Rozchyliła delikatnie drobne usteczka barwy bladoróżowej, by po chwili wydobył się z nich cichy, odrobinę drżący z wzruszenia szept.
    - Blaise... - miała w owej chwili przeogromną ochotę przytulić go mocno i wypłakać się w jego ramię, a jednak powstrzymała się. Jakby to wyglądało? Jeśli nadarzy się jakaś cudowna okazja, kiedy będą ze sobą sam na sam, to i owszem, wyściska go za wszystkie czasy, ale teraz nie ma co o tym w ogóle mówić.

    Kolejka: Blaise » Cecille » Dark » Illustre
    Loire
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 23 Sierpień 2011, 22:45   

    (Nie)krótkie wtrącenie, jako, że sprawy przybrały taki, a nie inny obrót. Po moim poście kolejka idzie dalej, bez zmian.

    Widok Białego Królika klęczącego przed Loire zapewne z punktu widzenia postronnego obserwatora był niebywale wzruszający, wręcz wyjęty z balowej scenerii, gdzie prawda mieszała się z kłamstwem w tak okrutny sposób, że nie szło odróżnić jednego od drugiego. Jednakowoż pozostali goście zdawali się nie zwracać na tę jakże uroczą parkę i ich towarzyszy choćby najmniejszej uwagi. Zdecydowanie nie było to normalne. Zdawało się być tak, jakby żadna z pań i żaden z panów nie działał zgodnie ze swą wolą. Można było podejrzewać, że jest to winą organizatora tegoż właśnie balu, ale, jak to w życiu bywa, nic nie jest takim, jakim z początku mogło się wydawać. Równie dobrze ów hrabia mógłby być przecież całkowicie niewinny! Ale - nie moja w tym głowa, by o tym mówić. W końcu właśnie po to Pan S. wysłał tu całą czwórkę, by się o tym dowiedzieli, a i Loire, jak już wiadomo, nie przybyła tu ze zwykłego kaprysu, dla rozrywki. A to, że sprawy potoczył się tak, a nie inaczej, to już inna sprawa. Skoro tak chciało przeznaczenie, co możemy zrobić my, marni ludzie, by to zmienić? Skoro to wszystko nie było niczym innym, jak tylko nieuniknionym, choć do samego końca okrytym płótnem tajemnicy, której zdradzenie groziło czymś gorszym, niż ledwie utratą życia?
    Białowłosa dzieweczka poczuła właśnie kolejne łzy napływające jej do oczu i nieznośnie piekące ją pod powiekami. Wyciągnęła wolną dłoń w kierunku policzka brata, jakby chcąc się upewnić, że jest on istotą najprawdziwszą na świecie, a nie jedynie wytworem jej chorej wyobraźni. Paradoksalnie właśnie w tym momencie piękna idylla, chwila niepomiernie szczęśliwa, została brutalnie przerwana, niczym najzwyklejsza w świecie, cieniutka nitka. Nitka życia, tak krucha i delikatna, pękła. Właśnie tego Loire najbardziej ze wszystkiego się obawiała. Dziecięce lęki nie miały niczego do największego strachu ostatnich sześciu wieków jej jakże ujmującego żywota.
    Wszystko potoczyło się z szybkością błyskawicy. Postać odziana w czerń, z maską na twarzy, dotychczas tańcząca ze swą partnerką, puściła ją. Mężczyzna jak gdyby nigdy nic podszedł do Blaise'a od tyłu, w mgnieniu oka wyciągnął skądś dosyć długi sztylet i zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek zrobić, wbił go w plecy Białego Królika po samą rękojeść - mniej więcej z tej strony, po której zazwyczaj znajdował się jeden z najważniejszych organów całego ciała, czyli serce. Chłopak otworzył szerzej oczy, czując związany z tym ból i metaliczny smak własnej krwi w ustach. Strużka czerwonego płynu wypłynęła mu z kącika ust, kapiąc na ubranie. Obraz przed oczami zrobił się nienaturalnie mglisty. Zdążył jeszcze wyszeptać cicho imię swojej siostry, nim osunął się bezwładnie na ziemię tuż po tym, jak tajemnicza postać zniknęła w tłumie gości. Przez kilka sekund ściskał jeszcze zegarek matki w ręku, po czym uścisk jego palców się rozluźnił i urządzenie wysunęło się z jego dłoni. Był już martwy, tak samo, jak jego rodzice. Od teraz na ziemi pozostała tylko jedna członkini rodu Guide, której z pewnością nie będzie łatwo pogodzić się z utratą jedynej najbliższej jej sercu osoby, którą dopiero co odnalazła. Już teraz było to widać - łzy płynęły po jej bladej twarzyczce, dłonie drżały a szeroko otwarte oczy wpatrywały się z niedowierzaniem w ciało Blaise'a. Bezwiednie osunęła się na kolana i ścisnąwszy jedną ręką zimną dłoń, a drugą równie chłodny zegarek, łkała. Cicho, cichuteńko, a jednak - przejmująco. Zarówno Dark, jak i Cecille oraz Illustre mogły ów płacz usłyszeć. A goście? Nadal znajdowali się w letargu, choć gdyby byli przytomni, zapewne wstrząsnęłoby nimi to dogłębnie. Nagle, ni z tego, ni z owego, cała czwórka pań zgromadzonych pod ścianą poczuła niedobiegający z żadnego konkretnego miejsca swąd dymu. Co było jego przyczyną - nie wiadomo, choć lepiej byłoby od razu się tego dowiedzieć i stłumić ów "coś" w zarodku, nieprawdaż?


    Kolejka: Cecille » Illustre » Dark
      
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 24 Sierpień 2011, 00:09   

    R.I.P, droga Ciągutko. ;_;

    Atmosfera zdawała się zagęszczać, gdy tylko ich stopy przekroczyły próg owej rezydencji. W powietrzu unosiło się coś więcej, aniżeli chichot i pełen ekscytacji świergot tutejszych roztańczonych par, było w nim coś niepokojącego i choć widok rozpościerający się przed napełnionymi błękitem oczyma, wydawać by się mógł co najmniej pospolity, sztampowość owej chwili wzbudzała aż nader odczuwalne, podejrzliwe napięcie. Postać opatrzona kaskadą słonecznych pukli, gładko spływających na fałdy krynoliny raz jeszcze wtopiła spojrzenie w białowłosą, przyglądając się zarówno jej, jak i klęczącemu tuż obok zarysowi sylwetki Gregorego. Trwała, niczym posąg, zatrzymana w trakcie swej wędrówki w niemym zadziwieniu i konsternacji. Marazm jaki od niej wówczas bił, wpędziłby każdego w zbyteczną interesowność, podobnie jak i przyprawiłby ową skostniałą panienkę o rychłe kłopoty. Nie trzeba było długo czekać, nim kolejne pary pędząc w poruszeniu wykroczyły zza ram parkietu, a ich brak rozwagi dał się we znaki również Cecylii. Siarczyste uderzenie warkoczem jednej z pogrążonych w radosnym mirażu dam, odcisnęło nie lada piętno na anemicznym ramieniu, powodując tym samym wyraz katorgi, jaka odmalowała się na opatrzonym koronką licu. Odskoczyła w pośpiechu, wodząc wzrokiem za ową pechową parą, która niemal natychmiast zniknęła jej z oczu, wtapiając się w wirującą masę poprzeplatanych materiałów i wykrzywionych grymasów. Powietrze unoszące się w sali poczęło coraz bardziej przytłaczać, a oni sami zdawali się być powoli wciągani w nurt przypadków i zdarzeń, na które nie mieli już wpływu.
    Odetchnęła cicho, kątem oka dostrzegając nietkniętą, jarzącą się w szkle ciecz, umieszczoną w jej dłoni. Nietaktem było zwracać ją słudze, więc czym prędzej ruszyła ku stolikowi, umieszczonemu w niejakiej odległości od zgromadzonych, bezzwłocznie umieszczając na jego połaci kielich. Wszak czy aby rozsądnym było kosztowanie jego zawartości? Równie dobrze mogli przy wejściu ustawić gablotę z trucizną, aby wszyscy goście potulnie się nią częstowali. Nie można było być ufnym względem czegokolwiek w tym miejscu, wszak zniknięcie nadal pozostawały owiane tajemnicą, a podejrzanym, mógł być niemal każdy. W tym momencie jej wzrok ulokował się na sylwetce ciemnowłosej kobiety, obecnie spijającej karminowy trunek, której grymasy aż nadto odcisnęły się w jej pamięci. Zastanawiającym było, czy to oni, jej kompani nie przypadli jej do gustu, czy może pojedyncza jednostka w ich składzie miała ku temu większy wpływ. Nie mniej, na niemal ułamek chwili przed oczyma stanęła jej postura towarzyszącego im, barwnego dziewczęcia, które stało obecnie niedaleko ciemnowłosej. Można by rzec, iż miała cichą nadzieję, że obecność opatrzonej ciemną kaskada włosów postaci, odpędzi grożące małej kłopoty... oby się nie myliła. Cecille przystała tuż obok stolika, w obecnej chwili przyglądając się oddalonym kompanom, aby lada moment przenieść nieco podejrzliwy wzrok na biesiadujących. Śmiało można było stwierdzić, iż wyszukuje czegoś niecodziennego, detalu, który przykułby jej uwagę na tyle, aby zostać uznanym za niepokojący. Czujność ponad miarę, nie inaczej.
    Przeczucie ku obcującej tu zgrozie okazało się być trafne. Nie minęła chwila, nim w pole widzenia turkusowych oczęt wkradła się odziana w czerń postać, na dodatek kierująca swe kroki w stronę toczącej dialekt dwójki. Zadrżała, wykonując kilka neurotycznych ruchów w przód, subtelnością naśladując w tym przykładowego robota. Dopiero, gdy pośród mirażu ciał i barw zalśnił charakterystyczny błysk stali ruszyła pędem w jego stronę, nie zważając na pobliskie istoty, ignorując burzliwe wrzaski i pretensjonalne okrzyki, dobywające się z ust potrącanych przez nią ciał. Wpadła wprost na parkiet, drogę torując sobie pozornie rachitycznymi ramionami, odrzucając napierające sylwetki na boki, nieomal heroicznie pędząc przed siebie, wprost na migoczącą w lesie głów, tą, opatrzoną ciemnym suknem. Raptownie przed jej licem zamigotała sylwetka kobiety, nadal pogrążonej w tańcu, która równie gwałtownie znalazła się na parkiecie, w impecie odrzucona przez gnającą postać panienki. Koniec końców, przedarła się przez tłum, w przerażeniu i paraliżującej grozie odnajdując koniec swej wędrówki na wprost osuniętego, wyzbytego ducha ciała jej niedoszłego narzeczonego. Zastygła, przez ułamek chwili niemal spetryfikowana widokiem rozpościerającym się przed jej oczyma. Był martwy. Szkarłatny atrament oblepiający jego bierne ciało doskonale o tym świadczył. Nie było czasu na dokładne analizowanie, na rozczulanie, tym bardziej na pozwolenie łomoczącym w oczach łzom, na rzewne wypłynięcie. Nim pognała wzrokiem za czmychającą sylwetką zabójcy, poczuła jak lina boleśnie opina spowity żebrami organ w jej ciele, kując i kąsając go niemiłosiernie. Nie było czasu na dociekanie owej palącej dolegliwości, ni na rozpacz nad jeszcze ciepłym truchłem, obecnie jakąkolwiek wartość miało jedynie schwytanie zamaskowanego zbrodniarza i jak najszybsze wyciśnięcie z niego ostatniego tchnienia. Tak, to niewątpliwie się liczyło. Nie miała odwagi raz jeszcze spojrzeć na przyrzeczonego jej młodzieńca, tonącego w groteskowej pozie w kałuży swej posoki i czym prędzej, dłonią zdzierając wstępujące na blade lica łzy, pognała w ślad mordercy.
    _________________

    Illustre
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 24 Sierpień 2011, 20:11   

    W takich chwilach, jak ta, dziewczynka cieszyła się ze swego niskiego wzrostu jeszcze bardziej niż zwykle. Ręce par uniesione w tańcu, nie mogły jej potrącić, cytrusowa głowa znajdowała się niewiele powyżej bioder dam w ozdobnych sukniach i wysokich dżentelmenów. Nogi to co innego. Dachowcowa prawa noga nie była zadowolona z bycia deptaną. I to dwa razy! Na szczęście Illustre była Dzieckiem Cyrku i prócz tych dwóch wypadków i jednego zdzielenia po twarzy wirującą suknią z koronek, zdołała zwinnie umykać kolizji. Udało jej się spojrzeć w twarz damie w fioletowej kreacji z długimi, kasztanowymi włosami. Jej oczy były jakieś dziwne… I nie chodziło o to, że wpatrywały się w partnera, ani tez nie o kolor tęczówek. Były puste. To coś najgorszego. Nie przeszkadzało to w żaden sposób Szaleństwu. Ono to miało teraz zabawę! Skakało wzrokiem, który również był wzrokiem dziewczynki, po wszystkich gestach, spojrzeniach, sposobach podnoszenia nóg i rąk. Najzwyczajniej szukało historii. Tylu ludzi, tyle przeżyć! Illcia nie pozwoliła Szaleństwu całkowicie zawładnąć sobą tego wieczoru. Mieli misję to wypełnienia! Ale jeżeli uda się zebrać kilka historii…
    Dziewczynka z uśmiechem skoczyła lekko do przodu, uciekając przed kolejną parą. Świetne ćwiczenie na zwinność! Zamrugała oczami, gdy usłyszała cichutko wymówione imię dżentelmena. Plusem posiadania ucha Szklanego Człowieka, było polepszenie i tak dobrego, dzięki przychylności Losu, słuchu dziewczynki. Blaise… Pamięć cichutko szepnęła: pamiętam. Tak, pamięta, tylko skąd? Znacie to uczucie, gdy wiecie, że wiecie, ale tak naprawdę nie wiecie? To wiecie ile wiedziała teraz mało wiedząca Illustre. A chciała wiedzieć ona i jej Ciekawość, toteż pośpieszyła w kierunku klęczącego dżentelmena i damy w białej sukni. I wtedy zauważyła coś, przez co jedna z dam z ich brygady zaczęła brutalniej przedzierać się przez tłum. Cytrusowe serduszko było niewinne. Nie pomyślało nawet, że może to być śmiercionośna broń. W podskokach między jedną parą a drugą dogoniła nieznacznie damę z koronkową maską.
    Illustre nie bała się śmierci. Może przez to, że żyła w niej Yun, która żyć nie powinna i czasem rozmawiała z duchami? Nie znaczy to, że nie chciała pomóc. Wiedziała, że utrata ukochanej osoby boli przeokropnie, a z tego, co zaobserwowała, dama w błękitnej sukni kochała dżentelmena, który teraz szeptał jej imię. Lorie również zabrzmiało znajomo. W innym przypadku od razu pobiegłaby się ze swoimi podstawowymi umiejętnościami pomocy rannym, jednak dzieci to istoty niesamowite. Sercem czuła, a oczyma wyobraźni oglądała duszę powoli opuszczającą ciało. Ale ta dusza jeszcze wróci, zobaczycie, tak jak ona teraz widziała. Koronkowa Dama pognała za Czarnym Zabójcą, a Illustre spokojnie pokonała ostatnie kilka kroków dzielące ją od Błekitno-Białej Damy, która teraz zalana łzami naprawdę wyglądała jak postać z ilustracji legendy. Ukucnęła obok niej i objęła ramieniem. Drugą ręką zamknęła oczy dżentelmenowi Blaise. Jaka historia… Cichaj, Szaleństwo!
    Nie zamierzała pocieszać teraz Białej Damy, mówiąc, że śmierć to początek czegoś nowego, że to naturalne, że tam będzie szczęśliwszy. To niemożliwe. Przytuliła ją delikatnie, a po chwili zaczęła cichutko śpiewać pieśń bez słów. Spokojne, ledwo dosłyszalne nuty były częścią śmierci. Usłyszała je po raz pierwszy, gdy Yun umarła i jej głos sam chciał je śpiewać przy każdym widzianym końcu życia.
    Poczuła dym, lecz nie chciała opuścić Błękitnej Damy. Illsutre właściwie sama nie wiedziała, co teraz czuła. Pewnie dlatego jej brązowe oczy najpierw były puste, jak te tancerzy, by po chwili wraz z pierwszą nutą pieśni wypełnić się ciepłem. Chciała pomóc Błękitnej Damie przetrwać tę chwilę. Polubiła dżentelmena, będzie za nim tęsknić. Lecz nie płakała. Nie pomogłaby tym ani jemu, ani Damie, ani nikomu na świecie.




    Mieszkaniec Szkarłatnej Otchłani

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Czarna Róża
    Godność: Madeline Dark Wind.
    Wiek: 18-20.
    Rasa: Cień - rzecz jasna.~ x3
    Wzrost / waga: 163 /
    Aktualny ubiór: Sukienka balowa- czarna, maska, wysokie buty.
    Znaki szczególne: Ona jet cała szczagólna.~ x3
    Pan / Sługa: Sob? w?ada? nie da. x3 | Ci?gutek do spraw specjalnych. x3 Maskotka Noah.
    Pod ręką: Tencio, kosa, bandaże, czarna torebka z potrzebnymi rzeczami i... nutka tajemnicy, czyli maska.~ x3
    Stan zdrowia: Głęboka rana w nodze zrobiona paznokciami.
    SPECJALNE: Główny spiker w SpectroFM | Miss Spectrofobii 2011
    Dołączył: 01 Gru 2010
    Posty: 545
    Wysłany: 31 Sierpień 2011, 18:37   

    Czasem życie płata nam okrutne figle. Niczego nie podejrzewając pojawiasz się w wybranym przez siebie miejscu chcąc dotrzeć do obranego przez siebie celu i masz wszystko dokładnie ustalone. Jednak nagle okazuje się, że wydarzyło się coś niespodziewanego do takiego stopnia, że na taką sytuację nie miałeś naszykowane, tak zwanego, planu "B", albo nawet żaden takowy plan by ciebie nie wyratował.
    Wszystko to wydarzyło się tak szybko, że mogło się wydać czymś nierealnym i nie mającym prawa bytu. Nikt nie zdążyłby zareagować wystarczająco szybko, aby powstrzymać rozwój wydarzeń.
    Dark zapatrzyła się na rodzeństwo, które spotkało się po latach, zapominając przy tym kompletnie, że właśnie znajduje się na misji i musi się pilnować przy każdym ruchu. Może gdyby nie ten fakt, wszystko potoczyłoby się inaczej? Madeline ocknęła się, gdy minęła ją biegnąca Cecille. Była o wiele bliżej Białych Króliczków i gdyby tylko zauważyła wcześniej... Wtedy, gdy się rozbudziła było już za późno na jakiekolwiek działanie. Ujrzała jak nieznajomy w masce wbija sztylet w plecy jej oddanego sługi przebijając jego serducho oraz jak z ust panicza Premiereve wypływa szkarłatna maź. Kieliszek, który trzymała automatycznie wypadł jej z dłoni i roztrzaskał o ziemię chlapiąc płynem bogów, we wszystkie strony świata. Sama Dark, po chwili stania w miejscu podbiegła do Białego Królika i uklękła przy nim pochylając się nad jego twarzą. Potrząsnęła lekko jego ramionami nawołując przy tym cicho jego imię. Dobrze wiedziała, że chłopak nie żyje, ale nie mogła do siebie dopuścić tej myśli.
    - To nie może tak być...
    Szepnęła i zacisnęła silnie powieki. Po jej policzku popłynęła pojedyncza łza. Wiedziała, że nie powinna płakać, że Czarnej Róży nie wypada, że to nie jest w jej stylu, ale to było silniejsze od niej. Poczuła silne ukłucie w sercu. Myślała, że ten organ ciała już u niej nie istnieje, jednak myliła się. To tak okrutnie bolało... Spod maski kapnęła kropla przeźroczystej, krystalicznej cieczy i rozprysła się na zakrwawionej koszuli jej sługi. Za tą jedną kropelką uderzały już jedna po drugiej całe masy łez. Jednak po chwili się opanowała. Podniosła się z trudem i pobiegła pędem za Cecille. Teraz tą misję musi ukończyć za wszelką cenę! Dorwie zabójcę Blaise'a i rozerwie go na strzępy, bez żadnych skrupułów. W jej głowie zaświtała myśl, że zostawia dwie biedne dziewczynki samotnie, jednak nie zatrzymała się, miała nadzieję, że szybko ruszą za nimi i będą bardzo uważne.
    Siostrzyczko... usłyszała zatroskany głos Tencia.
    Daj spokój, nie chcę o tym rozmawiać.

      Wybaczcie, że tak krótko, więcej nie wytworzę. xP
    _________________


        Piękna róża zła
        Każdego kwitnie dnia
        w okrutne kolory przyodziana
        Każdy chwast co w drogę zechce pięknej róży wejść
        Aa, wkrótce zwiędnie i zamieni szybko się w jej część.

          Piękna róża zła
          Każdego kwitnie dnia
          W mordercze kolory przyodziana
          Chociaż kwiatem cudnym nasza piękna róża jest
          Aa kolce jej poranią nawet najłaskawszy gest.


      Galeryjka:


      x
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,35 sekundy. Zapytań do SQL: 9