• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Osiedle Domków » Rezydencja Lokiego
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 24 Grudzień 2011, 13:20     

    Czas o którym mowa, jakkolwiek rozumiany przez jednostkę, przez nią rozważany i dla niej adekwatny, był niepowtarzalny. Choć w obecnym toku wydarzeń widocznie rysowała się pewna analogiczność, niemal synteza wspólnych myśli, wrażeń, którą owe dwie jak dotąd skonfliktowane jednostki intensywnie odczuwały. Czas zdawał się pędzić, gnać przyspieszony niewidzialnym tokiem, a w pewnych momentach zwalniać, nawet stawać w miejscu, złudnie paraliżując cały świat wokół. I ona to odczuwała, niemal każde drgnięcie na zegarowej tarczy zdawało się rozkruszać kolejne partie mięśni i tkanek, rozrywając je od wewnątrz w niemym i niewyobrażalnym bólu. W jednej chwili cały ogrom prozaicznych gestów, wymuszonych słów zdawał się stapiać w głuchą marę, w coś nierealnego, jakby zupełnie nie miało miejsca i w istocie było mdłym wspomnieniem. Teraz liczyła się jedynie każda z sekund, hukiem odbijająca się po zbyt realnym cyferblacie, paraliżująca każdą z nerwowych gałązek, nasączając neurony niemocą i niemal esencją trwożącego przerażenia. Powoli poczęła wątpić, czy aby wszystkie te wydarzenia mogły mieć w ogóle realne zajście, czy aby nie były jedynie kreacją jej wyobraźni, wstrętnym złudzeniem czy psotną marą, po której wkrótce pozostanie tylko ból głowy i mało przyjemny niesmak. O niczym innym nie marzyła. Chciała w tej chwili zbudzić się z tego paradoksalnego stanu, ocknąć się we własnym łóżku i wyrzucić z umysłu natłok obrazów, wypowiedzianych pochopnie słów i dwuznacznych gestów, na nowo przywdziać maskę i stać się ponownie pokornym sługą, pozbawionym cech pionkiem, który wykazywał zadziwiającą użyteczność. Niemal przeklinała swoją bystrość i to że w jakikolwiek sposób mogła mu się przypodobać. Choć gdyby nie owe cechy, czy kiedykolwiek wyrwałaby się z niemego krzyku w jakim trwała? Najpewniej należało pozostawić wydarzenia samym sobie, dać się porwać w ich wir i jedynie posłusznie przyjmować wszystko co mogłyby za sobą nieść, ale czy to właśnie nie byłoby kolejną, błędną decyzją? Zbyt wiele ich popełniła, aby pozwolić sobie na ten wątpliwy luksus. Nie, nie mogła już zrezygnować z podjętych decyzji, musiała ponieść ich konsekwencje, jakiekolwiek oblicze by one nie przyjęły. Nawet jeżeli cena okazałby się za wysoka, pociechę dawało jej przeświadczenie, że choć przez krótki czas, mogła poczuć, że istotnie żyje. To było takie obce, takie egoistyczne i ekscytujące zarazem, że w wielu aspektach przypominało narkotyczny głód, który musi zostać zaspokojony. Była uzależniona? Nawet jeśli nie, nie była daleka owego stanu, wbrew wszelakim zaprzeczeniom, które wobec takowego oskarżenia z pewnością by wystosowała.
    Miała ku temu powody. Wyparcie wszak, stanowiło ostatnią tarczę, ostatnią linię obronną, która dzieliła ją od... właśnie, nieznanego? Pytanie jakie należałoby zatem tu wystosować było to, czy owym nieznanym miało być... szczęście? Może to jego tak się obawiała, uznając to za niemal mityczny stan, coś równie absurdalnego i zdolnego być wytworem jedynie ludzkich umysłów, przepełnionych bajdurzeniami i idiotycznymi legendami. Coś, z czego niemożliwością otrzymania pogodziła się już dawno temu. Była słaba. Dopiero teraz sobie to w istocie uświadomiła. Osłabiała ją każda chwila spędzona przy mężczyźnie, uczucia jakie w niej wyzwalał i to jak łatwo stawała się przy nim emocjonalną awanturnicą. I choć nie można tu było mówić o jakimkolwiek poskromieniu złośnicy, nieubłaganie, w takt każdego drgnięcia na drwiącej z nich tarczy zegara, zbliżał się ku temu.
    Zadrżała, porywczo stawiając każdy z kroków, niemal wbijając już i tak nieco obite, drobne pięty w twardą posadzkę. Musiała opuścić to miejsce, uciec od demona za jej plecami i czym prędzej pozbierać rozbite w drobny mak myśli. Jednak aby ową nirwanę osiągnąć musiałaby wpierw wyrzucić jego ze swojej głowy... o zgrozo, jak wielce owy zamysł wydawał się teraz nierealny. Choć kto wie, może za rok, za pięć, albo i dwadzieścia lat jedynie wspomni ten ordynarny uśmiech wyryty na jego licu. Ten piekielnie ponętny gest, który niegdyś wywoływał u niej istne szaleństwo. Nie, nie było czasu do stracenia, doskonale wiedziała, że jeżeli pozostaniu w tej kryjówce bestii zostanie pożarta i to pożarta przez własne emocje. Musiała to zakończyć, przerwać ostatnią nić, która niespodziewanie splotła tą dwójkę, wiedząc, że jeżeli jej obecność zmąci to miejsce choć jeszcze przez moment, wówczas wybuchnie. Dobitnie i prawdziwie, wylewając na tą obmierzłą kreaturę cały wodospad własnych przemyśleń i dotąd tłamszonych gestów, ogrom drastycznie wzbudzonych emocji, których szala zdawał się impulsywnie przelewać.
    - Bo nie potrafię inaczej.
    Głos, który drżał pod każdym, gwałtownym oddechem wprawił ją samą w zakłopotanie. Nie wiedziała skąd w nim ta niepewność, ten ukryty żal i niemal krzyk, ostatnie wołanie o... o co tak właściwie. O zachowanie pozorów? O bycie racjonalnym? Ale czy na to, nie było już za późno? Nie chciała myśleć w ten sposób, nie chciała nawet dopuszczać owej możliwości, która bezprecedensowo przekreśliłaby jej wszystkie starania, a co istotniejsze, idee, którymi dotąd niezłomnie się kierowała. Nie była pewna jego intencji, tego czy zechce to wszystko zaprzepaścić, pozbawić ją ostatniej, kurczowo trzymanej nadziei. Skoro tak, w imię czego? Zaspokojenia własnych zachcianek. Innej opcji nie było, przynajmniej w jej mniemaniu. Idąc zatem tym tokiem, czy i ona mogła sobie pozwolić na tak wielki przejaw własnej pychy? Wydać pozwolenie samej sobie na chwilkę pozornego szczęścia, ułudy... miłości?
    Uśmiechnęła się pod nosem, co zresztą wywołało przedziwną groteskę na łagodnym licu, kontrastując z niemal wytrzeszczonymi w trwodze oczyma. Wbijała wzrok z lśniącą taflę podłogi, czując, jak połowa z jego słów zostaje odbita przez niewidzialną skorupę i odrzucona rykoszetem w eter. Zadziwiające, że na jedną z jego wypowiedzi udzieliła własnej, choć za owe niedopatrzenie winić należało z pewnością wzburzone morze jej myśli i istną nawałnicę miotających się wewnątrz emocji. Stała, głucha i niema, jeszcze bardziej w obecnej chwili przywodząc na myśl posąg. Jego śmiałość, bezpruderyjność jaką wobec niej wykazywał... nawet to idiotyczne oburzenie, kiedy zadośćuczyniła jego postępowaniu w i tak łagodny sposób. Nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Choć może faktycznie, powinna była zawrócić i roztrzaskać mu obie, nietknięte filiżanki na głowie. Może wówczas nabrałby taktu, kto wie. A może to rozjuszenie swego pracodawcy i płynąca za tym kara sprawiłaby jej ulgę, okazję do nie myślenia o własnych rozterkach. Samo zwracanie się do niego w ten sposób, nawet jeżeli odbywało się stricte w myślach napełniało ją dziwnym uczuciem, czymś nienaturalnym, wypaczonym.
    Nie było już mowy o pomyłce, musiała się stąd wydostać. Wprawiła zastygłe ciało w ruch i ponownie ruszyła w kierunku drzwi, które teraz wydawały się jakimś odległym, nieosiągalnym punktem. Dłoń uniosła się niemrawo, wycelowana w klamkę i... zamarła. Podobnie jak i cały korpus, raz jeszcze sprowadzony do dobitnego wizerunku rzeźby, niż żywej istoty. "Nie uciekaj"... ta fraza kołatała się echem po jej czaszce, utrzymując w całkowitej petryfikacji wszystkie z kończyn. Czuła jakby obrzucił ją jakimś zaklęciem, niewidzialną mocą, która przejęła kontrolę na jej ciałem. Stała się jego więźniem. Myśli ucichły, ustępując innemu, intensywniejszemu bodźcowi. Każde z jego słów w tonacji przypominało ryk wydawany przez megafon, błądząc po ścianach, odbijając się od każdej, obrzydliwie sterylnej powierzchni i wbijając się prosto w nią, w powłokę, jaka ją okalała i dotąd niezawodnie chroniła. Miała wrażenie, jakby to ona, rzeźba wykonana ze szła kruszyła się i ostatecznie, pękła, rozczłonkowana na milion drobin. Żal wlał się do serca, zalewając każdą z komórek po brzegi. Nim to sobie uświadomiła, dwie, szczodre krople spływały już po policzkach, stanowiąc niepożądany dodatek do niezmąconego, zapartego lica. Salwy gromów, jakimi teraz wydawały się kolejne tony rzucane w bezdźwięczną przestrzeń niemal wbijały ją w podłoże. Raz za razem, wprawiając smukłą sylwetkę w drżenie. Jedynie ułamki dzieliły ją obecnie od straszliwego crescendo, które wybrzmiewając, u kobiety wywołało nerwowy wylew. Gęsia skórka omiotła szczupłą sylwetkę, stawiając do pionu nawet mikroskopijne z włosków na jej ciele, pobudzając falę nagłych dreszczy i niechcianych odruchów. Była zgubiona, a co gorsza, nawet w chwili największego zagrożenia nie miała wystarczającej siły, aby zbiec, aby oddalić się od mężczyzny, przy którym nie była w stanie racjonalnie funkcjonować, ni zachować logiki w swych działaniach.
    Odrętwiałe palce w końcu zacisnęły się na lodowatej klamce, opiewając ją w uścisku istnego neurotyka. Jeszcze chwila, zaledwie ułamek sekundy dzielił ją od upragnionego celu, od wyrwania się z tego siedliska niecnoty i jej personalnej słabości... do czasu. Nieśmiało rozchylone drzwi zatrzasnęły się z trzaskiem, o dziwo, przez jej własną dłoń. Przez moment wpatrywała się w nią, nie mogąc pojąć realizmu własnych gestów, szybko jednak skupiając uwagę na czymś znacznie bardziej niepokojącym, na bodźcu, który niewątpliwie wywołał tak nieracjonalną reakcję.
    Ciepły oddech przedarł się przez warstwy płowych pasm i omiótł jej szyję, wprawiając już i tak dygoczące ciało w chwilowe zamarcie. Czuła ucisk na ramieniu, zsuwającą się po niemal pulsującej skórze dłoń, która w chwilę później zacisnęła się na jej nadgarstku w istnych okowach. Wszystko było już jasne, a klarowność, jaka zarysowała się pod perlistą kopułą zaskoczyła nawet ją samą. Szala utonęła już dawno we własnej goryczy, zaś oni sami zdawali się ochoczo spuszczać własną krew na świeżo spisany cyrograf. Nie było już odwrotu. Odwróciła się powoli, w napięciu, szukając wzrokiem spodziewanego, drwiącego wyrazu... bezskutecznie. Miast tego opatrzone na dal wilgotnymi śladami własnych zbrodni lico, napotkało duet wbitych w nie, szlachetnych kamieni, rubinu i szmaragdu, które teraz zdawało się je wybitnie onieśmielać. Bliskość na jaką sobie pozwolił, parzący dotyk, którym ją obecnie raczył... wszystko to układało się w jasną całość.
    Blady półuśmiech niespodziewanie wstąpił na rozdarte przerażeniem oblicze. Nie musiała wznosić się na palce, była dostatecznie wysoka, niemal skrojona przez boskie dłuto w zamyśle właśnie owej chwili. Dłoń pozbawioną zmyślnych kajdanek uniosła zadziwiająco pewnie, lokując ją na bladym policzku. Myśli zdawały się głuchnąć, oddalone niepojętą siłą, która nakazywała im swoiste milczenie... czyżby to jej sumienie milczało, gdy przerwała tą odrobinę dystansu ich dzielącego i tak zadziwiająco ochoczo przylgnęła własnymi wargami do jego, pieszcząc je subtelnie z delikatnością podobną muśnięciu płatków kwiatu. czy wiosennemu wietrzykowi. Zacisnęła powieki, lokując swoją twarz w wyrazie błogiego rozmarzenia, snu niemal, przylegając do męskiej sylwetki w sposób zastępujący wszelakie słowa. Odpowiedź była więc jasna. Zapadła niczym wyrok nad dwójką skazanych, których alibi stanowiła najpewniej jedynie raptowna fala gorąca, z lubością wypełniająca obmierzłe dotąd ciała. Cóż, uniewinnienie wydawało się tu być dalece odległą wizją.
    _________________





    Pożeracz Dusz

    Godność: Amadeusz Odinson
    Wiek: 27 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Wzrost / waga: 190 cm /
    Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami.
    Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach.
    Pan / Sługa: - / Adrien
    Pod ręką: butelka wody mineralnej
    SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
    Dołączył: 03 Maj 2011
    Posty: 617
    Wysłany: 26 Grudzień 2011, 02:22     

    Zabawne. Gdy mężczyzna w końcu dopuścił do siebie dotąd odpychaną, szaloną myśl, że oto najzwyczajniej w świecie się zakochał, przekreślając tym samym dawne, dane sobie samemu obietnice. Naraz też wróciło do niego wspomnienie tego uczucia, pochowane gdzieś głęboko w zakamarkach odległej i bolesnej przeszłości. Tak jakby seria gwałtownych wydarzeń miała być hasłem otwierającym kolejne drzwi do tego, co starał się zamknąć i trzymać w bezpiecznym zapomnieniu, by nigdy już więcej nie musieć cierpieć, czy czuć w ogóle. Bo przecież zakochanie nie było kłopotliwe tylko przez wzgląd na ewentualność zranienia. Było problematyczne, bo nagle dziewczyna z rangi zwykłego pionka awansowała na stanowisko stawiające ją wysoko ponad planszą. Stała się czymś czego nie mógł użyć, a co musiał chronić. Była jego królem, jeśli ją straci, partia będzie przegrana... Dla niego i dla niej. Miał tego pełną świadomość, a jednak gwałtowność z jaką zalało go uczucie zachwytu i dziwnego rozrzewnienia, całkowicie stłumiła w nim jakiekolwiek sensowne instynkty. Przyglądał się wszystkim gestom Cecille, tak pochłonięty nagle obezwładniającym ideałem jej postaci, że aż zaniemówił gdy dotarła do niego bezsensowność podjętych wcześniej prób obrony przed naturalną zupełnie skłonnością do kogoś tak doskonałego. Logicznym następstwem tego zjawiska była całkowita pogarda dla upływu czasu, bowiem żadna ilość wymienionych wcześniej minut, godzin, dni, miesięcy czy lat spędzona w jej towarzystwie nie byłaby niewystarczająca. Realność wszystkich wydarzeń rozmyła się we mgle idealizacji ukochanej, która była z resztą czymś całkiem naturalnym wobec czego nieszczęsny adorator był całkiem bezbronny. Niemniej jeśli wziąć pod uwagę bohaterów spektaklu, całość nabierała nowego poziomu abstrakcji. Bowiem mowa ostatecznie o dwóch rzeźbach lodowych, które z taką starannością tłumiły w sobie dotąd wszelką namiętność. Aż dziw brał zaś, że jako pierwszy wyłamał się właśnie on, na moment popadając w całkowite zapomnienie, oddając się jedynie jednemu prostemu pragnieniu jej bliskości, jej dotyku. Wypełniała go całkowicie. Miał jej poniekąd za złe, że podobnie uzależniła go od siebie. Zastanawiał się też, czy i jak bardzo krzyżowało to jego dalekosiężne plany, całkowicie nieświadom jeszcze faktu, że już niebawem, planowane od dawien dawna przedsięwzięcie postąpi zdecydowanie do przodu. Dobrze więc, że mieli jeszcze tych kilka chwil na kontemplację samych siebie, bo rozkoszne chwile uniesień zbliżały się do nieuchronnego końca. I najwyraźniej konsekwencja z jaką Loki zapominał o istnieniu cyferblatu oraz wskazówek drgających na jego płaszczyźnie w żaden sposób nie zmieniała tego stanu rzeczy.
    W związku z powyższym po prostu uśmiechnął się lekko, obserwując drżenie Cecille, jej wahania i jej niepewność. Wszystko to było urocze i jakoś tak... Mniej drażniące w jej wykonaniu, choć może miało to związek jedynie z faktem, że miał świadomość, że każdy dreszcz przeszywający jej ciało był spowodowany mieszanką uczuć bezpośrednio połączoną niewidocznymi nićmi z jego osobą, a to schlebiało nie tylko jego własnej próżności, ale także dawało świadectwo wzajemności z jej strony, której braku tak bardzo się wcześniej obawiał. Próbował przy tym mimowolnie odnieść jej sylwetkę do postaci Katrin, z każdą chwilą dochodząc do wniosku, że gust od lat szczenięcych doznał niezaprzeczalnej poprawy. Bo jakby mało było tego, że Tichy górowała nad miłostką z lat młodzieńczych nie tylko urodą, ale i wdziękiem, klasą i przede wszystkim, inteligencją.
    Milczeniem odpowiedział na jej ripostę, która w zasadzie była w ich kręgach zaskakująco dobrym uzasadnieniem. Sam się dziwił, że potrafił przełamać własną rutynę. Choć na moment powstrzymać się przed przyzwyczajonym już udawaniem. Nieśmiało pokazać, że ma w duchu coś więcej niż tylko echo. Nie był pustą skorupą, nawet jeśli zaskakująco dobrze szło mu udawanie takowej. Był za to mężczyzną z krwi i kości, posiadającym własne słabości, do tej pory nieco mniej oczywiste. Bał się konsekwencji własnego zaangażowania, jednak było już zdecydowanie za późno by się wycofać. Za późno było już wtedy w teatrze, gdy zrozumiał, że prosta myśl o tym iż dziewczyna mogła znaleźć się w objęciach kogoś innego doprowadza go do szału. Podobnie przecież działała na niego myśl, że cokolwiek złego mogłoby się jej przydarzyć, że mogłaby tak po prostu zniknąć z jego życia. Trudno było mu wyobrazić sobie cokolwiek co dotknęłoby go w tej chwili bardziej. Dlatego też oczywisty był fakt, że ich zażyłość musiała pozostać tajemnicą. Nawet jeżeli w tej chwili nie marzył o niczym innym jak o tym by zamknąć się z nią w czterech ścianach w całkowitej separacji od świata. Nie musieliby nawet rozmawiać, wystarczyłoby, że jest przy nim, że czuje jej delikatny, lawendowy zapach i spogląda w rozedrgane jeziora jej oczu. Wyznania jakie posłał w jej kierunku nie były może za bardzo w jego stylu, ale gdyby się nad tym zastanowić, to cała ta sytuacja nie była w jego stylu. Jednak to wydało mu się całkiem normalne. Trudno zachować rozwagę, gdy myślenie racjonalne przysłaniają ci wizje, iluzje w które wierzysz jak w samospełniające się obietnice. Wyobraził sobie niemal pogardę z jaką spojrzałby na niego Faust w takiej chwili i mimowolnie zachichotał pod nosem, co musiało wypaść dość dziwnie jeśli wziąć pod uwagę, że już chwilę później znajdował się tuż za upragnioną jednostką, błagając wręcz by nie znikała jeszcze... Jeszcze było na to za wcześnie.
    Ciepłe, drżące palce wsunęły się na jego polik. Nie miał pojęcia dlaczego wyobrażał sobie, że będą zimne, ale na ten drobny gest odpowiedział rozluźniając więzy, którymi spętał jej nadgarstek, by zaraz zacisnąć palce swej dłoni na jej drobnej rączce. Zaraz też znów mógł rozkoszować się różanym smakiem dwóch idealnie miękkich warg. Drgnął mimowolnie, pochylając się bardziej w jej stronę. Ujął jej twarz dłońmi, wplatając palce w jasne kosmyki. Czuł jak zalewa go fala niezbyt skonkretyzowanego pragnienia. Chciał poczuć ją całą, całym sobą, nie wiedział jednak zupełnie od czego zacząć. Podjął trudną decyzję, dopiero po upływie dłuższej chwili, rozchylając nieznacznie powieki i zsuwając wargi na jasną, łabędzią szyję. Lewą dłonią zagarnął ją do siebie, obejmując szczupłą talię, prawą zaś zsunął na dekolt, lokując ją po chwili na zgrabnej, jędrnej piersi. Najwyraźniej niespecjalnie zastanawiał się nad tym, czy nie działa zbyt szybko, lub czy nie wprawia jej podobnym postępowaniem w zakłopotanie. Jakby nie patrzeć nie znał jej przeszłości aż tak szczegółowo, a biorąc pod uwagę doświadczenia z Adrien mógł przypuszczać, że i Cecille znajdowała się w tych kwestiach na podobnym poziomie, co kapeluszniczka zanim postanowił ją brutalnie wprowadzić w świat cielesnych pieszczot. Na całe szczęście (bądź nieszczęście) dla lunatyczki, w chwili gdy demon przyparł ją ostatecznie do drzwi, którymi nie tak dawno chciała uciekać i rozpiął pierwszy guzik jej koszuli telefon w jego kieszeni począł lekko wibrować. Skrzywił się, zaklął paskudnie pod nosem i odsunął się od niej, by wsunąć dłoń do kieszeni i spojrzeć na ekran nowego iPhone’a. Franz Kafka. Takie dane podał spory wyświetlacz.
    -Idiota-warknął marionetkarz chmurząc czoło. Tym bardziej, że już po chwili Kalkstein rozmyślił się najwyraźniej i przerwał połączenie zanim informator zdążył odebrać. Po kiego licha mu zawracał głowę w takiej chwili? Już, już demon zwracał się z powrotem do blondynki, już miał składać kolejny pocałunek na jej ustach, gdy telefon zawibrował raz jeszcze.
    -Jaja sobie robi?!-warknął spoglądając nienawistnie na urządzenie, jednak zaraz jego brwi powędrowały ku górze, a grymas niezadowolenia zastąpił dość parszywy uśmiech satysfakcji.
    -Wygląda na to, że Twoje zadanie odwołane-powiedział wzruszając ramionami. Odwrócił się od niej momentalnie i ruszył wgłąb salonu, gdzie naprzeciw potężnych okien rozstawiona była szachownica. Przesunął jeden pionek i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
    -Doskonale...-rzucił z zadumą i pochylony tak nad planszą zaczął cicho rechotać. W najśmielszych snach nie spodziewał się tak szybkiego efektu swojego niedawnego działania. Ale może nie powinien się przedwcześnie ekscytować? Wyprostował się i szybko wybrał numer.
    -Dobra robota-rzucił do słuchawki-Mam nadzieję, że jutro to zdjęcie będzie na okładce każdej gazety. Nota bene, nie spodziewałeś się chyba tak ciekawego obrotu wydarzeń prawda? A mówiłem Ci, żebyś mnie słuchał. Wiesz dobrze, że dotrzymuję słowa, możesz być pewien, że informacje o Twojej siostrze nie ujrzą światła dziennego. No, a na przyszłość polecam nieco krótszą smycz-wsunął aparat do kieszeni i wbił wzrok w rozbijające się z impetem o klif morskie bałwany. Tak długo czekał. Teraz zaś wszystko zmierzało w dobrym kierunku... Wszystkie pionki zajęły już stosowne miejsca na planszy. Wszystko było już prawie, prawie gotowe. Wystarczyła iskra by rozniecić pożar, który planował od dziesięciu lat. Uśmiechnął się pod nosem. A zaczynał już myśleć, że ten dzień nigdy nie nadejdzie.
    -To trzeba uczcić, dzisiejszy dzień jest chyba najlepszym w moim dotychczasowym życiu. Napijesz się czegoś?-zwrócił się w końcu do blondynki, która wciąż stała pod drzwiami. Szybko jednak znalazł się przy niej by ująć ją znów za nadgarstek i objąć w talii.
    -A może wolisz zatańczyć? Mówiłem Ci już, że jesteś śliczna?-każde jego zachowanie świadczyło jednoznacznie o dwóch rzeczach. Po pierwsze, wrócił do siebie jak wyrwany z gwałtownego snu. Jego gesty ponownie przepełniała nutka ironii, ociekały wręcz jego skłonnością do absurdalnej teatralizacji i drwiny z każdej dziedziny życia. Po drugie, miał wyraźnie wyśmienity humor. To aż niepokojące, biorąc pod uwagę, że ostatnio tak cieszyło go powstanie grupy rebeliantów, która dość skutecznie terroryzowała okolicę przez ostatnich kilka miesięcy.
    Mężczyzna wbił dwubarwne spojrzenie w dziewczynę, która dość niefortunnie, znalazła się teraz w jego zasięgu.
    -Uważam za to, że ta koszula Cię szpeci-zakomunikował z lekkim uśmiechem, wyciągając materiał z dżinsowych spodni, by po chwili wsunąć zimne palce i przejechać nimi po skórze na jej brzuchu-Te spodnie też-dodał, gdy jedna dłoń zjechała niżej... Znacznie niżej niż powinna, nawet jeśli dziewczyna wciąż miała na sobie całość stroju. Intruz przekrzywił lekko głowę i uśmiechnął się lubieżnie, jednak zaraz odsunął się, uwalniając w końcu dziewczynę od hipnotycznego spojrzenia i inwazyjnego dotyku, bo połączenie tych dwóch zabijało wręcz, śladowe i tak w jego towarzystwie, wszelkie poczucie prywatności, czy intymności. Zamiast tego złapał ją znów za nadgarstek i pociągnął do siebie, by znów objąć ją ramionami. Przycisnął platynową głowę do swojej piersi, samemu pochylając się, by po raz kolejny zachłysnąć się jej rozkoszną wonią.
    -Nie kłamałem-wyszeptał owiewając jej kark ciepłym oddechem-Naprawdę Cię kocham.-zakomunikował o dziwo ze znacznie mniejszym zażenowaniem-Jednak obawiam się, że to nie oznacza dla Ciebie niczego dobrego. Jesteś pewna, że nadal mnie chcesz?-spytał nieznacznie spinając mięśnie, co mogła wyraźnie poczuć w tej pozycji. Zastanawiał się, czy gdyby... Gdyby udało mu się ją wystraszyć, gdyby faktycznie wolała odejść... Pozwoliłby jej?
    _________________
    Galeria:|x|x|x|x|x|x|x|x|


     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 28 Grudzień 2011, 00:25     

    Szum jaki momentalnie wstrząsnął jej umysłem przypominał po części błogi stan upojenia, niespodziewaną falę euforii i spokoju, jaka raptownie wpłynęła w zlodowaciałą posturę, mimowolnie przepełniając ją niespodziewanym żarem o bliżej jej nieznanej naturze. Było to bezsprzecznie skutkiem gwałtownej bliskości, zarówno słów, jakimi z każdą chwilą przełamywał barierę ich dzielącą, całkowicie z kolei wbrew jej działaniom, usiłując rozerwać tym samym taflę pozorów i fałszywych relacji na istne strzępy. Jednakowoż na ogień jaki w niej skrupulatnie wzniecał, wpływ miał i inny bodziec, równie silny, choć mniej ostentacyjny od męskich poczynań. Czyżby to poczucie wolności, egoistycznego zaspokojenia własnych pragnień tu i teraz, bez zbędnych pytań i wątpliwości, ku czystemu hedonizmowi, zdolne było wywołać u niej równy wstrząs? A może to pytanie, odwieczne pytanie, które wywoływało lęk i zamęt wśród najczarniejszych i najbardziej obmierzłych serc? Miłość... czymże zasadniczo było to mityczne uczucie. Aranżowaną relacją pomiędzy dwójką obcych sobie istot? A może czymś więcej, czymś realniejszym od wyimaginowanych bajd i eposów o nierealnych herosach, czymś całkiem prawdziwym, pomimo, iż jej istnienie wielu podważało, a jeszcze więcej ubliżało samej jej idei. Miłość. Zaczęła rozmyślać, czy to właśnie ona w niemym przymierzu połączyła tą pozornie niekompatybilną dwójkę, łącząc tym samym oba bieguny, jednostki, które nigdy tak naprawdę nie miały mieć się ku sobie. Czy nie zatem jej natura była niepojęta? Podań było wiele, skąd zatem wiedzieć, które było prawdą.
    Kobieta potrząsnęła niemrawo głową, sprawiając tym samym, że kaskada srebrzystych pasm machinalnie rozpadła się na mniejsze kosmyki, układając swą całość w nieco zmierzwionym nieładzie. Zupełnie niczym rusałka, nadal drżąca, dopiero co wyrwana z morskich odmętów... wszystko było dla niej obce i przerażające. A miłość, ku której swe marzenia wysnuwali poeci, jedynie owy nieznany stan potęgowała. Przypominała teraz niemal dziecko, marynarza wypływającego na nieznane sobie wody, którego umiejętności i cała wiedza lada chwila zetrą się z nieznanym. Bała się. Teraz mogła to stwierdzić bez oporów nawet przed samą sobą. Strach natychmiast przybrał nowe oblicza, lokując się w swej większej mierze w jednym, sprecyzowanym punkcie... bo co jeżeli się zatraci? Jeżeli nie będzie umiała przestać? To był z pewnością jeden z najczarniejszych scenariuszy, przynajmniej dla kobiety, absolutnie teraz zagubionej, pewnej zaledwie jednej, niezachwianej rzeczy. Pragnęła ramion, które teraz tak łapczywie skrywały w uścisku jej sylwetkę, których ciasne więzy dreszczem odbiły się po gładkiej skórze owiniętej cienką warstwą materiału. Właśnie tych ramion.
    Odetchnęła głośno, gwałtownym tłokiem wyciskając zalegające od dłuższej chwili powietrze z pomiędzy warg, chłonąc całym ciałem tą chwilę, zapach skóry na jego szyi, zadziwiającą gładkość niezaprzeczalnie męskiego policzka na czole... miała wrażenie, że lada chwila, a się roztopi, rozpłynie w błogim poczuciu całkowitej satysfakcji. W tej chwili nawet ciążące na niej wątpliwości i setki nachalnych pytań miały swoje niebywałe zalety, sprawiając, że każdy zakazany gest, każde ze skrywanych słów i oddechów stawały się intensywniejsze, a ich aroganckie zaspokajanie było po stokroć pełniejsze i smaczniejsze, najpewniej także i dla niego. Co do demona, w którego objęciach zdolna była niemal zakończyć swój wcale niedługi żywot... nie próżnował. Pustka jaką raptownie zastały jej spragnione uniesień wargi została natychmiast skomentowana błądzącym wzrokiem, nadal skrytych połowicznie pod grubą kotarą warg tęczówek, lokalizując nie tak dawnego partnera w dole, ku najnowszej salwie dreszczy jaka nie omieszkała wstrząsnąć smukłym ciałem, igrającego obecnie z newralgiczną powłoką na zgrabnej szyi pannicy. Rozchyliła machinalnie usta, szybko jednak kierując je na krochmalony materiał samego kołnierzyka jego koszuli, pozostawiając tym samym na nim mdłą, acz dość znaczącą pieczęć, dając tym samym do zrozumienia, że zlokalizowanie przez niego jej niewątpliwie słabego punktu wcale nie było dla niej pociechą. Kuszenie niedoszłego ascety jak się okazuje, wcale nie miało poprzestać na tym i choć chwilowe poddanie się jego poczynaniom stanowiło dla niej nie lada moment spełnienia, tyle w toku jego kolejnych działań, zmysły mimowolnie poczęły wracać do rozpalonej czaszki. Intruz na jej dekolcie został natychmiast skomentowany gwałtownym oderwaniem płowej głowy od jego sylwetki, zaś na posunięcie się chciwych palców zbyt nisko, zareagowała równie bezceremonialnym uchwyceniem jego dłoni i oderwaniem ich od materiału opiewającego jej skórę, bez najmniejszego nawet ostrzeżenia. Wszystko to jednak jakkolwiek nie byłoby pewne i wyraziste w swym wydźwięku i choć bezsprzecznie świadczyło o tym, iż kobieta nie jest przychylna pozwolić mu na zbyt wiele, nijak imało się do nieustannie mącącej jej zmysły pieszczocie, pod wpływem której skóra na karku machinalnie się zjeżyła, wysilając przy tym pracę najmniejszego nawet kanaliku nerwowego.
    Niezaprzeczalnie, na całe szczęście dla niej i dla resztek racjonalności, które zostały jakiś już czas temu sprawnie wytłumione, a obecnie w odrętwieniu powracały do rozpalonej sylwetki, poczynania amanta, jakkolwiek pewne i nieprzychylne jej samej były, zostały tymczasowo ukrócone. Odetchnęła raptownie, rozchylając szeroko powieki i z trudem chwytając rozedrganymi wargami kolejne hausty powietrza, czując jak rozsądek ponownie wpływa w mrowiące neurony. Nim się obejrzała, Loki oddalił się od niej i w chwili obecnej prowadził z kimś rozmowę. Mimo jednak całego zamieszania i trudności przy dalece pojętemu powracaniu do równowagi zen, dziewczę zarejestrowało kilka drobniejszych szczegółów, rozgrywających się tuż pod jej nosem.
    - O jakim zdjęciu wspominałeś?
    Zapytała po chwili, nie dając rzecz jasna po sobie poznać, jak wiele trudu sprawiło jej ujęcie tego zdania w słowa. Nie skwitowała jak na razie jego stwierdzenia o odwołaniu jej zadania, zbyt było wcześnie, przynajmniej dla niej samej, aby przyjąć go ot tak i porzucić przy tym wszystkie związane z nim plany. Mimowolnie, prędzej z czystego przyzwyczajenia przeczesała szczupłymi palcami włosy, układając je w ponowny ład i harmonijne fale, rozpoczynając przy tym serię pomniejszych działań, mających na celu jawne zatuszowanie jakichkolwiek oznak niedoszłego poruszenia, zapinając wyrwany z szeregu guzik, poprawiając ciasne mankiety i gładki materiał koszuli, zupełnie nieświadoma, na jak niewiele zdadzą się owe starania w nie tak odległej przyszłości.
    Obrzuciła wzrokiem szachownice, mierżąc przy tym alabastrowe płótno czoła, starając się zgłębić choć rąbek tajemnicy, jaką skrywała diabelska plansza i jej równie piekielny właściciel. Bez większych jednak sukcesów. Doskonale wiedziała, że o ile sam nie zechce podzielić się z nią pewnymi informacjami, nie odgadnie ich natury, choć... owszem, mogłaby spróbować. Jednak jak dotąd nie było ku temu dostatecznych powodów, a personalną wścibskość nazbyt łatwo udawało jej się zgaszać. Zrobiła kilka kroków, niezbyt wielkich, nadal nieprzerwanie wpatrując się w wirującą po pomieszczeniu sylwetkę, zupełnie niczym zahipnotyzowany uczestnik jakiegoś okultystycznego pokazu, nie mający wystarczająco dużo sił, aby oderwać zachłanny wzrok. Syknęła niespodziewanie, rejestrując całkowicie chwilowi i nieinwazyjny ból, ulokowany na dalekich od masywności plecach, wywołany w myśl jej domniemań, nie tak odległym uraczeniem ich twardą połacią grubych drzwi.
    Uśmiechnęła się mimowolnie, absolutnie pod nosem, z rozbawieniem wysnuwając dociekania odnośnie innych kontuzji, jakie zdolny jest u niej wywołać ten piekielny pomiot. Zaraz, zaraz, czy ona właśnie o nim fantazjowała? Nawet przez krótką chwilę, a mimo to... przygryzła sam rąbek języka, marszcząc przy tym ledwo zauważalnie brwi i szybciutko odsuwając od siebie temu podobne myśli. Perspektywa zmian jakie w niej zaszły równie pospiesznie wypełniła zwolnioną przestrzeń, napawając ją nie lada lękiem. Nie bała się ich, jako takich, ale tego, iż nie jest już w stanie ufać samej sobie. Bała się tego, kim może się przez nie stać lub raczej, kim na swoich własnych i jego oczach, właśnie się staje. Pozbawienie jej hamulców i ściśle sprecyzowanych granic wywołało niejaki podświadomy szok, nie trudno więc było stwierdzić, jak nieopisanie cenna w owych ciężkich dla niej czasach, była wrodzona moralność, o której zresztą, zamierzała skrupulatnie przypominać. Nie musiała długo czekać na okazję ku temu. Mężczyzna ponownie wkroczył w niebezpieczną strefę, aktualnie depcząc po strzępach jej wszelakiej intymności. Nie obruszyła się, nawet nie drgnęła. Dotyk, który ponownie zagościł na roziskrzonej niewidzialną pulsacją skórze zbyt był jej przyjemny. Omal nie westchnęła, ponownie dając się ponieść błogiej fali efemerycznej rozkoszy, raz jeszcze pozwalając się prowadzić swemu czarciemu partnerowi, aż po same brzegi piekieł. Spojrzała na niego nagle, niczym lunatyk wyrwana z własnego snu, komentując kwitnącym na wargach uśmiechem jego pytanie. Nim zdołała oderwać od niego wzrok w pełni sobie uświadomiła, jak inwazyjne było jego szczęście. Odczuwała go całą powierzchnią pełnego pasji ciała, zarażając się chorym entuzjazmem z każdą chwilą mocniej, z każdą chwilą bardziej. Czuła jak i ją wypełnia szczęście, jak euforia wylewa się po brzegi i niemal rozsadza skorupę, której nordyckie pochodzenie było nota bene dalece wątpliwe. Jednakowoż poniekąd w myśl idei otrzeźwienia, została ona szybko i skutecznie zdławiona przez bodziec bardziej inwazyjny, którego wpływ nijak zdolna była powstrzymać. Chłodne opuszki sunęły po spiętych mięśniach jej brzucha, penetrując coraz śmielej, coraz szersze połacie pokrytej mimowolną, gęsią skórą powierzchni. Było to zaledwie preludium, etap napięcia przed faktycznym stanem grozy, jaka znalazła umiejscowienie w kilku zgrabnych palcach, które teraz sunęły po jej spodniach, brodząc koniuszkami po napiętych udach i lokując się ordynarnie w miejscu, w którym z pewnością znaleźć się jak dotąd nie powinny. Natychmiast drgnęła, gwałtownie odsuwając się od śmiałka o kilka kroków, w komiczny sposób usiłując umieścić wzburzony materiał na swoim pierwotnym miejscu i z trudem wciskając kolejne skrawki pod gruby dżins. Wyraz twarzy jakim go uraczyła był genialną personifikacją teoretycznego oburzenia i choć na licu próżno było szukać rumieńców wynikających z zawstydzenia, cały owal niejako się zaczerwienił i nadął, wprawiając oblicze w mocno zirytowany obraz.
    - No wiesz?! Widzę, że nie próżnujesz...
    Odparowała jego działanie podobnie jak nie tak dawno on jej, uwalniając tym samym obłok napełnionego złością powietrza z płuc, rozedrgane dłonie krzyżując przed sobą i z pewnością uparcie trwałaby w tej oto powziętej pozie, gdyby nie nieustanna strategia, napędzana niezaprzeczalnie czarcią mocą, które pchało mężczyznę do działania i podszeptywało mu coraz to zmyślniejsze sposoby, aby wprawić kobietę w coraz do wyrazistsze zakłopotanie. I nim zdołała zarejestrować całość własnym wzrokiem, machina mięśni i nerwów na nowo została wprawiona w ruch, raz jeszcze bawiąc się jej ciałem jakby należało do kogoś innego, odległego, a wszystko to co miało miejsce było jedynie snem. Znów była w jego ramionach, rozpalona co rusz wzniecanym żarem, skonfliktowana wewnątrz, a mimo to... czuła niewysłowioną ulgę, błogość, bezpieczeństwo. Jaka racjonalna istota mogłaby odczuwać chociażby dozę pewności o własny żywot choćby w pobliżu tego demona?! Racjonalność jednak, już dawno ją opuściła, oderwana od ciała w chwili, gdy mocne ramiona zagarnęły jej ciało, lokując ją tam, gdzie marzyła, aby się znaleźć. Blisko niego.
    - W najśmielszych snach nie sądziłam, że usłyszę takie słowa z Twoich ust.
    Westchnęła nieśmiało, racząc piorunujące spojrzenie bladym uśmiechem, spoglądając w parę szlachetnych iskier z błyskiem podobnym temu, zagnieżdżonemu w nich jeszcze kiedy znajdowali się w teatrze, kiedy to ujawnił swą obecność zaledwie na moment. Nie było mowy o pomyłce, już nie.
    - Gdybym sądziła inaczej, czy stalibyśmy tu, gdzie teraz stoimy? Wiedz, że od tej pory nie odstąpię Cię na krok, moja lojalność, moje życie... należą do Ciebie. Nasze losy się splotły i nie ma już odwrotu, bo... bo i ja kocham Ciebie.
    Pomimo oporów, nieznacznie zmarszczyła brwi, zaniepokojona pewnością własnych słów i tym, co za sobą niosły. Nie mogłaby trafniej sprecyzować tego, jak wielce zależna teraz była od niego, jaką ufność, mimowolnie zaczęła w nim pokładać. Cóż za ironia, czyżby istotnie ufała mistrzowi kłamstw? Nie inaczej. Jest to niczym, kiedy kocha się demona, a gdy oba te uczucia idą w parze... można liczyć na prawdziwe kino akcji, nieprawdaż?
    Dotychczasowe domniemania przerwało jednak inne, nieco bardziej zatrważające uczucie. Wszak w myśl, że oto właśnie oficjalnie wyjawili sobie drzemiące w nich uczucia, kiedy to już tak pewnie rozpoczęli sezon na miłostki, czyżby nie szła z nim w parze wielka feta? Na domiar złego, spotęgowana wiadomością o absolutnej nieprzewidywalności bliskiego jej mężczyzny.
    Oderwała się od niego niespodziewanie, z żalem nieomal rozdzierającym jej serce, choć cel jaki właśnie sobie obrała, nie tolerował zwłoki. Sięgnęła do tylnej kieszeni spodni, wyjmując z niej głęboko wciśnięty, srebrny model smartphone'a i po błyskawicznym wybraniu konkretnego numeru, uniosła telefon do ucha. Nie musiała długo czekać, głos z drugiej strony odezwał się po dwóch sygnałach, zaś głęboki, kobiecy głos rozbrzmiał nieco wytłumionym echem.
    - Tak, to ja, potrzebuję stolika. Bezzwłocznie. Będę za kilka minut, przygotuj dania te co zwykle.
    Kilka krótkich i zwięzłych komunikatów rozbrzmiały nim rozmowa została przerwana, a telefon na nowo wrzucony w odmęty kieszeni. Kobieta odwróciła się pośpiesznie, w niejakich przeprosinach na nowo lgnąc do męskiej sylwetki, wtapiając się w nią jedynie na moment, krótką chwilkę, w której raz jeszcze mogła poczuć upragnioną bliskość wybranka, z gargantuicznym niemal oporem, salwą pomruków i wyrzutów sumienia prostując wygięte ciało i spoglądając na umiłowane lico z o mały włos przypisanym mu na wyłączność, chytrym półuśmiechem.
    - Chciałeś świętować, nieprawdaż? Zamówiłam stolik w jednej z najlepszych restauracji.
    Wytłumaczyła przelotnie, owiewając jego gardło ciepłym oddechem, przesuwając dwoma opuszkami po mocno wykaligrafowanych ramionach i w następnej chwili, z niebywałym żalem odrywając się na nowo od upragnionej postury. Skierowała swoje kroki w kierunku porzuconej w całym zamierzaniu torebki, całkiem sporej i jak najbardziej pakownej, które teraz smutnie spoglądała na duet z sofy. Uchwyciła jej krawędzie, zagłębiając dłonie we wnętrzu i po zaskakująco krótkim zmaganiu z motłochem innych drobiazgów, wyciągnęła pudełko w całkiem sporym formacie, chwytając zaraz i całą torebkę w szpony i po krótkim pytaniu wystosowanym w jego kierunku, mającym na celu sprecyzowanie łazienki, pędem pognała w jej kierunku. Nie musiał długo oczekiwać na jej powrót, nie zajął on dłużej niż dziesięć minut, nim kobieta zjawiła się na schodach, warto nadmienić, zupełnie odmieniona. Jej wygląd nie przypominał już łagodnego obrazu miejskiego dziewczęcia i obecnie, w takt narzuconej na blade ciało długiej sukni w ciemnej tonacji, ozdobionej jedynie śmiałym rozcięciem po jednej stronie, ujawniającym tym samym całą połać łydki, zgrabnego kolana i nieco umięśnionego uda. Właśnie tak zaprezentowała się przed mężczyzną, w migoczącej, acz drobnej biżuterii i wysoko spiętych włosach. Zupełnie nie przypominała dziewczęcia sprzed chwili i można byłoby śmiało dać sobie uciąć głowę, że nikt nie rozpoznałby w niej owej przeszłej istoty. Dziękujmy Panu za niezgłębione tajniki kobiecych torebek? Mając na uwadze jej kompetencje, owa zmiana nie winna była wywołać nawet krzty zaskoczenia.
    - No więc... możemy iść?
    W sekundzie znalazła się u jego boku, racząc przelotem nienaganny strój ukradkowym spojrzeniem. Już miała chwycić jego dłoń, już podążać w kierunku drzwi, gdy... ku jej przerażeniu w oczy wbił się maleńki ślad na śnieżnym kołnierzyku. Uśmiechnęła się olśniewająco, zerkając zaraz w oczy mężczyźnie. Chyba nie sądził, że mogłaby zdradzić mu ów jasny dowód ich przestępstw?
    _________________





    Pożeracz Dusz

    Godność: Amadeusz Odinson
    Wiek: 27 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Wzrost / waga: 190 cm /
    Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami.
    Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach.
    Pan / Sługa: - / Adrien
    Pod ręką: butelka wody mineralnej
    SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
    Dołączył: 03 Maj 2011
    Posty: 617
    Wysłany: 29 Grudzień 2011, 15:14     

    Uzależnieni. Czy to nie ironiczne jak osoby dążące do całkowitej dominacji potrafią tak niespodziewanie popadać z jednego nałogu w objęcia drugiego. Czy wszyscy geniusze nie byli zawsze w jakimś stopniu narzędziami w rękach siły dominującej nad nimi, dyktującej pewne działania mimo iż oni sami później, szafowali poleceniami? Alkohol, papierosy, narkotyki... Pozory. Oboje byli ich więźniami, a wyrwanie się z podobnych okowów nie było wcale łatwym zadaniem. Biorąc na to poprawkę, trzeba przyznać, że całość tego przedsięwzięcia poszła im dość sprawnie. Trudno powiedzieć, czemu to zawdzięczali i najwyraźniej jedno i drugie wciąż miało problem z oswojeniem się z tym faktem. Ze szczególnym wskazaniem na Cecille. Z czego to wynikało? Cóż, Loki nie miał zielonego pojęcia. Widział jedynie, że dziewczyna wciąż przeżywa jakieś poważne rozterki i niespecjalnie wiedział jak temu zjawisku zapobiec. Sam od tak dawna czekał na kogoś, przed kim nie musiałby niczego udawać, a raczej, przy kim mógłby udawać choć trochę mniej, że gdy w końcu uznał ją za osobę godną zaufania, nie mógł w żaden sposób oprzeć się chęci dalszego rozwijania tej sytuacji. Nawet jeśli to niespecjalnie do niego podobne. Chociaż, trzeba przyznać, że sposób interpretowania słowa miłość, czy zakochanie miał dość oryginalny. Bo za tym absolutnie nie szła chęć dzielenia się z drugą osobą całością swojego życia. Z resztą świadectwo tego będzie mógł dać za chwilę. Osobną kwestią był też fakt, że przecież wciąż ukrywał przed nią swoje demoniczne ‚pochodzenie’ i apetyty, a ten stan rzeczy ewidentnie też nie miał ulec zmianie w najbliższym czasie. Czym więc była miłość dla Lokiego? Cóż, trudno powiedzieć... Sam nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiał, bo po co? Unikał tego uczucia jak ognia i szczerze wątpił w to, czy kiedykolwiek spotka dziewczynę godną lokowania w niej jakiejkolwiek części jego emocjonalności. Teraz jednak, patrząc na drobną sylwetkę zwieńczoną srebrzystą aureolą falowanych kosmyków podjął próbę definiowania własnej deklaracji. Powiedział, że ją kocha... Tylko, czy nie powinien jej kochać pomimo czegoś? Tak się mówiło, że kocha się pomimo. Problem w tym, że w tej chwili nawet nie potrafił wymyślić czegoś co byłoby w niej irytujące. Umiał za to wymienić całkiem sporo własnych cech, które Tichy zgodziła się ignorować. Układ był więc co najmniej nieuczciwy. Zdaje się, że to w jego stylu. Z tą drobną różnicą, że zwykle podobne konstatacje nie wywoływały w nim wyrzutów sumienia. Chociaż, wyrzuty to może za mocne słowo... Po prostu przyznał otwarcie, że układ sił w relacji, w której się znalazł nie był równomierny, jednak czy czuł się z tym źle? Raczej niespecjalnie. Tak po prostu było. Nie jego wina, że ona była doskonała. Darował sobie też próbę ostatecznego definiowania tej Miłości przez duże ‚m’. Nikomu się to wcześniej nie udało, a niestety znajdował się jeszcze wciąż w kategorii ‚człowiek’ pod względem wiedzy na niektóre tematy, nie wiedział jeszcze wszystkiego, ale świadomość, że to jedynie kwestia czasu sprawiła, że po prostu odłożył to pytanie ‚na później’.
    Uśmiechnął się lekko, gdy ciało dziewczyny znów lekko zadrżało. Była taka delikatna i subtelna. Aż dziw brał, że wcześniej tego nie dostrzegł. Rzecz jasna, zawsze sądził, że jej chłód i dystans były jedynie grą no i fakt, że kobiety były bardziej wrażliwe to wiedza chyba znajdująca się w zakresie ogólnego wykształcenia każdego człowieka. Prawda? A może po prostu jemu rozgryzanie pań szło równie sprawnie co mężczyzn, kwestia wprawy, czy czegoś podobnego. Tak, czy inaczej. Zastanawiał się, czy to drżenie spowodowane było strachem, czy ekscytacją... A może dziwną mieszanką obu tych uczuć? Co mógł zrobić? Zacisnął palce na jej dłoni.
    -Nie bój się-wyszeptał choć nie miał nawet pewności, czego właściwie się obawiała. Miał jednak swoje przypuszczenia. Bała się nowego, czegoś, czego jeszcze nie zaznała. Ponadto obawiała się zaangażowania, z którego do tej pory była przecież zwolniona. To samo było z Dark. Obserwował ją wtedy z każdą chwilą utwierdzając się w przekonaniu, że jedynym powodem dla którego mu się opierała był lęk przed czymś, co mogłoby przerodzić się w związek. Teraz też uderzyła go niczym obuch świadomość, że nie miał podobnych dylematów. Dlaczego nie? Dlatego, że był pewien iż ostatecznie i tak wybrałby siebie? Niezależnie od stopnia zakochania zawsze postawiłby na siebie i gdyby ktoś kazał mu oddać życie za ukochaną po prostu zabiłby go śmiechem? Zapewne tak właśnie było i po raz pierwszy uświadomił sobie jak paskudną jest kreaturą. Czy zasługiwał na kogoś, kto kocha go bezwarunkowo i wiernie? Nie, więc do licha, dlaczego dostawał wszystko to czego chciał? Czy sprawiedliwość naprawdę była aż tak ślepa? A może po prostu Bóg rzeczywiście umarł?
    Przycisnął Cecille mocniej do siebie. Zupełnie tak jakby obawiał się, że w wyniku tej kalkulacji obudzi jakąś wyższą siłę, która zdecyduje się odebrać mu ją zadość czyniąc uczciwości. Nie zamierzał jej nikomu oddawać. Na tyle był zwyrodniały by mimo świadomości, że nie mógł rościć sobie do niej jakichkolwiek praw uznał ją już za swoją własność, za coś bez czego nie chciał się obywać, nawet jeżeli utrata jej w żaden znaczący sposób nie wpłynęłaby ani na rozwój kolejnych wydarzeń, ani na jego przyszły, niewątpliwy tryumf. Jego wargi już po chwili zsunęły się na kark dziewczyny, pieszcząc go drobnymi pocałunkami. Lekkie drżenie jej ciała i urywany, przyśpieszony oddech świadczyły zaś o tym, że tym sposobem znalazł jej czuły punkt, co też sprawiło mu sporo satysfakcji nawet jeżeli odnalezienie go nie było szczególnym wyzwaniem. Mimo niezaprzeczalnego doświadczenia, którym też nad nią dominował, w co nie wątpił, nie mógł zaprzeczyć, nigdy wcześniej nie odczuwał czyjejś bliskości w sposób tak intensywny. Może problem polegał na tym, że nigdy za cielesną bliskością nie szedł nawet cień emocjonalnego przywiązania? O ile lepiej było zanurzyć się w pieszczotach popartych świadomością, że oto ma w ramionach dziewczynę, której nie tylko pragnął, ale która miała być jego własnym, osobistym skarbem, kimś z kim nie rozstanie się natychmiast, kogo chciał uczynić szczęśliwym. Niestety najwyraźniej za tym ostatnim nie szła skłonność do wyrozumiałości i chęć zwolnienia tempa. Choć, gdy złapała go za nadgarstek próbując powstrzymać przed nadmierną inwazją, faktycznie zsunął rękę niżej, choć przyszło mu do głowy pytanie, którego nie powinien zadawać... Bo za takie zwykle dostaje się w twarz. W pogardzie jednak mając wszelką kurtuazję odsunął na moment twarz od jej, na moment tylko zwiększając dystans pomiędzy ich ciałami.
    -Nie jesteś chyba dziewicą co? W twoim wieku...-tak, za delikatność i subtelność z całą pewnością nie można go było kochać, bo to cechy, których nie posiadał. Przed niewątpliwie wartą do zaobserwowania acz także zapewne gwałtowną reakcją dziewczyny ocalił go Faust, a później sms. To dało Tichy czas na zebranie myśli, a Lokiemu na powrót do samego siebie, bo do tej pory chyba wisiał częścią świadomości gdzieś w eterze. Bo do tej pory nawet bardziej erotyczne zaangażowanie z kobietą nie powstrzymywało go przed snuciem kolejnych intryg, a blondynka sprawiła, że na moment całkiem zapomniał o reszcie świata. Niedopuszczalne. Telefon jednak skutecznie przypomniał mu o sprawach innych niż jego romans. Takich jak na przykład rebelia, czy konflikty polityczne. Gdy przerwał połączenie nagle przypomniał sobie jak niewiele Cecille faktycznie o nim wie. Bo czy miała pojęcie o tym, chociażby, jak daleko potrafił się posunąć by osiągnąć cel? Że to on był odpowiedzialny za powołanie do życia organizacji, która dokonała rzezi na kilkudziesięciu już członkach przeróżnych organizacji? Wątpił. Spojrzał więc na nią nieco niepewnie. Były kwestie, które pozostaną zatajone. Przynajmniej z jego strony więc do licha, w co oni właściwie grali? Uśmiechnął się specyficznie w odpowiedzi na jej pytanie.
    -Jak wszystko dobrze pójdzie, dowiesz się jutro przeglądając okładkę pierwszego lepszego dziennika-odpowiedział, jak zwykle unikając prostych i oczywistych rozwiązań. W jego otoczeniu bez ustanku trzeba było czekać, zgadywać, domyślać się czegoś. Dziwne aż, że okazał jej łaskę i zadeklarował własne uczucie w stosunku do niej, a nie kazał zgadywać, bo przy jego oszczędnych wskazówkach mogłaby nigdy się nie domyślić. W każdym razie, przypomniał sobie teraz za co jeszcze tak bardzo ją cenił. Potrafiła powściągać własną ciekawość. Nie usiłowała mu wtykać nosa w jego interesy i zadowalała się tym, czym sam chciał się dzielić, a przecież wiele tego nie było i wiedzieli o tym doskonale oboje. Jego intrygi stanowiły osobny rozdział jego życia do którego nikogo nie dopuszczał. Co się zaś tyczyło planszy... Rozstawione na niej pionki prezentowały się dziwnie. Bo nie były to jedynie te, zwykle rozgrywające szachową partię. Były też pionki z mahjonga, czy warcabów, rozstawione w jakimś chaotycznym, na pierwszy rzut oka pozbawionym schematu, ułożeniu. Loki podążył za spojrzeniem dziewczyny do tejże właśnie szachownicy i lekko się uśmiechnął. Widział na niej wszystko to co widzieć chciał. Widział Anarchs, karcianą szajkę, MORIĘ, Fausta i Giselle, widział też, że wszystko to przybliża się do siebie ryzykownie, nieuchronnie prowadząc do jednego. No właśnie, bo co było jego faktycznym celem? Obecnie? Wojna światów. Jako środek, jeden z wielu, do osiągnięcia faktycznej ambicji. Zwrócił się znów w stronę morza. No właśnie, to mu przypominało, że miał jeszcze kilka planów do zrealizowania. Na szczęście, czas już go nie ograniczał. Był w końcu praktycznie nieśmiertelny. Kolejny cios. Przecież ona nie była. Posłał jej krótkie spojrzenie. Nie ma co teraz się nad tym zastanawiać. Skoro nie zamierzał jej mówić o tym iż spółkuje z pół-demonem, to nie miało znaczenia. Nie musiała wiedzieć i martwić się czymś, na co nie miała wpływu. Jednak należało ją uprzedzić o tym, co go martwiło. O tym, że ma do czynienia z kimś, kto... Kto nie jest żadnym ideałem, a wręcz jego całkowitym przeciwieństwem. Jaki fałszywy był ten gest. Wiedział, że w tej chwili cokolwiek powie nie będzie miało dla niej żadnego znaczenia. Sam postrzegał ją jako twór doskonały i miał podstawy by przypuszczać, że działa to w obie strony. Poza tym, nawet gdyby zechciała odejść, nie pozwoliłby jej na to. Wymyśliłby coś, by ją zatrzymać. Jej reakcja na próby przełamania dzielącej ich ciała granicy nie zaskoczyła go specjalnie, ale rozbawiła, co też odbiło się na szyderczej twarzy. Wzruszył lekko ramionami słysząc jej pełen oburzenia zarzut.
    -Jasne, że nie. Pragnę Cię Cecille, czy to takie dziwne? Z resztą, na co mam czekać?-spytał przekrzywiając lekko głowę-Aż będziesz gotowa? Nie jestem takim typem, wiesz o tym doskonale-zakomunikował najwyraźniej nieprzejęty specjalnie osiąganym teraz nowym szczytem własnego chamstwa i bezczelności. Jednak to całkiem dobrze popierało jego kolejny gest i słowa. Może nawet specjalnie trochę przesadził. Bo przecież nie zamierzał jej gwałcić, co nawet dla niego było oczywiste. Zaraz też objął ją niemal troskliwie, wsuwając palce w jasne sploty. Uśmiechnął się lekko.
    -Widzisz, problem wszystkich ludzi, z którymi mam do czynienia polega na tym, że wydaje im się, że znają mnie na tyle by stwierdzić co do mnie pasuje, a co nie.-odparł choć prawda była taka, że sam nie spodziewał się iż kiedykolwiek powie coś podobnego. Była taka uroczo patetyczna. Wszystko co mówiła ociekało patosem. No, ale w końcu wyznawała mu miłość więc może to on złamał zasadę decorum rzucając podobnymi wyznaniami w sposób ani romantyczny, ani podniosły.
    -Wiem-stwierdził bezczelnie-To dobrze-dodał. Żaden z niego mistrz budowania romantycznego napięcia, ale starał się. Chyba. Nie bez oporów pozwolił jej wyrwać się z własnych objęć. Ciekawość wzięła jednak górę... Co też wymyśliła? Uniósł brwi w zdumieniu, gdy sprawy się wyjaśniły. Restauracja?
    -Miałem na myśli coś innego-przyznał próbując znaleźć wyjście z tej sytuacji, która mu nijak nie leżała. Nie chciał przecież iść do restauracji, bo... Zaraz. Zmrużył lekko powieki i spojrzał na nią chytrze.
    -Aż tak bardzo nie chcesz, żebym Cię dotykał?-zapytał rozbawiony. Cóż za desperacki krok z jej strony! Choć całkiem przebiegły, jednakże... Nie miała do czynienia z amatorem toteż gdy pognała do łazienki z tajemniczą zawartością swojej torebki, on sam zaczął gorączkowo myśleć jak zostać w bezpiecznym środowisku jego domostwa. Po chwili miał już całkiem niezły plan, jednak wprowadzenie go w życie na moment powstrzymał szok pomieszany z zachwytem, a te wywołane były objawieniem, które ukazało mu się na schodach. Z trudem powstrzymał swoją szczękę przed zrównaniem się z poziomem podłogi, ale brwi, uniesionych wysoko ku górze nie zdołał pohamować.
    -Wyglądasz jak zjawisko-zakomunikował-Chociaż, nie wierzę, że miałaś to wszystko przy sobie w torebce... To chyba jakiś nowy poziom przezorności-odparł i lekko się uśmiechnął. No dobra, trzeba złapać znów rezon.
    -Co się jednak tyczy restauracji... Niespecjalnie mi to odpowiada-zakomunikował nie próbując nawet owijać w bawełnę-Po pierwsze, uważam, że dla Twojego i mojego bezpieczeństwa, lepiej naszą relację utrzymywać w tajemnicy najdłużej jak to możliwe... Poza tym...-przejechał dłonią po karku jak zwykle, gdy czuł się zakłopotany-W restauracji się zwykle rozmawia... A ja nie lubię rozmawiać, nie o sobie, a bez wątpienia na to właśnie liczysz. Jeśli byłabyś w stanie obiecać, że przez cały wieczór będziemy rozmawiać tylko o Tobie to w porządku, chętnie posłucham, jednak...-odsunął się minimalnie-Nie zamierzam mówić o sobie... Z resztą, mówienie czegoś co nie jest kłamstwem, albo zagadką niespecjalnie mi wychodzi... Nie zamierzam Cię jednak okłamywać więc. Z góry mówię, jeśli liczysz na jakieś poruszające opowieści z mojego życia, to możesz o tym od razu zapomnieć.-w tej kwestii akurat był szczery. Nienawidził swojego życia, nienawidził swojej przeszłości... Po co miał niby do tego wracać w opowieściach? Dość już, że wspomnienia go prześladowały, nieprawdaż?
    -No i... Czy naprawdę musimy wychodzić? Skoro chcesz rozmawiać, to możemy tutaj. Doprawdy, nie mam pojęcia co Cię naszło z restauracją.. A raczej mam, ale jeśli sądzisz, że powstrzymałbym się przed dotykaniem Cię tylko dlatego, że inni patrzą to mogę Cię zapewnić, że to nie ja byłbym osobą, której czyjkolwiek wzrok by przeszkadzał. Zastanów się więc, czy nie wolisz jednak zostać tutaj... Tu patrzą tylko ściany-uśmiechnął się lekko i opadł na kanapę. Oj tak, bez walki się nie podda. Swoją drogą, dlaczego naprawdę tak bardzo nie chciał wychodzić? Kto go tam wie, może to po prostu zwyczajowa skłonność do robienia rywalizacji z każdej dziedziny życia.
    _________________
    Galeria:|x|x|x|x|x|x|x|x|


     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 29 Grudzień 2011, 18:29     

    Dziwów mających miejsce od czasu ich spotkania nie było końca, o czym mogli notorycznie zdawać sobie sprawę, co rusz upominani przez swoiste zwroty akcji, rozgrywające się w znacznej mierze w absolutnie nie gotowych na to umysłach. Popadali w skrajności i to z każdą chwilą, działając nierzadko w sposób całkowicie sobie niepodobny. No cóż, może po prostu ich towarzystwo niosło ze sobą owe ryzyko, może musieli do tego przywyknąć, jak przywyka się do rzeczy błahych, bez refleksji i bez głębszej analizy. Być może byli na to skazani i jedyną rysującą się tu opcją, była akceptacja owego stanu rzeczy. Sprzeciw wszak, mógłby zburzyć cienką nić równowagi jaką między sobą zbudowali, a która wbrew wszelakim staraniom, mogła prysnąć niczym mydlana bańka, niwecząc je jednym nieprzychylnym słowem lub czynem, niepożądanym przez jedną ze stron. Nazbyt przypominali teraz uśpiony kocioł bałkański, którego chwilowy letarg ma drugie, mniej przychylne dno. Choć czy groźny dla siebie duet zdawał się przejmować owym faktem? Bynajmniej. Pomimo, że doskonale wiedzieli o konsekwencjach, o nieprzyjemnościach, które mogą raptownie wypłynąć i trwale już zmącić dotąd obłaskawione wody... dalej brnęli w ciąg zdarzeń, których koniec od samego początku, nie mógłby zakończyć się szczęśliwie.
    Być może to właśnie owa próżność i nią teraz kierowała, podsycając coraz intensywniej apetyt na kolejne działania. Czyżby właśnie ona była powódką odpuszczenia misji? Było to jej zupełnie obce, wysoce niepodobne dziewczęciu, które przecież ceniło sobie swoją funkcję jak prawdopodobnie żadne inne. A może to obawa, o sam przebieg przypuszczalnego spotkania z Viperem i o to, do czego zdolna jest się posunąć, aby wykonać misję dla... dla mężczyzny, którego bijące chłodem spod materiału ramiona, ciasnym splotem zacisnęły w kleszczach jej sylwetkę, wprawiając wątłe ciało w wcale nieskromny zachwyt. Tak, obawiała się tych konsekwencji, tego, że mogłaby przyczynić się do powstania uszczerbku na jego zaufania, ale i na własnej lojalności, która jak nigdy wcześniej, mocno odznaczała się w jej głowie, przyjmując swoisty, głos sumienia. Owy konflikt, jaki na nowo rozgorzał wewnątrz niemal rachitycznej postury był bezpośrednim prowokatorem rozterek, które nie zamierzały ujść uwadze parze z pewnością nie bliźniaczych, męskich oczu. Pragnęła jak nic zaspokoić jego oczekiwania względem niej, zupełnie niczym trzpiotka, której rzucono wyzwanie. Czuła niemal potrzebę wykazania się. I choć owe pragnienie było nad wyraz silne, strach przed samą perspektywą, iż mogłaby go w jakikolwiek sposób zawieść lub nadużyć efemerycznego poczucia ufności jakie niepewnie jej okazywał... nieomal rozdzierała jej serce.
    Czy zatem i jej pojęcie miłości odbiegało mocno od tezy mężczyzny? Wbrew pozorom, było bardzo podobne. Niczego więcej nie pragnęła, nie oczekiwała, świadomość o tym, iż stała się jego własnością w zupełności jej wystarczała. Zupełnie niczym stara suknia ślubna, czy pudło z pordzewiałą kolekcją monet, trzymane uparcie na strychu... od momentu kiedy uczynił z niej swój personalny skarb nie mogła już doznać większej dozy satysfakcji. Pragnęła by ją cenił. W całym tym zamieszaniu oczekiwań i nie przemienionych w słowa myśli, znakomicie wiedziała, że żadna z jego wad nie zdolna byłaby umniejszyć wagi właśnie owemu uczuciu spełnienia. Wszystkie niedociągnięcia, wątpliwe atuty, którymi niemal notorycznie wystawiał jej cierpliwość i szacunek na próbę, wszystkie były niczym w starciu z realizacją swojego przywiązania do... demona. Bo niczym innym nie był ten piekielny okaz chodzącego szyderstwa i być nie mógł. A mimo to, czy to źle, że kochała diabła? W świecie, który kreował nawet dekalog poddany był istotnym poprawkom, a więc grzech jako taki, faktycznie nie mógł mieć miejsca. Przynajmniej taki pogląd, choć w odrobinie uciszał łomoczące o czaszkę sumienie.
    Nie mylił się, lęk rozdzierany był kolejnymi salwami ekscytacji i przyjemnego napięcia, objawiającego się poprzez nieprzychylne, notoryczne skurcze w pobliżu podbrzusza. Czuła ginącą w niej niepewność, widziała w myślach rozwiewane mocnymi podmuchami rozterki, które rozpadały się na maleńkie elementy szczegółowej układanki, obdarte z własnego głosu. Teraz istotni byli tylko oni, dwa pierwiastki, których pierwotnym zadaniem było zaszczepienie w globie życia.
    - Nie, już nie, Loki.
    Patrzyła na niego, wzrokiem pewnym i wyraźnie odmiennym od tego, jakim raczyło go chwilę temu. Nie widać już było wątpliwości na jasnym licu, ni cienia lęku, czy zaniepokojenia. Kobieta najwyraźniej postanowiła wcielić swe słowa w realne czyny i dać im niejakie potwierdzenie. W końcu nie mógł wiedzieć, że to nie zaangażowania się bała. Ba, niemal o nie zabiegała. Każdym swoim czynem i każdym słowem, nieubłaganie zbliżając się ku niemu, minuta po minucie zupełnie jak chwilę temu, gdy z zapałem lgnęła do pary mocnych ramion. Nie musiał oddawać swego życia, wystarczyło, że ona by to zrobiła. Świadomość o tym, że mogła walczyć o czyjąś atencję z zapałem rozjuszonej lwicy, że mogła nareszcie ulokować natłok pragnień i emocji w jednym, konkretnym punkcie... była porażająca. Nie mogłaby wymarzyć sobie lepszego obrotu spraw. Choć świadomość o tym, iż jej wybranek mógł z łatwością ją porzucić, zastąpić inną, czy najzwyczajniej w świecie odprawić, wywoływał w niej niemal niemą histerię i ukłucie, które przeszywało ciało na wylot. Odeszłaby, bez słowa, tłumiąc wszystko w sobie, gdyby tylko taka była jego wola. I już nigdy więcej by jej nie zobaczył. Przynajmniej o to by już zadbała.
    Natłok nieprzychylnych myśli został urwany, kiedy tylko jej palce odwzajemniły uścisk, splatając się z palcami mężczyzny, czując przy tym, jak zaciska on swe objęcia i niweluje tym samym resztkę marnej przestrzeni, jaka gwarantowała chociażby oddech. Łaknęła tego, niczym dziecko, pożerające wzrokiem gamę słodyczy i słodkości przed cukierniczą ladą. Była osłupiała i to osłupiała z zachwytu. Choć czy on mógł o tym wiedzieć? Zdradzały ją tylko wysoko uniesione, dwa kąciki brzoskwiniowych warg, wygiętych w błogi łuk i sparaliżowane oniemiałą adoracją oblicze, które w obecnej chwili przypominało aż nazbyt rozmarzone lico posągowego cherubina. Zaraz po przyjemnym uścisku przyszła jednak pora i na inne pieszczoty, które dla samej kobiety, stanowiły nie lada słabostkę. Pruderyjnie rozdarte wargi zostały odruchowo przesłonięte przez zarys smukłych palców, szybko jednak od nich oderwanych w speszeniu i umiejscowionych na jego łopatce. Nie chciała tak reagować, ni ujawniać przed nim jakiejkolwiek ze swoich słabości, a mimo to, bezbronna pod natłokiem pocałunków, zdradzona przez cienką, gęstą od niewidocznych siatek nerwów skórę, poczęła odbierać z owego dzieła nieopisaną przyjemność. Na krótką zaledwie chwilę, gdyż zarówno ona, jak i błogi wyraz, jaki rozkwitał właśnie na dobre na jej twarzy, został skutecznie ukrócony i to nie wyłącznie przez bezwstydne kroki mężczyzny, ale przez jego mało taktowne pytanie.
    Odsunęła jasną twarz od jego ramienia, racząc parę wyraźnych, doskonale napełnionych intensywną barwą oczęt, kilkoma mrugnięciami, które w istocie stanowiły element napięcia przed odpowiedzią, której z pewnością się nie spodziewał.
    - Nie bądź niemądry, oczywiście, że nią jestem.
    Sposób w jaki wypowiadała te słowa, sam ton i spojrzenie, które wyrazem aż nader przypominało wzrok belfra, zadziwionego nonsensem pytania jednego z uczniów. Czy istotnie był aż tak zaślepiony ludzkim światem i jego absolutnym wyzbyciem wstydu, aby nie znać tak oczywistej odpowiedzi? Powiedzmy sobie szczerze, mając na uwadze szlachciankę, wychowywaną w takt staroświeckich sposobów, na dodatek kobiety, która nawet nie rok temu paradowała w ubraniach rodem z sienkiewiczowskiej trylogii... i choć jej światopogląd uległ zdecydowanej korekcie, zachowanie już nie tak radykalnej, to czy można było się spodziewać, że z taką lekkomyślnością odda coś, co od lat dziecięcych wpajane jej było jako najcenniejszy, o ile nie jedyny faktyczny skarb? No, drugim może była uroda, a trzecim manipulowanie nią mężczyznami. Choć o tym rzecz jasna mógł się domyślać. Co do jej wieku, fakt, nie była już młódką, ale i starczości nie można było jej zarzucić, pod żadnym względem. Wpatrywała się więc w dwie iskry o mylących barwach, w sposób wysoce pobłażliwy, niemal litościwy, wywołany rzecz jasna niejakim współczuciem co do jego niewiedzy w tej kwestii.
    Napięcie przerwała inicjatywa telefonu, a raczej dzwoniącego, która z ulgą, rozdarła wiszące nad dwójką, chwilowe napięcie. Nie wiedziała kto był jej niejakim wybawcą, podobnie jak i nie miała faktycznej wiedzy na wiele tematów, dotyczących oddalonego już od niej osobnika i choć miło byłoby owe luki uzupełnić, wiedziała, że nigdy nie będzie zdolna go w żaden sposób przymusić. Nie chodziło tu o wątpliwy sukces takowych starań, ale o to, że owego zabiegu zwyczajnie przeprowadzać nie chciała. Zbyt szanowała jego działanie, aby w jakikolwiek sposób poddawać je negacji, a tym bardziej, żądać od niego wyjawienia wszystkich asów. Nie była taką kobietą. Prędzej rozpoczęłaby prywatne śledztwo, niż pytała u źródła, pomimo że było ono zaskakująco blisko, choć i temu była nieprzychylna. Skąpą odpowiedź na jej pytanie skwitowała nikłym uśmiechem i skinieniem srebrzystej głowy, podobnie jak i on za chwilę, spoglądając już na rozjuszony przez morskie rumaki klif, nękany niemal nieustannymi ich uderzeniami.
    - Wiem. A mimo to, nie wypada rozpakowywać prezentu w połowie uroczystości.
    Odparła spokojnym głosem, zaledwie sugerując i mając nieustannie na uwadze jak nieobliczalny zwykł być typ w jej ramionach. Z subtelnością i delikatnością istotnie, niewiele miał wspólnego, ale pannica uznała prędko, że w ich relacji jej cechy uzupełniają ową karygodną lukę i starczą za ich dwójkę. Bez pośpiechu uniosła dłonie, przesuwając je po materii na rękawach jego garnituru, lokując w końcu dwie, rozpięte w pąk szczupłych palców gałęzie na dość sztywnych ramionach i tam już pozostając.
    - Nie będę Ci dyktować co należy robić, a co nie, pragnę jedynie stać u Twego boku i dostarczać Ci dowodów mojej lojalności. Być może wówczas, uznasz za możliwe zaufanie mi, choć w odrobinie.
    Skorygowała natychmiast, głosem pewnym, niezachwianym, po czym uniosła zroszone zaledwie kilkoma maleńkimi zmarszczkami czoło, w oczekującym wyrazie spoglądając na swego wybranka.
    Nie przejęła się brakiem entuzjazmu w jego głosie, podobnie jak i niewiele obeszła ją wyraźnie rozlegająca się w jego głosie niepewność, odnośnie tym razem jej poczynań. Nie odparła nawet na kolejne pytanie, kwitując je mocno rozszerzonymi wargami w wyrazie zadziwienia. Ona nie chciała by jej dotykał? Ciekawe skąd brał takie nonsensowne pomysły. Nim jednak uraczyła owe pytanie wyraźną dezaprobatą, była już w pół drogi do łazienki, krzątając się w niej w tempie ponad ekspresowym. Sukienka nie zajmowała wiele miejsca i był to niewątpliwie jeden z uroków kusych strojów, podobnie zresztą skąpa biżuteria, która również znalazła miejsce w całkiem masywnej torebce. Koszula i spodnie po skrupulatnym złożeniu wypełniły w niej lukę, kończąc tym samym istną transformację panny. I cały ten koronkowy zamysł, istny majstersztyk dla stylistów byłby niczym, gdyby nie owe wymowne spojrzenie mężczyzny, wcale nie licha nagroda za trud, który umożliwił typowemu dziewczęciu przeistoczenie się w całkiem klasyczną, seksowną wersję łagodnego wampa. Zadowolona z efektu finałowego, bezzwłocznie zbliżyła się do niego, parę muśniętych bladym karminem warg, układając w chytry łuk.
    - A jednak. I dziękuję, przyjemnie wiedzieć, że Ci się podoba.
    Wypowiadając te słowa odsunęła się zaledwie na chwilkę i obróciła prędko, wprawiając czarną materię lekkim zamieszaniem, w miłe dla oka falowanie. Zatrzymała się jednak w miejscu, przysłuchując wybitnemu monologowi, którego ciąg zdawał się grać na faktycznym czasie. Skrzyżowała nogi w łydkach, podobnie postępując z odsłoniętymi teraz w całości rękoma i w sposób równie znaczący i pełny wyrazu, uśmiechnęła się do tonącego w zakłopotaniu mężczyzny. Czekała dłuższą chwilę, aż zakończy swój wywód, a słysząc kolejne, niespodziewane zdania wyrwane z przyjemnie zarysowanych ust, jedynie poszerzała swój uśmiech. Kiedy w końcu dźwięki ustały, zbliżyła się powoli do kanapy i przykucnęła przed mężczyzną, za moment chwytając jego błądzącą po sofie dłoń w uścisk.
    - Rozumiem to i w zupełności zgadzam się z każdym z tych warunków. Mało tego, odpowiem na każde z pytań. I choć chciałabym znać powody Twego szczęścia i cieszyć się nimi razem z Tobą, to nie zamierzam niczego dociekać, obiecuję. Pozwól mi jednak to uczcić, chociażby szampanem i nieprzyzwoicie dobrym jedzeniem, czemu nie.
    Słowa wypowiadała subtelnie, melodyjnie, błądząc mlecznymi palcami po krawędzi na której jego kolano przeistaczało się w równie silne udo, nie powstrzymując się przy tym od uroczego, rozdzierającego uśmiechu. Wstała jednak po chwili, zrywając się przy tym jak zaniepokojona sarna i czym prędzej chwyciła płaszcz, ciasno się nim owijając.
    - Nasz stolik czeka.
    Zakomunikowała przelotnie i spojrzała na niego spomiędzy pasm nieujarzmionych przez wysokie spięcie włosów. Następnie odwróciła się powoli, w napięciu i zwróciła wyważony krok ku drzwiom, w dłoni ściskając swój torebkowy niezbędnik. Jeżeli do niej nie dołączy, cóż, jego stara. Jej dłoń zbyt pewnie ściskała już klamkę uchylających się drzwi, aby kobieca sylwetka mogła cofnąć się ponownie do wnętrza domu. Pozostawało więc czekać na jego decyzję, a jaka ona będzie? Najpewniej bardzo niedługo, przyjdzie się jej o tym przekonać.
    _________________





    Pożeracz Dusz

    Godność: Amadeusz Odinson
    Wiek: 27 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Wzrost / waga: 190 cm /
    Aktualny ubiór: Czarny garnitur. Biała koszula. Krawat w odcieniu ciemnej zieleni. Spinki do mankietów ze szmaragdami.
    Znaki szczególne: lewe ślepie jest soczyście szmaragdowe, a drugie, czerwone, z dziwnymi symbolami na tęczówce, większość czasu zasłonięte opatrunkiem bądź opaską. Tatuaż runiczny na całych plecach.
    Pan / Sługa: - / Adrien
    Pod ręką: butelka wody mineralnej
    SPECJALNE: Najlepszy Pisarz 2011, Upiorny Książę (Halloween 2011)
    Dołączył: 03 Maj 2011
    Posty: 617
    Wysłany: 5 Styczeń 2012, 20:02     

    Dziwy może nie byłyby nawet takie dziwne, gdyby znajdowali się po drugiej stronie lustra. Tam, przezornej osoby nic nie mogło zaskoczyć jednak... Zdawać się mogło, że światem ludzi rządzą jednak jakieś zasady. Fizyka, chemia... Były rzeczy pewne, na które zawsze można było liczyć. Może to szkoda, że człowiek nie jest jedynie taką właśnie regułką, której można nauczyć się na pamięć i tym samym bezbłędnie przewidywać każde jej posunięcie. Formę jaką przybierze, w zależności od substratów równania. A może to właśnie czyniło świat miejscem, w którym warto było żyć, a samo życie czymś barwnym, ciekawym. Bo przecież Loki znalazł już niejako odpowiedź na tę zagadkę. Wyrysował schematy postępowań konkretnych osób i trudno było go zaszokować. Jednak Cecille się udawało. Nawet jeżeli potrafił ją odczytać, nawet jeżeli nie potrafiła być aż tak do końca zagadkowa, to coś w niej sprawiało, że chciał się zagłębiać dalej w jej osobowość i poznać każdy jej szczegół, nie tylko jakiś ogólny zarys. Może dlatego też z taką zachłannością oddawał się kontemplacji jej gestów. Uśmiechów, drżeń, drobnych spięć mięśni i tych kolosalnych w porównaniu z nimi gestów. Wiedział jedynie, że nigdy nie chciał do niej... Przywyknąć, nawet jeśli już teraz zdawał sobie sprawę z nieuchronności nadejścia takiego momentu, w którym stanie się rutyną. W którym słodki dreszcz jaki odczuwał pod wpływem świadomości bliskości jej ciała, pod wpływem uderzeń jej serca, przez które jego własne podchodziło pod samo gardło, przestanie w końcu się pojawiać zastąpiony poczuciem oczywistości. Spoglądał w grynszpanowe tęczówki zachłystując się ich pięknem jak gdyby zarówno ich kształt jak i barwa mogły zostać przyrównane do nieba, morze, czy innych cudów natury uznawanych za doskonałe. Czy mógłby kiedykolwiek pogodzić się z odejściem tej myśli? Czy mógłby kiedyś spojrzeć na nią i widzieć tylko niebieskawo-zielone oczy i... Nic poza tym? Jego brwi zbiegły się na moment, tworząc drobną bruzdę na wysokim, jasnym czole. Chciał na moment przestać myśleć o tym co będzie, a jednak nie potrafił stłumić tego instynktu. Cały czas, z uporem maniaka wracał do wizji tego co ma nadejść i zastanawiał się tylko jak szybko pryśnie czar. Magia potrawa miesiąc, dwa? Rok? Kiedy przebiegając palcami po naznaczonej drobnymi plamami skórze jej ramienia zacznie zdawać sobie sprawę z faktu, że oto dotyka skóry właśnie, skóry, nie anielskiego jedwabiu, czy satyny. Zastanawiał się, czy był sposób by temu zapobiec. Jak zatrzymać przy sobie tę nagłą ekscytację, skoro wie się, że jest efektem konfrontacji z czymś nowym? Czuł się tak jakby nabierał rozpędu mimo pełnej świadomości, że na końcu szlaku którym podąża znajduje się jedynie solidna, betonowa ściana o którą roztrzaska się bezlitośnie tak jak morskie bałwany, rozbryzgują się o zimne klify. Dwubarwne ślepia zatrzymały się na chwilę na parze różowych warg, zadając sobie pytanie, czy ich właścicielka spiera się z podobnymi dylematami, czy może beztrosko rzuca się w otchłań szaleństwa nie myśląc o konsekwencjach. Nie, to niemożliwe. Byli do siebie zbyt pod tym względem podobni. Przypuszczał nawet, że obawiała się bardziej. Bo czy to nie ona miała więcej do stracenia?
    Ujął jej twarz w dłonie, by przesunąć pieszczotliwie kciukiem po ustach, które za chwilę pocałował delikatnie. Dreszcz przebiegł powoli, rozpoczął swą wędrówkę na karku, gdzie krótkie włosy mężczyzny zjeżyły się nieznacznie, po to by za chwilę zsunąć się po kręgosłupie, aż do samych lędźwi, w których przeistoczył się w iskrę inicjującą istny pożar we wnętrzu jego ciała. Drgnął trącony nutą przestrachu, który kazał mu przysunąć się jeszcze bliżej dziewczyny. A co jeśli, któregoś dnia stanie się ona po prostu... Osobą, którą znał? Jeżeli nie podoła trudnemu zadaniu, jeśli nie utrzyma jej przy sobie? Tyle się czytało o miłości, ale on nie wierzył w te wszystkie bajki. Miłość... Porównywano ją do ognia prawda? Tyle, że ogień nie pali się bez tlenu. Co jeśli on zamknie ją w próżni? Odbierze ostatni oddech. Właśnie stawał przed wyzwaniem nie mając zupełnie pomysłu na to jak mu sprostać, bo przecież nie potrafiłby się zmienić. W swoim mniemaniu już dostatecznie dla niej zmienił swój sposób bycia i zdawało się, że dziewczyna akceptuje ten stan rzeczy, ale na jak długo? Jak długo zajmie jej zrozumienie, że zazdrość nie jest powodowana uczuciem tylko zachłannością? Tendencją do markowania wszystkiego swoimi inicjałami i chorobliwą chęcią utrzymania w garści wszystkiego co zostało nimi opiętnowane? Ile wytrzyma fałszywych oskarżeń, wnikliwych pytań... Jak długo można żyć w całkowitym odarciu z prywatności? Nie. Stop. Musiał dać jej odrobinę przestrzeni. Bał się jedynie, że jeśli... Jeśli odrobinę rozluźni uścisk w którym ją pochwycił, ona wymknie się przerażona tym, co jej pokazał. Bo czy można naprawdę kochać kogoś takiego jak on? Można kochać kogoś, kto sam siebie nienawidzi? Uśmiechnął się lekko słysząc jej odpowiedź. Było jednak coś gorzkiego w tym grymasie.
    -A ja się boję-przyznał cicho, opierając czoło na jej ramieniu-Boję się jak nigdy dotąd-zacisnął palce na materiale koszuli zakrywającym jej plecy, jednocześnie przyciskając ją bardziej do siebie. Bał się, że ją straci. Stał się w jednej krótkiej chwili kimś tak podatnym. Kimś, na kogo zwykle patrzyłby z góry, kim by gardził. Fakt, obawa która ogarniała jego była zgoła inna od tej, która prześladowała Cecille. Lęk dziewczyny można było jakoś ukoić, ale jego? Wątpliwe. Inicjowany przez zakorzenione w dalekiej przeszłości wspomnienia wstrząsał nim spazmatycznie, choć to szarpanie czuł wyraźnie jedynie w swoim wnętrzu. W swojej głowie. Znalazł się nagle w dziwnej przestrzeni samego siebie. Tej pełnej uczuć i dawnych obsesji, tak skrajnie omijanej. Kochała go. Tak przynajmniej twierdziła. Co jeśli to oszustwo? Momentalnie puścił ją i odsunął się, by spojrzeć na nią podejrzliwie. Czy to możliwe?
    -Jak zamierzałaś załatwić sprawę z Viperem?-spytał nagle zimnym głosem, przyglądając się jej z wyraźną podejrzliwością. No jasne, bo skoro mogłaby uwodzić rudzielca celem pozyskania informacji, co powstrzymałoby ją przed oszukiwaniem jego? Sumienie? Nie. Kobiety go nie miały, nie wierzył w to. Dla kobiet zysk był jedyną istotną rzeczą, kalkulacja, nic więcej to właśnie były te zimne, piękne istoty bez których istnienie byłoby jedynie nudną emocją... Przeciągniętą w nieskończoność agonią.-Cholera-warknął, czując jak ogarnia go poczucie bezsilności. Co miał zrobić? Wierzyć jej na słowo, tak po prostu? Chciał. Bał się, że jeśli rzuci na nią cień podejrzenia, które okaże się fałszywe, to zrani ją zbyt mocno, by mogło się to tak po prostu zagoić. Z drugiej strony ryzykował wszystko to, na co pracował od tak dawna. Bo przecież był gotów powiedzieć jej wszystko. Wszystko o co go zapyta, co będzie chciała wiedzieć, ale... Co jeżeli pracowała dla Fausta, albo... Albo dla Dark? Zacisnął dłonie w pięści, napinając mięśnie pod materiałem eleganckiego garnituru. Co miał niby zrobić? Chwilę wpatrywał się w jej postać w milczącym napięciu, by ostatecznie rozluźnić się nieznacznie.
    -Wybacz-powiedział przeczesując palcami włosy-Jestem...-jak to nazwać? Jak to nazwać, nie przyznając się do błędu?-Nieważne-rzucił i lekko się uśmiechnął. Co do jednego się myliła, a raczej... Jednej rzeczy nie musiała się obawiać. Nie porzuciłby jej. To, że nie był gotów oddać za kogokolwiek życia wcale nie oznaczało, że były skłonny pozbyć się jej dla jakiejkolwiek innej dziewczyny. Czy miała w ogóle pojęcie jak trudne było spełnienie wszystkich jego oczekiwań? Jak ciężko znaleźć kogoś, kto nie jest nadmiernie nachalny, nie próbuje zadawać zbyt wielu pytań, a jednocześnie stanowi podporę i pocieszenie w chwilach, gdy nawet demon traci siły i pewność siebie? Czy kiedykolwiek przyszło jej się nad tym zastanowić? Dla niego było to coś na tyle oczywistego, że nawet nie pomyślał iż mogłaby mieć podobne obawy. Odgarnął kosmyk potarganych nieznacznie platynowych pasm za ucho. W końcu zaś znów znaleźli się w swoich objęciach. Zdawało się, że te sceny nie miały końca, a jednak Amadeuszowi ani trochę nie zależało na ich przyśpieszeniu. Tym bardziej, że miał świadomość, iż gdy w końcu się rozstaną znów wciągnie go wir pracy i działań, w których ciężko będzie znaleźć miejsce dla jej osoby. Miał tyle do zrobienia, tyle przed nim... Nie narzekał, chociaż już ubolewał nad tym jak rzadko będą się widywać. Może dlatego, a może po prostu taki już był, że nie lubił się powstrzymywać, rzucił się na nią tak łapczywie chcąc wreszcie zaznać także fizycznej jej bliskości. W końcu uczucie jakim ją darzył nijak się miało do tego, co oferował swoim przygodnym towarzyszkom. Podniecenie też jakie rozdzierało go od środka osiągało zupełnie nowy, wyższy poziom. Skutecznie ignorował też wszystkie jej sygnały aż do momentu, w którym było to absolutnie niemożliwe. Wtedy też padło nieszczęsne pytanie, a odpowiedź jaką usłyszał wywołała na jego twarzy minimalne skrzywienie. No tak, w sumie mógł się domyślić.
    -Moje szczęście... Gdzie te wszystkie nastoletnie matki?-rzecz jasna, ten medal miał dwie strony. Mimo wszystko świadomość, że będzie jej pierwszym... Huh, jedynym, w swoich ambitnych planach, mężczyzną, łechtała jego ego. Westchnął ostatecznie.
    -No dobrze, postaram się być bardziej... Delikatny, czy coś-mruknął niezadowolony. Nie był delikatny z natury. Z resztą, nie lubił być delikatny. Nie sprawiało mu to takiej przyjemności jak całkowita fizyczna dominacja nad partnerką. Nie, żeby lubił je bić, czy coś... Czasami może troszeczkę poddusić. Niemniej sam też lubił budzić się rano z czerwonymi śladami po paznokciach na plecach. To było prawie jak świadectwo z czerwonym paskiem. Uśmiechnął się do własnych myśli i łypną na nią, z nie mniejszym pobłażaniem. Oboje mieli swoje powody, by tak na siebie spoglądać, co czyniło tę sytuację podwójnie komiczną. Franz Kafka wybrał sobie świetny moment. Chociaż, dla człowieka skupionego na celu każdy moment był dobry, by przesunąć sprawy do przodu. Już i tak długo czekał na ich rozwój. Jednak myśl o Cecille wciąż gdzieś iskrzyła się w jego głowie. W pierwszej chwili chciał jej nawet wszystko dokładnie opowiedzieć, jednak... Bał się, nie tylko jej reakcji na to co powie, ale wciąż tego, że nie do końca tak naprawdę może jej ufać. Niezależnie od tego jak bardzo takiego zaufania chciał i potrzebował. Stał się więźniem własnej przezorności, czy to już paranoja?
    Przekrzywił lekko głowę. Co nie wypada. Jemu nie wypada?
    -Mi wszystko wypada-zakomunikował i wzruszył ramionami. Mimo to wycofał się. Z resztą, nie dała mu innego wyboru, sama uciekła i zajęła się planowaniem owej uroczystości, całkiem zapominając o tym, że jego też należało zapytać o zdanie. To nie przypadło mu do gustu. Z całą pewnością nie zamierzał dać sobą dyrygować i dobrze by było, gdyby dziewczyna o tym nie zapominała. Wbrew temu bowiem, co deklarowała jeszcze chwilę temu, zaczęła podejmować decyzje odnośnie tego, co będą robić bez żadnych konsultacji. Skrzyżował ręce na ramionach by uważnie obserwować jej dalsze poczynania, którym niestety, nawet sukienka nie pomagała. Zmarszczył brwi, w efekcie czego na jego czole powstało pokaźne pęknięcie.
    -To dla ciebie koniec rozmowy?-spytał kierując te słowa praktycznie do jej pleców. Poczuł jak pęka w nim coś, czego nie potrafił dokładnie opisać. Dlaczego tak bardzo rozgniewał go fakt, że chciała iść do głupiej restauracji? Nie. Tu nie o restaurację chodziło. Chodziło o to ostatnie zdanie... ‚Nasz stolik czeka’. Zamknął oczy usiłując sobie przypomnieć, gdzie jeszcze słyszał te słowa... ‚Nasz stolik czeka’...
    -Rosalie oszalałaś? On ma 40 stopni gorączki!-rodzice znowu się kłócili. Pamiętał dobrze, że siedział wtedy na schodach, matka ubierała już swoje futro z norek nie racząc ojca nawet dłuższym spojrzeniem.
    -Planowałam to wyjście od miesiąca, nic mu nie będzie-jej słowa mimo iż wypowiedziane spokojnie brzmiały jakoś... Ostro. Chociaż może to tylko wyolbrzymione wspomnienie. Pamiętał za to doskonale jak dygotał na schodach wstrząsany dreszczami. Było mu tak zimno mimo ubranego już płaszcza i szala. Krawat go dusił, a może to kaszel, może zaś jedno i drugie.
    -Mamo słuchaj, ja też nie wiem, czy ciąganie go z zapaleniem płuc do restauracji to najlepszy pomysł... Może... Może idź z ojcem, a ja z nim zostanę?-Ludwig jako jedyny potrafił wywołać uśmiech na twarzy matki. Było w nim jednak coś fałszywego. Spojrzała obsydianowymi oczyma na dygocące na schodach, własne dziecko. Być może starał się, by w tych oczach nie skrzyła się niechęć, może wręcz nienawiść. Nawet jeśli się starała, to Amadeusz dostrzegł je bezbłędnie. Zwłaszcza, gdy się odezwała.
    -Nasz stolik czeka-rzuciła tylko w jego stronę, kończąc dyskusję. Nie było innego wyjścia. Ojciec pomógł mu się podnieść w asyście starszego brata i poszli na kolację... Której nie pamiętał najlepiej. Chyba gdzieś w połowie obiadu zwymiotował, co skończyło się rzecz jasna prawdziwą litanią narzekań o upokorzeniu...

    Ile miałem wtedy lat? Zastanowił się... Może 10. Wbił spojrzenie w plecy Cecille. W końcu podniósł się bez słowa i ruszył za nią. Złapał ją mocno za nadgarstek, może nawet za mocno, jednym silnym gestem obracając jej ciało w swoją stronę.
    -Nigdy więcej... Nie mów do mnie takim tonem-powiedział z naciskiem, wpatrując się w nią zimnymi oczyma-Nie jestem jak ojciec. Mną nie będziesz pomiatać-uśmiechnął się lekko-Choć jak dotąd całkiem dobrze Ci to wychodziło-dodał puszczając jej rękę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, z tego co powiedział, a raczej do kogo. Jeśli w jakiś sposób się zmieszał, to nie okazał tego. Wyprostował się jedynie i otworzył drzwi.
    -Ponoć nasz stolik czeka-rzucił i ruszył do auta. Czekając na dziewczynę wpatrywał się w żwir na podjeździe. Odbijało mu... Prawda? W końcu ruszyli do wybranego przez blondynkę miejsca.
    [ztx2]
    _________________
    Galeria:|x|x|x|x|x|x|x|x|


     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 14 Styczeń 2014, 18:18     

    Jak mogła kiedykolwiek uznać szczęście za tak jej bliskie? Uwierzyć we własny fart, w każde zapewnienie i karmić się złudną nadzieją, że to wszystko prawda, a nie fikcja? Jak długo mogła żyć w bajce? Każde z jego słów, zapewnień, wszystko to co wydarzyło się wtedy miało teraz gorzki posmak kłamstwa. A może po prostu popełniła kolosalny błąd? Uwierzyła we wszystko z naiwną lekkością, uczucie ich łączące uznała za pewnik i złudnie ufała iż nie przypominając żadnego z mężczyzn, on, właśnie on będzie inny. Nie zrani jej w tak trywialny sposób i nigdy nie porzuci, bo czyż nie to właśnie jej obiecywał w każdym spojrzeniu i geście? Składając nieme przysięgi, zapewniając ją każdym oddechem że stała się dla niego kimś ważnym, kimś bez kogo egzystencja byłaby czystą katuszą? A ona uwierzyła. Czy to wszystko było wyłącznie grą? Jeżeli tak, to wygrał. A ona przegrała w momencie, w którym tak jasno i bezgranicznie oddała mu całą siebie...

    Napiętym jak struna ciałem wstrząsnął nagły dreszcz, kiedy kobieta wyrwała się z zamyślenia. Znów to samo. Jakkolwiek by się nie broniła i opierała, jej myśli zawsze pędziły w jednym kierunku, zataczając koło i ponownie celując w jedyny, bolesny punkt. Loki. W jej myślach dźwięk tego słowa był potworny. Wypalał się w każdym neuronie z niemal odczuwalną boleścią, wprawiając jej skórę w delikatne drżenie. Karciła się za takie zachowanie i za to, że pomimo upływu czasu jego imię nadal wywołuje w niej tak silne i skrajne emocje. A najbardziej nie znosiła tej cząstki siebie, która nie potrafiła zwyczajnie odpuścić i zapomnieć. Być może ona sama taka właśnie była. Na wskroś uparta i równie pamiętliwa, a co gorsza... czemu to właśnie jemu musiała oddać swe serce? Kochała go. Nie potrafiła temu zaprzeczyć niezależnie od tego, jak bardzo by chciała, a pragnęła tego jak niewielu rzeczy na tym świecie. Jednak równie mocno go nienawidziła. Za każde kłamstwo wobec niej i za to, że okłamywał nawet samego siebie. Za to, że był idealny. Za to, że ją porzucił. Za to, że tak szaleńczo ją w sobie rozkochał i nie dał szans na rewanż... ale przede wszystkim za to, że opuszczając ją sprawił, że wszystko czego nienawidził stało się częścią niej. Zmieniła się. Diametralnie. Stała się, o zgrozo, bardziej ludzka. Wyrachowana i kłamliwa, chciwa i zaborcza. Dzięki niemu stała się bardziej twarda i... zimna. Wzmocnił ją i jednocześnie zabił tą eteryczną cząstkę, którą tak mocno pokochał. Nie było mowy o pomyłce, już nie. Im dłużej trwała jego nieobecność, tym bardziej kamieniała, stopniowo i systematycznie zamieniając się w żywą rzeźbę. Żyła dalej, trwała. Choć i jej życie, zupełnie jak ona sama, diametralnie się zmieniło.
    Czarny Bentley Continental mknął po szosie z cichym pomrukiem silnika. Błyskawiczna zmiana biegów i delikatny nacisk gazu sprawił, że obie kobiety mocniej przylgnęły do powleczonych skórą foteli. No tak, nie jechała w końcu sama. Towarzyszyła jej kobieta, a właściwie eksperymentalny twór MORII i jednocześnie jej nowy pracownik, którego wynajęła jakiś czas temu. Irene Adler... skąd wiedziała z kim ma do czynienia? Już wcześniej zadbała o odpowiednie informacje dotyczące dziewczyny, zresztą kartoteki MORII były już jej znane, nie trudno było zatem rozpoznać w jej osobie dawny obiekt badań. Dodajmy do tego jeszcze nieudolną próbą maskowania zduplikowanych kończyn, zapewne za pomocą iluzji lub innej, mentalnej sztuczki, która wobec jej blokady była co najmniej żenująca, a wszystko stanie się jasne.
    - Znasz swoje zadanie. Masz złamać kod otwierający sejf i to wszystko, wynagrodzenie takie jak ustaliłyśmy i ani pensa więcej. Połowę znajdziesz w schowku na wprost, drugą dostaniesz po wykonaniu zadania.
    Skwitowała krótko, nawet na moment nie odrywając wzroku od drogi. Wskaźnik prędkości wskazywał 180 km/h i zwiększał się delikatnie przy nacisku wywieranym na pedał. Zerknęła szybko na skrytkę, w której schowała przed wyjściem pieniądze. Dokładnie dziesięć tysięcy funtów brytyjskich, ściśniętych recepturką i schowanych w żółtej kopercie. Czekała nasłuchując, aż kobieta ją weźmie i przeliczy sumę.
    _________________

    Rebeka
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 14 Styczeń 2014, 19:26     

    Cała ta sytuacja była dla niej nowością. Fakt, pracowała już z różnymi podejrzanymi typami, gangsterzy i kryminaliści nie byli dla niej nowością, podobnie osoby, które wolały pozostać "anonimowe", a którym tak naprawdę albo sława albo znajomości nie pozwalały się ujawniać. Znała ich wszystkich. Na większość miała jakiegoś haka tudzież dowody mogące zaprzepaścić niejedną karierę, ale ona... to była nowość. Prawdziwa gratka, dla kogoś kto urządza przetargi na swoje usługi. Z nikim takim jeszcze nie pracowała, ale to tylko sprawiało że jeszcze bardziej się nakręcała. Złamanie zabezpieczeń? Pestka. Sprzęt zawsze nosiła ze sobą, a rozpracowanie systemu kodującego mogła wykonać nawet z zawiązanymi oczami. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że to nie forsa była tutaj kluczowym powodem, dla którego przyjęła tę fuchę, ale nie ona wyłącznie. Coś ją zainteresowało w tej kobiecie. Pierwsze wrażenie? Bogata, zimna jędza, pewnie mąż ją zdradza, a ona szuka na to dowodów żeby spieprzyć mu życie i chapnąć tyle majątku ile tylko się da...
    Dopiero kiedy usłyszała jaką ma robotę do wykonania zmieniła zdanie. Łamanie sejfowego szyfru? To coś nowego. Nie żeby brzydziła się, delikatnie mówiąc, nielegalnymi interesami, w końcu dzięki takim zleceniom żyła, ale akurat to zadanie nieźle śmierdziało. O co tu chodziło? Nie miała wiele informacji, ale też nigdy nie zadawała zbędnych pytań. W robocie takiej jak ta ceniona była dyskrecja, pytania niosły ze sobą ryzyko, a ona wolała go unikać ile tylko się da. Tak czy siak, dwadzieścia kawałków piechotą nie chodzi, zresztą robota nie należała do tych skrajnie upierdliwych, więc i nie namęczy się przy niej za bardzo, a zważając na potworną nudę, która ostatnio okropnie jej doskwierała, nie namyślała się za bardzo nad przyjęciem zlecenia. Zgodziła się na wszystkie warunki i w przeciągu tygodnia dostała wiadomość.
    Cytat:
    Jutro przy Trafalgar Square o 8:45. Poproś siedzącego przy fontannie mężczyznę o zapałki.

    Następnego dnia zgodnie z wytycznymi stawiła się w umówionym miejscu. Było cholernie zimno, a ona nie miała w zwyczaju ubierać się adekwatnie do pogodny. Krótka kurtka była nietrafionym pomysłem, przez który mimowolnie zgrzytała zębami, pocierając co rusz materiał na ramionach. Zerknęła na zegarek. Za dwadzieścia dziewiąta, a cholernego pajaca nie widać na horyzoncie. Obeszła fontannę i wtedy go zauważyła. Staruszka karmiącego gołębie. Wygniecione ciuchy, spory zarost... no i ten kaszkiet. Aby na pewno o niego chodziło? Nie zaszkodziło spróbować. Podeszła do niego zerkając ciągle na zegarek
    - Ma pan może zapałki? - wyrzuciła z siebie przez zaciśnięte w mimowolnym odruchu zęby. Staruszek uśmiechnął się i wstał, wyrzucając resztkę okruszków na ziemię. - Chodź ze mną. - wydukał chrypliwie i ruszył przed siebie, a ona za nim. Po jakiejś chwili dotarli do wąskiej uliczki na obrzeżach placu. Staruszek sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej telefon, w błyskawicznym tempie wybijając na nim wiadomość. Po chwili zza rogu wyjechał czarny model Bentleya i zatrzymał się z piskiem przy krawężniku. - To chyba po ciebie! - Krzyknął staruszek, pomachał i przeszedł przez ulicę zatapiając się w tłumie turystów. Uśmiechnęła się tylko. No, no, zapowiadało się ciekawie. Wskoczyła na przednie siedzenie samochodu, który zaraz po tym ruszył. Obok siedziała kobieta, po głosie poznała że to ta sama, z którą rozmawiała jakiś miesiąc temu przez telefon. Jej nowy pracodawca.
    - Niezłe cacko, pewnie kosztowało małą fortunkę, co? - skomentowała nową wersję Bentleya z uznaniem i uśmiechnęła się kpiąco, próbując jakoś rozładować atmosferę. Od tej ciszy już bolały ją uszy, poza tym był to taki maleńki test. Na to, czy w jakikolwiek sposób zareaguje, czy też botoks na stałe unieruchomił jej twarz. - Wiesz, takie autka rzadko można spotkać na ulicach, powinnaś na nie uważać.
    Spojrzała wyzywająco na kobietę, wyczekując jakiejś odpowiedzi. Nawet nie drgnęła, więc uznała, że może nie lubi pytań, albo po prostu jej rola tutaj ogranicza się do przewożenia klientów.
    - Wszystko jak ustalone, sprzęt mam przy sobie także nie powinno to długo potrwać, w zależności od długości i modyfikacji kodu. - Odpowiedziała z grzeczności, nadrabiając za to głośnym ziewnięciem. Zerknęła na schowek przed sobą i pociągnęła za uchwyt, zerkając do jego wnętrza. Wyciągnęła kopertę z plikiem banknotów i zabrała się za przeliczanie sumy. Wszystko się zgadzało. - Suma się zgadza. - potwierdziła, chowając kopertę do wewnętrznej kieszeni kurtki i wygodniej rozsiadając się na fotelu. Czekała aż dotrą do celu, nie siląc się na kolejną próbę zagadania bo i ku temu nie było powodu.
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 14 Styczeń 2014, 22:41     

    To, że pani Irene Adler nie ma w zwyczaju trzymać języka w zamkniętej buzi było dla niej jasne od chwili, gdy po raz pierwszy przyszło im się zetknąć. Oprócz tej rażącej przywary jednak, nie mogła jej zarzucić braku profesjonalizmu. Swoje zlecenia wykonywała bezbłędnie. Nie omieszkała już tego sprawdzić. I chociaż nic nie drażniło jej równie mocno co niewyparzony język, w tym jedynym przypadku nie zamierzała dać tego po sobie poznać. Potrzebowała jej. A właściwie jej specyficznych umiejętności.
    - Zagrajmy w zasady, panno Adler. Twoja rola tutaj polega na wykonaniu swojej pracy i do tego ją ograniczmy, wszystkie uwagi niezwiązane ze zleceniem zachowasz dla siebie, nie będziemy konwersować, ani spędzać ze sobą więcej czasu niż jest to wymagane, nie zaprzyjaźnimy się, a już na pewno nie polubimy i jeżeli dwadzieścia tysięcy funtów jest kwotą, która ci uwłacza możemy w każdej chwili zakończyć współpracę.
    Mroźny wzrok spoczął na kobiecie kiedy skończyła precyzyjną kalkulację słów. Być może nie wyraziła się w tej kwestii jasno w momencie ich pierwszej i jedynej rozmowy. Być może w tym tkwił błąd, a może po prostu panna Adler cierpiała na swoiste zaburzenie objawiające się brakiem zrozumienia mowy ludzkiej. Smukłą dłonią sięgnęła do podłokietnika, wyciągając z niego najnowszy model smartfona i szybkim ruchem kciuka nakreślając na jego dotykowym ekranie wiadomość. Wysłana. Ponownie zwróciła wzrok na kobietę, a w zasadzie młodziutkie i wyraźnie teraz zakłopotane dziewczę. Czyżby nie wiedziała co ma odpowiedzieć? No proszę, jaka nowość.
    - Naprawdę sądziłaś, że uwierzę w twoje zmyślone historyjki czy po prostu cierpisz na wrodzoną głupotę? Wiem, że nie jesteś człowiekiem. I wiedza ta gwarantuje mi twoją dozgonną lojalność.
    Dźwięk przychodzącej wiadomości wytrącił ją z toczonego monologu. Odczytała ją i błyskawicznie odpisała, po czym wybrała odpowiedni numer i przycisnęła telefon do ucha, uważając na to aby jej misterna fryzura pozostała nienaruszona. Po serii monotonnych odpowiedzi tak, odłożyła telefon na swoje miejsce, uprzednio naciskając na przycisk zakończenia rozmowy.
    - Na czym skończyłyśmy? No tak. Należysz teraz do mnie Irene. Zrobisz wszystko co powiem, w przeciwnym wypadku twoja przeszłość ujrzy światło dzienne i wiesz jak to się skończy, prawda? Starzy znajomi z pewnością będą zadowoleni z informacji o tym, że żyjesz i masz się całkiem dobrze.
    Oznajmiła kręcąc kierownicą w takt nagłego zakrętu, redukując prędkość i kontrolnie zerkając w tylne lusterko. Raz jeszcze grynszpanowe tęczówki skierowały się w kierunku dziewczyny, badając jej każdy gest i grymas. Prawdę mówiąc nie miała już żadnych szans w tej potyczce. Wytrąciła jej wszystkie karty, a jedyną drogą ucieczki jaką obecnie miała było poddanie się. Nie przepadała za groźbami, bo stanowiły swoistą ostateczność. Mimo to, bywały pomocne w chwilach takich jak ta i nadawały wypowiedzi nutkę dramatyzmu, który przecież tak uwielbiała. Kolejny skręt wyrwał ją z myśli. Zjeżdżały właśnie z głównej drogi. Auto wspinało się teraz po grząskim podjeździe, popędzane gwałtownym przyciśnięciem gazu i po krótkiej chwili zwolniło, zatrzymując się ostatecznie przed sporych rozmiarów bramą oznaczoną literami L.O.... były na miejscu. Widok właśnie tych inicjałów wprawił ją w przelotną melancholię. Loki. Po raz kolejny to imię z impetem uderzyło w wewnętrzną stronę jej czaszki, powodując natychmiastową migrenę. A może był to efekt uboczny dawno nieużywanej mocy? Prędzej w tą wersję była skłonna uwierzyć. Brama zatrzęsła się i zaczęła stopniowo rozchylać, do momentu, w którym auto było zdolne przecisnąć się przez nią bez szwanku. Dziewczę obok uznać to mogło za reakcję czujnika ruchu lub innego zmyślnego sprzętu, z którego korzystała większa część leniwej populacji. Jeżeli nie, trudno. Domyślenie się, iż chodzi akurat o telekinetyczne umiejętności było dalece prawdopodobne. Czarna bestia z przyciemnianymi szybami ruszyła z charkotem przed siebie, wymijając bramę i pędząc przez ogród, zataczając koło wokół wyspy pokrytej niegdyś kwiatami i zatrzymując się w końcu przed drzwiami rezydencji. Monitorowała to miejsce już od dłuższego czasu, jednak po właścicielu nie było śladu. A gdy kota nie ma w pobliżu...
    - Jesteśmy na miejscu. Wysiadaj.
    Rzuciła oschle gasząc silnik i wychodząc z samochodu. Nim jednak to zrobiła, sięgnęła do swojej torebki, aby wyciągnąć z niej zaskakujący przedmiot. Pozłacaną maskę, ozdobioną garścią karmazynowych piór. Bez chwili namysłu wsunęła ją na twarz, umieszczając jej końce na ozdobionych diamentowymi punkcikami uszach i BUM! Abracadabra, czas na czary. W mgnieniu oka jej ciało zaczęło się zmieniać, nabierając typowo męskich, subtelnie umięśnionych kształtów. Twarz przybrała ostrzejsze rysy, włosy skróciły się znacznie, wyraźnie przy tym ciemniejąc, a oczy... po przejrzystej barwie grynszpanu nie było już śladu. Lewa tęczówka stała się soczyście szmaragdowa, a na prawej, zabarwionej intensywną czerwienią wystąpiły ciemne symbole o niesprecyzowanych kształtach. W jednej chwili stała się nim. Tym, o którym przecież desperacko próbowała zapomnieć. Przemianie w Lokiego, przyświecał jednak konkretny cel, tak jak i każde, pojedyncze posunięcie z jej strony. Kiedy proces dobiegł końca, w końcu mogła opuścić wygodne wnętrze samochodu. Skierowała się do bagażnika, z którego po chwili wyciągnęła pokaźnych gabarytów walizkę wyposażoną w kółka i zatrzasnęła ciężką klapę, włączając przy okazji zabezpieczający auto alarm. Ruszyła w stronę drzwi wejściowych, ciągnąc za sobą walizkę i gdy znalazła się już przy zamku z zamiarem jego sprytnego otwarcia, drzwi same otworzyły się pod naciskiem dłoni. Otwarte? Zmarszczyła brwi w wyrazie niepokojącego zdziwienia. Dziwne. Czy zostawiłby otwarte drzwi? Nie mogła sobie przypomnieć, czy je zamknął kiedy po raz ostatni tutaj była. Ale to nie było teraz istotne. Otworzyła drzwi na oścież, puszczając swoją towarzyszkę przodem i czekając, czy cokolwiek się wydarzy. Alarm? Lasery? Może gaz w suficie? Cokolwiek by to nie było, plan ucieczki czekał w zapasie.
    _________________

    Rebeka
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 28 Styczeń 2014, 19:42     

    Zaniemówiła. A warto zauważyć, że akurat tego nigdy nie można jej było zarzucać. Może i faktycznie miała niewyparzony język, może faktycznie nie grzeszyła zachowywaniem jakichkolwiek uwag wyłącznie dla siebie i zazwyczaj jasno i dobitnie wyrażała swoje zdanie, jednak w tym momencie... zwyczajnie odebrało jej mowę. Wiedziała, że dalsze pozostawanie przy swoim i brnięcie w przypuszczalną kłótnię było czystą głupotą, a jej instynkt samozachowawczy jak na razie miał się całkiem nieźle. Milczała, wpatrując się w niemym zaskoczeniu jak ta prowadzi auto. Uległość nigdy nie była jej mocną stroną, ale w tym przypadku jakiekolwiek stawianie oporu w tej rozmowie zapewne odbiłoby się na niej w mało przyjemny sposób. Dlatego też uznała, że pora zagrać nieco inną kartą.
    - Wydaje mi się, że źle mnie... pani zrozumiała. Chciałam po prostu upewnić się, że mam do czynienia z odpowiednią osobą, poza tym zdziwiły mnie te podchody i dlatego musiałam sprawdzić, czy to faktycznie z panią rozmawiałam. Teraz nie mam już wątpliwości. - Odpowiedziała po chwili i obrzuciła ją wzrokiem zabarwionym iście ordynarną pewnością siebie w maleńkim rewanżu za ten paskudnie protekcjonalny ton. Wiedziała, że to czysta gierka i nie zamierzała pozostać jej dłużna. Obserwowała jak ta karykatura żyjącej istoty kreśli coś na telefonie raz za razem, w dalszym ciągu milcząc i czekając nieuchronnie na dalszą część wykładu, bo jakoś nie chciała wierzyć, aby był to koniec wytykania jej błędów. To akurat było pewne, to że kobieta należała do typu osób, którym łatwo przychodziła krytyka innych przy jednoczesnym ignorowaniu własnych wad również. I po chwili ciszy i spokoju, znów przemówiła tym swoim karcącym głosikiem...
    - S-słucham?!Oniemiała. Po raz kolejny się na tym przyłapała!
    Cholera jasna, skąd to babsko o tym wiedziało? Zadrżała wbrew własnej woli, czując jak panika wypełnia jej ciało. Wiedziała jak to się może skończyć, a ona nie miała najmniejszego zamiaru wracać do cuchnącej klatki w MORII. Ale do diabła! Skąd ona mogła wiedzieć, że nie jest człowiekiem!? Odetchnęła głęboko, wymuszając na sparaliżowanych członkach natychmiastowe rozluźnienie. Co jak co, ale nie mogła dać jej satysfakcji w pokazaniu swojej słabej strony. Musiała zachować spokój, to było najważniejsze.
    - Nie wiem skąd masz takie informacje, ale to czyste bzdury. Co to ma zresztą znaczyć, ze nie jestem człowiekiem? Zabawne. Jeżeli to żart to był wyjątkowo kiepski. Roześmiała się lekko, nie nawiązując z nią kontaktu wzrokowego.
    Wpatrywała się w jezdnie, próbując odgadnąć co jeszcze może wiedzieć na jej temat. Ktoś ją wsypał? Nie, to było niemożliwe. Nikt przecież nie wiedział o jej przeszłości, nikt! A przynajmniej była o tym przekonana. I wtedy usłyszała jej głos, a w zasadzie wyrok jaki na niej zapadł. A więc tak to sobie obmyśliła? Chciała uczynić z niej swojego pieska... niedoczekanie. Zacisnęła zęby i spojrzała agresywnym wzrokiem na bladą kobietę. Kim ona w zasadzie była? Poczuła jak nieświadomie wzrasta w niej to samo paskudne uczucie, które towarzyszyło jej każdego dnia, kiedy jeszcze była obiektem badań. Strach. Nie mogła pozwolić na to, aby prawda ujrzała światło dzienne. To było priorytetem. A jeżeli zachowanie tego w tajemnicy wymagało od niej wykonania kilku zleceń... cóż, robiła w końcu gorsze rzeczy w swoim życiu.
    - Rozumiem. - Tylko tyle przeszło jej przez gardło. Wiedza, którą posiadała czyniła ją niebezpieczną. Nie miała innego wyjścia, musiała się poddać aby ratować wszystko to co miała i co udało jej się zbudować. Tak postanowiła. Wykona to nieszczęsne zlecenie i jak najszybciej pryśnie, a jeżeli znowu do niej zadzwoni z kolejnym żądaniem postąpi tak samo. Zresztą... póki otrzymywała za swoją pracę pieniądze nie różniło się to od jej pozostałych robótek, z tym drobnym wyjątkiem, że ta hetera miała na nią haka. Niech to... jak tylko wróci do domu dokładniej przyjrzy się tej babce, dokopie się do wszystkich jej brudów, właśnie tak.
    W tym momencie podjeżdżały po bramę, na której widniały nieznane jej inicjały. Brama otworzyła się, a ona prawie odruchowo przylgnęła do szyby, starając się znaleźć w pobliżu mechanizm albo czujnik, który odpowiadałby za automatyczne otwieranie. Na próżno. Kiedy znalazły się w końcu przed drzwiami wejściowymi, zgodnie z poleceniem wysiadła z pojazdu, w końcu nie mogła się doczekać chwili aż oddali się od tej pijawki. Zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła o nie plecami, spoglądając na rezydencję. Szukała kamer i czujników, czegokolwiek, co mogło zostać aktywowane ich przyjazdem, jednak nie zauważyła nic takiego. Dla pewności wyciągnęła z torby parę okularów z podczepioną do oprawek, małą diodą LED. Jeżeli są tu jakieś kamery, zarejestrują jedynie duży rozbłysk światła zasłaniający jej twarz. Zerknęła w kierunku siedzenia kierowcy, czekając aż kobieta wyjdzie, jednak to co zobaczyła przeszło jej najśmielsze oczekiwania. "Kobieta" nie przypominała siebie. Zacznijmy może od tego, że była mężczyzną!
    - Co do...?!- wykrzyknęła zszokowana, obserwując jak ta... tfu, ten facet zbliża się do bagażnika i wyciąga z niej wielką walizkę. Chwilę jej zajęło ruszenie się z miejsca i wprawienie zastygłych w szoku kończyn w jakikolwiek ruch. Poszła za nią. Cholera, nim! I kiedy drzwi otworzyły się swobodnie bez skrępowania ruszyła do środka, wchodząc do niemal pustego wnętrza. Rozejrzała się wokół, rejestrując prędko wszystkie dzieła sztuki znajdujące się w pobliżu. Taka polisa ubezpieczeniowa... w razie gdyby coś poszło nie tak.
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 7 Marzec 2014, 19:28     

    Brawo. Czyżby inteligencja panny Adler nareszcie się ujawniła? Samo jej milczenie stanowiło już jasną i nie mniej dobitną odpowiedź, która jak można było sądzić, wyraźnie ucieszyła jej nowego pracodawcę. Kobieta zatem nie siliła się na ukrywaną skromność. Zamiast tego, uraczyła nie grzeszące zbyteczną elokwencją dziewczę subtelnym, aczkolwiek jadowicie tryumfalnym półuśmieszkiem. Tylko przelotnie. W końcu jej dzisiejsze plany nie oscylowały wyłącznie wokół mało pochłaniającej osoby Irene, a sięgały celów dużo wyższych i najpewniej nieporównywalnie bardziej satysfakcjonujących. O ile rzecz jasna, wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jej myśli nie przerwało trywialne tłumaczenie dziewczyny, a już na pewno uwagi nie pochłonęła ta tandetna wymówka, która jak obie doskonale wiedziały, była kłamstwem. Zdecydowała się ją zignorować, tak jak i zresztą całą jej wypowiedź. Tyczyło się to również sztucznej pewności siebie, której na obecną chwilę miała już po dziurki w nosie. W istocie była jedynie zlęknioną ptaszyną, która teraz drżała na samą myśl o zdemaskowaniu jej prawdziwej natury. Kryła strach pod najbardziej przewidywalnym płaszczykiem i jeszcze sądziła, że ktokolwiek uwierzy w jej śmieszne kłamstewka. Jeżeli sądziła, iż ma do czynienia z adekwatnym widzem do tak żenującego przedstawienia to srogo się myliła.
    Ignorowała własne wady? Zapewne. Pytanie tylko kto w tym momencie był bardziej żałosny, ta, która tkwiła przy swojej egoistycznej ignorancji, czy ta, której motorem napędowym był strach? Ciężko odcedzić prawdę od fałszu, a już tym bardziej kiedy ma się do czynienia z wyćwiczonym i nagminnym kłamcą. Choć w tym wypadku nieświadomość Irene co do faktycznego stanu rzeczy mogła okazać się zbawienna w swych skutkach. Przewidywanie procesu, który rozgrywał się we wnętrzu czaszki cyrkowca nie było czynnością trudną, w jakimkolwiek stopniu. Przynajmniej dla niej. Zapewne głowiła się nad tym skąd mogła wiedzieć, skąd u licha mogła dowiedzieć się o jej małym sekreciku? Obecne stanowisko w połączeniu z przydatną mocą, likwidującą każdą z jej śmiesznych iluzji stanowiło prostą odpowiedź, która rzecz jasna nigdy nie zostanie przed samą zainteresowaną ujawniona.
    - Czy ja się jąkam? Istotne za to jest to, że twój śmieszny sekrecik jest u mnie bezpieczny. O ile rzecz jasna okażesz się lojalnym i oddanym pracownikiem, ta informacja nie wycieknie.
    Wycedziła z udawaną uprzejmością. Stopniowo Irene zaczynała ją męczyć swoją niekompetencją, dlatego też obserwowanie u niej nagłej zmiany stosunku nie obeszło się bez choćby nutki zadowolenia widocznego u blondynki.
    - Cieszę się, że to sobie wyjaśniłyśmy.
    Potwierdziła, formalnym tonem i raz jeszcze spojrzała w jej kierunku, oczekując kolejnego popisu próżnej zarozumiałości. Rozczarowanie jej brakiem było nie lada gratką. Uniosła kąciki pełnych warg ku górze, nie w szczerym grymasie, prędzej w czymś na wzór tryumfalnego uśmieszku. W jednym miała rację. Wiedza, którą posiadała Cecille istotnie była niebezpieczna. Natomiast to, czy konsekwencje podzielenia się nią z osobami niepowołanymi odczuje na własnej skórze, zależało już od niej.
    Przekręciła kluczyk uwięziony dotąd w stacyjce Bentleya, ostatecznie gasząc pracę jego silnika. Dalsze zdarzenia nastąpiły po sobie w płynnej kolejności. Nie minęło pięć minut i już stali przy drzwiach rezydencji. Tak stali. Jej zmieniona, obecnie męska i wyjątkowo nieprzyjazna jej samej forma wyraźnie świadczyła o tym fakcie.
    - Ciszej. Możemy mieć towarzystwo.
    Ironia. Zmiana w osobnika, którego za nic nie chciała w tym momencie oglądać była dla niej nie lada wyzwaniem. No cóż, co najwyżej postara się unikać luster, prawda? Uciszyła kobietę, przykładając palec do warg... do jego warg. Ich dotyk na krótką chwilę wytrącił ją z równowagi. Po wstępnych oględzinach ruszyła korytarzem, mijając pusty wieszak i nieduży stolik, po którym przeciągnęła palcem. Cholera. Już sam zapach tego miejsca wprawiał ją w niesprecyzowane zawroty głowy. Czuła się zupełnie jak nastolatka, która zaraz ma zostać przyłapana przez swoich rodziców na czymś niemoralnym. Ruszyła za Irene, zatrzymując się jednak nagle na widok czarnej, fortepianowej bestii. Wzrok niechybnie skierował się w lewo, napotykając pokaźnych rozmiarów sofę... SKUP SIĘ! W myślach jej głos przypominał bardziej sygnał syren alarmowych niż cichutki szepcik.
    - Piwnica.
    Rzuciła do Irene półtonem i ruszyła we wspomnianym kierunku. Wyminęła akwarium i ruszyła po schodach w dół, upewniając się wcześniej, że kobieta za nią podąża. Na końcu stopni czekało je spotkanie z taflą lustra. Teraz należało już tylko przekazać pałeczkę. Spojrzała na Irene, dając jej tym samym sygnał do działania. Banalne, prawda?
    _________________

    Rebeka
    [Usunięty]




    Wzrost / waga: /
    Wysłany: 8 Marzec 2014, 17:01     

    To wszystko wyraźnie działało już jej na nerwy. Wszechwiedzące babsko, które usiłuje twierdzić, że wszystko o niej wie i że od tej pory stanie się panią jej życia? Chyba przyszła pora na pobudkę. Nie po to walczyła o swoje życie, nie po to przeszła tą całą gehennę Morii, aby teraz jakiś babsztyl deklarował jej co, jak i kiedy ma robić! Nie o to walczyła. Perspektywa powrotu do celi była niedopuszczalna, nic i nikt nie mógłby spowodować, że ponownie trafi w paskudne łapska naukowców. Tego jednego była pewna. Prędzej odebrałaby sobie życie, tylko po to aby udowodnić, że panią swego losu nie jest nikt, tylko ona sama.
    - Nie jestem twoim pudlem. Nie zapominaj o tym. - Wycedziła chłodno. Zaciśnięte szczęki wprawiły jej policzki w bladość, ostentacyjnie informując otoczenie, że niemal kipi ze złości. Jak u licha dała się wplątać w taką gierkę? Gdzie popełniła błąd... to było bez sensu. Co jeśli tak naprawdę nie udało jej się uciec? Co jeśli naukowcy doskonale wiedzieli co robią, co jeśli wypuścili ją świadomie i teraz bawią się w boga obserwując każdy jej ruch? Niby skąd mogła wiedzieć kim jest, była przecież zwykłym człowiekiem!
    Wypuściła nagromadzone w płucach powietrze jednym tchem. Wstrętnym babskiem zajmie się później, już ją nieźle urządzi, a teraz skupi się na zadaniu. W końcu dwadzieścia tysięcy piechotą nie chodzi, prawda? To czy już przeznaczy je na swoje małe, prywatne dochodzenie nikogo nie powinno interesować, już o to zadba. I jeszcze ten jej uśmieszek! Czuła jak wzrasta w niej gniew, jak jej wnętrze szaleje ze złości! Nie, nie mogła sobie pozwolić na taką słabość, a już na pewno nie przed nią. Zagryzła wargę, uciekając od natrętnych myśli pod wpływem bólu. Nieźle sobie to obmyśliła, zimna suka. To jedno musiała jej przyznać.
    - Halo! Jest tu kto? - krzyknęła ostentacyjnie, informując wszystkich wokół o ich obecności. W końcu świadkowie Jehowy potrafią być natarczywi prawda? Jeżeli ktoś faktycznie tu jest, znalezienie wymówki wtargnięcie nie będzie kłopotem. Dom jednak zaskoczył ją, ujawniając absolutny brak oznak życia. Jeżeli ktoś tu mieszkał to albo się spieszył, mając na uwadze wszystkie pozostawione dobra, albo coś go stąd wykurzyło. Zasadniczo skoro ktoś nie zamartwiał się pozostawionym dobytkiem to czemu ona nie miałaby skorzystać na tym fakcie? Znalezione, nie kradzione! Ale tym już zajmie się później. Po dłuższej chwili ciszy ruszyła za chudą szkapą, która jakieś pięć sekund temu zniknęła jej z oczu. Przeskoczyła kilka stopni i znalazła się na dole. Stanęła jak wryta przed lustrzaną ścianą. Chciała już otworzyć usta i uraczyć kobietę niedelikatnym pytaniem w stylu: No, to gdzie do cholery ten sejf?!, kiedy jej oczom ukazał się maleńkich rozmiarów czytnik. Bingo! Na jej sygnał doskoczyła do miejsce, w którym najpewniej należało wpisać hasło, sięgając wcześniej do swojej torby. Zestaw małego majsterkowicza ułatwił jej ostrożne zdjęcie panelu z urządzenia, które ujawniło pod szklaną pokrywką sieć kabli i złączy podłączonych to złożonego mechanizmu. Teraz zaczynała się prawdziwa zabawa! Wyciągnęła laptopa i kilka kabli, którymi zajęła się dodatkowa para rąk, podpinając je do przewodów odpowiedzialnych za zabezpieczenia sejfu, druga para natomiast, podłączyła do czytnika laptopa i wykonywała szybkie ruchy po klawiaturze, wyszukując odpowiedni program dekodujący i skanując urządzenie. Jeszcze chwila...
    - Pestka! - rzuciła do stojącej za nią kobiety. Wystarczyło znaleźć dziurę w zabezpieczeniach oprogramowania i po kłopocie. To była czysta robota, przygotowała wcześniej odpowiednią sieć, programy stworzone wyłącznie do tego celu. Jeszcze chwila... tak! Krótki komunikat o zdobyciu uprawnień nadzorcy systemu pojawił się na ekranie i po sekundzie zniknął. Przejęła kontrolę nad systemem. Teraz pora na dekodowanie hasła. Ciąg kilkunastu pól wyświetlił się na maleńkim urządzeniu podpiętym wspomnianymi kablami do mechanizmu zabezpieczającego zaczął się stopniowo uzupełniać.
    - Kiedy usłyszysz odgłos czujnika musisz dokonać weryfikacji linii papilarnych, głosu i skanu siatkówki.- Rzuciła spoglądając na ciąg cyfr przewijających się właśnie po ekranie. Jeszcze chwila... i gotowe! Elektroniczny odgłos zakomunikował rozszyfrowanie kodu.
     



    Północnica

    Organizacja MORIA: Główny Zarządca
    Godność: Cecille Clementine Tichý alias Teresa Palmer.
    Wiek: Nieznany. Wygląd sugeruje, że jest po 20-stce.
    Rasa: Uchodzi za człowieka.
    Lubi: Perfekcję. Ceni ponadprzeciętną inteligencję i profesjonalizm. Fascynują ją diamenty. Ma też słabość do zapachu ambry i frezji.
    Nie lubi: Prawdy.
    Wzrost / waga: 173 cm. / 50 kg.
    Aktualny ubiór: Kaszmirowy płaszcz, krótka sukienka z miękkiej dzianiny i matowe rajstopy. Na stopach lakierowane szpilki. Wszystko w odcieniach czerni. W uszach diamentowe kolczyki, a na nadgarstku platynowy zegarek.
    Znaki szczególne: Piegowate ramiona i dekolt.
    Zawód: Oficjalnie Dyrektor ds. Badań i Rozwoju Grupy Forvax Public Health.
    Pod ręką: Torebka, a w niej portfel, dokumenty (fałszywe), jakieś pięć telefonów komórkowych, okulary od Prady, paralizator i Zoloft.
    Broń: Umysł.
    Nagrody: Maska Tysiąca Twarzy
    SPECJALNE: Mistrz Gry (uprawnienia tymczasowe)
    Dołączyła: 07 Lip 2011
    Posty: 300
    Wysłany: 12 Styczeń 2015, 00:20     

    Wwiercający się w uszy, elektroniczny dźwięk wyrwał ją z objęć myśli. Nie mogła sobie pozwolić na jakikolwiek błąd, nie teraz i mimo, że każde jej działanie było zaplanowane z pełnym profesjonalizmem, nie mogła nakłonić natrętnych myśli do ustąpienia. Spojrzała w dół, na dobrze jej znane, męskie dłonie. Doskonale pamiętała ich dotyk, zapach jego skóry, ciepło omiatającego jej kark oddechu. Dosyć! Tępy ból towarzyszący przygryzieniu języka porównywalny był z kubłem lodowatej wody. To nie był czas, ani miejsce na melancholijne rozterki. Ruszyła do czytnika, odchylając mankiet i umieszczając kciuk tuż przy panelu, pozwalając urządzeniu na zeskanowanie jej... jego linii papilarnych. Jeszcze tylko kontrola siatkówki i głosu dzieliły ją od tego co ukryte.
    - Amadeusz Odinson.
    Wypowiadając te słowa jej ciało przeszył dreszcz. Cholera, czy naprawdę sam dźwięk jego imienia wywoływał u niej tak silne reakcje? Będzie musiała nad tym popracować. Jak nad wszystkim. To była wyłącznie kwestia pracy i czasu, kiedy nawet wymawianie jego imienia przestanie mieć na nią jakikolwiek wpływ. Nie miał już nad nią żadnej kontroli i dobrze o tym wiedziała... dlaczego do cholery jej mózg nie mógł tego zaakceptować!?
    Cień irytacji przebiegł po jej grzbiecie, o dziwo w chwili tryumfu. Dlaczego w jej oczach nie rozbłysł blask, dlaczego na jej twarzy nie pojawił się parszywy uśmieszek ostentacyjnego zadowolenia, kiedy drzwi sejfu zaczęły się rozchylać? Do diabła z nim! Prędzej czy później będzie musiała się z tym pogodzić.
    Drzwi otworzyły się na oścież. Nareszcie. Sięgnęła po walizkę, przyciągając ją do siebie i po chwili namysłu, pchnęła jej spory gabaryt do wnętrza sejfu. Nic się nie wydarzyło, nawet kiedy walizka opadła pod wpływem wypychającej ją siły, uderzając w stół i robiąc całkiem donośny hałas. Brak dodatkowych zabezpieczeń upewnił ją w dalszych planach. Ruszyła pędem do walizki, otwierając jej wieko i odchylając je najszerzej jak się dało, po czym bezceremonialnym ruchem strąciła stertę ułożonych w kant dokumentów do jej wnętrza. Następnie bezwstydnie skierowała kroki do szuflad, opróżniając zawartość każdej z nich. Rozejrzała się po pomieszczeniu kiedy zostało już pozbawione swoich sekretów. Zatrzasnęła walizkę i podniosła ją z pozycji leżącej. Westchnęła. Musiała to zrobić. Musiała złamać sobie serce i odrzeć go ze wszystkich sekretów. Wiedziała, że tylko wówczas będzie wolna. Wsunęła dłoń pod płaszcz i sięgnęła do wewnętrznej kieszeni, wyciągając z niej białą kopertę. Położyła ją na pustym stole i bez żalu opuściła wnętrze sejfu.
    - Wychodzimy. Ty przodem.
    Zakomunikowała męskim głosem, którego dźwięk ponownie rozbrzmiał echem w jej głowie. Poderwała rączkę walizki do góry i ruszyła, ciągnąc ją za sobą. Wyminęła pannę Adler, która w nie małym pośpiechu odpinała wszystkie wtyczki, powodując tym samym automatyczne zamknięcie się drzwi sejfu. Poczekała, aż brunetka pozbiera swoje zabawki i ją wyprzedzi, po czym skierowała kroki za nią, docierając do holu.Po raz ostatni przez niego przeszła, spoglądając na fortepian, sofę... pośpiesznym krokiem skierowała się w stronę drzwi. Zatrzymała się tuż przed nimi. O dziwo nie po to, aby napawać się swym sukcesem. Sięgnęła do wieszaka stojącego przy niej i wydarła mu z objęć szmaragdowy szal, przesiąknięty jego zapachem i owinęła nim szyję. Wraz z nią próg przekroczyła też walizka i wszystkie skarby dotąd skrywane w domu. Odgłos wyrzucanego w powietrze żwiru, towarzyszący wprawieniu opon w ruch obrotowy zakomunikował ostatecznie opuszczenie tego miejsca przez kobiety. Po gościach pozostał tylko pusty sejf, ślady opon wyryte na gruncie i głęboki zapach piżma, unoszący się w powietrzu.

    z tematu x2

    Podziemne archiwum zostało niemal całkowicie opróżnione. Z domu zniknął też szalik, kilka białych koszul, zaległe pranie, a także laptop. Jedyna wiadomość jaką pozostawił po sobie niechciany gość był króciutki list, zapieczętowany w zalakowanej kopercie. Jej wnętrze skrywało maleńki skrawek zwykłego papieru i krótki, wydrukowany na nim czarnym tuszem cytat, brzmiący mniej więcej tak:
    Cytat:
    Faktycznie tak jest, nie należy bać się ran, które powodują wyleczenie.

    Liścik na drugiej stronie miał wykaligrafowany podpis:
    Ty wiesz, kto.
    _________________

    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Odpowiedz do tematu
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  
    Szybka odpowiedź

    Użytkownik: 
               

    Wygaśnie za Dni
     
     



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,32 sekundy. Zapytań do SQL: 9