• Nie minęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia działalności AKSO, a po całej Otchłani rozniosła się wieść o tajemniczej mgle, w której znikają statki. Czytaj więcej...
  • Wstrząsy naruszyły spokój Morza Łez!
    Odczuwalne są na całym jego obszarze, a także na Herbacianych Łąkach i w Malinowym Lesie.
  • Karciana Szajka została przejęta. Nowa władza obiecuje wielkie zmiany i całkowitą reorganizację ugrupowania. Pilnie poszukiwani są nowi członkowie. Czytaj więcej...
  • Spectrofobia pilnie potrzebuje rąk do pracy! Możecie nam pomóc zgłaszając się na Mistrzów Gry oraz Moderatorów.
Trwające:
  • Skarb Pompei
  • Zmrożone Serce


    Zapisy:
  • Chwilowo brak

    Zawieszone:
  • Brak
  • Drodzy użytkownicy, oficjalnie przenieśliśmy się na nowy serwer!

    SPECTROFOBIA.FORUMPOLISH.COM

    Zapraszamy do zapoznania się z Uśrednionym Przelicznikiem Waluty. Mamy nadzieję, że przybliży on nieco realia Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.

    Zimowa Liga Wyzwań Fabularnych nadeszła. Ponownie zapraszamy też na Wieści z Trzech Światów - kanoniczne zdarzenia z okolic Lustra i Glasville. Strzeżcie się mrocznych kopuł Czarnodnia i nieznanego wirusa!

    W Kompendium pojawił się chronologiczny zapis przebiegu I wojny pomiędzy Ludźmi i KL. Zainteresowanych zapraszamy do lektury.

    Drodzy Gracze, uważajcie z nadawaniem swoim postaciom chorób psychicznych, takich jak schizofrenia czy rozdwojenie jaźni (i wiele innych). Pamiętajcie, że nie są one tylko ładnym dodatkiem ubarwiającym postać, a sporym obciążeniem i MG może wykorzystać je przeciwko Wam na fabule. Radzimy więc dwa razy się zastanowić, zanim zdecydujecie się na takie posunięcie.

    Pilnie poszukujemy Moderatorów i Mistrzów Gry. Jeżeli ktoś rozważa zgłoszenie się, niech czym prędzej napisze w odpowiednim temacie (linki podane w polu Warte uwagi).

    ***

    Drodzy użytkownicy z multikontami!
    Administracja prosi, by wszystkie postaci odwiedzać systematycznie. Jeżeli nie jest się w stanie pisać wszystkimi na fabule, to chociaż raz na parę dni posta w Hyde Park
    .
    Marionetki – otwarte
    Kapelusznicy – otwarte
    Cienie – otwarte
    Upiorna Arystokracja – otwarte
    Lunatycy – otwarte
    Ludzie – otwarte
    Opętańcy – otwarte
    Marionetkarze – otwarte
    Dachowcy – otwarte
    Cyrkowcy – otwarte
    Baśniopisarze – otwarte
    Szklani Ludzie – otwarte
    Strachy – otwarte
    Senne Zjawy – otwarte
    Postaci Specjalne – otwarte

    Ponieważ cierpimy na deficyt Ludzi, każda postać tej rasy otrzyma na start magiczny przedmiot. Jaki to będzie upominek, zależy od jakości Karty Postaci.



    » Miasto Lalek » Klinika » Pokój wypoczynkowy
    Poprzedni temat :: Następny temat
    Autor Wiadomość
     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 8 Grudzień 2017, 22:41   

    Anomander przyglądał się Cieniowi i starał się słuchać go uważnie, jednak co jakiś czas jego myśli robiły delikatny zwrot ku nowym interesującym zagadnieniom. Pierwszym było pytanie o to, jakie uczucie właściwie łączyło Cienia i Lusiana. Nie wyglądało to bowiem na klasyczny układ konsument – spiżarnia, jak mogłoby się wydawać, w przypadku gdy jedną ze stron był Cień. Związek ten miał zabarwienie emocjonalne, choć skrzydlaty aktualnie nie miał pojęcia, jak silne ono było. Nawet jeśli ci dwaj byli kochankami, to nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu. W końcu był wyjątkowo tolerancyjnym Holendrem. Druga ciekawą kwestią było to, czym właściwie był Lusian. Anomander nie potrafił go przyporządkować do żadnej z popularnych grup zamieszkujących Krainę Luster a jego sposób odżywiania się był dość nietypowy. Postanowił, że później dopyta o ten fakt. Teraz miał ważniejsze sprawy do załatwienia.
    - Nigdy nie stwierdziłem, że nie stać Panów na usługi Kliniki. – powiedział skrzydlaty spokojnie. Mówienie o tym, że Klinika stara się nieść pomoc każdemu kto takiej pomocy wymaga, było tak oczywiste, że aż nie warte wspominania - Nie spieszy mi się specjalnie z uzyskaniem odpowiedzi. Nie musi Pan tego robić. Pacjent zapewne sam wszystko powie gdy nadejdzie pora.
    Przez chwilę myślał nad tym co usłyszał i konieczności pobierania pokarmu. Zmrużył lekko oczy. Zasadniczo Cień miał rację. Pacjent musiał jeść, jednak pojawiał się zasadniczy problem.
    - Jak Pan zapewne wie, na pańskiego Przyjaciela nie działają leki przeciwbólowe ani używki, zatem wprowadzenie go w śpiączkę było jedyną możliwością by ulżyć mu w bólu. W tej chwili, nawet zważywszy na okoliczności, nie możemy samodzielnie podjąć decyzji o wybudzeniu pacjenta. Etyka zawodowa na to nie pozwala. – złączył dłonie krzyżując ze sobą palce i opierając się łokciami o kolana - Jest Pan zapewne w danym momencie najbliższą Lusianowi osobą, z która mamy kontakt. Musi pan zatem podjąć decyzję odnośnie tego co powinniśmy robić. Możemy wybudzić Pacjenta ze śpiączki nawet w ciągu pięciu minut, ale wiąże się to z tym, że będzie odczuwał ból pooperacyjny. Niemożliwy do przytępienia czy zniwelowania ból połamanych kości, pociętego ciała, ból powodowany przez metalowe pręty tkwiące w kościach czy choćby klamry spinające rany. Dla jego osłabionego organizmu każda iskierka bólu będzie niczym pożar. Musi Pan wiedzieć o jednej rzeczy. Noga Pańskiego Przyjaciela została niemal doszczętnie strzaskana przez pocisk. Obie kości uległy rozerwaniu i porozdzielaniu na drobne kawałeczki. Część z nich trzeba było usunąć a niektóre udało skleić i połączyć implantem. Prawdę mówiąc Panie Keer, kończyna Lusiana bardziej nadawała się do odjęcia niż składania. Udało się ją jednak ponownie złożyć w jedno, ale masywne urazy tkanek kostnych i otaczających piszczel, spowodowane przez energię kinetyczną pocisku pozostały. Proszę sobie wyobrazić, jak Lusian będzie cierpiał po wybudzeniu. Być może będzie wył z bólu do chwili aż jego ciało zostanie wyleczone. Z tym, że nie będziemy mogli go wybudzić, nakarmić i ponownie uśpić. Narkoza nigdy nie jest neutralna dla zdrowia. Proszę zatem podjąć decyzję. Czy mamy wybudzać pacjenta czy też przetrzymać go do jutra bez pożywienia?
    Pytanie było proste. Szkoda że odpowiedź na nie była tak trudna.
    _________________
     



    Dręczyciel

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Członek
    Godność: Gawain Keer
    Wiek: Wygląda na około 30 lat.
    Rasa: Cień
    Lubi: Śliwkową nalewkę, fiolet
    Nie lubi: Gotować, ślimaków, niespodzianek
    Wzrost / waga: 183 cm / 76 kg
    Aktualny ubiór: Czarna koszula, czarne spodnie, czarne sztyblety, połówka Blaszki + medalion z puklem włosów Yako (w kieszeni): https://i.imgur.com/xOQrcNC.jpg//
    Znaki szczególne: Czarne twardówki oczu, bursztynowe tęczówki
    Zawód: Najemnik do prac wszelakich, zielarz
    Pod ręką: klucz do domu Yako i mieszkania, pieniądze
    Broń: Sztylet, kusza
    Bestia: Furor (Furbo), Kapeluterek
    Nagrody: Blaszka Zmartwienia
    Stan zdrowia: Zszargane nerwy
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Moderator
    Dołączyła: 09 Paź 2016
    Posty: 586
    Wysłany: 9 Grudzień 2017, 02:45   

    Kwestie finansowe nie zajmowały go zbytnio. Zagrałby teraz w karty, sprzedał mieszkanie, spieniężył te wszystkie sakiewki pereł i wydłubanych z okowów metalu lśniących, drogocennych kamieni, byleby Yako stanął na nogi. Obie i w dodatku jego własne. Wyprułby sobie żyły, jeśli tylko mógłby mu w ten sposób dopomóc. Cholera, porwałby, przywiązał do metalowego łóżeczka jakiegoś biedaka i urżnąłby mu girę na przeszczep!
    - Po prostu wiem, że w tej chwili nie wyglądam zbyt reprezentacyjnie - odrzekł zakłopotany. Nie chciał urazić Dyrektora swoim spostrzeżeniem, a jedynie zapewnić o własnym statusie. Tak bardzo przylgnęła do niego łatka łachudry, typa spod ciemnej gwiazdy, że prawie sam w nią wierzył. Często był postrzegany w taki sposób, więc czemu w tym przypadku miałoby być inaczej? Siedział ze skołtunionymi włosami, zmęczeniem wymalowanym na twarzy, w podróżnym, nieco znoszonym stroju. Przy Anomanderze mógłby uchodzić za podejrzanego kupczyka na rogu ulicy i każdy Gwardzista doszedłby do takiego wniosku poświęcając mu jedynie przelotne spojrzenie.
    Uważnie wysłuchał tego, co miał mu do powiedzenia Opętaniec, a z każdym słowem coraz bardziej odcinał się od zewnętrznych bodźców. Patrzył gdzieś w pustkę, pocierał palcami knykcie drugiej dłoni i leciutko kiwał się na kanapie. Było gorzej niż był sobie to w stanie wyobrazić. Ogrom obrażeń Yako był porażający i wstrząsający.
    Anomander wkrótce skończył mówić, ale Cień zdawał się tego nie zauważać. Myślał tak intensywnie, że atmosfera w pomieszczeniu zdawała się gęstnieć. Jednak Gawain nie kazał lekarzowi czekać zbyt długo, nie wystawiał na próbę jego cierpliwości. - Tak, wiem... w końcu to ja przekazałem tę informację pańskiemu pracownikowi. - odparł cichym głosem, w miarę bezwiednie, nie spoglądając na swego rozmówcę. Zrobił to, gdy zadecydował się na strategię. - Jeśli nie jedyną - zaczął i przygryzł dolną wargę - Trzeba go obejrzeć. A raczej jego oczy. Jeśli jest tak jak mówił, to teraz powinny przybrać fiołkową barwę. Gdy staną się błękitne najprawdopodobniej... - tutaj zrobił krótką pauzę i załamał ręce - ...umrze. Zabraknie mu energii i dojdzie do niewydolności któregoś z organów. Można spróbować utrzymać go na krawędzi. To ryzykowne, ale w śpiączce powinno się udać. Chyba. Przyjmował już normalne pokarmy zamiast energii... karmienie go mechanicznie ma duże szanse powodzenia - mówił i starał się ubrać wszystko we właściwe słowa. Pewnie dostanie rurę lub zrobią mu przezskórną endoskopową gastrostomię, jeśli będzie musiał zostać pod narkozą dłużej. Masakra. Skąd znał takie trudne i długie słowa? Bo znał jedną dziewczynę. Leżała w śpiączce od dziesięciolecia. Modlono się nad nią, odprawiano gusła, przyprowadzano energoterapeutów. Wszystko by chociaż rozchyliła powieki. Jej ciało zmieniło się przez te wszystkie lata, ale dla niego zawsze zostanie tą samą dziewczynką w niebieskiej sukience obszytej tanią, przemysłową koronką. Był dla niej realny i choć odwiedzał ją tylko w jej urodziny, to zawsze witała go jakby widzieli się wczoraj. Mała nie zdawała sobie z tego sprawy, ale w Świecie Ludzi była jego ostoją. A może w Krainie Snów? Ona zawsze była gdzieś pomiędzy. Zwykła, pechowa dziewczyna, dla której był tylko kapką realizmu w jej ogarnionym sennością małym świecie. Oby jego ukochany tak nie skończył. Wiedział jednak, że to tylko panika i paranoja. Yako był w dobrych, kierowanych przez uczone i doświadczone umysły rękach.
    - Gdy... jeśli go wybudzimy, to będzie potrzebował żywiciela. To duże obciążenie i nie ryzykowałbym wyłączenia kogoś z personelu medycznego - O pacjentach wolał nie wspominać. Cierń nie przeżyłby spotkania z głodnym i zdesperowanym Demonem, a obrażanie i robienie z Anomandera van Vyverna skończonego debila mijało się z celem. A co jemu mogło się stać? Był dobrze odżywiony. Zemdleje lub zasłabnie, lecz godził się na to od samego początku. Poza tym wręcz rozsmakował się w swojej roli żywiciela, Sługi nieświętego Lisiego Demona, kochanka przeklętego Yako. Dla Gawaina były to zaszczytne tytuły, którymi dzielił się wyjątkowo niechętnie, a strzegł zazdrośnie. Rozumiał fascynację Aerona. Nie mógł powiedzieć, że ją dzielił, bo ze Śmiercią wolał pozostać skłócony, lecz samo uczucie poddania się czemuś tak pierwotnemu wydawało się zaskakująco wyzwalające.
    Prawda przybierała szpetne oblicze w przypadku Cienia. Mógł sobie wmawiać, że to namiętność, romantyzm, szczere uczucie i dbałość o drugą istotę. Tak naprawdę cieszyło go wspólne pasożytnictwo, zależność, przynależność. To jak Demon czuł się winny z powodu swej natury, której nie wybrał. Jak dziękował i stawał się zobowiązany wobec swego ukochanego Dręczyciela. Rozkoszne i upajające. - Straciliby kilka godzin, jeśli nie cały dzień. Jako osoba bliska Lusianowi chciałbym pozostać na terenie placówki do czasu aż zdecyduje pan, że mogę opuścić Klinikę nie narażając jego zdrowia i życia. Chciałbym również pozostać w stałym kontakcie na wypadek nagłego pogorszenia się jego stanu. Nie mieszkamy daleko, bo w Malinowym Lesie, ale wiem, że każda minuta jest na wagę złota. - zakończył swój wywód. Gdy na horyzoncie pojawiała się jakakolwiek możliwość, Keer odnajdywał spokój. Niemoc i bezczynność zostawiały po sobie jedynie delikatną gorycz. Wybór pozwalał rzeczywistości nabrać nieco różu.
    Kichnięcie. Głośne, zwierzęce kichnięcie. Dobrze, że Schnee nie wygramolił się spod jego płaszcza. Płachta wyprawionej skóry zatrzymała lodowe odłamki. Przebiły się przez nią i utknęły w połowie swej szerokości. Karykatura jeża.
    Rudzielec zerknął na lodowego lisa i pogładził go. Nie był pewien, czy chciał tym gestem uspokoić zwierze czy siebie. - Przywiózł go ze sobą i poprosił by się nim zająć. Nie podał mi imienia. - mówił wyciągając sople z płaszcza i odkładał je na talerzyk. Ten nie wypełnił się wodą, bo parowała ona szybciej niż Schnee kichał, produkując kolejne odłamki zamrożonego H2O. - Chociaż jego stan nie wskazuje, by posiadał jakiekolwiek. Ponoć świadczą państwo usługi weterynaryjne - spojrzał brunetowi w oczy, celując w charakterystyczną wypukłość. Znajdowałyby się tam tęczówki i źrenice, ale nie dotyczyło to Anomandera. To nawet nie mój zwierzak, ale to prośba Yako. Pewnie uradowałby się widząc go w dobrym zdrowiu, nawet jeśli sam nie mógłby się takim pochwalić. Uśmiechnął się delikatnie i podrapał lisa o dwubarwnym spojrzeniu za uszami. Taki chudy, mały i nieporadny. Niewinny. Zęby mu się jeszcze nie wyrżnęły, więc nie miał prawa zagryźć nawet myszy. Cieniowi zrobiło się przykro, gdy tak na niego spoglądał. Te same mięśnie, kości, organy. Tylko wszystko mniejsze i słabsze. A jednak lisek dalej czuł, starał się ustać na swoich patykowatych łapkach. - Jeśli jest coś, co dałoby się zrobić dla tego malucha... jest taki młody. Nie zasługuje na taki los - powiedział z narastającą gulą w gardle. Istota była tak niewinna i ufna. A może tylko się poddawała ze strachu przed karą? - Wiem, że proszę o wiele po tak wyczerpującej operacji, ale czy ktoś z państwa mógłby go obejrzeć? - poprosił i czekał na decyzję Dyrektora. Keer nie wiedział, który lekarz zajmuje się zwierzętami. Przynajmniej oficjalnie. Te całe Niechniurki były ciekawymi stworzeniami. Dosłownie. To probówki i inkubatory wydały je na świat.
    - Czy mógłbym go teraz zobaczyć? - wypalił nagle, lecz zapewne spodziewanie. Neutralny i profesjonalny ton ustąpił miejsca emocjom i gorącemu uczuciu jakie żywił do Lisa. Trzymał w sobie to pytanie zbyt długo. Nie mogło czekać. Potrzebował jedynie chwili. Pragnął chwycić Yako za rękę, pozwolić swemu ciepłu spłynąć ku niemu, wyszeptać parę słów. Być może przebić się przez woal sennych marzeń i zapewnić go o swojej obecności. Uspokoić i ukochać. Tylko i aż tyle.
    _________________

     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 9 Grudzień 2017, 18:30   

    Słysząc słowa o niezbyt reprezentatywnym wyglądzie swojego rozmówcy, Anomander popatrzył Cieniowi głęboko w oczy
    - Naprawdę Pan tak uważa? – zapytał patrząc mu w oczy - Dla mnie Pański wygląd nie ma znaczenia. Może być Pan brudny, wymięty, poobijany i zmęczony, ale zrobił Pan wszystko, co było w Pana mocy, by uratować swojego Przyjaciela.
    Anomander nie wiedział, że Cienie gotowe są aż do takich poświęceń by ratować swojego głównego żywiciela. Chyba, że ten żywiciel jest kimś więcej niż żywicielem?
    - Lusian zawdzięcza Panu życie, zatem jest Pan kimś w rodzaju bohatera, a bohaterowie mają prawo wyglądać jak im się podoba.
    Uśmiechnął się lekko i poprawił na kanapie. Wolał siedzieć na swojej ławo-skrzyni, ale w tym wypadku nie bo to wskazane.
    Słysząc „ciekawostki” na temat Lusiana skrzydlaty lekko zmrużył oczy. To było niezwykle interesujące stworzenie. Nie bardzo wiedział, czym tak naprawdę jest ich Pacjent, ale pewnym było to, że będzie musiał przeprowadzić badania. Musiał poznać właściwości jego organizmu.
    Usłyszawszy o tym, że Cień chciałby pozostać na terenie placówki Anomander przeprosił go na chwilę, wstał z kanapy i na chwilę wyszedł z pokoju.
    Gawein zapewne nie zabrał sobie żadnych zapasowych ciuchów. Z resztą zapewne nie miał nawet czasu o tym myśleć. Ponadto a jasnym było, że nie zamierza opuścić swojego Towarzysza i żywiciela.
    Anomander wszedł do składziku w wyposażeniem i wziął z niego po kilka sztuk odzieży. Dwie czarne bluzy medyczne , dwie pary spodni tego samego koloru oraz białą marynarkę medyczną . Do tego dobrał jedną parę czarnych, wygodnych butów w rozmiarze 45. W końcu większość facetów ma rozmiar 44 – 45. Jeśli nie będą pasowały najwyżej się je wymieni. Do tego wszystkiego dobrał jeszcze po trzy pary bielizny.
    Ułożył to wszystko w zgrabną kupkę i wrócił do pokoju.
    - Proszę, przyda się Panu jeśli będzie Pan chciał zostać. – powiedział kładąc koło siedzącego Cienia zestaw ubrań - Gdyby buty nie pasowały to proszę powiedzieć, wymienimy.
    Wrócił na swoje miejsce i usiadwygodnie.
    - Wracając do naszej rozmowy. Proszę mi powiedzieć, jakiego właściwie typu istotą jest Pana Przyjaciel? Poza tym, czy Lusian może pobierać energię wyłącznie od jednej osoby, czy może to robić z kilku naraz?
    Przez chwilę myślał wpatrując się w blat stołu.
    Skoro wymyślił klej do zaklejania ran, to i teraz sobie poradzi. Co sprawi, że pacjent nie będzie czuł bólu w takim stopniu jak do tej pory, a jednocześnie pozostanie świadomy? Rozwiązanie przyszło po chwili samo. Wiedział. Miał plan. Może na Lusiana nie działały narkotyki ani środki przeciwbólowe, ale było coś jeszcze. Coś co dawało nadzieję.
    - Istnieje możliwość by wybudzić Lusiana ze śpiączki tak by pozostał świadomy i współpracował nie odczuwając bólu w tak znacznym stopniu – powiedział patrząc w oczy Gawaina - Podamy mu entonox, czyli mieszaninę podtlenku azotu z tlenem w proporcji 50/50. Ból powinien być na tyle osłabiony by mógł pozostawać do pewnego stopnia świadomy.
    Kichnięcie szczeniaki przerwało jego monolog.
    Patrzył przez chwilę na dziwnego zwierzaka niejako analizując jego stan. Gdy Cień poprosił o pomoc dla szczeniaka, Anomander uśmiechnął się do niego
    - Oczywiście, że otrzyma pomoc, w końcu to także nasz pacjent. Głównym zadaniem Kliniki jest nieść pomoc każdej istocie, która tejże pomocy potrzebuje
    Powiedziawszy to wstał, podszedł do szczeniaka i przyglądał mu się przez chwilę. Sprawdził oczy, dziąsła, nos i uszy. Maluch był osłabiony i chory. Pewnie gdyby dalej pozostał bez pomocy w końcu by padł, ale teraz już nic mu nie groziło.
    Skrzydlaty klasnął w dłonie trzy razy i po chwili do pokoju weszła marionetka. Polecenia padły szybko i bez zbędnego zwlekania. To ewidentnie nie był pierwszy taki przypadek w karierze skrzydlatego. W końcu nie tylko właściciele szkolą swoje psy, ale i na odwrót. Do pewnego stopnia oczywiście.
    Minęło kilka chwil i do wnętrza pokoju wszedł jeden z pracowników niosąc miskę i spore wiadro znad którego unosiła się para.
    - Choć może zabrzmieć to zabawnie, to ten Shnee jest przeziębiony. Za chwilę dostanie zastrzyk i porządną porcję karmy. Gdy się naje zostawimy go by odpoczął. – powiedziawszy to podrapał zwierzaka za uchem. Marionetka podała dyrektorowi strzykawkę z zawartością.
    - Dzielny z ciebie maluch. Przy odpowiednim żywieniu będzie z Ciebie kawał solidnego zwierza – powiedział biorąc go za skórę i zaczął lekko ugniatać i tarmosić. Zanim zwierzak się zorientował medyk zaaplikował mu zastrzyk. Stara dobra technika. Cała jej istota leżała w tym, by podać zastrzyk w chwili gdy zwierzak mógł uznać go za nieco bardziej bolesną pieszczotę.
    Marionetka podeszła do kominka i postawiła opodal niego miskę, a raczej solidną, niewywrotną michę przeznaczoną dla psów ras olbrzymich. Zamieszała w garze i chochlą nalała do niej gęstego, bursztynowego płynu który dość intensywnie pachniał. Gdy tłusta, ciepła i pachnąca ciecz była już w misze, marionetka wyłowiła chochlą z gara kilka kurzych łapek i wrzuciła je do miski.
    - No mały, do stołu podano – powiedział i delikatnie, za pomocą pacnięć i lekkich pchnięć, podobnych do tych jakie wykonują za pomocą kufy psowate zachęcając młode do jedzenia, pchnął szczeniaka w stronę michy - Rosołek z kurzych łapek. Kolagen, płyny i tłuszcz. Jak na pierwszy posiłek od dawna będzie jak znalazł.
    Popatrzył na Cienia.
    - Niestety, z racji otwartych ran, chwilowo nie zabierzemy małego do pokoju Pacjenta – powiedział jakby celem wyjaśnienia - Jednakże Pan jak najbardziej może pozostać przy Lusianie. Nie mamy aktualnie możliwości wstawić do pokoju sofy, ale może Pan zając jedno z wolnych łóżek przeznaczonych dla pacjentów. Panu bowiem też przyda się odpoczynek. W końcu nawet Cienie kiedyś sypiają, prawda?
    Wstał i obserwował szczeniaka. Miał nadzieję że podejdzie on do michy i nie trzeba będzie go karmić siłą.
    - Oczywiście. Jak tylko szczeniak skończy jeść pójdziemy do Lusiana.
    _________________
     



    Dręczyciel

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Członek
    Godność: Gawain Keer
    Wiek: Wygląda na około 30 lat.
    Rasa: Cień
    Lubi: Śliwkową nalewkę, fiolet
    Nie lubi: Gotować, ślimaków, niespodzianek
    Wzrost / waga: 183 cm / 76 kg
    Aktualny ubiór: Czarna koszula, czarne spodnie, czarne sztyblety, połówka Blaszki + medalion z puklem włosów Yako (w kieszeni): https://i.imgur.com/xOQrcNC.jpg//
    Znaki szczególne: Czarne twardówki oczu, bursztynowe tęczówki
    Zawód: Najemnik do prac wszelakich, zielarz
    Pod ręką: klucz do domu Yako i mieszkania, pieniądze
    Broń: Sztylet, kusza
    Bestia: Furor (Furbo), Kapeluterek
    Nagrody: Blaszka Zmartwienia
    Stan zdrowia: Zszargane nerwy
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Moderator
    Dołączyła: 09 Paź 2016
    Posty: 586
    Wysłany: 10 Grudzień 2017, 17:54   

    Gawain zdębiał, po czym uśmiechnął się kpiąco. On bohaterem? Takie słowa jeszcze nigdy nie padły pod jego adresem. Yako się nie liczył, bo ratowany miał prawo tak uważać, ale reszta? Uwaga Anomandera sprowadzała się co prawda do stwierdzenia, że jego wygląd nie ma dla niego znaczenia, ale i tak była miła - Gdyby bohaterów było więcej, nie potrzebowałby mojej pomocy. Obojętnie kto mu to zrobił, raczej nie należał do kręgu osób cnotliwych - zerknął na Schnee z kwaśną miną - Ten też nie jest znajdą. Miał przyciasną obrożę... - dodał jeszcze. Jak można było robić coś takiego bestii? Widział walki psów, kogutów i innych zwierząt. Krwawy sport, który napawał go obrzydzeniem. Futrzaste i pierzaste istoty były dla swoich właścicieli jedynie inwestycją, okazją do zarobku. Niech sami staną na ringu i zobaczą jak to jest.
    Gdy Dyrektor opuścił na moment pokój, Cień dolał sobie zimnej już melisy i upił łyk, rozmyślając nad minionym dniem. Yako żył, podobnie jak jego mały towarzysz. Widać było, że to szczeniak, a rozmiarami dorównywał dorosłemu lisowi. Jak duży będzie, gdy już podrośnie? Ależ będzie z niego bydle. I jeszcze koń! Keer zastanawiał się, czy ogród stanie się botaniczny czy zoologiczny. To wszystko było takie nierealne, stało się za szybko. Chyba faktycznie potrzebował się z tym wszystkim przespać.
    Powiódł wzrokiem za Opętańcem, gdy ten do niego wrócił. Od razu sięgnął po buty, by sprawdzić ich rozmiar. - Powinny pasować. Dziękuję Panu - odpowiedział uprzejmie, ciesząc się, że większość ubrań była czarna. Czyli będę bawił się w doktora?
    Oderwał się od głupich i sennych myśli o przebierankach i ponownie skupił swoją uwagę na brunecie. Pytanie zestresowało go odrobinę, ale jak się dłużej zastanowił, to i tak nie znał dokładnej odpowiedzi. Demon... to najpewniej po prostu wymysł Yako. Magia przejawiała się we wszystkich formach. Jego kochanek mógł być jakąś ułomną Senną Zjawą. Ludzka wiara była niezrozumiała dla większości mieszkańców Krainy Luster, lecz widocznie również posiadała jakąś moc. - Szczerze powiedziawszy... sam nie wiem. Nie jest Senną Zjawą, bo śni. Najbliżej byłoby mu do Dachowca, ale wymagany przez niego pokarm jest nietypowy - wzruszył ramionami, ściskając usta w wąską linię i odrobinę wydymając policzki. Mina uczniaka, który wylosował pechowe zagadnienie. Nie miał zielonego pojęcia, kim naprawdę był Yako. W dzisiejszych czasach nazwano by go po prostu Cyrkowcem, choć nigdy nie miał pooperacyjnych blizn, a MORIA tylko go irytowała. - Co do ilości osób... też nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Jak już to wybierał zatłoczone miejsca, by zmieniać żywicieli i ich nie męczyć - odparł. Nigdy go to nie zastanawiało, nie było mu do niczego potrzebne. Trochę głupio, ale ciągnięcie Yako za język wydawało się nietaktem. Demon krył się ze swoją dietą, a Cień czuł, że to drażliwy temat.
    Znów upił mały łyk ziołowego naparu i nie przerywał Anomanderowi. On też pewnie był już zmęczony, niech przynajmniej pomyśli w spokoju i bez pośpiechu. Gdy znów się odezwał, serce Cienia rozgorzało z radości. Nikła iskra wystarczyła, by znów wstąpiły w niego siły i witalność. Potrzebował teraz energii, ale jeśli Yako śni, to będzie miał jej wystarczająco dużo na porządny posiłek dla Demona. - Dobrze. W ten sposób powinien móc się pożywić. Ostrzegam jednak, że będę potrzebował asysty któregoś z pracowników na wypadek, gdybym zasłabł - spojrzał mu prosto w oczy i lekko zadrżał. Nie pod naporem tych jasnych i jednolicie szklistych gałek, a na samą myśl, że będzie zdany na łaskę zupełnie obcych osób. Bo był pewien, że weźmie i zemdleje, po czym prześpi całą noc. Miał tylko nadzieję, że nie wpadnie przy tym w letarg. Nauczył się, że gdy czuje się źle, to należy używać tej mocy. Lepiej zostać okradzionym lub odwiezionym do chłodni, ale nadal żyć. A tutaj jeszcze skończyłby z rurą w gardle... lub w tyłku, zgodnie z obietnicą Bane'a.
    Gawain patrzył na cały teatrzyk, jaki rozegrał się wokół skołowanego Schnee. Podejrzewał, że jest przeziębiony, ale równie dobrze mógłby mieć poważniejsze zapalenie. Wyglądał jak skóra i kości, a organy skądś energię czerpać musiały. Przeziębienie czy nie, jakoś nie było mu do śmiechu. Każdy mógł zachorować, a zwłaszcza zabiedzony malec.
    Początkowo Cień myślał, że w wiadrze jest woda, ale miska, chochla oraz zapach, który wypełnił pomieszczenie, wskazywały na zupę. Jego przypuszczenia potwierdziły się chwilę później, gdy podano posiłek. Gawain uśmiechnął się z wdzięcznością do Dyrektora - Niech Pan na mnie tak nie patrzy. Nie znam się na jedzeniu, więc zdam się na Pana. Długo będzie dostawał zastrzyki? - zapytał jeszcze i obrzucił samotną babeczkę niewdzięcznym spojrzeniem. Za posiłek to mu kawa starczy. Na samą myśl o czarnym naparze, aż za nim zatęsknił. Melisa wychodziła mu już bokiem.
    Schnee niepewnie zeskoczył z kanapy i zaczął węszyć. Ślinotok, który nastąpił zaraz po tym tylko udowodnił, jaki musiał być głodny. Wręcz rzucił się do miski, a uszy trzęsły się tak bardzo, że Cień nabrał przeświadczenia, że zamieni się helikopter i podleci do sufitu. Zupa i mięso znikały w jego pysku błyskawicznie, lecz nie dał rady zjeść wszystkiego. Zapewne przez ściśnięty żołądek i trochę potrwa nim zacznie pochłaniać takie porcje na przekąskę. Był jednak syty i zadowolony, bo merdał ogonem i oblizywał się ze smakiem.
    - Więc gdzie będzie? - zapytał patrząc na bestię, która właśnie wyłożyła się wygodnie przed kominkiem i ziewnęła. Uśmiechnął się zawstydzony pytaniem. - Tak, śpią! Dziś cieszę się, że bez snów - przeczesał dłonią włosy. - Dziękuję Panu bardzo - dodał i wstał z miejsca. - Chyba już pojadł. Potrzebuję teraz jeszcze chwili, by się przygotować, więc proponuję spotkać się w pokoju Lusiana. Tylko niech mi Pan powie, w którym - poprosił składając swój płaszcz i wciskając go do torby. Wyciągnął również sztylet zza paska i dołączył go do reszty rzeczy. Zabrał kuszę, torbę i ubrania. Miał zamiar skoczyć do łazienki, by przebrać się i załatwić. Musiał też ponownie wyszorować ręce, bo dotykał zwierzaka. Potem nie będzie miał na to wszystko ani czasu, ani sił. Już trochę podkarmił dziś Lisa i czuł, że jutrzejszy dzień zejdzie mu na spaniu.
    _________________

     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 12 Grudzień 2017, 23:56   

    Jakoś tak już jest, że zwierzęta chore i zestresowane nie mają ochoty przyjmować pokarmu. W tym przypadku było inaczej. Szczeniak chętnie jadł tłustą i lepką zupę z drobiowych łapek, tłustego mięsa i łoju, która przypominała niestężałą galaretkę, a to całkiem dobrze rokowało na przyszłość. Taki „rosół” może i nie był najpyszniejszym daniem świata, ale za to zawierał całą masę kolagenu, białka i tłuszczu, co w wypadku małego szczeniaka było potrzebne. Przy odpowiedniej diecie i dawce ruchu połączonych z ćwiczeniami, szczeniak miał szansę wyrosnąć na wspaniałe i silne zwierzę.
    Anomander spojrzał na Cienia
    - Proszę mi powiedzieć, czy po „karmieniu” Lusiana będzie Pan mógł przebywać z nim w jednym pomieszczeniu całkowicie bezpiecznie? Pytam, bo nie chciałbym, by stało się Panu coś więcej poza chwilową utratą świadomości. Ponadto nie chciałbym izolować Pana od Przyjaciela. – powiedział skrzydlaty nieco na około, bo jakoś nie mogło u przejść przez gardło, że nie chce izolować Cienia od pożywienia.
    Nie wiedział, na ile kwestia pożywiania się jest w przypadku Cieni tematem tabu, bo nie napisano o tym w żadnej z ksiąg, ale nie chciał sprawić Gawainowi przykrości lub wprawić go w zakłopotanie. W końcu facet w dniu dzisiejszym przeszedł już dostatecznie dużo.
    - Jeśli chodzi o zastrzyki to myślę, że jutro rano mały dostanie kroplówkę a wieczorem zastrzyk. Pojutrze, jeśli dalej będzie odwodniony też dostanie kroplówkę, jeśli jego stan ulegnie poprawie to dostanie tylko zastrzyk. Jeśli będzie dobrze reagował na leczenie to trzeciego dnia dostanie ostatni zastrzyk, a później, do końca tygodnia, tylko witaminy, bardzo wysokokaloryczne posiłki i wypoczynek. – powiedział skrzydlaty mając nadzieję, że jasno powiedział jak będzie wyglądało leczenie - Jeśli chodzi o spanie, to szczeniak może chwilowo spać na skórze w recepcji razem z psem, który będzie pełnił tam wartę. Jest tam wygodnie i ciepło, bo opodal biegnie główny szyb kominowy, a dla bezpieczeństwa moich psów zrobimy mu dodatkowo tymczasowe wdzianko z grubej skóry. W recepcji zawsze jest Alice, już Pan ją poznał, zatem mały nie będzie tęsknił za towarzystwem. Choć mogę Panu powiedzieć, że po ciepłym posiłku pójdzie spać jak kamień. – powiedział Anomander przenosząc wzrok na szczeniaka.
    Szczeniak skończył jeść i nadeszła pora by iść do Pacjenta.
    - Pana Przyjaciel leży w pokoju numer dwa. Proszę wejść schodami przy recepcji na pierwsze piętro, a gdy znajdzie się Pan w korytarzu na piętrze, proszę skręcić w lewo. Pokój numer dwa to pierwsze drzwi na lewo od schodów. – powiedział Anomander wstając i pokazując Gawainowi dłonią wyjście z pokoju i dając mu znać by ruszył przodem - Przebrać może się Pan w szatni i przebieralni, która znajduje się w pobliżu recepcji albo w toalecie ogólnej, jeśli ma pan przy okazji ochotę skorzystać z łazienki lub się umyć. Jeśli tylko zechce Pan wziąć prysznic, proszę powiedzieć Alice w recepcji by dała Panu ręcznik. – powiedział Anomander kierując się do wyjścia
    Stanął na chwilę w drzwiach i zawołał szczeniaka. Mały nie zareagował. W sumie to Anomander wcale mu się nie dziwił. Był dla zwierzaka przypadkową i zupełnie obcą osobą, zatem maluch mógł pozwolić sobie na całkowite i dokumentne olanie skrzydlatego.
    - Czy mógłby Pan zabrać szczeniaka? – zapytał skrzydlaty - Mnie, co wcale nie jest dziwne, nie słucha
    Powiedziawszy to wypuścił Cienia ze szczeniakiem przodem i również wyszedł.

    ZT
    _________________
     



    Dręczyciel

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Członek
    Godność: Gawain Keer
    Wiek: Wygląda na około 30 lat.
    Rasa: Cień
    Lubi: Śliwkową nalewkę, fiolet
    Nie lubi: Gotować, ślimaków, niespodzianek
    Wzrost / waga: 183 cm / 76 kg
    Aktualny ubiór: Czarna koszula, czarne spodnie, czarne sztyblety, połówka Blaszki + medalion z puklem włosów Yako (w kieszeni): https://i.imgur.com/xOQrcNC.jpg//
    Znaki szczególne: Czarne twardówki oczu, bursztynowe tęczówki
    Zawód: Najemnik do prac wszelakich, zielarz
    Pod ręką: klucz do domu Yako i mieszkania, pieniądze
    Broń: Sztylet, kusza
    Bestia: Furor (Furbo), Kapeluterek
    Nagrody: Blaszka Zmartwienia
    Stan zdrowia: Zszargane nerwy
    SPECJALNE: Administrator Pomocniczy, Moderator
    Dołączyła: 09 Paź 2016
    Posty: 586
    Wysłany: 13 Grudzień 2017, 17:08   

    Zasępił się na to pytanie, ale doskonale znał odpowiedź. - Wątpię. Trudno mi przewidzieć jego stan psychiczny i nastawienie, ale z pewnością będzie śmiertelnie głodny. Jeśli będzie spokojny, mogę spać w tym samym pokoju, ale w razie wystąpienia problemów, lepiej niech mnie Państwo przeniosą. Zemdlony nie będę w stanie się bronić - powiedział bez ogródek, lecz nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego karmieniem. Ufał Yako, ale wiedział, że Demon nie ufa sam sobie. Nie bez powodu. Nadal pamiętał jak głodny i ranny ryczał na niego i Gopa w ślepej wściekłości. Złe samopoczucie wyzwalało negatywne emocje. Żadne zaskoczenie, ale Lis jeszcze nigdy nie był w tak opłakanym stanie.
    Stał taki obwieszony i patrzył na Schnee, gdy Anomander wszystko ładnie mu wyjaśniał. Nigdy nie był u weterynarza. Przynajmniej nie ze zwierzakiem. - Mam nadzieję, że po zakończonym leczeniu będzie miał więcej nakłuć niż Pan. Te jego sople są naprawdę ostre - uśmiechnął się ni to kwaśno, ni to kpiąco. Ot ciekawy był z tego zwierzaka okaz. Słodka poduszka na igły gotowa wybić ci oko w dowolnym momencie. - Rozumiem... a byłaby możliwość przejść się z nim choćby na krótki spacer? Pierwszy raz zobaczyłby trawę i liście, a jeśli ma z nami mieszkać, to chyba powinienem zacząć go przyzwyczajać do wszechobecnej roślinności - spojrzał pytająco w stronę skrzydlatego.
    - Schodami i w lewo. Dziękuję - powtórzył informację i skinął głową, starając się wszystko zapamiętać. Ciężko mu się już myślało i coraz bardziej cieszył się na ten drenaż. Odpłynie, trochę będzie mu słabo, ale w końcu wszyscy dadzą mu święty spokój i nikt nie będzie mógł powiedzieć, że czegoś nie dopilnował. Oczywiście martwił się też trochę o Furora. A raczej o to, co ten rudy gnojek może wykombinować. Najwyżej coś pogryzie, jakimś cudem dobierze się do zapasów jedzenia albo wygryzie dziurę w kołdrze. Nieważne. I tak czekał ich remont, a za trzy dni będzie z powrotem w domu. Tyle chyba wytrzyma.
    Słysząc o prysznicu aż ugięły się pod nim kolana. Obietnica ciepłej, kojącej wody masujących spięte mięśnie podziałała na niego jak lep na muchy. Myśl zatruła jego umysł i ogarnęła go bez reszty. Prysznic. Przynajmniej na tyle luksusu sobie dziś pozwoli. Przymrużył oczy słysząc o szczeniaku - Sądzę, że był zbyt zmęczony i przestraszony, więc po prostu zgadzał się na wszystko. Wezmę go i spotkamy się za jakieś dziesięć minut - obiecał i delikatnie okrył Schnee płaszczem, po czym wziął go na ręce. Był leciutki jak piórka w jego ogonie. Zaskuczał cicho i rozchylił ślepia, po czym zaczął się słabo szarpać. Gawain nie czekał ani chwili dłużej i szepcząc coś uspakajająco do zwierzęcia, wziął i wyniósł go na korytarz, dziękując po drodze Anomanderowi za to, że ten był tak dobry i przytrzymał mu drzwi.


    Z/T
    _________________





    Trucicielka Serc

    Stowarzyszenie Czarnej Róży: Maskotka
    Godność: Julia Renard
    Wiek: Wiualnie 18
    Rasa: Lisi Opętaniec
    Lubi: Liiiiski *-*, kakao
    Nie lubi: Grzybów
    Wzrost / waga: 173/60
    Aktualny ubiór: Turkusowa sukienka do połowy uda, brązowe, wiązane sandałki na lekki obcasie.
    Znaki szczególne: Lisie rude uszy i ogon, długie rude włosy oraz perłowe pierzaste skrzydła z rudymi końcówkami piór
    Pod ręką: Niechniurka - Kropka
    Nagrody: Korale Zamiarne, Blaszka Zmartwienia, Czarodziejska Wstęga, Prezentełko, Kula Pomocna, Bursztynowy Kompas
    Stan zdrowia: Zakwasy po jeździe konnej, rozcięcie na kości policzkowej
    Dołączył: 05 Cze 2016
    Posty: 601
    Wysłany: 3 Styczeń 2018, 16:10   

    Alice poprosiła Julię by zrobiła najpierw wstępny obchód. Sprawdziła czy wszyscy dostali leki przed śniadaniem i rozdała leki pozostałym pacjentom. Tym, którzy musieli jeść trochę później zaniosła również śniadania. Sprawdziła wszystko, uzupełniła karty. W końcu święta, nie święta, pacjentami zająć się trzeba, a Alice miała sporo pracy związanej z kolacją. Opętaniec nie miała nic przeciwko temu, w końcu to było jej główne zadanie.
    Gdy już skończyła, dostała przydział na ozdabianie Kliniki. Poszła do Pokoju Wypoczynkowego. Pacjenci rzadko się tam pojawiali, więc będzie miała spokój. Gdy weszła do pomieszczenia, było tam już kilka Marionetek, które miały jej pomóc. Przywitała się grzecznie i obejrzała drzewko oraz ozdoby. Bane naprawdę wybrał piękne. Było też kilka bombek, które sama ozdabiała.
    Zaczęła od posegregowania ozdób. Podzieliła je na te, które idą nad kominek oraz na te na choinkę. Te za to podzieliła kolorami, rozmiarem i rodzajami. Żeby było łatwiej im się zorganizować w trakcie pracy. Jedna z Marionetek zaproponowała by puścić w gramofonie jakąś płytę z piosenkami świątecznymi. Pielęgniarka nie miała nic przeciwko. Przynajmniej nie będzie tutaj tak cicho. Marionetka umieściła płytę i już po chwili pokój wypełniła muzyka.
    Tulka uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła rozdawać zadania. Para Marionetek zajęła się kominkiem, część oknem, pozostałe pomagały dziewczynie przy choince. Najpierw jednak trzeba było trochę przemeblować. Julia miała nadzieję, że Dyrektor nie będzie miał nic przeciwko. Poprosiła też o drabinę. Miała skrzydła, ale było tutaj za mało miejsca, by latała przy choince. Dodatkowo mogła pozrzucać to co już wisiało. Skrzydła wykorzystała tylko na początku, gdy zakładała łańcuch, tak było o wiele szybciej. Następnie zaczęło się dekorowanie. Marionetki czasem śpiewały razem z nagraniem. Tulce poprawiło to trochę humor.
    Instruowała współpracowników, co mają jej podawać i jak mają przesuwać drabinę. Dzięki temu oszczędzali dużo czasu i energii. Zaczęła od góry i schodziła coraz niżej.
    Mniej więcej w połowie pracy nadeszła pora obiadowa. Do pokoju przyniesiono skromny obiad. Tulka uprzedziła wcześniej, że nie chce nic wielkiego. Zrobiła sobie więc przerwę, a Marionetki pomogły przy roznoszeniu posiłków do pokoi. Nie musiały przecież non stop pracować tutaj. Niech też trochę odpoczną. Dziewczyna wiedziała, że się nie męczą. Nie w taki sposób jak na przykład ona, ale i tak po pewnym czasie pewnie mają dość jakiejś czynności.
    Zjadła dość szybko i wróciła do pracy. Podopinała bombki, które sama ozdabiała nad kominek. Nie było ich wiele, więc to było według niej najlepsze miejsce. Było też względnie bezpieczne. Gdy Marionetki wróciły do pokoju, Tulka znów wylądowała na choince. To nie tak, że im nie ufała, ale nie lubiła rozkazywać aż tak. Już wystarczyło, że powiedziała co mają robić. Miała swoją wizję na choinkę i wolała robić to po swojemu. Praca szła bardzo sprawnie, więc już niedługo wszystko było gotowe.

    Obejrzała ich dzieło i pomogła w porządkach. Trzeba było pochować pudła oraz to co się stłukło bo niestety nie wszystko przetrwało. Niektóre miały złe wiązania i spadały gdy podnosiło się je za sznurek. Ale na szczęście Marionetki szybko uporały się ze szkłem. Nie było więc strachu o to, że ktoś przyjdzie tutaj na bosaka i nadepnie na odłamki.
    Podziękowała wszystkim za pomoc. Obejrzała jeszcze raz wszystko i poprawiła kilka szczegółów, gdy została sama. Gdy chodziło o takie sprawy to chciała, żeby wszystko było jak najbardziej dopracowane. W końcu jednak wyszła i wróciła do właściwiej pracy, bo do kolacji zostało jeszcze trochę czasu.

    ZT
    _________________

     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 29 Styczeń 2019, 04:17   

    Skrzydlaty wszedł do pokoju wypoczynkowego. Jeśli Terry szedł za nim wskazał mu ręką na fotele i pozostałe siedziska zachęcając do zajęcia miejsca. Podszedł do kominka i dołożył do ognie kilka szczap. Płomienie radośnie strzeliły w górę. Anomander wyprostował się i przez chwilę wpatrywał w ogień.
    Odwrócił się od kominka i usiadł na swojej ulubionej ławo-skrzyni.
    Ogień trzeszczał w kominku dobierając się do nowego pokarmu.
    - Zanim zaczniemy rozmawiać, napije się pan czegoś albo coś zje? Mimo, że jest to Klinika mamy naprawdę znakomitą kuchnię. Jeśli chodzi o alkohol, to również jest on dostępny. – zapytał a następnie powiedział Anomander dzwoniąc małym dzwonkiem.
    Alice pojawiła się relatywnie szybko.
    Poczekał aż Gość złoży zamówienie, po czym poprosił o puchar i karafkę zimnej wody.
    Spojrzał na psa należącego do przybysza i poprosił dodatkowo o wodę dla psa, koc i porcję karmy z ciepłym rosołem.
    Zwierzę też było zmęczone, w końcu musiało biec za albo przed koniem spory kawał. Tłusty, ciepły rosół, na nóżkach, golonkach i kościach szpikowych, poprawi jego samopoczucie po wysiłku, a karma, w której skład wchodziła pełnowartościowa dziczyzna, tutejszy ryż, sparzone, siekane podroby, marchew i pietruszka, jagody, siemię lniane i kilka innych składników, zdecydowanie pomoże mu zregenerować siły.
    Alice i pozbawione twarzy marionetki po chwili zrealizowały zamówienie.
    - Teraz możemy porozmawiać jak cywilizowani ludzie. – powiedział pociągając łyk wody - Jako że ja swoje pytania zadałem przy recepcji, teraz czekam na Pańskie.
    Powiedziawszy to rozsiadł się wygodnie na siedzisku.
    Rozłożył skrzydła i oparł się wygodnie o ścianę.
    Serio, jak kiedyś stąd odejdzie to ostatnią wolą zarządzi by w tym miejscu postawiono jego figurę lub popiersie.
    Spojrzał na swojego rozmówcę i ruchem ręki zachęcił do zadania ewentualnych pytań.
    _________________
     



    Srebrny Iluzjonista

    Godność: Christopher George Marwick
    Wiek: Wygląda na 35 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Lubi: Whisky, swoje psy
    Wzrost / waga: 190cm/80 kg
    Aktualny ubiór: https://imgur.com/6ppHcqv + https://imgur.com/a/wYqC4Pq
    Znaki szczególne: Bródka w kształcie podobnym do dwóch kotów
    Pod ręką: Broń, pies, zegarek kieszonkowy, sakwa z pieniędzmi
    Broń: Jatagan, sztylety, kastet
    Nagrody: Tęczowa Różdżka, Blaszka Zmartwienia
    Stan zdrowia: Zdrowy na ciele, obolały na umyśle
    Dołączyła: 09 Paź 2016
    Posty: 75
    Wysłany: 30 Styczeń 2019, 18:51   

    Był wdzięczny mężczyźnie, za to że pomyślał o koniu. Tym samym Christopher zdał sobie sprawę z tego, że musi nieźle cuchnąć. Jednak czy to ma teraz jakiekolwiek znaczenie? Nie miał chęci, ani cierpliwości na rozmowy. Dlaczego miałby się przejmować tym jak wygląda, bądź pachnie, gdy nie wie co jest z Iris?
    Gdzie ona jest?
    W jakim jest stanie?
    Jak się czuje?
    I jak się tu dostała?
    Tyle pytań, zero odpowiedzi.
    Gdy dyrektor kliniki się przedstawił, brwi Marwicka nieco się uniosły. Gdzieś słyszał już to nazwisko. Gdyby sytuacja była inna, usiadłby i zastanowił się nad tym, przy karafce dobrej whisky. A teraz? Pierwsze co przyszło mu na myśl, to po prostu to, że usłyszał to nazwisko przy okazji jakiejś rozmowy, ktoś coś powiedział o klinice. A że Anomander jest jej dyrektorem, to musiały paść jego dane.
    Nie miał aktualnie ochoty zaprzątać sobie tym głowy. Spojrzenie marionetkarza, powędrowało ku rzeczom które recepcjonistka akurat opisywała. To były rzeczy Iris. O mało nie krzyknął i rzucił się na nie. Rozsądek walczył z pierwotnymi odruchami.
    Anomander mu nie dowierzał. To logiczne. Roztropnym jest, nie ufanie komuś kto prezentuje się aktualnie jak on. Tym bardziej, że wnioskując ze śladów, Iris przybyła tu w tragicznym stanie.
    - Jestem myśliwym, nie zawodowo oczywiście.- powiedział zrezygnowany. Nie miał siły na słowne potyczki. Nie miał siły tłumaczyć się. Czuł jednak że tego nie ominie. Inaczej nie zobaczy Iris.
    Gdy Anomander stwierdził, że nic mu te dane nie mówią, mężczyzna zbladł, a nogi pod nim się prawie ugięły. Widział przecież jej rzeczy! Trop go tu poprowadził. Czy to możliwe… Czy to możliwe, że Iris odeszła? Stąd nie znają jej personaliów?
    Zrobiło mu się niedobrze.
    Ulga jaką poczuł, gdy dyrektor powiedział, że u nich w klinice nikt nigdy nie umarł, była nie do opisania. Jego oczy nieznacznie się zaszkliły.
    - Granatowa tunika, długi rękaw. Skórzane buty do kolan, pewnie do nich założyła podkolanówki. Na szyi musiała mieć połowę blaszki zmartwienia… Nie wiem jaki miała kolor włosów i oczu. Odkąd zaszła w ciążę, trochę jej kolory wariowały… Włosy do pasa, duże oczy, wysoka.-
    Lekko gwizdnął na psa, by ten ruszył za nim, gdy dyrektor ruszył w głąb kliniki.
    Pokój do którego weszli, był przytulny i ciężki. Dworek w którym żyje Christopher, wystrój jest lżejszy. Marionetkarz preferuje bardziej otwarte przestrzenie.
    Zajął wskazane miejsce w milczeniu. Pies usiadł czujnie obok swojego Pana. Nasłuchiwał i węszył, nie zmieniając pozycji.
    - Whisky byłaby dobra.- powiedział to automatycznie. Nie miał ochoty ani tu siedzieć, ani z nim pić. Chciał po prostu zobaczyć co z Iris i ich dzieckiem. Słysząc co Anomander chce zamówić dla Rory’ego, grzecznie odmówił.
    - Pies jest na surowiźnie i wolałbym nie robić mu z żołądka pralki. Dziękuję, ale woda mu wystarczy.- naprawdę doceniał gest gospodarza, ale Rory bywał wraz ze swoim Panem już w gorszych sytuacjach.
    - Będę z Panem szczery. Szukam jej od wczesnego południa. Chcę się z nią zobaczyć możliwie jak najszybciej. Muszę wiedzieć jak się czuje ona i dziecko. Tylko to się teraz liczy.- pomasował kciukiem skroń, ból głowy jaki go męczył, był nie do zniesienia.
    - Iris to wolna dusza. Służąca nie wykonała swoich obowiązków, dała się zdominować mojej narzeczonej. Iris ruszyła sama do miasta i w drodze powrotnej z niego, napadło na nią dwóch mężczyzn. Przy zwłokach znalazłem zakrwawione noże i broń palną. W miejscu zasadzki była również krew jakiegoś zwierzęcia, które najprawdopodobniej jest chore-wnioskując z koloru krwi i które najprawdopodobniej jakimś cudem przyleciało tu z Iris. Dotarłem tu po krwi którą straciła narzeczona podczas transportu tutaj.- słowa wychodziły z jego ust bardzo szybko. Streścił to wszystko, najbardziej jak mógł.
     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 3 Luty 2019, 10:42   

    Spojrzenie zimnych, lodowo niebieskich oczu niczym wąż ślizgało się po obliczu marionetkarza, i tak jak wąż, wpełzało i badało każdy zakamarek, zmarszczkę, wgłębienie czy załamanie na skórze.
    Skrzydlatemu nawet powieka nie drgnęła gdy usłyszał, że jego rozmówca jest myśliwym, oraz w co była odziana dziewczyna, w chwili zaginięcia. Zignorował to jednak i czekał na dalszą część historii, bowiem jak każdy rozumny gad, tak i Anomander, lubił długie, krwawe i ciekawe opowieści. Zwłaszcza jeśli tyczyły się one łowów, ofiar lub czegoś w tym stylu.
    Słysząc, że ma nie karmić psa, odwołał zamówienie ruchem ręki, i w dalszym ciągu siedział bez słowa.
    Nie chciał przerywać licząc na to, że w opowieści za chwilę nastąpi coś ciekawego. Jakieś wybuchy, fajerwerki czy inne wodotryski, że oto okaże się nagle, iż dziewczyna tak naprawdę jest rajskim ptakiem, który z miłości do kotletów schabowych i pytlowego chleba przyjął ludzką postać, albo koń, który doniósł Terrego do Kliniki, potrafi mówić „po ludzku”, i w wolnych chwilach niczym Cyceron wygłasza mowy, będące w podobnym tonie jak te przeciwko Katylinie. Także Terry nie przyznał się do tego, że ma jaja jak byk, i gdy nikt nie patrzy popierduje żywym ogniem.
    Nic z tego.
    Historia była zwykła i ckliwa tak, że aż zęby bolały od słodyczy. Schemat niczym z kart taniej prozy miłosnej „poeciny Harlequina”:
    Siądźcie społem Panny, smyki (…młodojebce, stare pryki…) i posłuchajcie opowieści! Oto, historia o pannie niesfornej, brzemiennej, acz cnotliwej a oddanej, co z domu niepostrzeżenie się wymknęła, aby igrać po lesie niczym dzika łania czy insza locha prośna. Czyni igry, wycina hołubce na polanach i duktach leśnych, aż tu nagle, zza pieńka, napadnięta zostaje przez nicponiów samowtór działających. Chamy te, głupie, paskudne a sprośne ponad wszelkie pojmowanie, nożami ją biją, i byliby zabili, gdyby w sukurs nie pospieszył protektor jakowyś. On to z grasantami się wprzód rozprawiwszy, ranioną pannę do siedzib ludzkich unosi, aby pomocy dla ranionej, niczym rycerz na białym rumaku, szukać. Na miejsce, luby onej panny brzemiennej dociera. Miota się tam, a krzyczy, a pomstuje, aż w końcu ślady czyta jakoby księgę otwartą znalazł w lesie, na koń wsiada i w pełnym galopie, po kroplach krwi rozrzuconych tropi i jedzie. Ale czy odnajdzie swą lubą, czy pannica co brzemienną była jeszcze żyje? Tego nie wiedzą najstarsi ludzie.
    Anomander westchnął ciężko. Nie wiadomo czy z kompasji czy ze znudzenia, po czym oderwał na chwilę wzrok patrząc jak Alice wnosi wodę dla niego i alkohol dla Terrego.
    Rozlała napoje do szklanek, ukłoniła się i odeszła do recepcji.
    Skrzydlaty ponownie popatrzył na Terrego
    - Rozumiem. – powiedział krótko jakby podsumowywał historię. W głosie nie dało się wyczuć zniecierpliwienia, zdenerwowania ani żadnych innych emocji.
    Anomander był spokojny jak morze w bezwietrzny dzień.
    Wstał, podszedł do siedzącego i wyciągnął ku niemu dłoń.
    - Poproszę o pana blaszkę – powiedział głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji a spojrzenie zimnych oczu spoczęło na obliczu Terrego.
    Skrzydlety nie miał zamiaru się powtarzać.

    1)
    Jeśli Terry dał mu blaszkę Anomander obejrzał ja dokładnie w poszukiwaniu choćby najmniejszego śladu krwi, po czym wyszedł z pokoju, podszedł do recepcji i poprosił Alice o blaszkę z rzeczy pacjentki, a sam w tym czasie porównał podane przez mężczyznę imię i nazwisko dziewczyny z ty co, będąca przed chwilą u Pacjentki Alice, zanotowała w karcie.
    Gdy marionetka podała mu drugą część blaszki, Anomander przyłożył do siebie obie połówki. Pasowały.
    - Przekaż Janowi Sebastianowi, żeby poszedł do pokoju Iris i usiadł sobie w kącie. Niech czeka na rozwój wydarzeń. A ty, idź później na salę i poczekaj.
    Marionetka kiwnęła głową.
    Anomander, trzymając obie blaszki wrócił do pokoju. Podszedł do siedzącego i oddał mu obie części blaszki
    Usiadł naprzeciwko Terrego, pochylił się i spojrzał mu głęboko w oczy.
    - Nie mam dowodów na to, że rzeczywiście jest pan jej narzeczonym, a nie jednym z napastników, który zabrał blaszkę jej partnerowi i ruszył jej śladem aby dokończyć zlecenie czy cokolwiek to było. Zaznaczam tylko, że jeśli spróbuje pan jakichś sztuczek, bilans zgonów w Klinice się zwiększy – powiedział Anomander, a jego oczy zmieniły się w błękitne gadzie ślepia. Przez kilka chwil wpatrywał się w interlokutora niczym gekon w muchę, aby ten dobrze pojął, że skrzydlaty nie żartuje, po czym oczy wróciły do normy a medyk wyprostował się i oparł - Iris Arcus przebywa w Klinice. Została umieszczona na pierwszym piętrze, w pokoju nr. 1 Przed chwilą przeszła operację, która uratowała jej życie. Jej stan jest ciężki, ale stabilny. Straciła dużo krwi i jest bardzo słaba. W tym momencie nie może się pan z nią zobaczyć. – powiedział spokojnym głosem i sięgnął po szklankę z zimną wodą.
    Woda w Klinice była wyborna.
    Będzie mu tego brakowało.


    2)
    Jeśli Terry odmówił przekazania blaszki, Anomander powrócił na miejsce i usiadł opierając się wygodnie.
    - Niestety, nie mogę dać wiary pańskim słowom. Nie udzielę panu żadnych informacji o pacjentce. – popatrzył na Terrego bez uśmiechu ale też bez złości - Mam nadzieję, że pan to rozumie?
    _________________
     



    Srebrny Iluzjonista

    Godność: Christopher George Marwick
    Wiek: Wygląda na 35 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Lubi: Whisky, swoje psy
    Wzrost / waga: 190cm/80 kg
    Aktualny ubiór: https://imgur.com/6ppHcqv + https://imgur.com/a/wYqC4Pq
    Znaki szczególne: Bródka w kształcie podobnym do dwóch kotów
    Pod ręką: Broń, pies, zegarek kieszonkowy, sakwa z pieniędzmi
    Broń: Jatagan, sztylety, kastet
    Nagrody: Tęczowa Różdżka, Blaszka Zmartwienia
    Stan zdrowia: Zdrowy na ciele, obolały na umyśle
    Dołączyła: 09 Paź 2016
    Posty: 75
    Wysłany: 6 Luty 2019, 15:47   

    Anomander w tym momencie był dla niego, jak skała. Nie mógł z niego nic wyczytać, jakby dyrektor kliniki każdy gest, słowo, ruch brwią czy spojrzenie, miał zawczasu przemyślane i przećwiczone.
    Co prawda nie miał mocy która umożliwiłaby mu dostanie się do głowy Anomandera, ale mniej więcej chyba wiedział w jakim kierunku poruszają się jego trybiki.
    Czy jego odpowiedź mu wystarczyła?
    Nie sądził. Może gdyby zalał się łzami, jak w jakiejś tandetnej sztuce, albo wznosił ręce, błagając Boga o łaskę, albo padając dyrektorowi do stóp- wydał by się bardziej wiarygodny?
    Dobre sobie. Dopiero co poznał tego mężczyznę, ale już wiedział że jakiekolwiek zagrania tego typu, zostałyby skwitowane co najwyżej westchnięciem.
    Takim jak teraz. Tylko jak powinien je zinterpretować? Zirytowanie? Znudzenie? Rezygnacja? Uważa go za kłamcę?
    Gdyby wyszedł z siebie i stanął obok, jakie wrażenie zrobiłby na samym sobie? Raczej żadne.
    Walczył ze sobą, by nie wstać i nie potrząsnąć Anomanderem, nie zważając na to iż mężczyzna jest od niego wyższy i sprawia wrażenie cięższego. Jakby skrzydlaty zareagował?
    Z resztą. Czy takie myśli winny zaprzątać mu głowę w tym momencie? Miał wrażenie jakby czas zwolnił, a Anomander w jakiś sposób spowalniał akcję jeszcze bardziej.
    Gdy poprosił o blaszkę, Terry bez problemu mu ją podał. Teraz gdy wiedział, że Iris nie ma swojej na sobie, nie czuł tej żałosnej i palącej potrzeby trzymania się jej kurczowo. Sięgnął następnie po szkło wypełnione bursztynowym płynem i pociągnął solidny łyk.
    Pierwszy raz od dawna nie czuł smaku swojego ulubionego trunku. Nie byłby w stanie, w tym momencie powiedzieć czy jest dobra, czy średnia, czy smakuje miodem czy śliwką. Nic, kompletnie. Wytrąciło go to z równowagi jeszcze bardziej.
    Czemu do cholery to wszystko trwa tak długo?!
    Na blaszce krwi być nie mogło. Trzymał ją pod koszulą. Gdy dyrektor wyszedł, marionetkarz zaklął soczyście pod nosem i zacisnął zęby. Zachowywał się idiotycznie, ale ledwo panował nad sobą. Wiedział, że musi to iść tym torem. Gdyby Anomander inaczej do tego podszedł, śmiało można by nazwać go niepoważnym i nierozsądnym. Usiadł więc z powrotem.
    Cały się w środku gotował, w pewnym momencie wstał i prawie wyszedł. Chciał jej poszukać, ale zrezygnował. Nie znał terenu, a dyrektor w każdej chwili może wrócić. Gdyby go tu nie zastał, mógłby pomyśleć że Christopher poszedł dokończyć to co zaczął w lesie- gdyby był napastnikiem.
    Ale nim nie jest! Czy Anomander naprawdę tego nie widzi?
    Gdy chłodny metal obu blaszek, zetknął się z jego skórą, wyrwał się z błędnego koła myśli. Ścisnął je i spojrzał pytająco na skrzydlatego.
    Kiwnął głową. Sztuczki? Dobrze, że jednak nie ruszył sam jej szukać. Starcie z dyrektorem, jego podwładnymi i ogarami- niechybnie skończyłoby się rozlewem krwi.
    Żyła na spiętej szyi marionetkarza, pulsowała zdradzając jego zdenerwowanie. Anomander wcale nie musiał robić sztuczki z oczami, by przekonać Terry’ego, że mówi poważnie.
    Iris żyje. Jest słaba, ale żyje.
    To co poczuł w tym momencie, było nie do opisania. Ulga wydawała się być zbyt słabym słowem. Szczęście wydawało się zbyt ponure. Wzruszenie zbyt nieczułe.
    Czy się rozpłakał? Nie. Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Nie był w stanie jej powstrzymać. Czy przejmował się tym, że Anomander mógł uznać go za miękkiego? Nie. Przejmował się tym, że nie mógł jej zobaczyć. Wziąć w ramiona, dotknąć jej, poczuć zapach jej włosów, spojrzeć w te jej oczy chochlika.
    Tak bardzo poniosło go to błogie uczucie, że nie od razu zwrócił uwagę na to, że dyrektor nie wspomniał słowem o dziecku.
    - Co z dzieckiem?- wychrypiał.
     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 7 Luty 2019, 11:08   

    {SUPLEMENT HUMORYSTYCZNY NIEFABULARNY }
    [Jan Sebastian wszedł do pokoju pogwizdując swoją ulubioną muzykę . Spokojnym krokiem podszedł do Terrego, nachylił się i przez chwilę oglądał w skupieniu jego twarz. W pewnej chwili, jego wąskie wargi rozszerzyły się w chorej parodii uśmiechu, ukazując trójkątne jak u piły, ostre jak brzytwy zębiska. Marionetka wyprostowała się, kiwnęła z namaszczeniem głową jakby na potwierdzenie sobie tylko znanego faktu, po czym … wyprowadziła cios prosto w twarz siedzącego mężczyzny.
    Soczysty, idealnie wymierzony i wyprowadzony prawy sierpowy, osiadł na ryju Terrego niczym zmęczony ptak na gałęzi. Łepetyna marionetkarza odskoczyła do tyłu, a ślina, krew i kawałki zębów wachlarzem wystrzeliły z ust mężczyzny i opisując paraboliczne trajektorie osiadły na podłodze.
    - Aleś mu zapierdolił! Chyba cię pojebało.– zawołał ze śmiechem w głosie Bane, który nie wiadomo skąd pojawił się w drzwiach pokoju – Aleś mu zajebał! Pojebało Cię Janek? Przecież chłopa żeś kurwa, zabił, kurwa. – wygłosił uczoną uwagę Bane.
    Przez chwile patrzył na Terrego po czym lekarska rutyna wzięła górę
    – Młody żyjesz? – zapytał z pewną dozą troskliwości – Nie zaczynaj z Janem Sebastianem, bo nie masz szans dzisiaj.
    Stukot drobnych obcasów o deski korytarza podkreślił ostatnie słowa Bane’a
    - Fak jeaaa! ŁOOOO jebany! Leży i kwiczy ! – zawołała Alice wpadając do pokoju w małpich podskokach, niczym wyjątkowo ucieszony wynikiem bójki kolegów czarnoskóry gangster – Jo, madafaka! I co, było łamać przepisy Kliniki, było ?! Fak jeaaa! Aleś mu zapierdolił gąga Ziooom! – zbiła piątkę i wykonała jakieś gangsterskie pożegnanie z Janem Sebastianem po czym krokiem gangsta-rapera, dumnego z wybitnych osiągnięć swojego żywota, wyszła z pokoju.
    - To za tę pojedynczą łzę. Rozumie pan. Takie rozporządzenie. – powiedziała marionetka wycierając o ubranie Terrego, kawałki jego naskórka ze swojej pięści, po czym ukłoniła się grzecznie i wyszła z pokoju zabierając ze sobą Bane’a i pozostawiając samym sobie - uśmiechniętego Anomandera i nieprzytomnego, uboższego o kilka zębów Terrego, któremu właśnie zaczynała puchnąc twarz]


    TREŚĆ FABULARNIE WŁAŚCIWA

    Anomander przyglądał się reakcji Terrego na to co powiedział.
    Kącik jego ust drgnął nieznacznie, gdy zobaczył łzę spływającą po policzku interlokutora. Kolejny niejasny sygnał typowy dla skrzydlatego. Nie wiadomo, czy ów zaczątek uśmiechu został wywołany przez spływającą po policzku łzę, fakt, że mógł przekazać dobrą wiadomość zakochanemu czy też może coś zupełnie innego, mrocznego, nieludzkiego i okrutnego skrytego wewnątrz duszy.
    Sięgnął po swoja wodę i upił łyk. Przez chwile obserwował ogień płonący w kominku.
    Gdy padło pytanie o dziecko, Anomander przeniósł spojrzenie swoich lodowych oczy na siedzącego mężczyznę.
    - Obrażenia były rozległe, ale udało nam się pozszywać i zaleczyć rany macicy, połączyć poprzecinane jajowody oraz jelita. Oczyściliśmy też jamę brzuszną z treści jelitowej. – powiedział spokojnym i chłodnym głosem Anomander - Nasz chirurg zadbał o to, by na ciele pańskiej wybranki pozostało jak najmniej blizn, które mogłyby działać niekorzystnie na jej psychikę. Myślę, że gdy pacjentka dojdzie do siebie, ustaną bóle pooperacyjne i ciało odzyska równowagę hormonalną, będą się Państwo mogli postarać o dziecko.
    Totalny brak emocji w głosie medyka mógł być odebrany wielorako.
    Może się przyzwyczaił do przekazywania takich informacji ?
    Może tak naprawdę nie interesowało go to zbytnio?
    A może zwyczajnie nie mógł podchodzić do tego bardziej emocjonalnie ?
    Skrzydlatego mało obchodziło to jak Terry odbierze jego wypowiedź a raczej jej zabarwienie emocjonalne, równie mocne jak to które towarzyszy potwierdzeniu faktu, że na zewnątrz znowu pada deszcz.
    Założył nogę na nogę.
    Prawą na lewą.
    Tak jak wtedy, gdy do Kliniki ponownie zawitała Julia Renard. Tak jak wtedy, gdy musiał wyciągnąć z buta piekielnie ostry nóż i rozciąć sobie rękę by przetestować jej umiejętności leczenia.
    Kto wie, może Terry zechce się na niego rzucić albo choćby (przypływie szaleństwa) poszczuje psem ?
    Skrzydlaty ponownie spojrzał na ogień w kominku.
    Płomienie skakały ze szczapy na szczapę, pochłaniając sterczące z nich drzazgi w ciągu chwili.
    Obserwował ten festiwal zagłady a w jego głowie kłębiły się myśli.
    Słusznie napisał Michaił Lermontow w swoim wierszu "I smutno i nudno". Faktycznie, "życie, jak spojrzeć nań chłodno — To żart jest pusty i głupi...". Ta sytuacja dowodziła tego najlepiej.
    Dwóch ojców w jednym pokoju.
    Obaj stracili dzisiaj swoje potomstwo.
    Jeden córkę drugi syna.
    Ciała obojga dzieci zostały zmasakrowane.
    Ale tym, co ich różniło, były emocje i podejście do sprawy.
    Jednemu chciało się płakać, a drugiemu śmiać, albowiem dla jednego dziecko znaczyło tyle co cały świat, a dla drugiego tyle co psie gówno.
    Kącik ust Anomandera ponownie drgnął i zamarł w zarzewiu uśmiechu.
    _________________
     



    Srebrny Iluzjonista

    Godność: Christopher George Marwick
    Wiek: Wygląda na 35 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Lubi: Whisky, swoje psy
    Wzrost / waga: 190cm/80 kg
    Aktualny ubiór: https://imgur.com/6ppHcqv + https://imgur.com/a/wYqC4Pq
    Znaki szczególne: Bródka w kształcie podobnym do dwóch kotów
    Pod ręką: Broń, pies, zegarek kieszonkowy, sakwa z pieniędzmi
    Broń: Jatagan, sztylety, kastet
    Nagrody: Tęczowa Różdżka, Blaszka Zmartwienia
    Stan zdrowia: Zdrowy na ciele, obolały na umyśle
    Dołączyła: 09 Paź 2016
    Posty: 75
    Wysłany: 20 Luty 2019, 15:31   

    Wracał pośpiesznie z miasta. Odkąd Eli oznajmiła, że jest przy nadziei zawsze wracał do niej najszybciej jak mógł. Czuł, że nie mógł opuścić ani sekundy tego niezwykłego czasu. Obserwowanie jej, tego jak czule gładziła pękaty brzuch, tego jak wybierała ubrania, meble do dziecięcego pokoju, tego jak snuła się po dworku i przywoływała uśmiech u każdego pracownika i gościa. Promieniała. Dzięki niej, w ich domu codziennie dało się odczuć to błogie zniecierpliwienie i radość. Gdy z nią przebywał, wszelakie troski związane z pracą czy czymkolwiek innym, zdawały się odlatywać w wielką nicość.
    Dlatego dzisiaj również się śpieszył. Chciał być już z nią i ich maleństwem. Nic nie jest w stanie opisać uczucia, jakie mu towarzyszyło gdy dotykał jej brzucha i wyczuwał ruchy dziecka. Krwi z jego krwi.
    Od razu poczuł, że coś jest nie tak. Cała okolica wokół dworku, jak i sam dworek wydawały się zbyt ciche. Przekraczając bramę, poczuł się tak jakby czas zwolnił swój bieg. Każdy jego krok, wydawał się niepokojąco powolny. Tak właśnie wyobrażał sobie spacer po księżycu. Biegł, ale tego nie czuł.
    Drzwi wejściowe, bezczelnie otwarte na oścież, jakby go zapraszały na spektakl. Drwiły z jego pośpiechu. Wbiegł po schodach, niemal się przewracając. Gdy wychodził, Eli spała w ich wspólnej sypialni. Tam się właśnie udał. Otworzył z impetem drzwi i niemal od razu zatrzymał się wryty w podłogę. Obraz który zastał, wrył mu się w pamięć. Będzie mu towarzyszył do końca jego marnego i nic nie wartego życia. Ryk który wyrwał się z jego ust, narodził się gdzieś w trzewiach. Brzmiał jak śmiertelnie zranione zwierzę, które czuje jak śmieć zaciska się już na jego gardle. Chciał umrzeć. Stracił oboje. Jego słońce zgasło. Zabrała ze sobą ich nadzieję. Malutkie i zimne ciałko, które leżało przy jej zwłokach, wyglądało żałośnie. Chciał je obie wziąć w objęcia. Chciał cofnąć czas. Co mógł zrobić lepiej? Jak mógł do tego dopuścić?
    Na przemian wrzeszcząc, łkając, zanosząc się nieludzkim płaczem, kołysał się przytulając jej zimne ciało.


    Znowu to samo. To jego wina.

    Stał na polanie w środku lasu i analizował miejsce krwawej jatki. Zwłoki napastników, ułożone w makabrycznych pozach, pozostawione na pastwę zwierząt. Mieszkańców lasu.
    Analizował każdy trop, dotykał ślady na drzewach, ziemi, rozcierał krew między palcami, zastanawiając się jednocześnie które plamy są tymi zostawionymi przez Iris.
    Całym sobą zapierał się, by nie paść na kolana. Wiedział, że jeśli to zrobi to nie wstanie. Czuł mrowienie w rękach. Emocje które nim targały, mieszały się z cierpieniem Iris. Nie rozróżniał które są jego, a które są jej. Czy to ważne?
    Gnał ile sił. Wiedział, że to nieludzkie gdy tak popędza konia. Widział jak z jego pyska opada piana. Słyszał głośnie dyszenie psa. Nie miało to jednak żadnego znaczenia w tamtym momencie. Gnał za słońcem. Czuł jak ciepło mu ucieka. Jakby próbował złapać powietrze. Całe jego serce wrzeszczało, wyło w nadziei że obydwoje żyją. Że tym razem się nie spóźni. Tym razem ich nie zawiedzie.
    Resztką zdrowego rozsądku, zaciskał zęby by się nie drzeć. Musiał nad sobą panować.
    Gdy dotarł do kliniki, poczuł ulgę. Mimo widoku kałuży krwi na podjeździe. Mimo szpitalnego smrodu. Czuł, że tu się nimi zajęli. Tym razem szczęście się do nich uśmiechnęło. Los łaskawie wyciągnął doń pomocną dłoń.


    Nic nie poczuł. Przeklęta pustka opanowała jego myśli i serce. Nie miał siły. Walczyć, kochać, chronić, żyć.
    Znowu zawiódł. Ich dziecko nie przeżyło. Maleństwo które Iris nosiła pod sercem, owoc ich uczucia. Leży zimne gdzieś w krematorium. Nigdy go nie potrzyma, nie usłyszy bicia tego maleńkiego serduszka. Nie usłyszy płaczu, śmiechu. Nie zobaczy jak dorasta, jak zmaga się z życiem.
    Zawiódł.
    - Rozumiem.- na nic więcej się nie zdobył. Chciał pobyć sam. Twarz dyrektora kliniki w tym momencie zdawało by się mogło, wykrzywiła się w uśmiechu. Wiedział, że zapewne to wybryk jego umysłu. Nie myślał teraz trzeźwo.
    Wypił duszkiem pozostałą zawartość szkła. Chciał więcej? Nie? Tak? Nie wiem.
    Pomasował skroń kciukiem, pisk w uszach narastał. Czuł się jak tragiczny bohater w słabej komedii. Czemu los tak z niego drwi? Czy to kara? Za to że wyszedł na ludzi? Porzucił rodziców? Kara za jego przeszłość?
    - Dziękuję za pomoc udzieloną Iris.- Wstał. Dokąd miał zamiar się udać? Sam nie wiedział. Wiedział jedynie, że musi iść.
     



    Nocna Mgła

    Organizacja MORIA: Renegat
    Godność: Anomander van Vyvern
    Wiek: Z wyglądu 35 lat
    Rasa: Opętaniec
    Lubi: Zwierzęta, naukę, badania naukowe, toksykologię, kynologię, polowania
    Wzrost / waga: 198 cm / 89 kg
    Aktualny ubiór: Skórzane spodnie, kamizela i płaszcz z kapturem, czarna koszula, ciężkie buty, nagolenniki i karwasze ze stali.
    Zawód: Doktor nauk weterynaryjnych
    Pod ręką: Torba medyczna (apteczka), manierka z alkoholem, klepsydra, sztucer, nóż
    Broń: Nóż, sztucer Purdey kalibru 375 H&H z celownikiem Swarovski Z8i
    Nagrody: Prezentełko, Kula Pomocna, Cukrowe Berło
    Stan zdrowia: Zdrowy
    SPECJALNE: Moderator, Pomoc Administracji
    Dołączył: 12 Wrz 2016
    Posty: 221
    Wysłany: 21 Luty 2019, 04:01   

    Skrzydlaty oderwał wzrok od płomieni i popatrzył na swojego rozmówcę.
    Gdyby kiedyś zapragnął zostać artystą, i chciał namalować obraz „Nędzy i rozpaczy”, to wziąłby Terrego żeby mu pozował. Brakowało tylko lamentu, darcia szat i włosów z głowy. Cóż, po prawdzie to trudno było mi się dziwić. Stracił dziecko, którego prawdopodobnie oczekiwał bardziej niż czegokolwiek na świecie.
    Anomander widział w nim przez chwilę samego siebie. On też, ongiś oczekiwał narodzin dziecka. Pragnął go ponad wszystko, ale okazało się, że mała Zoe, wcale nie była tym czego oczekiwał. Zawiodła go. Zawiodły go obie. Cóż, było minęło.
    Mężczyzna podziękował za pomoc udzieloną Iris, podniósł się z fotela, i stanął. Stał na środku pokoju wypoczynkowego jak sierota wyraźnie nie mając pojęcia co ma dalej robić.
    - Siadaj człowieku. – powiedział Anomander - Siadaj, bo to jedyna sensowna rzecz, którą możesz w tej chwili zrobić.
    Jego głos był łagodny, ale władczy, przepełniony spokojem i opanowaniem.
    Zadzwonił dzwonkiem.
    Chwilę później w pokoju pojawiła się marionetka, która dopełniła szklankę mężczyzny alkoholem, a obok niej, postawiła drugą szklankę, którą Anomander napełnił zimną wodą. Na wyraźny znak skrzydlatego zostawiła prawie pełną, półtoralitrową karafkę alkoholu na stole, po czym wyszła.
    O co chodziło? Czemu miało to służyć?
    Kto wie, może to kolejna z gierek dyrektora Kliniki ? Gierka z rodzaju tych, jakie przeprowadzał z Bane’m, a które to miały pokazać ile wart jest dany człowiek? Odpowiedź na to pytanie kryła się w umyśle Dyrektora.
    Nie zależnie od tego czy mężczyzna usiadł czy stał, Anmander popatrzył wprost w jego oczy.
    - Gdyby pan wyszedł, to gdzie by się pan udał? – pytanie, z pozoru proste, w rzeczywistości było ciężkie jak ołów - Chodziłby pan bezmyślnie jak cień wyludnionymi alejami miasta? Poszedł w daleko w pola? Spoglądał bezsilnie na gwiazdy i szukał w nich odpowiedzi?
    Anomander pokręcił głową i postawił obie nogi na ziemi siadając wygodnie.
    - Gwarantuję panu, że w żadnym z powyższych wypadków nie odnalazłby pan tego, co chciałby znaleźć. A może poszedłby pan do baru zalać się w trupa, aby rano obudzić się z twarzą w wymiocinach? Proszę bardzo, alkohol stoi na stole, może pan pić tutaj. Wtedy przynajmniej oszczędzi sobie pan wzroku pełnego politowania i obrzydzenia. – skrzydlaty mówił tonem chłodnym i rzeczowym, starając się nie popadać w mentorski ton, ale dając do zrozumienia, że dokładnie wie o czym mówi.
    Wziął do ręki szklaneczkę z wodą i upił z niej nieco płynu.
    - Wie pan, kim jest mężczyzna, i co to znaczy być mężczyzną? – zapytał po chwili milczenia Anomander - Mężczyzna to skała, na której kobieta stawia swoje marzenia, pragnienia i nadzieje, a następnie buduje z nich swoje poczucie bezpieczeństwa. Mężczyzna jest ogniem, który ogrzewa jej serce, dodaje otuchy, rozświetla mrok i zapewnia ciepło. Mężczyzna jest też powietrzem, którego kobieta potrzebuje by oddychać i żyć pełną piersią. Jest też wodą, która w chwilach zwątpienia swoim cichym szmerem i szumem dodaje kobiecie sił i przynosi ulgę. – powiedział skrzydlaty patrząc w płomienie - Być mężczyzną, to trwać przy kobiecie w zdrowiu i chorobie, aż do ostatniego dnia. Wspierać ją swoim zdecydowaniem i siłą, gdy ona porzuci wszelką nadzieję. Uśmiechać się do niej i dodawać otuchy, choć serce rozdziera ból. Być mężczyzną, to być tarczą, mieczem i zbroją dla kobiety swojego życia. Być mężczyzną, to szeptać jej czule do ucha o padającym śniegu gdy w koło huczą płomienie i szaleje nawałnica. Być mężczyzną to także być bratem, opiekunem, przyjacielem i partnerem. Być mężczyzna jest trudno, ale tylko mężczyzna może stać się dla kobiety całym światem.
    Anomander oderwał wzrok od płomieni i popatrzył w twarz Terrego
    - Kraina Luster pełna jest nieszczęśliwych istot, którym świat zawalił się na głowy, którzy ponieśli osobiste straty i musieli wszystko zaczynać od nowa. Nawet ja byłym kiedyś w podobnej sytuacji co pan, z tym, że ja straciłem wszystko. Został mi tylko pusty dom, ubrania w szafie i bukiet zwiędłych róż. – powiedział Anomander rozkładając ręce w geście „nic więcej”
    Westchnął ciężko i ponownie sięgnął po wodę. Wypił do końca i nalał sobie ponownie.
    - Ma pan więcej szczęścia niż pan myśli. To co jest najważniejsze, to fakt, że pańska narzeczona żyje, a przed wami jeszcze wiele wspaniałych lat. Naszemu Chirurgowi i Pielęgniarce udało się nawet, za sprawą ich indywidualnych mocy, przyspieszyć proces regeneracji tkanek. Pani Iris najpóźniej za dwa dni będzie mogła wyjść do domu. Jej ciało jest młode, zatem szybko w pełni się zregeneruje. – powiedział Anomander wyliczając zalety stanu rzeczy na palcach - Nic nie stoi na przeszkodzie by spróbowali Państwo jeszcze raz. Nic nie stoi na przeszkodzie, by zamiast uciekać w alkohol stał się pan Światem dla pani Iris.
    _________________
     



    Srebrny Iluzjonista

    Godność: Christopher George Marwick
    Wiek: Wygląda na 35 lat
    Rasa: Marionetkarz
    Lubi: Whisky, swoje psy
    Wzrost / waga: 190cm/80 kg
    Aktualny ubiór: https://imgur.com/6ppHcqv + https://imgur.com/a/wYqC4Pq
    Znaki szczególne: Bródka w kształcie podobnym do dwóch kotów
    Pod ręką: Broń, pies, zegarek kieszonkowy, sakwa z pieniędzmi
    Broń: Jatagan, sztylety, kastet
    Nagrody: Tęczowa Różdżka, Blaszka Zmartwienia
    Stan zdrowia: Zdrowy na ciele, obolały na umyśle
    Dołączyła: 09 Paź 2016
    Posty: 75
    Wysłany: 21 Luty 2019, 20:55   

    W jakiś sposób był wdzięczny, za komendę którą wydał mu Anomander. Czy był w stanie zrobić coś więcej, niż usiąść jak pies na szkoleniu? Nie. Nie był, mimo że nie chciał tego przyznać. Czy powinien pokazywać słabość tak otwarcie, przed dyrektorem kliniki? Nie. Czy powinien był dopuścić do obecnej sytuacji? Nie. Czy powinien siedzieć tu i się mazać, zamiast być przy Iris i ją wspierać? Nie. Czy powinien był stąd wyjść i jak powiedział Anomander, pójść w siną dal, bądź zalać się w trupa? Nie.
    Mógł to sobie wyliczać do końca tego parszywego dnia. Czy to by coś zmieniło? Nie, jakżeby inaczej. Nie poczułby się lepiej, ani on, ani ona. Nie chciał pić, nie był w stanie od lat, wypić większej ilości alkoholu. Czy powinien był powiedzieć to Anomanderowi? Po co?
    Ton dyrektora, studził w jakiś sposób emocje targające sercem i umysłem Christophera. Nie umniejszały a żadnym stopniu bólu jaki w tym momencie czuł.
    Właściwie Anomander nie musiał mówić tego wszystkiego. Marionetkarz zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, lepiej niż ktokolwiek inny. Nie przerywał jego wypowiedzi. Coś mu podpowiadało, że mężczyzna siedzący naprzeciwko niego, doskonale wie o czym mówi. Też musiał kiedyś to czuć. Inaczej… Inaczej skąd by wiedział?
    Znał Iris i wiedział, jak bardzo słowa skrzydlatego są prawdziwe. Wiedział jaki powinien być. Wiedział, że zamiast siedzieć tu i się mazać, powinien stać przy Iris i ulżyć jej w cierpieniu. Wiedział, że powinien być jej opoką. Kimś kto przegoni teraz ten koszmar i wyrwie ją z amoku w którym na pewno teraz się znajduje. Kimś kto będzie twardo stąpał po ziemi, gdy ona będzie odlatywać. Kimś kto ją wesprze w każdej sytuacji i pokaże, że na nim może polegać choćby się ziemia waliła. Kimś kto powinien teraz się nią zająć, zamiast siedzieć tu i pić, prowadząc pogawędkę. Powinien być podłożem, po którym będzie stąpać bez obaw, czystym powietrzem które uniesie ją w chwilach zwątpienia, głazem za którym będzie mogła się schować i który ją ochroni, cieniem który przyniesie ulgę w upalne dni i piecem który ją ogrzeje.
    Wiedział, że wszędzie w obydwóch światach dzieją się teraz tragedie. Większe, mniejsze. Bardziej błahe i mniej poważne.
    Wiedział do cholery to wszystko. Naprawdę wiedział. I co z tego? Mimo „rodzicielskiej” reprymendy od Anomandera, mimo wiedzy jaką posiadał i mimo przeszłości która winna była dać mu nauczkę na przyszłość. Nie był w stanie zebrać się w całość. Nie był w stanie wyciszyć bólu i rozpaczy jaką w tym momencie czuł. Czy pokazuje, że jest tchórzem i słabeuszem, chowając się tutaj przed zderzeniem się z rzeczywistością? Być może. Nie. Nie być może, na pewno. Może jest mężczyzną, może i powinien wstać teraz i wziąć się w garść… ale po prostu nie mógł. Był tylko sobą. Marionetkarzem z sercem pogruchotanym przez życie. Człowiekiem który czuł słony smak porażki na ustach i czuł mrowiejący ból w każdej cząstce swojego ciała. Kimś kto znowu zawiódł i znowu stracił. Kimś zwyczajnym. Kimś komu brak już siły, na ciągnięcie tego dłużej. Kimś kto w obecnym stanie, był święcie przekonanym, że najlepszym co może teraz zrobić, jest zniknięcie z życia Iris zanim stanie jej się coś, czego odwrócić nijak nie będzie można. Kimś kto znowu stracił dziecko.
    Miał szczęście? Kolejne dziecko?
    Nie skomentował tego wszystkiego. Bo i jak? Miał totalny mętlik w głowie, potrzebował czasu by to wszystko przetrawić i zastanowić się co dalej.
    Zbierał myśli w jakikolwiek ład, dłuższą chwilę. Pustka w głowie, uniemożliwiała mu sklecenie sensownego zdania. Po takiej wypowiedzi, Anomander oczekiwał pewnie, że Christopher wstanie, uściśnie mu dłoń i pewnym głosem podziękuje mu za wszystko, zapewniając, że Iris jest w dobrych rękach. Jak mógł niby kogokolwiek o tym zapewnić, skoro czuł, że jest najgorszym co w życiu Iris się przytrafiło? Jak mógł stanąć z nią, twarzą w twarz i się nie rozmazać jak nastolatka w okresie dojrzewania?
    Nie wiedział. Nic, kompletnie nic.
    - Ja...- odchrząknął, gula która miał w gardle, skutecznie narosła wraz ze słowami które wypowiedział dyrektor kliniki.
    - Potrzebuję czasu- nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Nie dolał sobie alkoholu, nie tknął również wody. Spoglądał jedynie w ogień, żarzący się w kominku. Jego taniec, skutecznie rozluźnił w jakiś sposób marionetkarza.
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Po drugiej stronie krzywego zwierciadła... Strona Główna
    Odpowiedz do tematu
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Nie możesz załączać plików na tym forum
    Możesz ściągać załączniki na tym forum
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  



    Copyrights © by Spectrofobia Team
    Wygląd projektu Oleandra. Bardzo dziękujemy Noritoshiemu za pomoc przy kodowaniu.

    Forum chronione jest prawami autorskimi!
    Zakaz kopiowania i rozpowszechniania całości bądź części forum bez zgody jego twórców. Dotyczy także kodów graficznych!

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
    Template AdInfinitum
    Strona wygenerowana w 0,38 sekundy. Zapytań do SQL: 10