To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Lewitujące Osiedle - Kipiąca Chatka

Aaron - 18 Czerwiec 2015, 11:02

//Na Liska zwątpiłem już czekać, dlatego ją pomijam.


LAS -> na zewnątrz Kipiącej.


Pościg przyniósł spodziewany rezultat, lecz na odnalezieniu poszukiwanej misja się właściwie zakończyła. Gdy tylko czas ruszył naprzód, użyła ona kompasu do przemieszczenia się gdziekolwiek w Krainę Luster, Aaron nie miał możliwości przelunatykowania się za nią, ślad się tutaj urwał.
Na dobrą sprawę, może (powinien tak właściwie) winą obarczyć siebie i niewykorzystanie okazji do przeszukania Cyrkowej, ale woli coś bardziej nietypowego: uznać, że poszukiwana podjęła się takiej ucieczki, że zostaje czekać aż powróci, bo tylko desperat gna tak wściekle naprzód, by potem wrócić. Wrócić, bo na przykład zmienił zdanie. Tak, oczywiście, przecież jedyne co o niej wie, to niewiele znaczące szczegóły, nic konkretów - Opal zapewne powiedziałaby bardziej rzeczowe fakty, gdyby miała o nich pojęcie. Wniosek: Żelazna nie zdążyła w pełni przedstawić swojej propozycji, którą chciałaby ziścić.

Bestia Przywódczyni wybiegła przodem, zaś Aaron przegonił ją dzięki zatrzymaniu czasu. Wolał się pośpieszyć z powrotem, bo nic tu po nim, kiedy teoretycznie proste zadanie, zostało niewykonane. A być może w Kipiącej dzieje się coś wartego uwagi. Na ścieżkę prowadzącą do chatki przybyli jednocześnie i już spokojnym krokiem Aaron zbliżał się do zwróconego tyłem, prawdopodobnie mężczyzny, odzianego w długą pelerynę i kapelusz. Sophie z pewnością miała go w zasięgu swojego wzroku - no chyba, że zbyt zajęta była obserwowaniem pierścionka, czy coś.
Zatrzymał się w bliskiej odległości do ich dwójki i dojrzał maskę na twarzy brodatego mężczyzny. Nie spodziewał się szczególnych zmian w gronie spotykających się w Kipiącej osób. Co prawda, podejrzewał pojawienie się jakiegoś nowego gościa, bądź odejście kogoś (raczej z osiedla, ewentualnie z tego świata, a nie do... Tamtego świata), lecz nie sądził, że przyjdzie mu Opal wraz z zamaskowanym człowiekiem spotkać, vis-a-vis rozmawiających. A on miał przecież wrócić z roztargnioną uciekinierką.
To się oboje mogą swoim wzrokiem wyspowiadać, a ewentualne krwawe czyny ziścić dopiero za kulisami, bo raczej wkroczył w miejsce, gdzie przestrzeń nosi imię tajemnicy.
- Przeszkadzam, czy może zjawiam się we właściwym momencie, Pani?
Normalnie miałby problem mu przejść przez gardło tak oficjalny zwrot, ale odkąd jest w transie: co myślę, tylko myślę; takie rzeczy przychodzą mu z łatwością. Od odejścia z domu, nie miał nad sobą nikogo, żadnej relacji typu master - slave.
Ale od paru dni bycie master nie jest już takie wygodne. Od paru godzin tym bardziej.

Soph - 5 Lipiec 2015, 19:53

[Kto pisze post przez całą niedzielę? @@ Ale wreszcie jest.]

Na dźwięk stłumionych przez trawnik kroków poderwała głowę i błyskawicznie zsunęła się z wąskiej, wygodnej (dla Akrobatki, naturalnie) balustrady otaczającej front domku. List został metodycznie złożony w mały prostokącik i schowany w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki, tam, gdzie spoczywał uprzednio. Zbliżał się ku nim mężczyzna w kapeluszu i masce. To były najbardziej niezwykłe cechy, bowiem wersalowa moda nie opuszczała Krainy Luster chyba nigdy.
Niezwykłe, tjaaaaaaaaaaa. Ty to masz dryg do opisów, słodka.
Maska wyglądała tak idiotycznie w połączeniu z bujnym zarostem, że Rosarium już z daleka został przywitany rozbawionym uśmieszkiem pełgającym swobodnie po ustach dziewczyny. Dziewczyn. Cokolwiek. Folly poczynała sobie coraz śmielej, bo sama Bugs zaczynała czuć znużenie brakiem postępów w organizowaniu rebeliantów, nagłym wtargnięciem zupełnie nieznanej sobie anarchistki (lepiej dla Szmacianki, by była tym, za kogo się podaje) i ucieczką innego dziewczęcia, które prawdopodobnie posiadało jakieś informacje o posunięciach MORII. Sophie miała żywą nadzieję, że Amon nakłoni Cyrkową do powrotu, albo choćby wskóra coś w sprawie ponownego nawiązania kontaktu. Jeśli nie, nastrój Akrobatki obniży się szybciej niż przy pomocy negatywnych nastrojników w Simsach 3. Mniej Sophie to więcej Folly, a wszyscy wiemy co się ostatnio działo, gdy Foll przejęła ciało swojej siostry-nie-siostry.
W połowie parceli począł się gwałtownie zbliżać do mężczyzny rogaty Peste. Głuchy warkot narastający w piersi nie skończył się, gdy Sophie uniesioną lekko ręką i krótkim „pilnuj” zwolniła Bestię z ataku na każdego obcego za ogrodzeniem, ale Upiorny mógł z łatwością zauważyć, że zwierzę zwolniło do spaceru i już tylko „eskortowało” gościa do Chatki. Z nadanej odległości metra lub dwóch dobrze było widać czarne oczodoły w kościanej czaszce i mocarne kopyta.

Czekała na drugim z trzech schodków prowadzących na ganek, chyba z czystej małostkowości chcąc górować nad nim wzrostem jeszcze bardziej niż zwykle. Gdy uniósł ręce do maski, nieomal żachnęła się, przypominając sobie sytuację z ratusza w Mieście Lalek.
- Zawsze to lepsze niż legion szwendających mi się po podwórku ludzi – mruknęła, zastanawiając się czy powinna przybrać ton irytacji czy otwartego rozczarowania. Nie nazwała go tchórzem wyłącznie dlatego, że koniec końców pojawił się osobiście, jakkolwiek by to wyglądało. Folly miała jednak odmienne zdanie.
Niezadowolenie urosło do niebotycznych rozmiarów, gdy Rosarium wyciągnął rękę i ujął jej – ich – dłoń. Dosłownie bez udziału świadomości ciało Sophie cofnęło się natychmiast o dwa kroki, stając na deskach ganku. Kucnęła, by podnieść upuszczoną karteczkę, i równocześnie nie spuszczała wzroku z mężczyzny, uśmiechając się zębato.
- Folly przesyła pozdrowionka – chwila milczenia – i twierdzi, że dobrym wstępem do zachowania kontroli będzie niedotykanie nas. Mnie – zamrugała, poprawiając wypowiedź. Wstała.
Nie cierpiała obecności albinosa. Nie znosiła. Wiedziała, że musi się jeszcze wiele nauczyć, ale przy mężczyźnie liczącym sobie przynajmniej dziesiątki lat znów czuła się jak tamta dwunastoletnia dziewczynka, oglądana ze wszystkich stron i traktowana jak niepełnosprawna umysłowo pomoc kuchenna.
– A już myślałam, że przedstawię cię per Trocki – rozmarzyła się. Nie była pewna na ile Upiorny orientuje się w historii Ludzi, jednak przez wiele lat życia z pewnością zaznajomił się z nią choć trochę, szczególnie, że wparował na spotkanie pod takim, a nie innym imieniem. Wstyd się przyznać, ale Sophie kojarzyła postaci tych rebeliantów dlatego, że to głównie w swoich ludzkich korzeniach, w bibliotekach Glassville i Londynu, szukała wsparcia oraz pomocy, przeglądając wzmianki o anarchistach i odszczepieńcach.
Wyprostowała się jeszcze bardziej niż jak ze zwykłym kijem przyrośniętym do kręgosłupa i koniec końców cofnęła, robiąc Upiornemu miejsce na takim samym poziomie. Bez problemów mogli sobie spojrzeć w oczy. Te niebieskie miotały błyskawice, pomimo że twarz właścicielki była spokojna, a głos niemal znudzony. Rozwinęła karteluszkę i w tym momencie zauważyła w oddali wracających Orema i Amona. Bez dziewczyny. Westchnęła nieokreślenie, ale sekundę później jej wzrok już był zawieszony na... podpunktach.
A sądziła, że nic jej już dziś nie zdziwi.
Może to panią zadziwi, jak mało mnie zdziwi, panno Bugs.
Zamknijże się, Foll, i przestań cytować romansidła.
Które kupujesz i czytujesz.

Przestudiowała znów podpunkty, świadoma coraz bardziej zbliżającego się Zegarmistrza.
O, to jest pomysł.
Podwójny.
Znów mrugnęła, oszołomiona taką ilością Folly w myślach. Najwyraźniej spotkanie uzyskało tak wysoką punktację na jej skali nudy, że zdecydowała się sama pokierować częścią wątków. Niedoczekanie.
Jeszcze kilkanaście sekund nim Amon tu dotrze. Spojrzała pochmurnie na Rosarium, ufna – ohohoh, teraz to popłynęłaś, Pożogo – że wiedział, jak zamaskować cechy charakterystyczne Upiornego Arystokraty. Wprawdzie niemal nie zauważyła rogów poprzednim razem, ale to nie w jej gestii leżało bronienie bielaka.
Gdy Amon zbliżył się na odległość głosu i zadał pytanie, ciemne brwi Sophie uniosły się wysoko na dźwięk patetycznego „Pani”, nie powiedziała jednak na dany temat nic.
- Zegarmistrzu, poznaj mojego wielkiego przyjaciela – wypowiedziała to silnym, pewnym głosem, na tę chwilę sama wierząc w spreparowane kłamstwo – pana Kropotkina. Jest naszym sojusznikiem, ale musisz mu wybaczyć tę maskę – chcemy oszczędzić wam widoku okropnie poparzonej skóry, jemu zaś waszych spojrzeń.
Zwróciła się do Rosarium z lekkim echem miękkiego, rosyjskiego akcentu, jakby chciała mu sprawić przyjemność lub przypominała sobie inne zdarzenia:
- Piotrze Aleksandrowiczu, to jeden z rewolucjonistów, a zaraz, jak obiecałam, poznasz resztę. Jest nas niewielu, ale idealnie wywiążemy się z zadania, które mi przedstawiłeś podczas naszej ostatniej rozmowy. No błagam, jeszcze chwila i wyślę cię na Broadway, śliczna.Amonie, wejdziemy do środka? Będziemy rozmawiać już przy wszystkich.
Z tymi słowami machnęła elegancko ręką w stronę drzwi, odprawiając Lunatyka i specjalnie ruszyła za nim, ciągnąc lekko za rękaw płaszcza Rosarium.
- Tylko mi się nie wygłupiaj i nie zaczynaj od jakichś deklaracji! – Punkt pierwszy odrzucony, mój ty sto(l)iku. – I nie wspominaj o tym swoim rosyjskim pochodzeniu, bo to nie czas i pora na monologi – poradziła poufałym tonem, nagle trochę mocniej zaciskając długie palce na materiale płaszcza. Touché i touché. Ścieżkę masz wyznaczoną, panie Kropotkin. – Ach, i nie potknij się o moją biedną Szmaciankę, Piotrze. – Rzuciła mu długie spojrzenie. Tyle pomiędzy wierszami chyba potrafi wyłapać?

Uświadomiła sobie, dlaczego albinos tak ją denerwuje. Nie chodziło nawet samo w sobie o to, że jako Upiorny może skojarzyć ją z uciekinierką ze służby la Corix; rodzina Irvette nie była aż tak znana czy majętna. (Sophie nadal nie mogła pojąć jakim cudem udało się rodzicom dziewczynki zaręczyć ją z tym małym potworkiem – udało się pewnie tylko dlatego, że la Corix byli dosyć starym rodem.) Drgnęła, bo słyszała niedawno, że młody de Roitelette przejął Karcianą Szajkę. Razem z młodą małżonką. Zachłanny skurczsyn.
Wróciła do rzeczywistości, prowadząc Kropotkina za próg Kipiącej, w świat, w którym to ona czuła się władzą i siłą. Dlaczego więc trzewia ściskała jej taka żelazna obręcz, a głowę zaprzątały myśli, że oto prowadzi do swoich ludzi wilka w owczej skórze?
Uświadomiła sobie, że Rosarium odkąd się spotkali uosabia jej nawet nie wszystko, co straciła, ale wszystko, co przeżyła pomiędzy Upiornymi Arystokratami. Nieszczerość. Niepewność. Sondujące spojrzenia. Szepty za plecami. Władza Irvette nie pozwoliła, by ją poniżano, a potem sama Sophie groźbą, nie prośbą zapewniła sobie spokój, gdy ktoś spoglądał jej w twarz, ale szlachecki półświatek był tak przesiąknięty arogancją i bowaryzmem, że należało się oglądać przez ramię, wyczekując ukrytego ostrza.
Weszła do środka razem z mężczyznami i ogarnęła spojrzeniem salon, chłonąc ciche dźwięki Édith Piaf nieprzerwanie dobiegające z fonografu.

Tyk - 14 Lipiec 2015, 02:08

Spędzenie sporej części dnia (od chwili gdy wstałem z samego rana o trzynastej) nad simsami i nad kreowaniem "der Palast des Königs von Füchsen" na myśl przywiodło mi post, w którym nawiązań do wspomnianej gry niemało, a na który to czuję się zobowiązany odpisać - choć tylko przez obligatio naturalis.

Tego samego typu zobowiązanie zmusza Rosarium do jak najszybszego powrotu do domu. Dał w końcu słowo Rozalinie, że więcej czasu niż to absolutnie niezbędne tutaj nie spędzi, nie wspominając o ostrożności, którą deklarował zachować przede wszystkim. Nie miał więc czasu, ni chęci na sprowadzanie tutaj legionu arcyksiążęcych gwardzistów wraz z Heliosem, który otoczywszy Kipiącą naśladowałby rzymskie działania pod oblężoną Alezją. Nie zapominajmy, że nie była to wojna, a jeśli Sophie poczytywać za głowę galijskiej osady, to Lorda Protektora mieć należałoby raczej za Wercyngetoryksa niźli Cezara. On sam jednak nie nazwałby się ani tym, który zjednoczył celtyckie plemiona, ani też zwycięskiemu triumwirowi, który pokonał swych dawnych przyjaciół. Miał się raczej za Augusta, którego celem jest Pax Romana.
Dlatego też przychodził do anarchistów i szukał wśród nich sojuszników - choć wiedział, że wśród nich są tacy, którzy na powitanie wbiliby mu w brzuch sztylet, nie pytając nawet, czy jest prawdziwym arcyksięciem, czy tylko kimś kto miał czelność być podobnym do tego zbrodniarza - znaczy arystokraty. Wiedząc o tym nie mógł jednak wkroczyć między nich pod swoim prawdziwym imieniem, było to zbyt ryzykowne dla samego Rosarium, ale co ważniejsze do przymierza, które zaplanował. Nie miał wątpliwości, że Sopholly dobrze rozumie jego położenie. W końcu gdyby nie fakt, że ten przeklęty nikczemnik dopuścił się zbrodni pokrzyżowania jej planów i pomimo ciągłych ataków starał się nawiązać kontakt, to nie doszłoby do paradoksu jakim jest dobrowolne i przyjazne wkroczenie absolutysty w progi rewolucjonistów.
Kolejną antynomią jest zaufanie jakim Rosarium darzył Sophie. W końcu przyszedł tutaj ufny, że nie jest to stratą czasu i że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Mniej jednak będzie nielogicznym, gdy weźmie się pod uwagę, że przy całej niechęci Cyrkowca do Arcyksięcia, Sophie nie odmówiła mu możliwości przyjścia, nie odrzuciła jego propozycji i wiedząc o tym jak zapewnił sobie bezpieczeństwo nie zaprotestowała, nie próbowała go powstrzymywać. Wszystko to składało się na nadzieję osiągnięcia kompromisu.
Toteż gdy jego rozmówczyni cofnęła się na jego dotyk, na twarzy Kropotkina pojawił się delikatny uśmiech - bo jej reakcja obiektywnie była dość zabawna. Szybko jednak odpowiedział, ściszonym głosem, by nikt niepożądany nie usłyszał jego słów.
- Masz rację, dotykanie się nie jest raczej dobrym pomysłem. - Po czym uniósł nieco dłoń, zatrzymując ją przed miejscem, w które w czasie balu ugodził sztylet anarchistki. Szybko jednak ręka wróciła do wcześniejszej pozycji, a on dał Sophie przeczytać przygotowany dla niej list.
Raz jeszcze się uśmiechnął chwilę później, gdy usłyszał nazwisko Trocki. Arcyksiążę nie zajmując się wielką polityką miał wiele czasu by rozwijać swoje zainteresowania. Jednym z nich było właśnie poznawanie świata ludzi. Czytał z wielką chęcią książki, które jego ludziom udało się zdobyć od kupców Krainy, czy też w księgarniach Świata Ludzi. Nie bez powodu przecież wybrał sobie miano Kropotkina. O Trockim również słyszał. Nie przypadł mu jednak do gustu. Zaczytywał się jednak swego czasu w "Księciu" Machiavellego i stąd jego odpowiedź nawiązała do tego dzieła, zapominając, że może być ono nieznane Sophie, ani o tym, że nie musi lwa od razu kojarzyć z Trockim. Na szczęście jednak nie z Simbą.
- Mam nadzieję, że wybacz mi, że nie wybrałem Trockiego, lecz dziś muszę być raczej lisem niż lwem, to i niezbyt pasowało się lwem mianować.
Romansidła to dobry pomysł. Może jakieś sprawić Ro i dzięki temu nie będzie zajmowała się wymyślaniem stu jeden powodów, dla których Arcyksiążę jest zły? Z drugiej strony mogłoby to mieć skutek zupełnie odwrotny do zamierzonego. Tak, zdecydowanie to był zły pomysł, i to nie tylko dlatego, że mógłby słyszeć cytaty ze słabych lub nieco mniej przewidywalnych romansideł.

W tym miejscu utniemy trochę niczego nieznaczących myśli, czy refleksji i przejdziemy już do chwili, gdy obok nich pojawił się Aaron - a właściwie jakiś nieznajomy, bo skąd Arcyksiąże miał wiedzieć jak ten się nazywa? Rosarium odwrócił się w jego stronę i uniósł nieznacznie, niemal niezauważalnie kapelusz w geście powitania. Pozwolił jednak mówić przywódczyni Anarchs. Pozwolił jej też dokończyć swoją kwestię, nie wtrącając się jej w pół słowa. W końcu byłoby to z jego strony bardzo niegrzeczne. No dobrze, tak naprawdę ciekawiło go co jeszcze Sophie wymyśli - pomysł z poranioną twarzą przypadł mu całkiem do gustu. Dopiero więc, gdy wszyscy zostali zaproszenie do środka przemówił, choć nie dodając żadnych nowych wartości do rozmowy. Słowa jego były nieco ściszone, skierowane do Sophie, lecz przypadkiem na tyle głośne (ups) by Amon mógł je dosłyszeć.
- Jak zawsze subtelna.
Za to gdy poczuł jak coś ciągnie tkaninę jego płaszcza i ujrzał, że jest to ręka Króliczkowej (nawiązanie do królika Bugsa jest jakoś milsze niż nawiązanie do robaków no i nie politycznie byłoby nazywać sojuszniczkę robakami. Szczególnie, że królik jako zwierzę całkiem skoczne (kicne?) pasuje do Cyrkowca). Nie muszę chyba mówić, że jak na wcześniejsze odskakiwanie od Rosarium, gdy ten dotknął jej dłoni, zachowanie anarchistki było całkiem zabawne? Szczególnie, że zachowała ona pewną konsekwencję i nie dotykała jego ciała, a tylko ubranie. Dziękujmy gustowi monarchów, którzy nie biegną za modą i nie wybierają bardzo wąskich rękawów!
- Specjalnie dla Ciebie pozwoliłem sobie na kilkanaście minut monologu przed wyjściem, możesz być spokojna. - Po tych słowach zatrzymał się na krótką chwilę, stojąc już przed drzwiami do Kipiącej. Nie pozwolił jednak, by ktokolwiek musiał go poganiać i już chwilę później wszyscy anarchiści znajdujący się w chatce mogli zobaczyć, że Sophie i Aaron przyprowadzili kogoś nowego.

Aaron - 17 Lipiec 2015, 17:00

W domku

Zegarmistrz niewiele mówił. Kreował wokoło siebie pewną zasłonę obserwatora niezostawiającego czegokolwiek bez zmierzenia którymś z posiadanych zmysłów.
Rosyjskie słowa, nazwiska, akcenty - ogółem, pochodzenie. Słyszał o tym, co za jego plecami mówili, bo czemu by nie - jedynie był przed nimi, niespecjalnie pchając się do środka. Co do rosyjskich ludzi - nie znał się wybitnie na tej części historii, ale pewne rzeczy posłyszał za te lata zbierania informacji i wiedział, że jeśli ma szukać w tamtym świecie narodów wolnych od politycznych zagrywek, mocarstw i wielkiej władzy, Rosjan musi odrzucić jako jednych z pierwszych.
Maska to był marny sposób na ukrycie, nieprzystojny nawet, a ta gęsta broda komicznie i nienaturalnie się prezentowała w jego mniemaniu. Nie, zdecydowanie nie miał zaufania do tej jednostki (a do jakiej miał?), dlatego gdy Opal wskazała mu wejść pierwszemu, rzucił tylko do niej skierowane, specyficzne spojrzenie - takie jak wtedy, gdy chciał jej powiedzieć: po co marnujesz nabój?. Tutaj jednak marnotrawstwem nazywać chciał całą tą tajemniczość, jaką wokoło nowej persony próbowała wytworzyć - choć i bez tego ta niewiedza była na zauważalnym i zadowalającym poziomie. Czernią oczu kolejno zmierzył Pana Piotra Aleksandrowicza na tyle krótko i niejednoznacznie, aby interpretację tego czynu zostawić już w jego rękach.
Wszedłszy do środka, przystanął gdzieś z boku, zachowując Pana Kropotkina w zasięgu wzroku. Dziwopalczastą też, jeśli byłaby taka możliwość. Przez myśl przeszło mu, że właściwie Anarchs to nie jest najzupełniej to, czego poszukuje, ale Przywódczyni jest jedną z pierwszych osób na jego liście nieokiełznanych osobistości. I w tej chwili ponownie chciałby mieć okazję per Pani się do niej odezwać - ta ironiczna kwestia bawiła go wewnętrznie.
Od zawsze uwielbiał usługiwać osobie, którą mógłby spisać na straty.

Anonymous - 20 Lipiec 2015, 14:37

Domek.

Niewiele zdążyła zrobić, ale jak się okazuje wiele działo się wokół niej. Tuż za drzwiami, tuż obok... Tak blisko, a tak daleko. Widząc zamaskowanego mężczyznę poczuła ukłucie, gdzieś z tyłu głowy, mówiące, że tak właściwie to nie ma pojęcia co się tutaj dzieje. Że jest na uboczu, że to wszystko ze sobą nie współgra, a ich organizacja, choć nosząca tak szumną nazwę przyciąga do siebie mało, zbyt mało ludzi.
Może się bali? Może nie dotarli? Może nie ufają nowemu przywódcy? Może zostali pokątnie rozgryzieni i wybici, tak by zmiany jakich chcieli wcale nie zaszły? A jeśli tak to kiedy ich czeka to samo? Jak na ten moment wyglądali bardziej na kółko wzajemnej adoracji, które wiele mówi a mało działa, niż na coś co faktycznie może być przyczyną zmian. Nie chciała wątpić w ich siłę, bo w końcu widziała już umiejętności Opal... Ale zaczęły nachodzić ją obawy.
To był ten moment, gdy stwierdziła, że absolutnie MUSI udowodnić sobie i innym, że nie jest byle kim. Zostanie Władczynią Marionetek choćby miała zmusić świat do stanięcia na głowie. Ale to zrobi i koniec kropka, bez większych dyskusji.
Choć, by nie zapeszać i nie czuć na sobie tego pośpieszającego spojrzenia osób, które już teraz zaraz i natychmiast chcą zobaczyć efekty lepiej, jeśli nikomu nic nie powie...
Hm, w sumie już się nad tym zastanawiała ale czy ona powiedziała Sophie jaką piastuje rangę czy jednak nie? Warto by było to przemyśleć.

Znów ruszyła do kuchni, zostawiając marionetkę samą, znów zaparzyła wody... Wciąż wydając się jakaś nieobecna, zamyślona. W sumie jakie dzisiaj miała zadanie? Parzenia herbaty? Też mi coś. Jeszcze chwila a z marionetkarki przeistoczy się w herbaciarkę i na tym się to skończy. Przyrośnie do podłogi w kuchni, zamieni się w piękny krzew herbaciany, swoimi gałązkami przekazujący kolejne filiżanki nic nie znaczącym gościom, którzy twierdzą, że są w stanie pomóc, choć to nie prawda. Będzie słuchać i myśleć, a gdy w końcu oderwie swe korzenie od ziemi to ruszy w świat i wcieli w życie plany, które zostały tylko wypowiedziane, tylko pomyślane, tylko wymarzone...
To była piękna wizja.
Zaparzyła herbatę szybko i sprawnie, po czym wróciła do saloniku z odpowiednią ilością filiżanek i odpowiednio miłym uśmiechem na twarzy. I z tym nieobecnym spojrzeniem, po którym można było poznać, że w jej głowie właśnie się coś tworzy i to coś rwie się, by stać się realnym.
- Kimże jest nasz kolejny gość? - spytała patrząc to na Opal to na zamaskowanego osobnika.
Postawiła tacę z dzbanem i filiżankami na stole i czekała. W sumie to było jedyne co mogła zrobić. Czekać i mieć nadzieję, że być może, całkiem przypadkiem, w końcu i nareszcie dowie się co tak właściwie Sophie planuje uczynić.
Być może. I całkiem przypadkiem. To dobre określenia.
Czuła, że panna cyrkówna traktuje ją jak małe, słodkie dziecko, które jeszcze niewiele wie o świecie, ale jest urocze i nadaje się na maskotkę Klubu Porozmawiajmy o Kłopotach. Ughr, niech cie szlag, cukierkowy wyglądzie.

Soph - 25 Lipiec 2015, 22:55

Domek

Gdy Arystokrata rzucił tekstem o monologu przeprowadzonym jeszcze w zaciszu pokoju, specjalnie po to, by nie ględzić jej tutaj… czy ten żart w ogóle trzeba tłumaczyć? Nie podejrzewała Upiornego o skłonność do aluzji – który to błąd wykazał jej w ratuszu Miasta Lalek – nie wspominając już zupełnie o poczuciu humoru. Pokręciła głową, ale potem roześmiała się, tak prawdziwie, i po raz pierwszy spojrzała na Rosarium życzliwszym wzrokiem. Ceniła ludzi mających do siebie dystans.
– Komuś wyostrzył się humor~ – mruknęła w sumie do siebie, puściła jego rękaw i nadal z lekkim uśmiechem na ustach weszła do środka. W sumie to pewnie powinna wesprzeć jakoś Kropotkina, tak jak robiła to dla innych: Szmacianki czy tej pary przygłupów, która spoczywała teraz na jednej z kanap, ale… O, właśnie. Nie ma to jak dobra wymówka.
– Rozgośćcie się, z pewnością zmarzliście – machnęła ręką w kierunku wolnych sprzętów i powierzchni; osobiście nienawidziła klimatu Otchłani choć spędziła tu niemal całe życie, które pamiętała – a ja wyniosę tymczasem śmieci.
Cofnęła się do drzwi i półgłosem zawołała Likyusa pozwalając, by cały ten czas rebelianci mogli poświęcić na lustrację nowoprzybyłego. Dopiero gdy Orem z cichym stukiem pazurów wkroczył do środka, przeniosła wzrok na Rosarium i zaproponowała mu (zamierzałam w pierwszym momencie zapisać „poprosiła”, ale to w żaden sposób by do naszej Akrobatki nie pasowało), żeby się przedstawił i podał powód, dla którego sympatyzuje z Anarchs. No i przeprosiła go, „że nie posprzątała domu przed jego, Piotra Aleksandrowicza, wizytą”. O, widzi pan, panie ważny? Nawet dostał pan trochę swobody. Lis był odpowiednim zwierzęciem na spotkanie anarchistów, niemniej lew też miał swoje zalety – gdybyż tylko Arystokrata mógł tak samo jak pewien zwierz z oglądanego ostatnio filmu dane słowo poświadczyć wyłącznie potężnym rykiem i nawet Biała Czarownica by mu uwierzyła!

Sama dźwignęła bezwładne ciało Kapelusznika i przełożyła je jak worek kartofli czy ziarna przez grzbiet wilkora, zaś Coena Lyncha zamierała ponieść własnoręcznie, jak zdobycz, którą dla niej był. Szkoda młokosa. Schyliła się i już po chwili miała go przerzuconego przez ramię, w chwycie przypominającym strażacki – wykorzystanie kończyn niesionego ciała i odpowiednie wyważenie pozwoliło Akrobatce mieć prawą, wiodącą rękę zupełnie wolną.
Spojrzała na nieprzytomnego, tfu, uśpionego, niemal czule, zaś do towarzyszy rzekła tylko z sugestywnym uśmiechem „zaraz wracam” i wraz z Likyusem wyszła poprzez imbrykownię, korytarz i kuchenne drzwi.
Mijając znów i ciągle i nadal parzącą herbatę Sofię doszła do wniosku, że zawiniła, prosząc ją o przygotowania naparu dla przybyłych wtedy Shade i Amona. Niemniej jeszcze bardziej zawiniła Marionetkarka dając z siebie uczynić osobistą służącą czy dziewczynę na posyłki. Akrobatka nie miała nic przeciwko różowemu przebraniu Fii czy jej ochoczej pomocy i życzliwości, ale jakże miała ją teraz przedstawić jako swojego zastępcę, jako prawdopodobną prawą rękę? Jak by to świadczyło o stanie rozumu Opal i jej pozycji, jej sile? Niemal zdobyła się na „przepraszam” wypowiedziane w myślach.
Niewiele lepszy był wiecznie denerwujący ją Zegarmistrz. Sądziła, że człowiek o pozycji, którą zajął będzie reprezentował sobą coś więcej niż tylko dandysowate przybranie – dobrze, ze Rosarium jako Kropotkin spuścił z tonu, bo chybaby ich porozrywała na strzępy, w odwecie, że to samo zrobili z jej nerwami podobno ze stali – włosy jak u panienki i okrągłe, nigdy nie dotyczące meritum sprawy słówka. No i tytuł Zegarmistrza, przywódcy Lunatyków, istoty o wielkiej mocy i z ogromnym zasobem informacji, niemal legendarnej postaci, które to pretensje do tytułu popierała wyłącznie moc zatrzymywania czasu. Został tu przywiedziony przez Shade, która sama w sobie zbyt aktywna nie była. Chciała się pochwalić, że zdołała kogoś przyprowadzić? Wiedziała czy nie wiedziała, że wędruje z Zegarmistrzem? Bo i skąd ktoś taki – poważany przez pobratymców czy nie, mniejsza, ale obserwator – wziąłby się tutaj, na spotkaniu Anarchs? Chyba, że…
Ding, ding, ding, śliczna! Nagroda dla tej pani za spostrzegawczość!
Zamknij się Foll. Skoro tak dobrze wiedziałaś, mogłaś mi powiedzieć, nie, bystrzacho?
Wyszła z Oremem z domku i wyniosła śpiące ciała na skraj Osiedla od strony martwego lasu – tam nikt nie powinien się zainteresować co najmniej podejrzanym pozbywaniem się ciał. Złożyła oba na lewitującej obok leniwie skale, a potem przeskoczyła z powrotem na stały grunt i odepchnęła kamienisty skrawek ziemi.
Bye, bye, maszkary.
Likyus otrzymał nakaz patrolowania lasów wokół Chatki, zaś Sophie wróciła do ciepłego wnętrza domku.

Tyk - 25 Lipiec 2015, 23:57

Arystokrata - choć jest to tajemnica, której nie wolno wypowiadać na głos w gronie szanownych anarchistów, ze względu na pewne różnice światopoglądowe i nie najszczęśliwszą historię pełną wzajemnej niechęci i ciągłych wojen - rozejrzał się po chatce, w której odbywało się spotkanie Anarchistów.
Mógł skrytykować wybór miejsca, które w ogóle nie nadawało się do zebrania organizacji, która chciała być liczącą się siłą w politycznych rozgrywkach Krainy Luster. Wolał jednak skupić się na tym, że kameralność i pewnego rodzaju prowizoryczność doskonale współgrają z rolą jaką chciał powierzyć zebranym tu ludziom i ich przyszłym towarzyszom. Uśmiechnął się więc nieznacznie i wszedł nieco głębiej, żeby nie stać przy drzwiach i nie przeszkadzać w sprzątaniu. W końcu posprzątać trzeba, prawda? Można mówić wiele o tym, że są rzeczy ważniejsze niż dbanie o porządek i ład (za dużo nędzników, za dużo Javerta!), lecz wśród stosu rozbitych filiżanek i rozsypanego cukru bardzo łatwo jest ukryć małe zwierzątko - szpiega, czy nawet bombę. Wniosek jest taki, że gdziekolwiek anarchiści nie mieliby się spotykać, muszą ważyć, by nie wybrać za organizatora jakiegoś kapelusznika - bałaganiarze. Wtedy ich bezpieczeństwo będzie zagrożone. Zupełnie tak samo jak bezpieczeństwo Rosarium, gdyby zebrani tutaj dowiedzieli się kim jest w rzeczywistości.
Nie spodziewał się jednak, że Sophie postanowi dać mu wolną rękę i pozwoli się samodzielnie przedstawić, a nawet podać powód, dla którego się tutaj znalazł. Nie wiedział czy było to wywołane odrobiną zaufania jakim go darzyła Sophie (Hahaha), czy też może nadzieja, że jeśli nawet powie coś nie tak i wyjawi tym samym swoją tożsamość, to zawsze będzie mogła wpaść później i udawać, że o niczym nie wiedziała. Arcyksiążę już widział jak Sophie wchodzi do chatki pełnej anarchistów, wściekłych, że na ich spotkaniu pojawił się ich najgorszy wróg, który ośmielił się dopuścić najcięższej zbrodni i mówi: "Co? Oszukał mnie drań!". Nie muszę oczywiście dodawać, że wspomnianą zbrodnią było tylko tyle, że nie dał się zabić? W końcu zabijanie anarchistów, tworzenie armii i coraz wyraźniejsze zaznaczanie swojej pozycji w Krainie były elementami normalnej gry politycznej - które bez problemu zostają puszczone w niepamięć. Co innego osobista zniewaga Sopholly. Tego się nie zapomina. Nigdy.
Skoro jednak miał się przedstawić, to zwrócił się do zebranych anarchistów, kątem oka tylko spoglądając na porządki czynione w chatce przez anarchistkę. Maskował się przy tym bardzo dobrze, czego dowodem może być fakt, że nawet zmienił kolor dialogów. Dzięki temu nikt na pewno go nie pozna! Ha. Dobrze, wybaczcie.
- Jestem Piotr Aleksandrowicz Kropotkin. - Przerwał na chwilę i pozwolił sobie dotknąć swojej brody. Zastanawiał się przez chwilę w jaki sposób powiedzieć im o tym, dlaczego postanowił współpracować z anarchistami, a także jak wyjaśnić powód, dla którego sam do Anarchs nie dołączy.
- Jako że spotkanie dobiega końca, nie chcę zabierać wam zbyt wiele czasu. Ograniczę się więc do stwierdzenia, że odbyłem rozmowę, w której okazało się, że do celów, do których dążę sam, zmierza także wasza organizacja. Wybrałem jednak inną drogę na osiągnięcie sprawiedliwości i dobra naszej Krainy. Nie chciałem jednak pozostawać bierny dla organizacji, która może przynieść tyle dobrego, dlatego poprosiłem o możliwość rozmowy z wami, po waszym zebraniu.
Jak tu w skrócie powiedzieć wszystko co potrzebne, jednocześnie ani nie okłamując anarchistów, ani tym bardziej nie wyjawiając im całej prawdy. Oczywiście był świadom, że nie będą zadowoleni takim wyjaśnieniem. W końcu w istocie nie powiedział im niczego. Liczył jednak, że będą rozsądni i zamiast od razu oskarżać go o złe zamiary, czy nawet o szpiegostwo, to wiedząc, że przyprowadziła go tutaj ich przywódczyni, zaufają mu. Zamiast rzucać się ze sztyletami (skąd my to znamy?) zaczną zadawać pytania, bądź też zadowolą się tym, co już im zdradził.

Aaron - 27 Lipiec 2015, 21:39

Miał już dość tej herbaty i witania się z kolejnymi gośćmi, którzy rozchodzą się niedługo potem, ewentualnie zapadają pod ziemię. To brzmi jak dobry plan na zabicie czasu, a Aaron nie jest samobójcą – czas zwykł pielęgnować, rozmnażać i zatrzymywać.
Niewiele brakowało by buchnął śmiechem, kiedy Anarchistka wyrzucała „śmieci”. Szkoda tylko tego kapelusza zabierać, bo jeśli on rasowym jest, może warto go zachować? Z drugiej strony… okradanie niedołężnych stworzeń nie jest w Aarona geście – preferuje szlacheckie osóbki.
A oto i najwspanialszy towarzysz, brodaty Rosjanin, który… obiera inną drogę. Różne drogi zawsze rozdzielają ludzi – kłócą się najpierw o to, która lepsza, potem obie uznają za gorsze i szukają kolejnej, a na koniec z dumą ogłaszają, że tą najlepszą preferowali od samego początku. I często powstają szkody zwane rękoczynami. Nie, zdecydowanie zbyt wiele dróg nie może prowadzić w jedno miejsce – w przeciwnym wypadku owe albo spłonie, albo każdy się tam będzie zjeżdżać, a od tłumów głowa boli i zegary się psują.
Z nerwów zacisnął dłoń w pięść, lecz wyraz twarzy niewiele zdradzał z jego emocji. W chwili błogiej ciszy stanowczym krokiem przysunął się do Opal, zachowując jednak wymaganą odległość.
- Pragnę porozmawiać. Teraz - Próbował szeptać, ale usłyszeć nie było go trudno.
Lekkim skrzywieniem głowy wskazał w kierunku dalszych pomieszczeń. Nie czekając, nie patrząc nawet na innych, przekonany o sile swojej zachcianki, udał się do kuchni - najbardziej oddalonego pomieszczenia od pozostałych. Przysiadł tam na parapecie i czekał na Przywódczynię.


***


- Dużo czasu ci nie zajmę –powiedział na wstępie, gdy znalazła się w zasięgu wzroku. W tym momencie ukazał przed sobą kawałek nieco zapisanego właśnie papieru i ołówek, które uprzednio wydobył z kieszeni. – Nie lubię marnować czasu ani pić zimnego napoju, więc zaraz wrócę i dokończę herbatę…
Mówiąc to, dopisał kolejne zdanie do kartki. Szybko w myślach przewertował dotychczasowe osoby, które tu się znalazły i zwymyślał część z nich:
- Właśnie, marnuję tutaj czas na doglądanie cichociemnych szmacianek, beztwarzowych masek i bezgłowych kapelusików. To nuuudne. - Dwie jej osóbki zostały dotknięte niemiłym słowem (bo ta trzecia już dryfuje w otchłani). Och, może nawet to posłyszały?!
Spojrzenie na twarz Przywódczyni i wzięcie ze spokojem jej wrogości na siebie. Tak, jak pięknie jest mu widzieć złość w osobie, która myślała (jak on sam mniema), że spotyka posłusznego dobrodzieja na swojej drodze, który nie odważy się zburzyć jej żelaznej struktury! Pff. Parsknął głośno z przedstawienia, jakie Kipiąca posiadła w swoim repertuarze.
- Może w przyszłości lepiej ogarniesz spadek po V. Bo póki co, widzę tutaj kolorowy burdelik, kurwi-dołek.
Nerwowo trzasnął pięścią o parapet i splunął na posadzkę. Gorycz w nim płonęła.
W czasie wypowiadania kolejnych burzliwych słów, dopisywał pojedyncze zdania do kartki, która ciągle pozostawała w zasięgu Cyrkowej.

Anonymous - 29 Lipiec 2015, 21:46

Czasami słodycz jest tak słodka, że aż zaczyna ją czuć goryczą. Sofia zaczynała czuć gorycz. Gorycz, nie wiedzieć dlaczego, przybierała dla niej barwy granatu i ciemnej zieleni. Nawet nie wiedziała dlaczego te kolory. Nie miała najmniejszego pojęcia dlaczego one. Ale czuła je. Czuła je niczym przeznaczenie. Czuła je niczym twory malujące się pod powiekami. Niczym części gotowe do stworzenia. Niczym najpiękniejsze kamienie, najpiękniejsze pigmenty, najcudowniejsze... A przecież powinny być złe. Bo kto lubi gorycz jeśli przez taki czas czuło się słodycz? Najwyraźniej ona.
Podobała jej się ta nagła odmienność nastroju. Wszystko, WSZYSTKO wyobrażała sobie, że będzie inaczej. Przyłączyła się do Anarchs tuż przed nastaniem czasów Opal i jeszcze pamiętała Vipera - człowieka, który roztaczał wokół siebie aurę wiedzy w co się pakuje i o co chce walczyć. A Opal? Sofia nie wiedziała jak ją ocenić i co najważniejsze - nie chciała. Po prostu pokładała w niej nadzieję na lepszą przyszłość. Nie własną tylko tych, których chciała chronić.
Ale to co dzisiaj zobaczyła... Było dziwne. Bo w sumie zobaczyła wiele i nic. Była proszona o pomoc. Nosiła herbatę. Nosiła pelerynę-niewidkę. Nosiła swoje serce na dłoni - a ta dłoń powoli zamieniała się w pięść...

Sprzątanie było ciekawym widowiskiem. Właśnie, widowiskiem. Wszystko dzisiaj było bardzo widowiskowe i bardzo przesiąknięte próbą bycia innym, inteligentnym, tajemniczym, albo wszystko na raz. A najlepiej jeszcze posiadającym drugie dno - tak czuła patrząc na osobnika w masce, którego nazwisko trafiło ją w umysł niczym strzała. Była kiedyś w Rosji. Dawno, dawno temu i to dość długi czas... A później jeszcze kilka razy, no bo to największy kraj w świecie ludzi, jakby na to nie patrzeć. I wiecie co? Miała do czynienia z Kropotkinami. Każdy bez wyjątku chwalił się w tajemnicy, że on pochodzi z niesamowitego rodu szlacheckiego, z którego wywodził się też ktoś i jeszcze ktoś, a ten inny ktoś był nawet rewolucjonistą, czy coś.
To zabrzmiało w jej uszach jak świadome ukrywanie się pod nazwiskiem kogoś kto kiedyś żył. Czyżby popisywanie się wiedzą na temat historii ludzkiego świat? Ah, jak słodko. I ukrywanie się pod szlacheckim nazwiskiem. Jeszcze słodziej.

Po spotkaniu, w trakcie spotkania... Wszyscy chcą zamieniać słowo w tajemnicy. No fajnie, fajnie, jesteśmy tajemnym - tak jakby - stowarzyszeniem, ale ej, aż tak tajnym?
To chyba była ta gorycz, która przepełniła czarę. Popatrzyła na niemrawą marionetkę z uśmiechem, ale nic do niej nie powiedziała. Skoro Clever tutaj przybyła to był jej wybór. Za to znów spojrzała na zamaskowanego, skinęła mu głową po czym powiedziała:
- Będę niezmiernie wdzięczna, jeśli przekażesz przywódczyni, że musiałam wyjść.
Dlaczego akurat do niego? Jakby z przekory. Niech stare zastąpią nowym, może coś z sensem uczynią.

Spokojnym krokiem wyszła z chatki. Parę kroków dalej zawołała swojego peste i korzystając z jego grzbietu jako środku transportu odeszła.

//zt

Soph - 4 Sierpień 2015, 01:31

Domek

Gdy Kropotkin – usilnie starała się myśleć o nim tylko w ten sposób, w który z początku go przedstawiła, ponieważ jej szeregi prawdopodobnie zasiliła Szmacianka – zaczął autoprezentację (naprawdę miała nadzieję, że bielak nie chlapnie niczego i nie będzie się musiała mścić lub, o ironio, chronić go przed hordą anarchistów, buhahaha). Wróciła na czas, by pytania do niespodziewanego sojusznika mogły się właśnie kończyć lub rozwijać, w zależności od poziomu ciekawości lub ostrożności jej rebeliantów.
O dziwo, przywitała ją głucha cisza.
Weszła ostrożnie, jakby spodziewając się rozbryzgów krwi na mebelkach, które tak się jej spodobały lub kolejnych ciał do wyniesienia. Orem został na zewnątrz, był jednak pewnie gotów wpaść przez najbliższe okno z powodu najlżejszego krzyku. Pokonała twardo pomieszczenia dzielące ją od salonu, jednak wszystko wyglądało tak, jak je zostawiła. A potem Lunatyk wyraził swoje pragnienie i tak po prostu pomaszerował tą samą drogą, którą właśnie przebyła.
No, to sobie chłopaczyna poczeka. Sophie weszła głębiej, sięgnęła do stolika, a potem zaczęła mówić.

– Nie jestem waszym przywódcą – rzekła, stając na środku salonu z filiżanką herbaty w ręce. Zdecydowanie musi zorganizować kubki. – Nie było kiedy tego powiedzieć wcześniej, bo nastąpiły różne nieprzewidziane okoliczności, mówię więc teraz: nie jestem tu do rządzenia i rozkazywania. Viper uznał, że nadam się jako jego następca, nie mówił jednak jak wyglądała jego pozycja między wami. Szczerze mówiąc, guzik mnie to obchodzi. – Spojrzała na nich, po czym kontynuowała mocnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem: – Nie wiem czy zorientowaliście się po ulotkach, które was tu przywiodły, ale od teraz Anarchs będzie miało nieco inne priorytety. Niszczenie Arystokratów miało na celu rozbijanie niepodzielnej władzy, którą dzierżyli. Zabijanie się nawzajem z członkami innych organizacji miało na celu… w sumie nie mam pomysłu, co chcieliście osiągnąć. – Nie dla niej były okrągłe słowa i słodkie obietnice, to nie z tych bladych ust otrzymają zgromadzeni tu ludzie i około-ludzie wyrazy pocieszenia i porywające tłumy przemowy. Ona była tylko prostym rzemieślnikiem, ale czasem to tacy bardziej się nadawali na wojnę niż debatujący erudyci. – Czemu jednak ma służyć to niszczenie władzy? Zupełna anarchia nie przyniesie niczego prócz kolejnych osób, być może jeszcze potężniejszych i nikczemniejszych od tych, których zdetronizujemy. Nie przyniesie niczego prócz dalszego chaosu i walk. Na dzień dzisiejszy postanowiłam, że będziemy obserwatorami. Obserwatorami – podkreśliła wypowiedziane słowo stuknięciem filiżanki o wypolerowany blat stołu i tam też pozostawiła puste naczynie, by móc zacząć gestykulować – którzy zbierają informacje i włączają się w walki wtedy, gdy tego potrzeba. Zawsze uważaliśmy, że władza jest ośrodkiem wszelkiego ucisku i chcieliśmy ją zwalczać. Teraz przy pomocy sojuszników takich jak Zegarmistrz czy Kropotkin będziemy mogli zdziałać więcej i pomóc tym, którzy zawsze byli uciskani. To niech będzie waszym celem i wartością, rebelianci! Ci, którzy sami sobie nie poradzą, ci, którzy są niszczeni przez skostniałe stereotypy! ci, którzy są nękani za pochodzenie i uznawani za gorszych! Oni są waszymi braćmi i siostrami, bo byliście jak oni, bo doświadczyliście tego, co oni. Marionetki, Szmacianki! Senne Zjawy i Strachy, których dzisiaj nie ma pośród nas. Cyrkowcy, moi zrodzeni z bólu pobratymcy. Dołączyli do nas nawet Marionetkarka i Cień, bo uważają nasze cele za słuszne. O to was proszę – byście nie zapominali skąd przychodzicie i z kim przyjdzie nam walczyć: MORIA, szlachcice, nierówność i niedostatek. Nie jestem przywódcą, ale Viper przekazał mi zwierzchność, więc odtąd będą nam przyświecały wyznaczone właśnie cele. Skupcie się na dwóch rzeczach: zdobywaniu informacji zawsze i wszędzie, gdziekolwiek jesteście, choćby miały być dla was niepozorne oraz na ingerowaniu we wszelkie przejawy nierówności i ciemiężenia mieszkańców Krainy Luster.
Słowa, które w jakiś niespodziewany sposób stały się pełne niecodziennej dla Sophie pasji były idealnie słyszalne w każdym pomieszczeniu na parterze, zaś kobieta dopiero po zakończeniu odezwy odeszła w kierunku kuchni, gdzie zasiadł Zegarmistrz.

Co by w poście kończącym nasze kompletnie nieudane zebranie anarchistów zawrzeć jeszcze więcej akcji, na którą i tak nikt nie odpisze, bo wszyscy są już zmęczeni lub zirytowani, postanowiłam – na spółkę z Folly – zareagować jeszcze dodatkowo na słowa Amona.
Jak już zostało w niedawnym poście wspomniane, zniewaga Sopholly nie zostaje wybaczona. Do tego wniosku doszła też i sama Akrobatka, która pomimo, że miała przed sobą świstek papieru z dodatkowymi notatkami od Lunatyka, nie mogła sobie pozwolić na publiczne znieważanie. (Nie wiedziała, biedna, że w sumie nie będzie manifestacji mocy przed kim robić.) Czy była rozgniewana? Tylko i wyłącznie próbą zagrania na niej jak się Lunatykowi podobało, a i ten fakt żarzył się głęboko w piersi Akrobatki, podczas gdy twarz pozostała nieruchoma jak tafla wody.
Zmarszczyła brwi na ostentacyjne splunięcie na ozdobne kafelki (gdyby nie był to koniec sesji kazałaby mu to czyścić) i choć przeczytała uważnie wszystko, czego Amon nie odważył się powiedzieć na głos, podeszła do niego od boku, stając pod przeciwległą ścianą.
– Zgadzam się – rzuciła, wskazując zapisaną kartkę papieru. – Ale nie miej mi za złe, że muszę cię ukarać – rzekła beznamiętnie, ale głos wzmocniony aerokinezą poniósł się dźwięcznie po całej Chatce.
Jeszcze nie skończyła zdania, a Zegarmistrz mógł poczuć, jakby tym razem, o ironio, to jemu został zatrzymany bieg czasu. Prawdopodobnie nie posiada żadnej osłony mentalnej, został więc złapany mocą Akrobatki błyskawicznie. Jej iluzja przypominała po trosze tamtoż spowolnienie czasu: widział wszystko, słyszał wszystko, ale nie miał mocy się poruszyć, bronić czy zaatakować. Choć wcale nieskrępowany, był całkowicie ubezwłasnowolniony we śnie, który mu zafundowała.
To wtedy machnęła ot, tak ręką, a na połowie policzka Zegarmistrza wykwitło oparzenie powierzchowne II stopnia w kształcie wypełnionej gwiazdy o pięciu ramionach. Towarzyszyło mu nieukojone pieczenie, tworzące się pęcherze z płynem i inne czynniki, które towarzyszą zwykle większemu oparzeniu po na przykład wylaniu na skórę wrzątku. Zostało jednak odpowiednio dobrane przez przygotowaną medycznie Sophie, dlatego oparzenie zniknie Amonowi po 2 do 3 tygodni fabularnych i nie pozostawi blizn. Znaj miłosierdzie Pani na zakończenie bezowocnej współpracy.
Potem znów machnęła ręką, by zadziałać aerokinezą już w „prawdziwej” rzeczywistości. Jeśli w tym ułamku sekundy niczego nie zrobił – a uprzednio na zatrzymanie czasu potrzebował Lunatyk zegarów w obu rękach – to poszybował przez kuchnię, korytarzyk i zakończył lot na stole w salonie, przesuwając pędem mebel z razem z brzękiem tłuczących się filiżanek i spodków i ochlapując herbatą siedzących nieopodal.
– Nie musisz dopijać herbaty, skoro i tak wychodziłeś – rzekła, pojawiając się w drzwiach do salonu. Nadal była gotowa do walki w razie, gdyby nauczka uraziła Pana Zegarmistrza bardziej niż sądziła.
Wtedy też zauważyła brak Fii i wtedy też pewnie zostały jej przekazane kolejne złe wieści. Zdusiła wciśnięte w usta przez Folly przekleństwo tylko dlatego, że chciała być lepsza od bluzgającego Lunatyka.
– Ty też mi stąd idź – machnęła ręką na Rosarium – każdy niech idzie, bo zaraz mnie szlag trafi z wami wszystkimi. Wyślę ci Orema.

Aaron - 4 Sierpień 2015, 23:17

Domek


Gdyby potrafił być cierpliwym, gdyby potrafił słuchać a nie tylko słyszeć, gdyby wiedział, że nie ma przed kim robić przedstawienia, gdyby cokolwiek lepiej potrafił zorganizować w konfrontacji z tyloma osobami w jednym domku... Ale nie, on przecież nie zna się na ludziach, potrafi tylko przeliczać wszystko na wartość w nominale wiedzy.
Gdyby nie choćby cokolwiek z powyższego, zamiast wylewnych, bluźnierczych słów, skorzystałby z wyjścia jako (przed)ostatni. Wówczas nie potrzebowałby kryć się z zamiarami, odstawiać szopki ani też nie musiałby prowokować reszty Anarchistów do posiadania o nim złego zdania. Ale ten skurczybyk najwyraźniej nie przewidział skali przy której jego Zegarmistrzowska wielkość się zawali!
Game over, ha!
Czekał na nią i słyszał wielki elaborat o tym, jaka to jej wizja jest wspaniała, choć w sumie to miała trochę gdzieś relacje między głowami Anarchs i resztą. W sumie to się pogubił w tym, co mówiła, zajęty tym, czego chce od niej. A nawet jej spojrzenie na Anarchs by mu przecież przypadło do gustu - przynajmniej o wiele bardziej od tego, które sam dotąd sobie wyrobił.


Przybyła, wysłuchała i zdecydowała się wymierzyć karę. Jak psu. W tym momencie troska o swoje bezpieczeństwo po stokroć w nim wzrosła, bo dotąd była nieznaczną wielkością. Został jednak schwytany w paraliż, na który nie znał odpowiedzi. Bo jak tak może znikąd stracić możliwość ruchu? Gdy zatrzymuje czas, zatrzymuje się u ofiary wszystko, a w tym wypadku pracuje mu mózg. Miał świadomość, widział Opal przed sobą i w żadnym wypadku nie był szczęśliwy z tej niewidocznej pułapki. Próbował zatem najpierw fizycznie przełamać to bycie skrępowanym, a potem dołożył do tego swoją siłę woli. Może i nie posiada mentalnej bariery, ale jego przekonanie mówi, że nie ma rzeczy niemożliwych do złamania w tylko jeden jedyny sposób. Kiedy więc poczuł pieczenie na skórze i usilną chęć powstrzymania zrodzonego znikąd bólu, pojął, że robi z nim co chce i jak chce. Czy zatem to miałaby być jej silna moc, skoro dotąd nie pokazywała się z jej posiadaniem? I czym może być, skoro żaden wizualny efekt nie istnieje?
Iluzją?
Jeśli tak, wystarczy zaprzestać podlegania jej, ale czy jest to takie proste? Jest tym trudniejsze, czym dawkowanie fałszywej rzeczywistości ulega zwiększeniu. Wystarczy więc przestać jej ulegać, aby zostało zwiększone bądź ulec bardziej niż się powinno, by pokazać, iż było nadto wystarczające.
Ta druga opcja grozi jednak autodestrukcją, a ta pierwsza budzi pewne nadzieje na uwolnienie.
Nim zdziałał cokolwiek, został rzucony w kierunku salonu, gdzie rozbił się na filiżankach. Zdecydowanie nie takiego zobrazowaniu gniewu Przywódczyni się spodziewał, ale też i jakoś pusto się wokoło zrobiło, zatem nie miał zbytnio co się pomiataniem siebie przejmować.
Nie, jednak miał - zwyczajnie nie jest przyzwyczajony do takiego stanu rzeczy.
- Stać cię na więcej - burknął z niesmakiem w kierunku Opal, trzymając w dłoniach, właśnie przywołane, cztery zegary.
Czas uległ zatrzymaniu, a Aaron w tym czasie związał Anarchistce ręce z tyłu łańcuchami od dwóch zegarów. Było to uciążliwe dla niego z uwagi na piekącą twarz. Momentami obraz przed oczami mu zamierał i myślał, że już nie da rady. Oddalił się, a niewiele później działanie zatrzymania czasu przestało działać. Liczył, że powolny chód i potworne pieczenie nie zabiorą mu możliwości ucieczki z tego miejsca.

z/t

Tyk - 5 Sierpień 2015, 01:12

Jak wcześniej anarchiści nie wykazywali się zbytnim zorganizowaniem i świadomością powagi sprawy, tak teraz wykazali się zupełną ignorancją graniczącą z głupotą. Wzajemne spory i niechęć do dotykania merytorycznych aspektów zebrania można wybaczyć. Jeśli jednak przy obcej osobie, której tożsamości jeszcze nie są do końca pewni, a nadto nie interesują ich wytyczne, czy choćby szczątki planu. Takiej lekkomyślności Arcyksiążę się nie spodziewał przychodząc tutaj. Już w tej chwili mógł spokojnie odejść, bez względu bowiem na to czy uzyska sojusz, czy też nie, możliwość operacyjna Anarchs jest zerowa. Nie są w stanie ani pomóc, ani tym bardziej zagrozić Arcyksięstwu. Nawet jeśli brać pod uwagę, że Sophie jest wytrwała i zdolna do realizacji zamierzonych planów, to pamiętać trzeba, że sama niczego nie zdziała.
Nie mógł jednak tego zrobić. Z pobudek dość banalnych i przez wielu pragmatyków określonych mianem bzdur. Zaproponował Esme wzajemną współpracę, a więc i wzajemną pomoc. Nie powinien był odwracać się od niej i zostawiać samą. W końcu czy wtedy jego słowo byłoby cokolwiek warte? Poza tym czy mógłby sięgać po tytuł obrońcy Krainy Luster, gdyby "własnych ludzi" pozostawiał losowi, odmawiając im jakiejkolwiek pomocy.
Postanowił więc zignorować konflikty wewnątrz chatki - co przychodziło mu tym łatwiej, że był tutaj tylko względnie i skupić się tym co naprawdę istotne. Nie było czasu oceniać wszystkiego i reagować na ucieczki, czy karygodne rozbijanie filiżanek przez okropnie niezgrabny upadek.
Pozwolę sobie jednak na luźną dygresję, pochodzącą z książki, którą kiedyś miałem okazję czytać. Słowa moje będą o królu Epiru Pyrrusie, którego jemu współcześni przyrównywali do samego Aleksandra, wskazując go na następce Macedończyka, który postanowił wspomóc Wielką Grecję zebraną pod przywództwem Tarentu w walce przeciwko Rzymowi i jego latyńskim sojusznikom. Wszyscy słyszeli o bitwach, które zwycięzcom przysparzały zmartwień, a przegranych zmuszały do dalszych starań, które ostatecznie przyniosły efekt w postaci zwycięstwa, tym słodszego, że poprzedzonego dwoma upadkami. Nim jednak wojna została do końca rozstrzygnięta osobisty lekarz Pyrrusa zapragnął zdradzić swego pracodawcę i do Rzymu list posłał z ofertą otrucia epirskiego monarchy. I co wtedy Rzym uczynił? Czy przyjął ofertę i pozbył się kłopotliwego oponenta? Nie, list odesłali do samego Pyrrusa z dopiskiem, by pamiętał o ile jego wrogowie lepsi są od przyjaciół. I tak tutaj trzeba przyznać, że największą chęć pomocy Sophie miał Arystokrata, ktoś kogo by o to nigdy nie posądzała, podczas gdy jej anarchiści, połączeni z nią wspólną ideą i pragnieniami, opuścili ją, nie wysłuchawszy nawet do końca.
Rosarium wzruszył ramionami i westchnąwszy powiedział:
- Mając takich przyjaciół, nie potrzeba już wrogów. - Po tych słowach ściągnął kapelusz, kłaniając się jej nieznacznie i w tej pozycji dodając jeszcze jedno zdanie: - Będę czekał i mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko wspólnemu polowaniu, byśmy mogli na nim spokojnie porozmawiać.
Po czym po prostu zniknął. Nawet nie dlatego, że Sophie go wygoniła. Choć nie będzie siedział w cudzym domu (no nie całkiem, ale wiadomo o co chodzi), gdy gospodarz sobie tego nie życzy, to najistotniejszy był upływ czasu, przez który mógł działać. Ten się skończył, a wraz z nim zniknął Rosarium.

<ZT>

Soph - 6 Sierpień 2015, 01:13

Domek

Rozejrzała się wkoło, zastanawiając jak wyglądałaby Chatka, gdyby zamienić ją w ataku wściekłości w pobojowisko. Oczywiście, „atak wściekłości” jest dla Akrobatki pojęciem czysto teoretycznym, ponieważ gdyby chciała coś takiego zrobić, musiałaby albo pozwolić zaszaleć Folly – czego żaden z pozostałych jeszcze w domku anarchistów na pewno nie chce – albo opuścić wszystkie swoje wewnętrzne osłony i postarać się zrozumieć czym jest taka wściekłość i dlaczego powinna być Az tak zła, że chciałaby siać dookoła zniszczenie.
Problemy emocjonalnych autystyków.
Jak na razie jej największym zmartwieniem było to, jak powinna zareagować na zaistniałe zdarzenia. W środku Kipiącej Chatki pozostali najbardziej bierni z rebeliantów – przypuszczać by można, że byli po prostu zbyt leniwi, by wstać i wyjść. Zrobiła więc to Sophie. Najpierw jednak korzystając z giętkości Akrobatów przekroczyła swoje długie, obecnie skrępowane ręce jak skakankę i już była związana z przodu, nie za plecami. Samo uwolnienie się było już dziecinnie proste. Przez chwilę żywiła idiotyczna nadzieję, że może Kropotkin ją rozwiąże, jednak nawet gdyby znów chciał być patetycznie przeuprzejmy, jego obecna postać nie oddziaływała materialnie na przedmioty i istoty. Miał jednak rację - po raz pierwszy złota myśl nie zdenerwowała brunetki.
Cóż, poradziła sobie sama. Jak zawsze. No i miała dwa zdobyczne zegarki.
Potem, nie oglądając się nawet na bałagan na środku saloniku, wyszła w czerwonawy zmierzch, zabierając swoje rzeczy i zwierzęta.

[zt]



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group