To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Różana Wieża - Różany ogród.

Dark - 28 Czerwiec 2011, 23:39

Invitro wpuszczono do ogrodu, ale czy uda mu się zajść dalej? Nie jest to wiadome. W końcu z Różą działy się ostatnio kiepskie rzeczy. Umęczona, w dość złym stanie... Niedawno mianowana na następczynię swej pani. Od dłuższego czasu nie jadła żadnego snu i właśnie Tsukichi prowadził ją przed siebie, bo ona sama nie dałaby rady się ruszyć.
Jedna z członkiń stowarzyszenia usłyszała, że ktoś uderza kamieniami w okno. Jak w ogóle ta osoba śmie? Czy życie jej nie miłe? Dark również to słyszała, jednak nie była nawet w stanie jakoś poważniej na to zareagować. Kurcze, przydałoby się wszamać czyjś sen, jednak nikt w okolicy nie spał. Dlatego skinęła do kobiety dając znać by wylazła na balkon. Ta uczyniła jak panienka kazała i zerknęła w dół. Tam stał Ingravo i wypowiadał swoje słowa.
- Pan mówi, że jest Królem z Szajki...
Mruknęła wchodząc do środka i jakby olewając to co mężczyzna mówi. W końcu Madeline udało się coś wykrztusić.
- Zejdź proszę za mnie, wraz z dwoma strażnikami i wypytaj o co chodzi. Jeżeli ma czyste zamiary to zapraszaj, jeżeli nie to niech w ogóle tu nie wchodzi, bo wiesz, że spotkania mogę nie przeżyć w takim wypadku... Dobrze, ze jest tu Tsuki, brakuje mi Arthura, ale jakoś damy radę. Idź już, nie każ mu długo czekać.
Kobieta opuściła salę narad i ruszyła na ogród, weszła tam i spojrzała na mężczyznę unosząc jedną brew. Za nią stała dwójka dobrze zbudowanych mężczyzn.
- Pan w jakiej sprawie, Władco Kart? Czy to coś ważnego?
W milczeniu czekała na odpowiedź.


    Przez chwilę popisze jako MG, ok?

Anonymous - 29 Czerwiec 2011, 14:40

Bezczelny był z całą pewnością to dało się już zauważyć na początku. Życia nie miłował, generalnie trudno go było podejrzewać o uczucia wyższe do czegokolwiek. Zresztą szczerze rzecz biorąc wątpił by Stowarzyszeniu opłacało się wdawać w wojenkę wywołaną jego śmiercią, która być może by nastąpił gdyby Verna miała akurat taką ochotę. Albo by i nie nastąpiła, kto to wie. Zresztą by rozpocząć dywagacje na ten temat najpierw wypadałoby uśmiercić sam Koszmar a to jak wiadomo jest trudne. Może nie był karaluchem, który potrafi żyć i bez głowy, ale radził sobie w opałach całkiem zgrabnie. Fortuna go uwielbiała.
Siedział sobie zatem całkowicie w pokojowych zamiarach na ławce rozważając o tym jak to byłoby być różą dla odmiany a nie drzewem. W końcu róże mają kolce, trudniej pod nie sikać. Ale większa część populacji traktuje je jak Ludwika XVI namiętnie ścinając piękne kwiaty. Nie, zdecydowanie gdyby miał do wyboru wybrałby drzewo. Drzewa trudniej się pozbyć, choć kariera polegająca na zostaniu papierem toaletowym nie przypadła mu do gustu jakoś szczególnie.
Jałowe rozmyślania przerwała służka w towarzystwie dwóch ochroniarzy. Zgrabny trójkącik psuła jej mina: poprzez podniesienie brwi wyglądała jak ropucha. Cóż, zapewne uroda nie była kryterium kwalifikacyjnym do Róż, jak widać. A szkoda, przynajmniej byłoby na co popatrzeć. Miśki z tyłu wyglądały o tyle groźnie co pociesznie.
-W nie Twojej panienko. Ważnego, pilnego i tajnego.-posłał jej jakże uroczy uśmiech już po pierwszym zdaniu. Nie widział sensu by tłumaczyć służbie bądź nie Czarnej Róży co go tu sprowadza. Im więcej osób wie, tym więcej trzeba pilnować by w końcowym rozrachunku zapewnić sobie ich milczenie. Jeśli to nie wystarczy by potworzyć mu drzwi na spotkanie to trudno. Przyjdzie kiedy indziej, bardziej zirytowany.
Taaak, widząc szynką reakcje służącej ukłonił się jej tylko i posławszy słodziutki jak miód i tak samo ekologiczny uśmiech poprosił:
-Przekaż swej pani gdy znajdzie chwilę czasu by wpadła do mnie.-ot, nie chciało mu się dłużej czekać, więc sobie poszedł rozwiązując tym samym problem ochroniarzy czy jest agresywny i będzie sprawiał kłopoty.

[zt]

nie ma problemu ;)
mam nadzieje, że wybaczysz mi ucieczkę~

Anonymous - 20 Lipiec 2011, 17:58

Dzień powoli dobiegał końca. Słońce już w połowie się schowało, tylko nie liczne promyki wyrywały się jeszcze aby rozjaśnić i rozgrzać drogi. Nie które osoby pozapalały już w swoich domkach, domach czy nawet pałacach światła. Nie którzy nawet szykowali się już do snu. Kiedy słońce stało się już prawie nie widoczne, zapalono latarnie. W Krainie Luster, gdzie właściwie nic nie jest normalne, tak więc nikogo za bardzo nie obchodziło, że światła połyskiwały przeróżnymi kolorami, od seledynowego po wyrazisty amarant. Zwykły człowiek z normalnego świata pewnie zachwycałby się tym widokiem, ale tu nie. Niedługo później Kolorowe Latarnie dostały wsparcie od gwiazd i księżyca.
Pewna marionetka o imieniu Mitsuo spacerowała właśnie o tej porze w wielkim ogrodzie. Nie było tam tych kiczowatych lampek, tu światło dawały pochodnie płonące czerwonym i czarnym ogniem. Ogór był na prawdę wielki, otaczał on ogromny zamek, a wszystko to wznosiło się na lewitującej skale. Panował tam mroczny, aczkolwiek przyjemny klimat, w ogrodzie rosły jedynie róże, najwięcej było czarnych, ale czerwonych też tam nie brakowało. Te różane krzewy tworzyły jakby wielki labirynt, pełny alejek, zakrętów i rozwidleń. Prawdę mówiąc można byłoby stworzyć mapę tego przepięknego miejsca. Spacerująca postać, o której wcześniej była mowa, co raz bardziej zagłębiała się w ten gotycki labirynt. Mimo, że było dosyć ciemno postać była widoczna i wyraźna. Była to po prostu lalka, na głowie miała perukę, zamiast oczu dwa, duże guziki, a co dziwniejsze nie miała też nóg, wznosiła się nad ziemią. Po kilku minutach marszu( to znaczy lotu) marionetka znalazła się w miejscu którego szukała. A mianowicie była to altanka, ale nie byle jaka, wchodziło się do niej schodami z czarnego marmuru, poręcze i ogrodzenie były perfekcyjnie wykonane, gdzie nie gdzie wyrzeźbiono posągi kwiatów, którymi były oczywiście róże. W altance poustawiany był krąg z ławeczek, na jednej z nich usiadła lalka, co dało dziwny efekt, bo jak już było wspominane: nie ma ona nóg. Czarne guziki odbijały światło księżyca, było to przyjemne miejsce, chociaż na chwile można zapomnieć o panującej wojnie.

Anonymous - 20 Lipiec 2011, 18:26

Co prawda, to prawda - mimo wszystko trzeba było przyznać, iż latarnie o różnych, różniastych, a co ważniejsze kolorowych światłach nie robiły w Krainie Luster takiej furory, takiego niesamowitego wrażenia, jakie bezsprzecznie wywołałyby w świecie ludzi, ale to nic. U niektórych osóbek nadal budziły swego rodzaju zachwyt... Ale nic poza tym. Po drugiej stronie lustereczka było jeszcze wiele, wiele innych nietypowych zjawisk, których nie można było ujrzeć nigdzie indziej. A i sama Kraina Luster była najprawdziwszą niezwykłością, uhm. A do tego ta diabelnie kapryśna pogoda w niej panująca! Tu słoneczko świeci, posyłając ku tobie ciepłe promyczki, tuż obok chmury dumne z tego, że zostały zawieszone tak wysoko na - obecnie równie szarym jak one same - niebie obficie sypały śniegiem, a jeszcze kawałek dalej zaczęło lać jak z cebra. I jakże się w tym wszystkim tutaj połapać, hm? Na szczęście jednak tutejsi mieszkańcy stosunkowo szybko przyzwyczaili się do podobnych dziwactw, więc teraz nie sprawiało to zbyt wielkich kłopotów... No, może czasem.
Podobnie jak Mitsuo wybrała się na spacer, aczkolwiek nie sama, a z Lelielem przy swym boku. Na jej bladej twarzyczce gościł uśmiech, który w pełni wyrażał jej zadowolenie z obecnej sytuacji. Czarne i czerwone różyczki, w ogóle całe to otoczenie, w którym obecnie przebywała Topielica początkowo sprawiało dość upiorne wrażenie, ale było to tylko chwilowe. Gdy obcowało się z nim nieco dłużej, tak jak ona, dostrzegało się w nim piękno i urok, za który tak go kochała. Nie minęło więc wiele czasu, gdy pogrążyła się w zadumie, a to, nad czym się zastanawiała nie było znane nikomu. A dokładniej rzecz biorąc - prawie nikomu. Był przecież ktoś, marionetka, zdolna do czytania w myślach, prawda?
Szła tak zamyślona, przy okazji też pilnowana przez towarzyszącego jej Naeve, który był gotów ją podeprzeć w razie, gdyby miała się potknąć, przewrócić. A nawet jeśli, to miałaby miękkie lądowanie. Tak czy siak, liczy się to, że wkrótce dotarła do altanki, gdzie owa marionetka, czytająca w myślach, a jednak tak słabo przez nią znana obecnie przesiadywała. Mitsuo. Nigdy nie mogła go tak do końca zrozumieć, a przynajmniej jego charakteru.
Może to przeszłość sprawiła, że mało kogo do siebie dopuszczał?
- Przeszkadzam? - zapytała grzecznie. Mówiła cicho, niemalże szeptem, jak to miała w zwyczaju, aczkolwiek słychać było ją doskonale. Może dlatego, że wokół panowała ciężka, niczym nie przerywana cisza? A przynajmniej do czasu...

Anonymous - 20 Lipiec 2011, 20:34

- Skądże.- Odpowiedział jej. A właściwie nawet nie otworzył buzi , którą zastępował z resztą przyszyty kawalątek, czarnej nitki. Tak więc wydawało się jakby gdzieś z środka ów marionetki wydobyło się to słowo. A kiedy to się stało, spojrzał na dziewczynę swoim martwym spojrzeniem. Właściwie to jak mówił, słyszał, czy coś obserwował było obsiane lekką tajemnicą. Nikt nie wiedział jak do tego dochodzi. On po prostu mówił, po prostu słyszał i po prostu widział. Właściwie czasem żałował, że nie przybiera postaci ludzkiej, ale po tym jak go ta parszywa rasa skrzywdziła, to aż trudno na nich patrzeć. Blee. Fuj. Co prawda Mitsue zrobiłby to, ale tylko dla ukochanej osoby, no bo gdyby zakochał się w normalnej dziewczynie to... no, hmm, byłoby trochę nieetycznie i dziwnie by się żyło w takim związku. Kawałek materiału i człowiek? Raczej nie. Mitsuo często rozmyśla o miłości, ale się z tym kryje i nie mówi tego nawet najbliższym, ba, on nawet nie ma najbliższych. Oczywiście, dogaduje się z członkami Czarnej Róży i bardzo ich szanuje, no, ale z nikim nigdy się tak naprawdę nie przyjaźnił. A nawet jeżeli Mitsuo nie zdaje sobie z tego sprawy to każdy powinien mieć kogoś z kim może pogadać, zwierzyć się albo wyżalić. Może po prostu za często myśli o wojnie i nienawiści do ludzi, albo jest po prostu zbyt nie śmiały i nie pewny siebie aby zrobić pierwszy krok. Cóż, każdy ma swój sposób, on akurat znajduje pocieszenie w walce i tworzeniu własnej broni.
Ale wróćmy już do normalności i skończmy to oprowadzenie po umyśle marionetki. Tak więc spojrzał na dziewczynę, pierwsze co rzucało się w oczy to fiolet. Nie dość, że jej sukienka i paznokcie były fioletowe to również włosy. Było to trochę dziwaczne, aczkolwiek bardzo ładnie wyglądała. Jej oczy były piękne, srebrne, przypominały trochę księżyc. U jej boku pełzło jakieś stworzenie, wyglądało trochę na obrośniętego białą sierścią węża. Biedny Mitsue też musiałby się tak czołgać gdyby nie zdolność lewitacji. Teraz o tej porze, kiedy tak unosi się nad ziemią można by go wziąć nawet za duszka. Nie potrafił określić rasy tej" fioletowej dziewczyny", wyglądała jak człowiek, ale było w niej coś magicznego.
- Usiądź.- Zaproponował Mitsue i wskazał krąg ławeczek- W twoim wykonaniu przynajmniej będzie to normalnie wyglądać.- Dodał i uśmiechnął się. Wyglądał teraz niczym wampir, wszystko przez te doszyte dawniej kły. Ech, mogłem się ich pozbyć.- Zarzuciła sobie marionetka.- Pewnie wyglądam żałośnie. Tak, Mitsue wydaje się nieśmiały i strasznie pesymistyczny, właściwie to jest to bliskie prawdy, ale jeżeli ktoś kiedykolwiek zobaczył tą laleczkę na polu bitwy, już raczej nie nazwie go nieśmiałym. Tylko, że wojna kiedyś się skończy, a życie będzie trwać dalej, a co wtedy?

Anonymous - 21 Lipiec 2011, 08:59

Najwyraźniej jego odpowiedź sprawiła jej niejaką ulgę, nawet, jeśli nie poruszył przy tym ,,ustami''. Kompletnie nie zwracała przy tym uwagi na czarną nitkę, zastępującą mu usta oraz głos, który dobywał się jakby z wewnątrz marionetkowego ciała. Bardziej w tym momencie obchodziło ją to, czy aby przypadkiem jej obecność tutaj nie będzie mu przeszkadzać. W końcu mało kto wybierał się na takie spacerki o tej porze, może chciał być sam, a i jej towarzystwo nie było mu na rękę? A może zaprosił ją tylko i wyłącznie z czystej uprzejmości, w duchu klnąc i marząc o tym, żeby się stąd wreszcie wyniosła? Może, może. Eh, na tym właśnie polegał jej problem - za bardzo przejmowała się innymi i ich uczuciami, jak zareagują na dane słowo, czy też, jak kto woli, w danej sytuacji. To była chyba jej największa wada, a przynajmniej według niej. Takie mimowolne zamartwianie się i współczucie... To nie był dobry pomysł. Nie dla niej, dla Stracha, zwłaszcza, że ta rasa nie była zbyt mile widziana w Krainie Luster. Ba, przecież ich stąd wygnali! Ale ona nie znalazła swojego miejsca w Świecie Ludzi, ponieważ jej miejsce było tutaj, co więcej, nie zamierzała się stąd nigdzie ruszać, o.
Miłość? Co najwyżej miłość między rodzeństwem, taak, o tej akurat miała szersze pojęcie. Gorzej, że Bóg jeden wie, gdzie teraz ten jej braciszek się szlaja. W końcu zostawiła go blisko parę lat wstecz, więc równie dobrze może już jej nie pamiętać. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby miało się okazać, że tak właśnie jest. Ale hej, rozstali się głównie z jej winy, to ona przed nim uciekła, toteż nie miała za co go obwiniać. Dante... On chyba też był strachem. Pewnie siedzi teraz w Świecie Ludzi, tam najłatwiej żerowało się na niczego nie świadomych osobach.
Szybko otrząsnęła się z zamyślenia, gdyż nie było jej to na rękę, zwłaszcza, że nie chciała wyjść na nieuprzejmą... Bynajmniej. Faktycznie, cała była w fiolecie. Fiolet tu, fiolet tam. Nie dało się ukryć, iż to jej jedyny ulubiony kolor, a do tego ładnie kontrastował z jej upiornie bladą skórą. Z tym, że w tym jednym szczególe z Mitsuo nie mogła się zgodzić - jej paznokcie nie były fioletowe. Nie, ona w ogóle nie miała paznokci - może dlatego, że nie posiadała również palców? A przynajmniej już nie posiadała. Tak się właśnie kończyło zbytnie współczucie i wieczne myślenie o innych. Cholera, musiała w końcu przestać.
Posłuchała marionetki i przysiadła się obok. Leliel musiał zostać na zewnątrz, zresztą i tak by się tu nie zmieścił - w końcu to trzymetrowa bestia. Uśmiechnęła się doń pocieszająco, po czym wróciła do Mitsuo.
- Oj tam, oj tam. Potrafisz latać. Nie cieszy cię to?

Anonymous - 21 Lipiec 2011, 22:58

Zanim padła odpowiedź na powyższe pytanie, Mitsuo chwilę musiał się namyślić. Czy cieszy się z ów daru? Oczywiście, że się cieszy, ale z drugiej strony nie był do końca pewny czy nie wolał by jak wszyscy inni spacerować na normalnych nogach, bo chyba każdy lubi czasem pobiegać i trochę się zmęczyć, no nie? Co prawda marionetki nie zbyt się męczą, a już tym bardziej nie pocą, no, ale z biegu czerpie się większą satysfakcje. Ale w sumie to już za wielkie marudzenie. Przecież fajnie jest poczuć wiatr we włosach i lecieć, i lecieć, i lecieć...
- Cieszy mnie to.- Stwierdził ostatecznie i obrócił się w powietrzu- tak dla efektu.- Chociaż kiedyś może poproszę kogoś o doszycie nóg, bo samemu mógłbym sobie nie poradzić.- Dodał i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Teraz czarna niteczka wyglądała tak jakby specjalnie została wyszyta na kształt banana albo rogalika. Ale skończmy już z gastronomicznymi porównaniami. W każdym bądź razie nasza marionetka ponownie się uśmiechnęła, a to w jego przypadku rzadkie, no chyba, że dzieje się krzywda jakiemuś człowiekowi. To chyba znaczyło, że Maladrin miała na niego dobry wpływ, albo po prostu Mitsuo cieszy się ,że z kimś w końcu rozmawia. Nie wiele chwil po tym jak wypowiedział powyższe słowa, gęste, ciemne chmury zakryły srebrzysty księżyc. Zrobiło się ciemno. Mitsue nie widział za wiele, jedynie mało widoczną postać i chyba coś czego nie da się ukryć. Nawet w mroku. Były to fioletowe włosy.
- Może skierujemy się w jakieś jaśniejsze miejsce?- Zaproponował, bo faktycznie, nic nie było widać( poza włosami).- To znaczy, noc mi nie przeszkadza, lubię ciemność, ale nie wiem jak ty?- Tak, Mitsuo uwielbiał nocne spacery, a szczególnie w blasku księżyca. No, ale jeżeli jego towarzyszka wolała dzień i słońce to on nie miał nic przeciwko, aby na przykład skierować się do zamku. Musieli by tylko pokonać ogrodowy labirynt, ale Mitsuo nie ma problemów z orientacją w terenie. Ale decyzja należała do' Fioletowej Dziewczyny".
Edit:
Niestety Mitsuo nie doczekał się odpowiedzi, dziewczyna odeszła. Widać nie chciała siedzieć w ciemności. Marionetka wzniosła się w górę i wyleciała z altanki. Z wielką gracją przelatywał przez ogrodowy labirynt. Kiedy wreszcie dotarł pod zamkową bramę, jeszcze raz odwrócił się i zerknął na srebrzysty księżyc, czerwone i czarne róże i ciemną altankę. A potem wyszedł z tego uroczego miejsca.
zt.

Anonymous - 1 Wrzesień 2011, 18:45

Milczała, od czasu do czasu jedynie kiwając głową na znak, że się z nim zgadza. Myślami była bardzo, bardzo daleko, aczkolwiek nie trwało to zbyt długo - z zadumy wyrwał ją nie kto inny, jak jej Leliel. Uśmiechnęła się doń ciepło, po czym wstała, posyłając ten sam uśmiech ku marionetce. Następnie najzwyczajniej w świecie... odeszła. On zapewne również uczynił to samo, zaraz po niej. Nie ważne, nie widziała. Coś jej się przypomniało - miała więc teraz na głowie co innego, niż przyjacielskie pogawędki.

[z/t]

Zinoviya Avdeyev - 3 Październik 2014, 00:07

Przenieśli się pomiędzy alejki różanego labiryntu, a Kapelusznik nie tracił czasu - od razu przeszedł do rzeczy, chociaż w typowym dla siebie, okrężnym sposobie. Trzeba przyznać, że spełnienie życzenia swoje kosztowało i musi jak najszybciej zregenerować siły przed kolejnym spektaklem. Najchętniej znalazłby sobie zastępcę, ale z drugiej strony… Nikt nie potrafi, w jego mniemaniu, tak doskonale przekazać widzom sztuki iluzji jak on sam.
- Przed Tobą jest lazur skał ustawionych przez człowieka.
Wielki jest, a włada tam ciemność kolczastego piękna.
Ten labirynt nie lubi prowadzić, ale musisz mu zaufać, by kiedyś móc go opuścić…
Ja dalej nie mogę cię doprowadzić, ale zapewne sobie poradzisz.
Musze szukać kolejnych białych królików.
Miłej zabawy!

I znikł tak szybko, że ostatnie dwa słowa tylko dzięki echu zdołała usłyszeć, choć zdawało jej się to być tylko złudzeniem, zmajstrowanym przez jej mózg w imię pomyślności, na przekór niedogodnościom zdrowotnym, których nabawiła się minionej nocy. Została sama, pośród kwiatów, mając na horyzoncie sporą budowlę.

Spacerowała, a właściwie błądziła: z raz się potknęła o jakieś różane pnącze, ze dwa razy stwierdziła, że to miejsce jest jej znajome… W końcu posłyszała znajomy głos.


Nie należała do osób unikających skoków adrenaliny i nie zwykła wybierać dłuższych ścieżek. Możliwość konfrontacji z agentami MORII, zwłaszcza na straconej pozycji, była rarytasem na jaki nie zawsze sytuacja chciała jej pozwolić. W efekcie mamy Zimoviyę z licznymi zadrapaniami i poparzeniami. Ale to mało, dołóżmy jeszcze skręconą kostkę i niezatarte po sobie ślady w świecie ludzi. A nawet jedną ocalałą ofiarę!
Dawno nie miała przyjemności pobawić się w samobójcę-terrorystę, ale ta akcja z motorem to i tak słaby był wyczyn. Kolejnym razem musi sobie na ogon zgarnąć więcej sztuk w pościgu, by podnieść sobie statystyki – ilość „fragów”. Ale najpierw wypadałoby tam wrócić i po sobie posprzątać, ale ona tak nie lubi bawić się w sprzątaczkę…


Anna usłyszała wołanie, znajome. Tak, to ta Kasztanowa Króliczka, która domyślała się, jakoby jej pakunek sam przyszedł pod zamczysko odbiorcy. Ucieszyła się jednak dopiero wtedy, gdy ujrzała znajomą twarz.

- A więc udało ci się dotrzeć. Zatem witaj w nowym domu i ani mi się nie waż z niego rezygnować. – Choć miał to być niewinny żarcik, nie dało się wyczuć w tym ani jednego podmuchu puszczającego te słowa i idące z nimi czyny na wiatr. – Mną się nie martw, ja sobie już trochę pomogłam. – Wyglądała jak mumia w tych licznych opatrunkach, chroniących poparzone ciało. – Ode mnie masz ten podarunek, a teraz idź do zamku się rozgościć. A gdy będziesz gotowa, Nasza Pani, Czarna Róża, odnajdzie cię i zaprosi na rozmowę.
Rzuciła w niej kierunku koralami, które zwane są Zamiarnymi. Takie same posiada Czarna Róża, ale chyba nie pokłócą się te dziewczyny o posiadane jednakowej biżuterii? A nawet jeśli, to tym lepiej dla ich znajomości, raczej.


Zinoviya zniknęła w jednym z zakamarków. Annie zostało znaleźć wyjście z labiryntu i udać się do budynku. Jednakże w czasie tej wędrówki zdoła natrafić na dość ciekawy okaz, zwany przez tutejszych mieszkańców szarańczą. Oczywiście koloru czarnego. Mowa o istocie Grimm, która zechciała jej przeszkodzić w spokojnej wędrówce. Wystarczy go spłoszyć, by nie dawał spokoju. A kolejno wystarczy potrafić go zignorować, by docenił psychikę dręczonego dziewczęcia i zechciał się na jakiś czas zakręcić wokoło niej, na jej usługach.

//Powiedzmy ze rozmowę taką, z Dark postać odbyła, bo przecież się nie doczekasz na nią xD

Anonymous - 28 Październik 2014, 23:20

Znaleźli się w szerokim korytarzu, a rolę ścian przyjęły krzewy róży przewyższające Annę o dwie głowy. Był to jednak najmniejszy powód do rozmyślań. Ten cholerny kapelusznik ją zostawił!
- Ty... draniu...
Kaszlnęła, przysłoniła dłonią usta, na której były widoczne kropelki krwi. To ją mocno zaniepokoiło. Wytarła dłoń o swój strój, który chciałaby już zrzucić. Wszystko widziała przez pryzmat wyimaginowanej mgły. Widziała w oddali zarys wysokiej budowli. Nie potrafiła określić, co to dokładnie było. Jak się później okaże, jest to Różana Wieża, siedziba Stowarzyszenia Czarnej Róży. Jej azylem - Ziemią Obiecaną. Chociaż ona nie musiała podróżować tyle, co jej poprzednicy (Anna, nie jest żydówką, gwoli ścisłości).
Nie miała innego wyboru niż iść. Szła ciągle jedną sekwencją - lewo, prawo i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Zadziałała jej podświadomość, a zarazem obudziły się wspomnienia - wędrówka przez miasto pełne dyń z jakimś dziwnym człowiekiem.
Czuła suchość w ustach, niewyobrażalny głód i ból dochodzący z klatki piersiowej. Szła powoli, kolejne kroki stawiała po kilku sekundach. Raz prawie się przewróciła, odruchowo jej ciało szukało czegoś do podtrzymania - a w pobliżu nie ma nic innego jak krzewy różane i nich się złapała.
Pożałowanie tej decyzji ukazała cichym syknięciem i szybkim cofnięciem ręki.
Wędrowała dalej z kilkoma towarzyszami - lekkim wiatrem, który sprawiał, że zlepione kosmyki włosów ją łaskotały oraz zapach róż, niesiony przez owy wiatr.
Usłyszała znajomy głos.
Podniosła wzrok na znajomą sylwetkę. Owa Kasztanowa Króliczka. W normalnej sytuacji powiedziałaby coś bardzo kąśliwego i wrednego w ramach tego, że jej nie odnalazła, ale w tym momencie wszystko było dla niej obojętne. Mówiło coś o nowym domu. I coś o biżuterii. Nie złapała lecącego w jej stronę przedmiotu. Musiała więc kucnąć, podnieść go i wstać. W tym czasie znajoma osoba zniknęła z pola widzenia. Znowu.
Więc musi sama szukać wyjścia. Szła dalej, trzymając w lewej dłoni owe Korale. Jej bierność była przerażająca. Nawet jakiś latający wokół niej owad nie sprawiał u niej reakcji agresywnych i niebezpiecznych. Raz niedbale machnęła dłonią, ale to coś nie ustępowało.

Nie wiadomo ile jeszcze szła przez ten labirynt. W końcu znalazła wyjście, a kilka metrów dalej schody prowadzące do wejścia strzelistej wieży. Poczłapała się po nich, przeszła przez bramę i poszła w poszukiwaniu miejsca odpoczynku.
- Dom...

[z/t]

Zinoviya Avdeyev - 4 Listopad 2014, 23:26

Stworek, Grimm, nie dawał za wygraną. Chciał dostać jej żywiołową agresję, poczuć jak jej dokucza, ale spotkał się z odrzuceniem. Wleciał w końcu za nią do wieży i usiadł na jej ramieniu.
Anna pomyślnie zakończyła długą wędrówkę. Mogłaby w spokoju usiąść i odetchnąć z wielką ulgą. Musi jednak zmierzyć się z kolejnym labiryntem, tym razem pomieszczeń, wypełniających ten wielki zamek. By odpocząć, może skorzystać z chłodnej posadzki, wielkiej ławki ustawionej gdzieś w kącie jednego z korytarzy, albo wejść do pomieszczenia z nieznanym lokatorem i fotelem. Albo cokolwiek innego - jej już wybór, wyobraźnia i decyzja.
Ten latający czarny stworek może się wydawać przyjazny, ale to tylko cisza przed burzą, bo chętnie ukaże znowu swoją wredność... Póki co zaś robił jej za przewodnika, zachęcając do pogoni za nim i poznawania kolejnych pomieszczeń. Obroni ją, gdy coś jej zagrażało.


Rozległą w czasie i w fabule sesję uważam za pomyślnie zakończoną.
Nagrody: Czarny Grimm, Korale Zamiarne.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group