To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto Lalek - Skwer w centrum Miasta.

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 15:46

Czuł jak ona, w jakimś nieokreślonym przestrachu, lgnie do niego. Trochę jak małe kocięta, które kiedyś zabrał z deszczu i przygarnął pod swój dach. Drżały i tulił się do niego, a gdy chciał wstać i nalać im ciepłego mleka do miseczek, one zaczynały ponuro miauczeć, jakby z żalu. Jeden zmarł, gdyż był chory. Drugi uciekł. Od tamtej pory nigdy nie miał, żadnego zwierzęcia, gdyż niemiałby, kto się nim zająć. Gdyby miał poręką Echo, za pewne znów by zaczął bawić się w zwierzyniec. Może znajdzie im się pode drogą jakiś kot. Bardzo je lubił. Wszelakiego rodzaju. Nawet tych dachowców, którzy znikali i pojawiali się, obserwując każdy jego ruch. Wszystko, co wydawało się takie kocie. Dobre wspominania. Rozumiał, że chodź trochę był ważny w tym momencie dla dziewczyny. Rzadko kiedy stawał się kimś ważnym. Dzisiaj był podporą dla kaleki i jej wzrokiem. Do tego miał dać jej dach nad głową. On i tak nic na tym nie straci, a ona tylko zyska trochę miłości.
- Wiedziałem… - rzekł radośnie, tonem takim, jakby przed chwilą wygrał bon na loterii – każda z lalek posiadać niezwykłą cechę. Szkło. Pokażesz mi później? – chciał zobaczyć tą sztuczkę. Oczywiście on nie mógł jej pokazać nic. Był wielce niezwykły, ale tylko w kuglarstwie. W tworzeniu bezrozumnych przedmiotów, które słuchały jego poleceń, albo w kontrolowaniu ich za pomocą ruchów dłonią. No potrafił oczywiście jeszcze wpłynąć na ciało obojętnej osoby, ale po co w tym momencie. To było tylko zbędne.
Mijali właśnie szeleszczące od wiatru drzewo, na którym kwitły róże. Duże czerwone wonne kwiaty zmierzwione deszczem, przez co ich woń jeszcze bardziej unosiła się w powietrzu. Dwójka lalek siedziała na ławce pod parasolem i rozmawiała o pogodzie, która była niezbyt interesująca, tym bardziej, że nigdy tutaj się nie zmieniała. Ich czarny wielki parasol przysłaniał twarze. Gdzieś obok przejechała kareta ze sztucznymi końmi wioząca znajomą rodzinę gdzieś poza miasto. Nie przepadał za nimi, gdyż to oni rozgłaszali niemiłe plotki o nim. Oczywiście lubił, gdy jest o nim głośno, ale gdzieś jest granica przekraczania granic. Tutaj normalnie tętniło życie mimo niesprzyjających warunków atmosferycznych, ale gdyby one wyznaczały momenty na spacery, nigdy nikogo by nie spotkali na ulicy.
- Żyjemy tutaj, jakby nigdy nie padało. Zresztą to oni tutaj żyją. Tak rzadko tutaj bywam. Jeśli zechcesz u mnie zamieszkać, będę zapewne o wiele częściej. Poznasz się z miejscowymi. Szybko znajdziesz znajomych. Nie będziesz tutaj samotna. Chyba że lubisz samotność. Będziesz zmogła się zaszyć w mojej rezydencji i nigdzie nie wychodzić. – dał jej wolny wybór, jaki tryb życia będzie chciała tutaj prowadzić. Nie zniewala ją. Nie są od siebie zależni, gdyż nie podarowała mu jeszcze magicznego kluczyka. On nie zniewala lalek, on tylko podpisuje z nimi umowy, które rygorystycznie przestrzega. Lojalność zaś łączy się z zależnością. Całkowitym poświęceniem. Teraz jednak on mógł ją jedynie wyrzucić z domu, ona mogła go opuścić, już nigdy nie wracając.

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 15:56

- Jeśli tego chcesz... pokażę. Oczywiście.
Jeśli to cokolwiek dla niego znaczyło, była gotowa to zrobić. Cokolwiek. By się choć w malutkiej, mikroskopijnej części odwdzięczyć.
Wsłuchiwała się zarówno w jego słowa jak i odgłosy lekkiego deszczu, który obecnie padał. Inne dźwięki ją drażniły. Głosy w oddali, wszelkie inne odgłosy "miasta". Musiała tego słuchać. Nie miała wyboru. Wtedy w jej głowie tworzył się szum. Czysty chaos, zagłuszający jej własne myśli. Nie pozwalający na trzeźwe myślenie.
Byle szybciej. Byle tylko uciec. Byle nie słyszeć.
Tak samo było z zapachami. Tolerowała tylko te delikatne, nie podrażniające. Gdy jednak wyczuwała coś ostrego, nieprzyjemnego... była gotowa uciekać. Nawet jeśli miałoby się to wiązać z jej niezdarnym poruszaniem się, z potknięciami, z upadkami...
Jednak dziś wilgotne powietrze otaczające ich było wprost kojące.
- Nie lubię samotności...- szepnęła w odpowiedzi na jego słowa o niej.
Nie lubiła być sama, choć była przyzwyczajona do tego stanu. Nie miała nigdy innego wyboru.

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 16:18

Właśnie minęli główną ulicę, która przecinała całe miasto Było to miejsce, gdzie można było spotkać dużo ludzi. Nie było tutaj wielkiego gwaru, jak w innych miejscowościach, tych podobnych do ludzkich, lecz tłumy ludzi przechodziły brukowaną drogą dyskutując na wszelkie możliwe tematy. Ktoś plotkował o sąsiadach i ludziach znanych przez wszystkich, gdzie indziej oceniano sukienki dla kukieł na wystawie, która bardziej pasowałaby ich koleżance na urodziny, jakaś para wyznawała sobie miłość, a inni toczyli rozmowę tylko, dlatego, że wypada. Teraz jednak zostawili te wszystkie hałasy urbanistyczne za plecami, gdzieś daleko z tyłu i weszli na ulicę po drugiej stronie miasta. Lewą odnogę, w której znajdowały się bardziej bogate, ekskluzywne domy. Tutaj już było cicho. Niekiedy tylko ktoś przechodził wybierając się na główną ulicę, a wszelkie rozmowy w ogródkach były tłumione przez wysokie mury oddzielające ich od otoczenia. Nikt nie lubi być obserwowany, gdy spędza relaksując się w otoczeniu rodziny.
- Jesteśmy teraz na ulicy, na której mieści się mój dom, Już nawet nie pamiętam, jak się nazywa. Od jakieś rośliny. Zresztą znajduje się tutaj wiele opuszczonych domów. Wojna nas uszczupliła i teraz nie ma kto, mieszkać w wielkich willach, a nowym mieszkańcom szkoda pieniędzy na odnawianie tych ruder – właśnie mijali na prawo jak i lewo dwie dobrze utrzymane rezydencje. Wśród nich była owa rodzina, która ich minęła. Na szczęście, nikt im nie kazał rozmawiać. Po drugiej była sympatyczna rodzinka.
Szli tak wolnym krokiem w delikatnym deszczu, obmywającym ich twarze, moczącym włosy i ubrania. Będzie musiał się przebrać, jak tylko uda się do swojego pokoju. Nigdy w nim nie spał, ale szafę używał. Zabawne. Nigdy nie przechodził również tymi ulicami w takim spokoju. Mógł się rozejrzeć. Od zawsze czuł się tutaj ponuro. Cała atmosfera, którą tutaj tworzyły te domy pozostawione samotnie, deszcz ciągle padający, słońce skryte za chmurami i cienie przemykające między starymi zgaszonymi latarniami. Wystarczyłoby wszystko naprawić, odnowić, dać tutaj kolorów, a znów człowiekowi chciałoby się tutaj zamieszkać. Całe miasto znów by się zaludniło. Kapelusznicy byli by ich częstymi gośćmi, jak arystokraci i inne znaczące postacie w Krainie Luster. Było to jednak czcze gadanie. Nigdy tutaj nie będzie dawnej magii. Pozostanie to zawsze mroczną dzielnicą. Przeszłości nie da się wymazać teraźniejszością.
- Mam nadzieję, że się tutaj szybko zaklimatyzujesz. Chyba pogoda nie będzie Ci bardzo przeszkadzać, prawda?

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 16:27

- Nie, nie będzie.- odparła w niejakim zamyśleniu.
On zwracał uwagę na wygląd okolicy, a ona zaś na podłoże po którym kroczyła i całą atmosferę tego miejsca.
Odnośnie podłoża... nie sprawiało jej zbyt dużych problemów w poruszaniu się. Równe, niezbyt wyboiste, pozbawione dziur... jednak dla niej zawsze i wszędzie, nietrudno było o potknięcie. Wszędzie dało się znaleźć coś, nawet najmniejszą rzecz, o którą mogłaby zawadzić, zaczepić i... upadek murowany.
Jednak na razie sobie radziła. Spokojnie, powoli wędrowała.

Wokół było cicho. Nikt nie krzyczał, nikt nie dyskutował, nikt nie przyprawiał ją o ból głowy.
Choć innym jest to całkowicie obojętne, dla niej było to porównywalne do raju.
Może dlatego, że nie widziała tego wszystkiego. Nie widziała opuszczonych, ponurych domów, wprost ziejących pustką. Jednak tym razem zadowalała się korzystaniem z pozostałych czterech zmysłów, no pomijając smak, który obecnie na nic się jej nie przydawał.

Korzystając z wolnej dłoni, odgarnęła mokre włosy z twarzy, zaczesując je palcami do tyłu.

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 16:46

Zbliżali się już powolnym krokiem do rezydencji, która w oddali straszyła swoim wyglądem, chodź nie było o wiele bardziej przerażająca, niż niektóre chwiejące się rudery, aż intrygujący był fakt, że nadal się trzymają przy tych nieprzyjemnych chłodnych wiatrach, które niekiedy uderzały niczym fala o brzegi lądu, podmywając je i łapczywie ciągnąć piaski w głąb wód. One jednak niezdarcie trzymały się na swoim miejscu. Gdyby jakiś szalony kapelusznik zapuścił się w te progi, mógłby się z nim obstawiać, kiedy runą mury okolicznej willi, wykonanej z drewna całkowicie już zbutwiałego i przeżartego przez, jakieś robaki. O dziwo budynek, w którymi mieszkał Louis trzymał się przez ten cały czas dzielnie przed atakiem insektów i działaniem wody. Musiał wyjść spod dobrej ręki. Goldhandowie cechowali się fachem w dłoniach.
Przytoczyłbym opis owego budynku, ale był zbędny, gdyż Louis znał go bardzo dobrze, ciężko było zapomnieć ścian, które przyjęły go tak gościnnie w Krainie Luster, a które zapuściły się przez jego ignorancję, zaś Echo i tak nigdy tego ni zobaczy. Mijali właśnie wielki mur, po którym obficie spływała już woda, gdyż zaczęło intensywniej padać, a dalej płynęła ona w przeciwnym kierunku niż szli, gdyż była delikatnie pochyła, a były stworzone specjalne kanaliki, służące do odprowadzania jej. Jakby po złości. Na szczęście nie mieli już daleko. Stanęli właśnie przed wielka stalową czarną bramą.
- Już jesteśmy. Oto rezydencja Fous de Dandy. – powiedział z pięknym francuskim akcentem, który ciągle tlił się, gdzieś w jego głosie, to może on nadawał te dziwne uczucie tajemniczości. Obecnie ciszą był dźwięk uderzanych i rozbijających się na tysiące mniejszych o kamienną drogę kropli deszczu, który był dość ciepły, w porównaniu do powietrza. Pchnął mocno wrota wystarczająco mocno, aby mieli szerokie przejście, a przy tym zaskrzypiały nieprzyjemnie. – Ten dom mówi. Opowiada swoją rozpaczliwą historię. Nie przejmuj się, jego zaniedbaniem. Dawno tutaj nie byłem.
Dopiero teraz przypomniał sobie, w jakim jest opłakanym stanie. Niebiosa, może właśnie opłakiwały losy tego domostwa. Wspominania pięknych bankietów zestawione z obecnym pustostanem, były przytłaczające, ale Tocher od zawsze znał to ciemne oblicze. Ojciec zaniedbał dom, ale to za jego kadencji nastał tutaj totalny chaos. Teraz, jak przybyła tutaj Echo, będzie miał siłę i ochotę naprawić te wszystkie zniszczenia.
[Nie ma jego tutaj już, zresztą Echo także nie ma tu.]

Anonymous - 19 Lipiec 2011, 23:14

Niska dziewczynka w pomarańczowej sukience boso szła przez skwer Miasta Lalek. W ręku trzymała niewielki plik kartek z kaligrafowanym napisem "Szukam rodziny". I nic więcej. Żadnego podpisu, opisu, wskazówki, miejsca, gdzie można by znaleźć szukającego. Ale według autorki ten zwykły napis starczał zupełnie. Illustre, tak miała na imię dziewczynka, nie znała swojej prawdziwej rodziny. Do pewnego momentu uważała za nią naukowców z laboratorium oraz większość Cyrkowców, których spotkała. Ale ostatnio dowiedziała się, że rodzina to również więzy krwi. Na przykład dwie osoby, mające tę samą matkę są rodziną. Wiele o sobie wiedzą, czasem się kłócą, ale i tak się szanują. Rodziną jest również dziecko siostry ojca matki cioci. To było tak fascynujące, że Illustre zapragnęła mieć taką rodzinę. Co z tego, że nic nie wiedziała o swoich rodzicach. Gdzieś tu, w Karinie Luster, musi być ktoś z jej rodziny.
Dziewczynka podeszła do jednego z drzew. Wzięła do ręki jedną z kartek, a z kieszeni sukienki drugą ręką wyjęła dwa plastry. Już miała się zabrać do przyklejania ogłoszenia, gdy reszta kartek wypadła jej z ręki i rozsypała się dookoła. Ech, tak się zamyśliła, że aż je upuściła! A co jeśli zdarzy jej się to podczas występów w cyrku? Tragedia murowana. Westchnęła głęboko i zabrała się do zbierania kartek. Spojrzała na jedną z nich, która niefortunnie wpadła do malutkiej kałuży. Atramentowy literki zaczęły powoli się rozmazywać. Wyglądało to przepięknie. Tak, Illustre ma dziwny gust.
Rozmazujący się napis "rodzina" skłonił ją do dalszych, pseudofilozoficznych rozmyślań. Dlaczego, och ,dlaczego ona musi tyle rozmyślać? Bo myśli za dwie osoby. Racja, dziękuję za podpowiedź. W końcu Cyrkowcy i nawet naukowcy również byli rodziną. I to prawdziwą. Przynajmniej według Illustre. Ale rodzina może być jeszcze większa, prawda?
Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko i zebrała resztę kartek, a jedną z nich zaczęła przyklejać plastrem do drzewa, uprzednio pytając je o zgodę, oczywiście. Ktokolwiek się zgłosi, zostanie jej rodziną. Może dalekim kuzynem? Albo ciotką? Albo synem ciotki ojca brata dziadka z drugiego małżeństwa prababci?

Anonymous - 19 Lipiec 2011, 23:35

Narik szedł polną ścieżką szurając butami. Kurzył przy tym strasznie. Można byłoby powiedzieć, że robił za sobą zasłonę dymną, ale co byłoby celem takiego zachowania? Chłopaka nikt nie śledził, chociaż przydałoby się mu to. Strasznie się nudził. W końcu oczywiście musiał trafić na kamień i wywrócić się. Dalszą drogę postanowił już przechodzić normalnie. Obok dróżki zobaczył wisielca na drzewie, a obok dziewczynkę wesoło huśtającą go kijem. Odbijało mu, co raz bardziej mu odbijało. Aby odpędzić od siebie tą dziwną wizję złapał za lutnię i zaczął grać na niej.
Dlaczego ten człowieczek taki wystraszony?
Jawno dzisiaj przez złodziei rankiem zgołocony!
Czemu uśmiech ma ten człowiek nisko postawiony?
Jawno ma portfelik rankiem ukradziony!

Dalej maszerował w dobrym humorze. Już z daleka widział dziewczynę ubraną chyba we wszystkie kolory tęczy. Przybijała coś do drzewa, ale za nim to zrobiła coś mówiła... nikogo w okół nie było. Pewno śpiewała! Nie rozstając się ze swoim instrumentem pomachał do niej. Podszedł bliżej.
Witaj! Moje imię to Narik.
Spojrzał na ogłoszenie... chyba była bardzo samotna, skoro uwierzyła, że ktoś na nie odpowie.
Nie cieszy cię samotność, co? Mam to samo. Może dotrzymać ci towarzystwa?

Anonymous - 20 Lipiec 2011, 12:19

Gdy już przykleiła drugi plaster, przekrzywiła głowę na bok, oglądając swoje dzieło. Trochę krzywo. Chciała poprawić, ale nie dało się odkleić wcześniej plastrów, niż za trzy dni. A taka ciekawa właściwość Kapelusznikowych plastrów. W pewnym momencie usłyszała śpiew i dźwięki lutni. Tekst piosenki był dość... dziwny. Ale życiowy. Biedny człowiek! Byc okradzionym to smutek w czasach, gdy pieniądze są bardzo potrzebne. Ona by się nie przejęła. Chyba, że to nie były jej pieniądze. Odwróciła głowę do śpiewającego, który właśnie się przedstawił.
- Witaj, Nariku. Jestem Illustre. - Powiedziała z uśmiechem. Poznała nową osobę! Czy to nie wspaniale? Narik spojrzał na jej ogłoszenie. Może on będzie kolejnym członkiem jej rodziny? Najważniejsze to sprawdzić, czy jest dobrym człowiekiem. A jak najłatwiej? Spojrzeć w oczy rzecz jasna i to wszystkimi trzema gałkami ocznymi. Już miała odgarnąć kilka kosmyków kolorowych włosów z trzeciego oko, gdy Narik zadał pytanie.
- Mam rodzinę, wszystkich Cyrkowców. - Powiedziała z przekonaniem kiwając głową. - Ale to nie jest rodzina więzów krwi. - Dodała po chwili bardziej do siebie niż do Narika. Odgarnęła kilka kosmyków włosów z trzeciego oko, w taki sposób by mogła przez nie widzieć, nie odsłaniając go zupełnie. Nie co dzień widzi się trzy oczną osobę, prawda? Ktoś mógłby się jej przestraszyć. Spojrzała wszystkimi trzema gałkami w oczy Narika. Jedno czerwone, drugie zielone, do tego wyglądały na oczy marzyciela. I jeszcze ta lutnia. Wszystko wskazuje na to, że nowo poznany jest artystą. Nie wszyscy artyści to dobrzy ludzie, ale Illustre wierzyła, że przynajmniej ten jest. Uśmiechnęła się, zasłaniając dokładnie trzecie, tęczowe oko.
- Będziesz moim kuzynem? - Zapytała prosto z mostu, jakby pytała, czy jutro będzie słoneczna pogoda, a świerszcze nastroją skrzypce. Miło by było mieć kuzyna. Im większa rodzinka tym weselsza! Co z tego, że nie prawdziwa...

Anonymous - 20 Lipiec 2011, 20:30

Narik uśmiechnął się do dziewczyny i usiadł na ziemi. Jego ręka automatycznie poszła w ruch, zaczął grać żwawą i wesołą melodyjkę.
Wszystkich cyrkowców uważa za rodzinę?... Żeby nigdy nie trafiła na złych przedstawicieli jej rasy... Chce rodziny i bliskości. Chciałaby żyć jak normalny człowiek... Chwila, przyzwyczaiłem się do tego określenia gdy byłem jeszcze na tamtym świecie. Chciałaby żyć jak normalna istota. Ale w krainie luster mało co jest normalne.
Rozmyślał tak przez chwilę, aż zrozumiał, że dziewczyna czeka na odpowiedź.
Tak jak myślałem, potrzebuje bliskości. A rodzina to najprostsza droga do niej. Dlaczego ja na to nie wpadłem?
W sumie... to czemu nie kuzyneczko?
Rozglądnął się w około. Piękna okolica. Zwierzęta są o wiele bardziej barwne niż w tym drugim, szarym świecie. Zaczął gwizdać w rytm własnej muzyki. Spojrzał na palce. Opuszki były po części zniszczone, ale nie przeszkadzało mu to w graniu. W sumie, zawsze marzył o tym, żeby być jak ojciec... przynajmniej ze specjalizacją trafił. Jego tato też zarabiał na chleb dzięki graniu na ulicy.
Ojcze... gdziekolwiek jesteś dziękuję. Pewno przyczyniłeś się do mojej umiejętności... bez muzyki bym zwariował.

Anonymous - 20 Lipiec 2011, 22:48

Normalność jest pojęciem względnym. Illustre lubiła normalność jak i nienormalność, która kojarzyła jej się z oryginalnością. A poszukiwanie rodziny... Z jednej strony jest normalne, ale sposób w jaki to robiła już nie bardzo. Ale chyba o to chodzi w byciu oryginalnym, żeby robić rzeczy normalne nienormalnie? Dziewczynka miała nadzieję, że tak.
Przycupnęła na ziemi obok Narika. Uśmiechnęła się, słysząc dźwięki żywej melodii. Jak ona lubiła słuchać! Tak, zdecydowanie muzyka jest wspaniała.
- Bardzo ładne dźwięki. Wiesz, kuzynie, że też gram na instrumencie? - Powiedziała wesoło ze śmiesznym naciskiem na słowo "kuzyn". Nie było to przechwalanie się, o nie. Bardziej informacja o wspólnych zainteresowaniach. - Na flecie poprzecznym i prostym. - Dodała, nie czekając na odpowiedź "Nie wiem. Na jakim?". Nawet gdyby nie padła i tak by powiedziała. Jeżeli zaczęła temat, musiała go zakończyć. Szkoda, że nie wzięła ze sobą fletu. Może kiedyś będą mogli zagrać razem w duecie? Również lubiła grac na ulicy. Te zdziwione twarze dorosłych i zaciekawione spojrzenia dzieci. W ten sposób również mogła sprawiać radość innym. W cyrku, będąc błaznem, nie zawsze się to udawało. Ech, trudno rozśmieszać ludzi. Niektóre clowny ośmieszały osoby z widowni, ale czasem trafiali na osoby bez poczucia humoru. Nie kończyło się to miło. Ona poprzestawała na robieniu z siebie głupca i niezdary. Kilka kartek wysunęło się z jej ręki i ponownie upadło na ziemię. Narik zaczął gwizdać. Dziewczynka uśmiechnęła się, słysząc nowy dźwięk. Wspaniałe, że muzyka też potrafi rozbawić. Wychyliła się i podniosła rozsypane kartki.
- Musimy się lepiej poznać. - Stwierdziła, patrząc po raz kolejny na kaligrafowany napis "Szukam rodziny". - Kuzynostwo coś o sobie wie, prawda? - Dodała, patrząc na Narika. Nie chciała przerywać mu gry, ale wrodzona ciekawość nie pozwalała o sobie zapomnieć i dopominała się zaspokojenia głośno stukając w głowę dziewczynki. Rodzina musi coś o sobie wiedzieć. Do tej pory swoich członków rodziny poznawała stopniowo, tak jak poznaje się przyjaciół. Ze znalezionym kuzynem powinno się robić podobnie, przynajmniej tak jej się wydawało. Trzeba było jednak od czegoś zacząć, a nie miała aktualnie żadnego pomysłu, prócz pytania o muzykę.

Anonymous - 21 Lipiec 2011, 13:39

Narik grał coraz szybciej, ale też coraz bardziej dokładnie. Spojrzał na dziewczynę i wysłuchał jej krótkiego monologu.
Rozumiem moją kuzynkę. Chciała nie być samotna... ale przy szukaniu ,,rodziny" zachowała przy tym oryginalność. Poczucie bycia oryginalnym jest fascynujące. Każdy potrzebuje być inny niż reszta.
Świetnie... Cóż, wspólne zainteresowania to dobra droga to lepszego poznania się.
Pomógł jej podnieść już lekko ubrudzone kartki. Uśmiechnął się do nowej znajomej. Przestał na chwilę grać.
W zasadzie to tak... wie o sobie. I to stosunkowo dużo. Opowiedzmy o sobie. Może ja zacznę...
Tutaj Narik przeraźliwie stęknął. Poczuł krew wolno płynącą po podbrzuszu. Jego koszula nabrała szkarłatnego koloru. Rana, którą otrzymał na statku się o niego upominała.
Cholera... Illustre, słuchaj. Muszę zmienić opatrunek...
Po tych słowach chłopak syknął.
Jeśli usłyszysz wesołe dźwięki lutni podążaj za nimi... Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Narik powoli wstał i ruszył przed siebie. Potrzebował bandaży i ziół.

z/t

Anonymous - 25 Lipiec 2011, 18:09

Och, jak ona chciała w tej chwili również zagrać! Muzyka jest tak niesamowita. Działa na wszystko dookoła. Wspaniale, że nowy kuzyn także ją lubi, a nawet uwielbia. Widać było, że granie na lirze sprawia mu radość. Skoro kuzynostwo dużo o sobie wie, mogła się pochwalić znajomością tego faktu i właściwie niczym więcej. Gdy usłyszała, że Narik zacznie o sobie opowiadać, podskoczyła w duchu z radości. Poznanie nowej osoby to cud, a poznanie jej naprawdę- jeszcze większy. Niestety coś się stało jej nowemu kuzynowi. Dziewczynka szerzej otworzyła oczy, patrząc na rozlewającą się po koszuli krew. Już chciała powiedzieć, żeby chwilę poczekał, a ona pobiegnie po lekarza, już wstawała, gdy Narik powiedział, że musi tylko zmienić opatrunek. Już otwierała usta, by powiedzieć, że z nim pójdzie... Ale nie zdążyła.
Pomogła mu wstać.
- Oczywiście, że za nimi pójdę. - Powiedziała pewnie. Musieli się spotkać, wszakże od kilku minut byli kuzynostwem. -Może pójść z Tobą, ion? - Zapytała, ale Narik już poszedł. Dodała nawet swoje "ion", o którego wcześniej wyjątkowo nie używała.
- Wyzdrowiej! - Zawołała jeszcze za nim i pomachała wolną ręką na pożegnanie.
Illustre czuła wyrzuty sumienia. Rodzina sobie pomaga, prawda? Ona nie była tak bardzo nieużyteczne, żeby nie pomóc w przejściu do lekarza. Przynajmniej miała taką nadzieję. Cóż, przynajmniej zdobyła kuzyna. Znając upartość dziewczynki, będzie w to wierzyć tak mocno, że stanie się to prawdą. I nikomu nie pozwoli mówić, że to nieprawda. Stała tak pod drzewem ze swoimi ogłoszeniami w łapce. Spojrzała na nie i uśmiechnęła się. Na dzisiaj nowej rodziny wystarczy. Może za jakiś tydzień, miesiąc znowu zacznie je wywieszać i znajdzie ciocię, córkę babci stryja syna dziadka kuzyna od strony taty?
Dziewczynka ze spokojem odwróciła się i przeszła boso przez skwer Miasta Lalek.


[z/t]

Anonymous - 16 Sierpień 2011, 19:06

Wyskoczyłam z portalu wprost na skwerek w mieście lalek. To było to jedno z nielicznych miejsc w krainie luster, które lubiłam. Tak, prawie wszyscy chodzili tu prawie ciągle uśmiechnięci, co mnie wkurzało, ale nie trudno było to ignorować. A chmury deszczowe unoszące się nad miastem były wspaniałe. Dawały takie niekończące się uczucie, że zaraz zacznie padać. A ja lubiłam to uczucie. A tutaj było nawet ciekawiej, bo nie było wiadomo, czy naprawdę zacznie opadać czy nie.
Siadłam sobie na jakiejś ławeczce i delektowałam się chwilą. Ot tak. Jakoś niespecjalnie chciało mi się kogoś zaczepiać, żeby mu porobić na złość. Po prostu lenistwo mnie złapało i tyle.

Anonymous - 16 Sierpień 2011, 19:15

Saskecz siedział sobie na drzewie i oglądał okolice. Zauważył dziewczynę która, usiadła na ławce. To drzewo było strasznie blisko tej ławki, zaledwie z trzy metry był od tej osoby. Zastanawiałem się, czemu akurat musiała usiąść tutaj i go rozpraszać. Saskecz dalej próbował zasnąć w cieniu liści drzewa, degustując się zapachem tego miejsca, które jest nazywane skwerem. Jemu bardziej to przypominało las, do którego uciekał w młodości. Nawet to drzewo było podobne. Były na nim jabłka i bardzo dużo liści. Czego więcej można pragnąć w takim miejscu? Może jedynie jakiegoś towarzystwa, którego Saskecz za bardzo nie lubił, ponieważ był koszmarem i ludzie za nim nie przepadali.
Anonymous - 16 Sierpień 2011, 19:24

Nie rozglądałam się po okolicy, więc nie dostrzegłam gościa siedzącego na drzewie i przyglądającego mi się.
Nie wiedziałam, co właściwie mogłabym zrobić. Nie chciało mi zaczepiać ludzi, nie było tu malin, którymi można by porzucać... Tworzenie portali pod przechodniami i wysyłanie ich w jakieś odległe miejsca też jakoś mnie nie pociągało. Trzeba wynaleźć jakąś nową rozrywkę. O, to może sobie pokopie przechodniów prądem! Idzie jakiś dzieciak. Dup! Ha, ale się fajnie zwinął! I to zaskoczenie na twarzy! Po prostu boskie! Niech zacznie padać, wtedy będzie ciekawiej! Proooszęę!



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group