To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Czekoladowe Jezioro - Kripi Ajlend

Mari - 4 Marzec 2019, 21:36


Gdy tylko Jocelyn rozprostowała skrzydła, mogła poczuć, że coś przebiegło po jednym z nich. by zniknąć pomiędzy jej piórami. Jednak, gdy tylko chciała sprawdzić co to takiego, nie znalazła nic. Został tylko cień uczucia, które jej przed chwilą towarzyszyło oraz cichy, wredny, dziecięcy chichot, które rozlegał się w jej głowie. Czyżby to znów były te bachory, które spotkała wcześniej? Czyżby któryś z nich postanowił jej znów spłatać jakiegoś figla? A może zaciągnąć z powrotem do wioski? Kto by to zgadł? Na tej wyspie na pewno działo się o wiele więcej dziwnych rzeczy, poza tymi, które Skrzydlata dała radę do tej pory zauważyć.
Idąc po schodach, nie natrafiła na żadną pułapkę, czy też zapadnie. Raz jej się zdarzyło skruszyć uszkodzony schodek, ale jeśli była uważna, to spokojnie mogła uniknąć upadku kilka metrów w dół.
Kolejny stopień skruszył się, gdy Trucicielka wylądowała po krótkim locie. Gdy kawałki spadły na dno pieczary, mogła poczuć delikatny wstrząs oraz ciche bulgotanie. Było to jednak nadal w normie dla tak małej wyspy, więc chyba nie trzeba się tym przejmować...przynajmniej jak na razie.
Błysk nie pochodził z daleka. Na jednej z półek Jocelyn mogła zauważyć wnękę. Musiała na nią jednak wskoczyć, albo też poszybować. Była głęboka na jakieś pięć, czy sześć metrów, a na jej końcu znajdowała się błyszcząca, cukierkowa skrzynia. Jej wieko było lekko uchylone, więc na pewno nie musiała się zastanawiać nad otwarciem jej, jednak przez brak światła raczej będzie musiała otworzyć skrzynię całkiem, jeśli będzie chciała zajrzeć do środka. A to chyba nie będzie takie proste, patrząc na to, że zawiasy też były wykonane ze słodyczy. A może lepiej będzie ją zostawić w spokoju? W szczególności, że bulgotanie chyba stawało się głośniejsze. Ale skąd tak właściwie ono dochodziło?

Jocelyn - 7 Kwiecień 2019, 00:05

Dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy poczułam jak coś schowało się w piórach jednego z moich skrzydeł. Nie przepadałam za robactwem, ale nie miałam żadnej fobii ani niczego w tym stylu. Po prostu myśl, że jakieś paskudztwo być może zagnieździło się w moim skrzydle, wywoływała u mnie nie małe obrzydzenie. Jak tylko uda mi się stąd wydostać, pójdę do lekarza na gruntowny przegląd. Koniecznie…
Chichot który rozszedł się w mojej głowie, wcale nie poprawił mojego samopoczucia. Co więcej, miała wrażenie jakby dzieciaki z wioski, ani na chwilę mnie nie opuściły. Jakby tak naprawdę pozwoliły mi pójść i obserwowały moje poczynania. Może się nawet w tej chwili, zakładają o cukierki, czy przeżyję czy nie? Kolejny dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa. Atak paniki krył się gdzieś z tyłu głowy. Przebywanie pod ziemią, wpływało na mnie gorzej niźli mogłam podejrzewać.
Gdy wspinałam się po schodkach, w pewnym momencie o mały włos a spadłabym na samo dno tej dziwnej pieczary. W ostatnim momencie udało mi się zachować równowagę i przejść na następny stopień. Serce waliło mi jak oszalałe, a adrenalina wpompowana w krew, buzowała. Można by pomyśleć, że teraz powinno pójść łatwo, ale nic z tego. Schodek na którym wylądowałam po króciutkim locie, niemal od razu ukruszył się. Znowu desperacko zawalczyłam o odzyskanie gruntu pod nogami i na szczęście, również tym razem udało mi się nie połamać nóg, skrzydeł czy skręcić karku. Na karku skroplił mi się pot, wywołany kolejnym zastrzykiem adrenaliny który wywołał dziwny bulgot. Usłyszałam go tuż po uderzeniu kamieni o dno pieczary.
Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałam. Nie mógł być to dźwięk uderzenia, jak skała bije o skałę, nie brzmi to jakby ktoś był głodny…
Przełknęłam gulę, która narosła mi w gardle i ruszyłam dalej. Wnęka na którą natrafiła, normalnie zostałaby przeze mnie zignorowana. Złowieszczy dźwięk gotującej się zupy, jakby nabierał na sile, a tak niewiele brakowało by się wydostać…
Jednakże, stety niestety należałam od zawsze do ciekawskich osób… Moje wewnętrzne „ja” nie pozwoliło mi zignorować osobliwej skrzynki.
Wiem, że wiele osób uznałoby to co wtedy zrobiłam za szczyt głupoty i brak jakiegokolwiek rozsądku… ale nie mogłam zignorować tego błysku. Wspomagając się skrzydłami, doskoczyłam do wnęki i na tyle szybko na ile pozwalało mi to miejsce i moje własne możliwości, ignorując myśli o swojej skrajnej głupocie i robalach, wczołgałam się do środka.
Gdy tylko miałam ją na wyciągnięcie ręki, jeśli było to możliwe, przyciągnęłam ją do siebie. Jeśli nie, doczołgałam się do niej jeszcze bliżej i wzięłam za otwieranie jej.
Wieko było nieznacznie uchylone, a zawiasy wykonane ze słodyczy, nie zachęcały do tego by się z tym siłować.
Jeśli skrzynkę dało się podnieść i nie okazała się zbyt ciężka, chwyciłam ją i wyczołgałam z powrotem.
Jeśli okazała się za duża bądź za ciężka, siłując się z rozkruszeniem zawiasów, zostałam we wnęce. Próbowałam rozwalić zawiasy, uderzając w nie sztyletem.

Mari - 11 Kwiecień 2019, 08:38


Po bliższym przyjrzeniu się, można było dojść do tego, że ta skrzynia jest częścią jaskini. Po prostu jakby wyrosła z podłoża i wyglądało na to, że tylko wieko był ruchowym elementem. Nie ważne więc jak bardzo Trucicielka się starała i tak nie miała szans na to, by przesunąć przedmiot choć trochę. Pewnie nawet z pomocą swojego nie za wysokiego wybranka.
Pozostało więc tylko otworzenie dziwnej skrzyni. Gdy tylko zbliżyła do niej sztylet...nie stało się nic. Zaczela bić bronią w zawasy...ale zamiast je uszkodzić, bardziej je zatrzasnęła. A po co skoro pudło było już uchylone? Teraz się zamknęło. Ale coś mówiło Joce, że lepiej spróbować to otworzyć, ale może w bardziej cywilizowany sposób?
Bulgotanie znów się pojawiło, a do tego lekki wstrząs. Na dole coś się ruszało i popiskiwało. Brzmiało to trochę jak ten cały Bebok, którego spotkała wcześniej. Co robić? Próbować otwierać? Zniszczyć? Czy może wiać, zanim okaże się, że jest już za późno?

Jocelyn - 18 Kwiecień 2019, 13:17

Oczywiście skrzynka nie chciała się ruszyć, nawet o milimetr. Bo po co do cholery? Wszystko jak zawsze było przeciwko mnie. Chyba po prostu urodziłam się pod pechową gwiazdą, czy coś w ten deseń.
Jakby tego było mało, zawiasy nie chciały puścić pod naporem sztyletu. Co więcej, wieko się domknęło, jakby skrzynia obraziła się za tę jakże brutalną próbę otwarcia jej. No bo przecież to normalne, że skrzynie się obrażają nie? W tej przeklętej Krainie wszystko miało jakieś uczucia. Nawet pewnie ta przeklęta ziemia po której codziennie chodzę, ma mi to za złe. Nic nie jest w tym świecie, tak jak być powinno.
Czas mi się kończył. Nie trzeba było być Sherlockiem, by dojść do takiego wniosku. Cała jama znowu zadrżała, usłyszałam ten dziwny niepokojący dźwięk, jakby zupa się gotowała. I albo mi się przesłyszało, albo na dnie tego komina coś się pojawiło i w tym momencie popiskiwalo. Teraz pozostaje pytanie, czy był to ten potwór z wioski bachorów, czy nietoperze.
Modliłam się w duchu by nie było to nic, co może mnie zabić. Naprawdę nie miałam ochoty ginąć. Nie teraz...
Przestałam napieprzać w te cholerne zawiasy. Nic to i tak nie dawało. Przejechałam dłonią po wieku skrzyni, bąkając ciche "przepraszam".
Pewnie do reszty mi na głowę siadło, ale raczej zaszkodzić nie powinno...
Następnie próbowałam otworzyć wieko normalnie, dłonią. Jeśli to nic nie dało to podważyłam je sztyletem. A jeśli to tym razem nic nie dało, odpuściłam.
Odpuściłam i wyczołgałam się z wnęki, by wzbić się w powietrze i spieprzyć w te pędy z tego komina.

Mari - 19 Kwiecień 2019, 22:33


Faktycznie, w tej Krainie nie wiadomo czego tak naprawdę można się spodziewać. Wszystko mogło się okazać żywe, albo po prostu iluzją. Albo wszystko na raz. W końcu po tej stronie Lustra, dosłownie wszystko było możliwe. Kto wie, czego jeszcze nawet najstarsi Upiorni czy Baśniopisarze nie odkryli?
Gdy Trucicielka pogłaskała wieko, to dziwnie zawibrowało, a gdy wypowiedziała czarodziejskie słowo, zawiasy same odskoczyły, a wieczko znów się uchyliło. Nie było więc najmniejszych problemów by je całkiem otworzyć.
Gdy dziewczyna już to zrobiła i zajrzała do środka, nie znalazła żadnych skarbów. Na dnie leżał tylko...różowy glut! Mało tego...glut ten ożył i rzucił się na Opętańca, oplatając ją ciasno na szyi. Nie na tyle by ją udusić, ale na pewno sprawiała pewien dyskomfort. Próby zdjęcia nie dawały nic. Jakby glut wrósł w szyję.
Jednak czy teraz tym powinna się martwić? Wszystko nagle się zatrzęsło, a na dole usłyszała więcej pisków. Gdy udało już jej się wycofać, z niemałym trudem z tunelu mogła zobaczyć na dole czarną masę. Niezliczone ilości szczurów, które przed czymś uciekały. Ale co dziwne...kłębiły się w jednym miejscu jakby chciały coś stworzyć. Nie było jednak wiadomo co. Trzęsienia wzmagały się...chyba najwyższy czas się zmywać, w szczególności, że nieokreślona masa, zaczęła się wspinać po schodach, niszcząc nie po drodze...

Jocelyn - 20 Kwiecień 2019, 01:27

Czy warto było tak ryzykować dla tej skrzyni? A raczej dla jej zawartości?
Nie. Oczywiście, że nie. Jak tylko udało uchylić mi się wieczko (swoją drogą, zapamiętać że skrzynie to delikatne i wrażliwe stworzenia...), na szyi zacisnęło mi się... No właśnie. Co? W środku znalazłam różowego gluta. Takiego którym się większość dzieciaków wygłupia. Kiedyś były dość modne, miały różne kolory, jedne były z brokatem, inne z jakimiś zabawkami. No ale ten, nie przypominał żadnego. Bo żaden z nich nie był żywy. Jeśli można było nazwać to coś żywym. Może było to kolejne magiczne cholerstwo. Pewnie jeśli bym spróbowała je ściągnąc, zacisnęłoby się jeszcze bardziej a gdy zaczęłabym się dusić, stwardniałoby. Takie to ja mam właśnie szczęście. Nie walczyłam więc z tym czymś, skoro jeszcze mnie nie zabiło to chyba poczeka jeszcze chwilę.
Miałam inny problem. Gdy wyściubiłam nos z wnęki, to co piszczało okazało się wielką, szczurzą masą. Nigdy w życiu nie widziałam tylu tych stworzeń na raz. Nigdy nie wiedziałam swoją drogą, tak spanikowanych stworzeń. Jakby przed czymś uciekały... Albo na coś polowały. Tu nawet słodka myszka może okazać się krwiożercza bestia. A o tyle ile się orientowałam, to szczury specjalnie wybredne co do formy posiłku nie były wybredne.
Co gorsza, te tutaj zaczęły się wspinać. Naprawdę. Wyglądało to tak, jakby tworzyły z siebie nawzajem coś na kształt schodów. Jedne wchodziły na drugie i się wspinały ku górze. A przynajmniej tak mi się wydawało. Bo co innego w takiej sytuacji mogły robić?
Świetnie. Teraz zaczęłam panikować. Schody nie nadawały się już do niczego. Pozostała więc jedynie opcja wzbicia się w powietrze. Miałam tu małe pole manewru, ale brakowało mi innego wyjścia.
Wzięłam więc głęboki wdech, kolejny wstrząs...
Wyszłam z wnęki i najszybciej jak mogłam, wzbiłam się w powietrze. Starałam się lecieć tak, by nic sobie nie zrobić, modląc się jednocześnie by ta dziwna masa nie rzuciła się nagle na mnie. Z całych sił które mi zostały, poruszałam skrzydłami. Chciałam być już w domu. W ciepłym łóżku z Gregorym. Tęskniłam nawet za smrodem jego papierosów...

Mari - 24 Kwiecień 2019, 22:58


Faktycznie dziwny glut jak zastygł w jednym miejscu to już się z niego nie ruszał. Trochę pulsował, ale nie zaciskał się już ani odrobinę. Więc czy na pewno było się o co martwić?
Oczywiście nie licząc tego co działo się poza jamą.
W skrzyni nie było nic więcej poza glutem, więc raczej przeglądanie jej nie było konieczne. No poza tym, kto normalny przejmowałby się takimi głupotami, gdy na szali wisi jego życie?
To był dobry ruch. Od dołu zaczął wiać ciepły prąd, dzięki czemu zaczął ją unosić trochę szybciej. Niestety nie dostatecznie szybko. Masa szczurów przerodziła się w coś...gorszego! Wielki mutant brnął w jej stronę i w końcu złapał ją za nogę. Wbił w nią swoje pazury, a w kostce można było usłyszeć paskudne chrupnięcie, jednak Jocelyn nie poczuła do końca bólu uszkodzonej kości. Potwór na szczęście szybko puścił, ale to nie był koniec.
Nagle od dołu zaczęła latać....wata? Ale jakaś taka lepka...cukrowa? Gdyby Opętaniec spojrzała w dół mogła zobaczyć bulgoczący cukier, który zbliżał się do niej nieubłaganie. Chyba trzeba się pospieszyć i olać bolącą nogę...bo inaczej zmieni się w chrupiącego kurczaka...

Jocelyn - 27 Kwiecień 2019, 01:15

Cóż. Czy kiedykolwiek pomyślałam o tym, że mogłabym znaleźć się w takiej bądź podobnej sytuacji? Raczej nie.
No bo kto normalny rozmyśla o tym, czy umrze tonąc we wrzącym cukrze, mając na szyi twardego aktualnie, różowego gluta?
Albo o tym, że potwór zrodzony z masy szczurów, złamie mu kostkę podczas ucieczki przed śmiercią?
Albo o tym, że znajdzie się na nieznanej wyspie pośrodku czekoladowego jeziora, bez możliwości prostej ucieczki?
No raczej nikt, a przynajmniej nikt kogo bym znała. Nawet ja bym o czymś takim nie rozmyślała, a moje zdrowie psychiczne można podważać do woli.
W klatce poczułam delikatne ukłucie euforii gdy udało mi się wyczołgać z wnęki i trafić akurat na ciepły prąd, który ułatwił mi lot ku górze. No ale niestety, mój parszywy fart i tu mnie nie zawiódł. Gdyby było tego wszystkiego mało, no to szczurzy gang przemienił się w potwora. No bo po co komu normalne stado szczurów? Tak by było nudno nie?
Co więcej. Twór ten zgruchotał mi kostkę. Wyraźnie usłyszałam ponure chrupniecie, od którego mimowolnie mnie zemdliło. Co gorsza, nie poczułam bólu samego w sobie. Co oznacza albo to, że uszkodził mi nerwy i jak nic stopa będzie do amputacji, albo mam tyle adrenaliny w żyłach, że działa wręcz znieczulająco...
Sama nie byłam pewna którą opcję bym wolała...
Kopnęłam drugą, sprawną nogą potwora, co poskutkowało tym że odczepił się ode mnie i runął w dół.
Tym samym skierował tam mój wzrok, który niemal od razu skupił się na latających chmurkach. Zrobiło się jeszcze cieplej, a dno komina zamieniło się w niebezpieczna masę. Masę z waty cukrowej. Tak przynajmniej założyłam, przez te cukrowe chmury. Najchętniej zajęłabym się od razu nogą, ale czas naglił. Czułam to aż zbyt dobrze. Powietrze robiło się nieznośnie gorące...
Ignorując więc pulsowanie w kostce, zemstę na potworze... Z całych sił skupiłam się na wznoszeniu ku wylotowi z wulkanu. Tak, to musiał być wulkan. Wulkan pełen cukrowej lawy... Z całych moich cholernych sił wprawialam skrzydła w ruch, rozpaczliwie pragnąc powrotu do domu.
Opuścić tę wyspę i na brzegu jeziora opatrzeć nogę i podreperować ją, najlepiej jak umiem...

Mari - 28 Kwiecień 2019, 09:20


Szczury nadal kłębiły się wokół potwora. Piszczały i wydawały z siebie nieprzyjemny dźwięk. Pisk, trzask kosteczek, drapanie ich pazurków. Dźwięki na pewno nie były przyjemne dla ucha. Raczej sprawiały, że ciary przechodziły po plecach, a dodatkowo miało ochotę się wyrzygać kilka razy i wyrwać sobie uszy, a ich widok by wydłubać sobie oczy.
Kopnięcie poskutkowało i wielkie monstrum spadło do cukru, który nieubłaganie podnosił swój poziom, by zalać całą jaskinie po czym uciec na zewnątrz i możliwe, że zalać wyspę. Masa szczurów, wpadła zaraz za nim. Jakby bezmyślnie po prostu chciała się z nim połączyć. Do zapachu cukru dołączył zapach palonego mięsa...
Było coraz goręcej i Joce zaczynało się robić słabo. Nagle pojawił się kolejny mocny podmuch, który dosłownie wyrzucił ją z wulkanu, parząc boleśnie nogi i ręce. Opętaniec została wyrzucona dość mocno i daleko. Na tyle mocno, że przebiła się przez barierę, która otaczała wyspę, niszcząc ją doszczętnie, przez co wyspa stała się widoczna. Niestety straciła przytomność.
W trakcie przebijana się przez barierę, glut zamienił się w czarną, skórzaną, ozdabianą obrożę, a sama Trucicielka zmieniła się w ... mężczyznę. O dłuższych czarnych włosach z rudymi końcami. Jedynie oczy, tatuaż i skrzydła się nie zmieniły. Oraz to, że widać było iż raczej nie lubił się z kuchnią i jedzeniem.
Ubrania się rozerwały, jedyne co zostało to pasek z kataną za nim, zza obroży wystawała Wstęga, a zdrową kostkę nadal otaczał Animicus.
Ciało mężczyzny ze złamaną kostką, pociętą nogą i poparzonymi kończynami. Nagie, bezwładne upadło do czekolady niedaleko pewnej pary, która postanowiła spędzić po prostu miły wieczór.


Misja udana. Jocelyn zdobywa Generis Colare.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group