To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Koszmary Senne - Koszmarna drzemka Jaque

Charles - 21 Luty 2016, 22:47
Temat postu: Koszmarna drzemka Jaque
Tonął. Słona woda wlewała mu się do płuc całymi wiadrami, widok zabierały kolorowe mroczki. Skąd się wziął w tej wodzie? Co tu robił? Czemu musi umrzeć akurat tutaj...?
Jednak nie. Stop. Koniec umierania. Jaque czuje pod stopami grunt, pokryty mułem i wodorostami. Jest w stanie się wyprostować. Dzięki Bogu.
Wokół Opętańca rozciąga się falujący ocean, on sam zaś stoi na mieliźnie na samym środku. Powolny szum fal rozcinają raz po raz przeraźliwe okrzyki mew. Woda z chlupotem wlewa mu się do butów. Jego czarno-niebieskie ubrania również nie prezentują się zbyt dobrze - są całkowicie przemoczone, a także podarte w wielu miejscach i jedynie skrzydła wyglądają o niebo lepiej niż zwykle, lśniąc od milionów kropelek wody na blaszanych taflach. Co ciekawe, biała maska nadal osłania jego twarz, co więcej, przy ewentualnej próbie zdjęcia byłaby przytwierdzona do niej niczym kamień. Ale coś jest nie tak, przeraźliwe kolory nie opuszczają pola widzenia zamaskowanego jegomościa. Po chwili zdaje sobie sprawę, że wszystko, od nieba, przez grzywy fal, aż po rozmyty obraz piasku pod jego stopami mieni się feerią laserowych barw, przypominających bazgroły hiperaktywnego przedszkolaka, z przewagą toksycznego pomarańczu i ropnej żółci.

- Skarbeńku, Jaqusiu ty mój, choć tutaj! Chyba nie chcesz się spóźnić na randkę? - głos Marie nie odbija się od fal, jak mogłoby się zdawać, lecz wydaję się być wyszeptany tuż przy jego uchu. Pobrzmiewają w nim jakże znajome nutki zniecierpliwienia, które zazwyczaj poprzedzały wszelkie wiązanki przekleństw i mordercze ataki jego jedynej miłości. Spoglądając usilnie wokół siebie, można ujrzeć, że w oddali, niedaleko siebie, majaczą dwa niewyraźne kształty, sugestia suchego lądu. Tylko który z nich jest tym właściwym?

Anonymous - 22 Luty 2016, 19:26

- Brr - rzucił Jacque w momencie gdy stanął w końcu na mieliźnie.
Patrząc na fakt ze przed chwila jeszcze tonął, było to nad wyraz rozwinięte stwierdzenie. Zdjął z siebie płaszcz i koszulę, zostawiając nagi tors. Spodnie jedynie podwinął pod kolana, łańcuch owinął wokół pasa. Dobra porządkujemy fakty. Chwilę temu rozmawiał z ta nieznajomą i o mało nie doszło do masakry, której udało mu się zapobiec, słowem jest w miarę okej. Chociaż to pojęcie względne, koniec końców był pośrodku oceanu po kostki w wodzie.
Gdy usłyszał głos Marie, obrócił się zaskoczony dookoła siebie, jednak Marie nie było obok. A to było dziwne, a nawet bardzo dziwne. Rozglądnął się wiec jeszcze raz, patrząc daleko na horyzont. W końcu dojrzał dwa bliskie sobie cienie czegoś co przypominało wyspy, choć reki wolał sobie za to nie dać uciąć. Cóż nie miał wielkiego wyboru jak tylko skorzystać ze skrzydeł, i dotrzeć do którejś z nich o ile faktycznie była wyspą.
- Ene, due, like, fake... - zaczął wyliczać.
Wypadło na cień po lewej. skorzystał więc z drobnej ilości gruntu który był mu dany, wziął rozbieg i rozchlapując skrzącą od barw wodę, wzniósł się w powietrze, tuz nad taflę wody. Przez chwile odbijała się od tafli jak rzucona przez dziecko kaczka, ale po chwili zaczął utrzymywać się w jednostajnej pozycji. w ten sposób liczył dotrzeć do do wyspy po lewej.

Charles - 22 Luty 2016, 19:53

Lewa ciemna plama faktycznie niczym nie różniła się od prawej, dlatego sposób, w jaki została ona wybrana przez Opętańca był najdojrzalszym z możliwych. A więc lot. Lot nadzwyczajnie udany, rzekłbym, dużo wyższy i dalszy, niż zazwyczaj, jakby coś nadało mu w tym dziwnym miejscu niezwykłej lekkości. Wiatr lekko muska jego skórę, nie czuć żadnych silniejszych prądów, które mogłyby zepchnąć go z kursu. Spokój. A może cisza przed burzą?
Wyspa bo przybliżeniu się do jej brzegów, okazuję się być nagą skałą, o śliskim połysku, licznie okrytą wodorostami i tymi małymi, kamiennymi stworkami, których nazwy wyleciały Mistrzowi Gry z pamięci. Na wyspie owej nie widać śladu żywego ducha, ale jej spokojna szarość jest ostoją dla oczu wobec szalejącej wokoło nawałnicy barw. Dobre miejsce na odpoczynek, ale Marie nie widać ani trochę, ale szczerze mówiąc - kto ją tam wie. Druga wyspa znajduje się dalej, niż mogłoby się wydawać - wtedy wydawały się być praktycznie obok siebie. Widać jednak na niej pewne szczegóły, między innymi zarysy palm i wzgórz - jest ona widocznie większa od tej. Mimo wszystko lot musiał być dla niego męczący. A w ubraniu nie dostrzegłem niestety osławionego cylindra, który uchroniłby go przed promieniami szalonego, wyglądającego jak różnokolorowy bazgroł słońca. No chyba, że nadal tam jest w stanie nienaruszonym - nie zostało to jednak zbytnio opisane i Mistrz Gry w okresie próbnym czuje się lekko zagubiony. A zagubiony MG, jak wiadomo, może stać się Złośliwym Mistrzem Gry. Taka Digiwolucja.

Anonymous - 22 Luty 2016, 20:12

Skała, skała i jeszcze raz skała, gdzie nie spojrzeć gładki kamień i to w dodatku śliski jak podłoga oblana płynem do naczyń. Jacque obszedł całą powierzchnię wyspy licząc ze gdzieś tam kryje się Marie, jednak jedyne co go czekało to zawód. Spojrzał więc w kierunku drugiej wyspy, która kusiła go zarysami palm i roślinności. Chciał zasłonić oczy cylindrem, wtedy jednak zauważył ze nie ma go na głowie. Zapewne leży teraz na dnie wyśnionego oceanu. A to nie było dobre. Nie tyle ze względów pogodowych, a bardziej z uwagi na fakt że Opętaniec po prostu lubił mieć go na swojej głowie.
- Dolecę czy nie dolecę? - myślał przez chwilę
W tym czasie na jego nogę wdrapało się jedno z licznych stworzonek wyspy, czego chłopak nie zauważył w momencie porwania się do pewnego lotu. Miał tylko nadzieję że wystarczy mu sił by dolecieć lub chociaż do dryfować do drugiej wyspy. Liczył ze tam znajdzie Marie bo jeśli nie zadowoli jej w ciągu tego snu mogło się to naprawdę źle skończyć, zarówno dla niego jak i ludzi wokół jego ciała.

Charles - 24 Luty 2016, 12:15

W zborze Baśni Tysiąca I Jednej Nocy jedną z najbardziej znanych jest oczywiście Sindbad Żeglarz. W tej serii opowieści stary i bogaty Sindbad Handlarz opowiada służącemu mu Sindbadowi Tragarzowi o swoich niesamowitych przygodach, jakie na jego drodze postawił Allach, kiedy zwano go jeszcze Sindbadem Żeglarzem. Jedną z pierwszych i najpopularniejszych przygód jest ta, w której Sindbad, będący jeszcze nastoletnim chłopcem okrętowym, służy na statku, który przybija do dziwnej, szarej wyspy będącej tak naprawdę... no właśnie. Czy Jaque zapomniał nawet o słyszanych w dzieciństwie bajkach?
Rzeczywiście, coś przyczepiło się do nogi Opętańca i trzymało się jej wcale mocno. Tak mocno, że w pewnym momencie lotu coś gwałtownie szarpnęło go w tył. Gdyby zechciał się wtedy odwrócić, ujrzałby pysk wielki jak gotycka katedra obramowany grubą szczotką do odfiltrowywana planktonu z kolorowej wody. Stworzonko okazało się być końcem jego długaśnego języka. Wieloryb przypominał raczej żabę, która właśnie złapała smakowitą, błyszczącą muchę. Jaque nie miał szans - został natychmiast wciągnięty do przepastnej głębi jego gardła...
Kolejna (pseudo)pobudka. Wokół jeszcze gorzej niż ostatnim razem, bo mimo iż nie istnieje tu bezpośrednie zagrożenie życia, to smród jest wręcz niewyobrażalny, nie widać żadnego światła i ogólnie rzecz biorąc - jest niewesoło. Nasz śniący utknął na kawałku nieprzeżutego... yyym... gluta, pływającego po małym jeziorku kwasu żołądkowego. Sytuacja beznadziejna. A żeby mogło być jeszcze gorzej:
-
GDZIE TY SIĘ KURWA PODZIEWASZ? Nie będę czekać wiecznie! - głos Marie przy jego uchu to już nie szept, ale pełnoprawny wrzask. Jej oczywiście nadal tutaj nie ma.
Istnieją różne rodzaje koszmarów. Jaque był już stanowczo za duży na potwory plujące czarną mazią, dlatego tym razem dajmy mu... doroślejszy problem. Wewnątrz wieloryba.

Anonymous - 24 Luty 2016, 19:27

- Ciemno tu - rzucił chłopak nader błyskotliwie.
To był logiczne że nadmiar szczęścia w jego śnie musiał się w końcu wyczerpać. Szkoda tylko że skończył w żołądku jakiegoś morskiego stwora któremu niezbyt zdołał się przyjrzeć. Zresztą mało ludzi wpadających do żołądków morskich potworów patrzy na nie, przerywając rozpaczliwe próby złapania się fal licząc ze któraś z nich okaże się ciałem stałym, zdolnym go uratować. Czuł bardzo kwaśny gęsty i przyprawiający o wymioty zapach. Do tych ostatnich był nawet dość podobny, z czego chłopak wywnioskował że jest w żołądku stwora. Pod stopami jednak miał w miarę "stabilny" grunt. I to był jeden z plusów okalającej go ciemności. Nie chciał wiedzieć na czym stoi.
- Dobrze, robię co mogę kochanie. Niecodziennie coś mnie zjada więc jeśli zechcesz okazać odrobinę cierpliwości spróbuje się stad wydostać.
Powiedzieć a zrobić to dwie różne rzeczy. W tym problem, że kompletnie nie wiedział jak się do tego zabrać. Nigdy nie był wewnątrz wieloryba, a wolał nie wychodzić inną stroną niż ta którą wszedł. Mogłoby to powodować pewien dyskomfort. Kucnął więc by zebrać myśli.
Strzelanie powietrzem nie wiele tu zdziała, zresztą wolał nie ściągać stąd powietrze, nie wiadomo ile faktycznie tu go było. Cieniami nie ma co się bawić, to tak samo nic tu nie da. Może skrzydła? Skupił się. Czy jest coś, jakaś broń która daje strzela dużą ilością pocisków, i najlepiej żeby dziurawiło jak sito? Zaczął grzebać w odmętach swojej pamięci. Na początku widział zabawkowe pistolety na kulki a to nie pomogłoby mu w jego problemie. Jednak po chwili przypomniał sobie o broni ze świata ludzi. Miała duży rozrzut i na krótki zasięg była genialna. Nazywała się jakoś shot... shotto... shotocoć tam. Skupił się na tym kształcie, i jego działaniu mając nadzieję że wszystko pójdzie po jego myśli. Poczuł ruch na plecach i po chwili trzymał w dłoniach długi czarny przedmiot z kolbą, celownikiem i magazynkiem na pięć naboi. Co prawda nigdy nie strzelał ale to nie mogło być takie trudne prawda? Kleknął na tyle na ile to było możliwe, i w iście schwarzeneggerskim stylu trzymając bron oburącz wystrzelił całą serię przed siebie. Miał tylko nadzieję że nie strzela plastikowymi kulkami tylko prawdziwą amunicją.

Charles - 25 Luty 2016, 20:41

- No dobrze już, dobrze. Mhphhpmfhmhfmm... - naburmuszone odgłosy Marie nikły powoli w eterze. Czuć było, że powoli zbliża się do punktu udobruchania. Jest na razie dobrze. Mimo wszystko sytuacja nadal nie była wesoła
Shotgun był raczej normalny w budowie, a jedynie bardzo błyszczący, jak gdyby owinięty folią aluminiową. Kule również były normalne, przecież wysyłanie plastikowych baniek byłoby niedorzeczne, głupawe i tak dla mistrza gry kuszące, że nawet nie wiadomo, czemu zostało to wspomniane. No, może nie do końca normalne, gdyż zrobione były z tej samej błyszczącej blachy co skrzydła. Ale to szczegóły, nieistotne dla przebiegu naszej przygody.
Wieloryb w spazmatycznym jęku otworzył paszczękę - olbrzymią bramę na świat, ale jednocześnie ze śliskiej, wilgotnej ściany poczęły się wydobywać hektolitry krwi pod sporym ciśnieniem, szybko zalewające otoczenie - najwidoczniej trafił w aortę. I tak, aorta może być w okolicy żołądka, bo to jest Sen.
I żeby nie było za łatwo - krwawy odprysk trafił go w skrzydło, wytrącając z równowagi. Czy nasz Rambo złapie równowagę, czy też zaryzykuje kontakt z powierzchnią kwasu?

Anonymous - 26 Luty 2016, 15:48

- Jaaaaaaaaaa pieeeeeerdoooooooleeeeeeeee - krzyczał Jacque balansując niczym surfer na wzburzonym morzu krwi i kwasu.
Gdy poczuł uderzenie w skrzydło, obrócił się dość mocno o mało nie tracąc równowagi. Jednak lata tańczenie nie poszły na marne, i w wyniku kilku dziwacznych ruchów które można zaliczyć jako tańce plemienne pierwszych ludzi dał radę utrzymać się na swoim małym kawałku gluta. Wymachując ramionami w desperackim akcie nie wpadnięcia do kwasu żołądkowego, zwrócił w końcu uwagę na otwartą szczękę potwora. Jeśli zacząłbym tonąć, Jacque byłby niczym pasażer Titanica którego zapomniano obudzić w czasie uderzenie o górę lodową. Mógłby zacząć łamać prawa logiki z pomocą Tancerza wichrów i uszkodzonych skrzydeł, kiedy uświadomił sobie ten ważnych fakt. To był sen. Co za tym idzie, ten kwas wcale nie musiał mu zrobić krzywdy a przynajmniej taką miał nadzieję kiedy rzucił się do biegu w stronę otwartej paszczy w nadziei że da radę wyskoczyć z niej niczym Bruce Willis w Szklanej Pułapce.

Charles - 26 Luty 2016, 21:58

Lekko dziwi mnie fakt, że nasz protagonista tak łatwo przeszedł do świadomego snu. Przecież spotykając tyle cudownych niezwykłości po drugiej stronie Lustra, musiałby przywyknąć do takiego stanu rzeczy. I z tego, co się orientuję i po przewertowaniu paru kartek i poradników dotyczących świadomego śnienia, które obecnie zalegają w olbrzymich stosach w moim pokoju, można to zrozumieć głównie przez próby czytania lub sprawdzania czasu zegarowego, wielorybia jucha raczej nie jest sugerowanym sposobem. Ale nawet jeśli, to założony w Kompendium tryb Godmode jest wykluczony. Dlaczego? O to należałoby się zapytać Marie - to ona jest tutaj gospodarzem.
No i wyskoczyyyył! I to z okrzykiem bojowym za co najmniej 50 punktów. Sus był to iście zajęczy, a nawet gdyby Jacque opuściły z nagła wszystkie siły, owa fala byłaby wystarczająco silna do wypchnięcia go w dal. Oślepiło go światło, odurzyła kolejna dawka świeżego, morskiego powietrza, zapiekł kwas, który zdążył jednak obmyć jego plecy. W ostatniej chwili zauważył zbliżający się zarys drugiej wyspy...
I przeskok, już trzeci, jakże typowy dla logiki snu, dający się porównać z przewinięciem filmu do kolejnej sceny. Teraz znajduje się na plaży owej odległej wyspy, a sól piecze jego rany. Leży na kolanach. Jego wzrok jest wbity w pomarańczowo - czarno - zielono - niebiesko - żółto - różowy piach. Jest bardzo zmęczony, choć nie odczuwał tego uczucia wcześniej. Jeśli chce, może podyszeć. A jeśli zdobędzie się na dodatkowy wysiłek i spojrzy odrobinę w górę, ujrzy delikatną twarzyczkę, barwy najświeższych płatków róży, okoloną burzą ametystowo fioletowych włosów. Marie spogląda na niego wielkimi oczętami podkreślonymi delikatnym makijażem. Pewna nowość. Również jej strój się zmienił - zamiast dobrze znanej, czarno-białej, kusej sukieneczki ma na sobie zwiewną, różową togę i delikatny łańcuszek w kształcie twarzy... a może maski weneckiej? Na głowie ma szeroki, trzcinowy kapelusz, przewiązany granatową wstążką i ozdobionym fioletową różą. Nie jest też sama - towarzyszą jej dwa olbrzymie, czarne wilczury, o pyskach okrytych kolejnymi białymi maskami. Obecnie siedzą po obu jej stronach, nieruchomo niczym posągi.

- O co ci chodziło, z tym byciem zjadanym, co? - zapytuję swoim wysokim, słodkim głosikiem - Wyglądasz jak Siedem Nieszczęść we własnej osobie... - dodaje, podając mu rękę.

Anonymous - 27 Luty 2016, 10:35

Był na brzegu. Znaczy że wcześniejszy plan, koniec końców powiódł się. Tylko dlaczego nagle owładnęło nim takie zmęczenie. Przypomniał sobie również o tym że wdech-wydech to bardzo ważna czynność więc zaczął ją wykonywać w bardzo szybkim tempie. Jego oczy błądziły wśród kolorów piachu na którym klęczał, jednak było to lepsze niż wnętrzności potwora.
Gdy usłyszał głos Marie podniósł głowę ignorując rażące promienie słońca, i spojrzał na nią. Zmiana jej wyglądu zaskoczyła go na tyle że z początku chciał zapytać z kim ma przyjemność, jednak w porę się pohamował.
- A, bo wiesz jakieś olbrzymie monstrum potraktowało mnie jak jajecznice i dosłownie zjadło. Widzę za to, że ty też zapewniłaś sobie zwierzęce towarzystwo? - odparł podając jej dłoń.
Stanął na chwiejących się nogach, a gdy te kompletnie odmówiły posłuszeństwa przewrócił się wprost na Marie.
- Wybacz kochanie ale jak widzisz czuje się jak siedemdziesiąt, możemy tak poleżeć? - zapytał przytulając się do swojej ukochanej.

Charles - 27 Luty 2016, 22:09

- Cóż, przykro mi to słyszeć. Myślałam, że wieloryb będzie ładną dekoracją - zafrasowała się, przekrzywiając z lekka łepetynkę. Co zabawne, oba wilczury zrobiły dokładnie to samo, co ona, z mechaniczną wręcz precyzję. Może była to również reakcja na wspomnienie ich obecności?
- One? A, sprawiłam sobie. Śliczne psinki, suczki: ta po lewej, to Uwaga, a ta po prawej - Upomnienie. Są tutaj tuż obok mnie, aby móc w każdej chwili kogoś upomnieć... gdyby zachowywał się niegrzecznie. Słodziaki, prawda? - dodała, drapiąc Uwagę pod uchem i uśmiechając się promiennie. Czy ta uwaga była czymś w rodzaju groźby? Zwykle Marie była w tej kwestii tak niesubtelna, jak to tylko możliwe, bez oporu opisując postronnym rozmówcom gotowanie w smole, wbijaniu igieł w oczu i wcieraniu cytryn w rany. Było to mimo wszystko trochę dziwne...
Słysząc, a bardziej czując na całym ciele, w jakiej kondycji fizycznej znajduje się jej ukochany, fioletowa panienka jęknęła żałośnie, klepiąc go lekko po poranionych plecach:

- Jak to leżeć? Teraz? Oooch, a ja tak chciałam ci pokazać Walentynkową Wyspę! - westchnęła, ale zaraz, bez większego wysiłku usadziła go na rozgrzanym piasku i położyła się tuż obok jego skrzydeł - Przygotowałam dla nas cudowny sen! A ty rozwalasz mi harmonogram - dodała żartobliwie, mrużąc oczy i wpatrując się w rozgrzane, witrażowe słońce. Fale szumiały cichutko, obmywając brzeg, gnane morską bryzą. Słychać było jedynie szum wiatru, odległy pisk mew i delikatne dyszenie pary psów. Wbrew domyślnej koszmarności było wcale przyjemnie i mogło by tak zostać aż do przebudzenia...
Oczywiście, Marie nie dała się usadzić na zbyt długo. Raptem parę minut minęło od czasu, aż zlegli razem na piasku, a już skakała, dreptała wokół niego i trajkotała o Bóg-z-Diabłem-nie-wiedzą-o-czym, raz po raz pytając się go, "czy już? Wstajesz w końcu?"

Anonymous - 28 Luty 2016, 12:32

- Jestem pewien ze był to najpiękniejszy wieloryb jakiego widział świat, problem polega na tym że ogladałem go jedynie od środka. zapewne szkoda.
Cudna atmosfera i chwila spokoju to było właśnie to czego Jacque potrzebował choć i to nie było mu do końca dane. Po krótkiej chwili cudownego odpoczynku, pogłaskał oba psy mówiąc Marie że całkiem pocieszne z nich psinypo czym z lekkim trudnem podniósł się i również lekko przekrzywiając głowe zdjąl ze spodni łańcuch obwiazal nim reke a drugi koniec podał ukochanej.
- Tak jak byś zaś mi miala zniknąć. Na dziś mam już dość żołądków. Nie traćmy czasu skoro masz już cały plan. - powiedział z przekosem.
Coś jednak w jego umysle pipkało i mrugało niczym ostrzegawcza lampka, któr mówi ci że reaktor jądrowy pod którym stoisz zaraz wybuchnie, postanowił to jednak zignorować. Co sie miało stac to sie stanie.
- Zresztą nie martw się możemy troche czasu tu spedzić. Tylko błagam cie skarbie, postaraj się nas nie zabić ok? - dodał po czym zaczał dreptać za ukochaną po kolorowym piasku, wsłuchując sie to w jej słowa to w szum morza, i pozwalając by słońce grzało jego ciało.

Charles - 28 Luty 2016, 19:00

Na słowa Jacque uśmiechnęła się szeroko i pocałowała białą, emaliowaną powierzchnię jego maski:
- Ważne, że ci się spodobał, misiu.
Ze spokojem przyjęła od niego łańcuch i już miałaby ruszyć przed siebie, gdy nagle odwróciła się w jego stronę.
- Nie możesz tak iść... - stwierdziła, lustrując go z góry na dół, od czubka lustrzanych skrzydeł, po gołe stopy, przygryzając wargę w okolicach lśniącego od wody torsu. - Znaczy, mam nadzieję, że dojdziemy do punktu, w którym wszystkie twoje ubrania znikną, ale to jeszcze nie teraz.- dodała kokieteryjnie, po czym pstryknęła palcami. Zanim jakakolwiek emerytowana wróżka mogłaby pomyśleć choćby o wyśpiewaniu "Bibidibobidibu", na ciele Jacque pojawił się elegancki, idealnie skrojony frak, oczywiście w barwach czerni i błękitu, oraz nowiusieńki, plażowy kapelusz i to bez żadnych efektownych błysków czy dymów.
- Nigdy niczego nie obiecuję! Chodź! Idziemy! - zawołała śpiewnie, po czym pociągnęła go w głąb tropikalnego lasu.
Był to las Marie. W sensie - był on tak bardzo Marie, jak można to sobie wyobrazić. Na drzewach wisiały na stryczkach lalki i pluszaki, gdzieniegdzie wśród kolorowych kwiatów można było dostrzec przeróżne trupy w różnych stanach rozkładu, a gałęzie tropikalnych drzew chwilami przypominały narzędzia tortur. Raz po raz trafiały się zarośnięte cokoły, na których rozstawione były szkielety dzieci lub nawet niemowląt, ubrane w pieluchy i trzymające w dłoniach łuk i strzały w kształcie serduszek. Ale nie było to dla Jacque w najmniejszym stopniu przerażające - może była to kwestia dzikiej, szalonej kolorystyki, która pokryła wszystkie te okropieństwa warstwą radosnej pasteli, może entuzjazm Marie, a może coś jeszcze innego, ale te wszystkie niepokojące elementy idealnie współgrały z Marysiową ideą wyspy Zakochanych, komponując ten piękny - w turpistyczny sposób - obraz.
W międzyczasie, mniej więcej po pięciu minutach drogi, Jacque zauważył coś między drzewami - plamę czerni, która w dziwny sposób nie pasowała do tego dziwacznego krajobrazu. Wiodła do niej mała, królicza dróżka. Marie, jak i oba jej psy całkowicie ją zignorowały. Czy nasz zamaskowany Opętaniec uczyni tak samo?

Anonymous - 29 Luty 2016, 17:34

Tak to jest dokładnie to czego było mu trzeba. Chodziło oczywiście o jego ulubiony ubiór, gdyż bez niego nie czuł sie tka dobrze jak by chciał. Pomimo jeszcze siedzacego w nim zmeczenia, starał sie dotrzymywać Marie kroku, choć momentami bylo to trudne gdy potykał sie o korzenie wystające z ziemi. Las sam w sobie, był dla niego mimo wszystko cąłkiem ładny i uroczy. I to nie żart, naprawdę podobało mu się to jako wyglądał. Być może było to zwiazane z czestym przebywaniem z Marie, jednak nie interesowało go to tak długo jak nic nie chciało go zabić. Gdy spostrzegł cień, na początku myslał ze to tylko jakies zwierze, jednak dziwnym by było gdyby zwierze śledziło ich i staralo się ukryć swoją obecnośc aż tak. Pociągnął więc do siebie Marie, i w scenie która dla widza mogłaby się wydawać piekna i romantyczna, bo dotyczaca pocałunku, wyszeptał jej do ucha :
- Kochanie, zdaje sie ze mamy tu nie chcianego gościa. Możemy się nim zająć.

Charles - 1 Marzec 2016, 22:29

Po przyjęciu pocałunku twarz uroczej nastolatki lekko stężała. Ciekawe, co ją zaniepokoiło? Przecież to ona stworzyła ten sen. A może było to coś... spoza jej kontroli?
- Nie zwracaj na to uwagi. To nic takiego. Na pewno - powiedziała Marie i dyskretnie odsunęła się od niego, po czym przyspieszyła lekko kroku, ciągnąc go za sobą. Psy również zignorowały zasugerowane niebezpieczeństwo, podążając za swoją panią krok w krok przez kolorową dżunglę.
- Wiesz co? - zapytała się nagle, odwracając się w jego stronę, chcąc najwyraźniej zmienić temat rozmowy - Już ci chyba wybaczyłam te twoje pogaduszki z tą mechaniczną kurwą. Tylko jak się obudzisz, pozwól mi się nią trochę pobawić, dobzie? - zasepleniła jak przedszkolak, spuszczając dłonie blisko siebie i kołysząc się lekko, jednak można było nadal wyczuć od niej lekki niepokój - Niech nie myśli, że uwodzenie Ciebie ujdzie jej na sucho. "Odarta z ciała"? Phi! Też mi coś! Nienawidzę takich bab... - po tej uwadze zamilkła na dłuższą chwilę.
Droga zaczęła piąć się lekko w górę, a kokosowce przerzedziły się, ukazując jasną polanę na szczycie wapiennego klifu. Stał na niej żeliwny, okrągły, elegancko zdobiony stolik ogrodowy oraz dwa krzesełka. Na środku stołu stał złoty świecznik z trupimi palcami zamiast świec, płonących drżącym, błękitnym płomieniem - w folklorze złodziei był to magiczny sposób na zapewnienie sobie bezpieczeństwa w okradanym domu, bo gdy płonął trupi tłuszcz, nikt w mieszkaniu nie miał prawa się obudzić. Kolejny jasny symbol, skierowany dla nikogo.

- No już! Jesteeeśmy! Pięknie tu prawda? - zawołała Marie, puszczając łańcuch i wyskakując jak z procy w kierunku zastawy. A ciemny cień? Na razie go nie widać...



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group