To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Różany pałac

Soph - 1 Luty 2018, 00:48

[Gabinet arcyksięcia]

Uśmiechnęła się półgębkiem, rozbawiona wizją zamykania jeńców w trumnach, tak z procedury, z powodu karencji. Poczuła, że to dla takich chwilo zgodziła się z nim współpracować. No, nie z powodu takich chwil, bo w sumie chodziło przede wszystkim o przeżycie, ale gdy razem z Folly nauczyły się, iż poczucie humoru arcyksięcia bywa równie przewrotne co Odwrócone Osiedle, kooperacja stała się znacznie przyjemniejsza. Choćby z powodu tego, że druga jaźń zaprzestała na bieżąco wymyślać kolejnych sposobów zabójstwa Tyka. A także faktu, że raczej nie omijał jej w obiegu nawet najbardziej błahych informacji. Jeśli było inaczej, a ona się o tym dowie, unicestwi go własnymi rękoma, nie dając tej satysfakcji nawet Folly.
Uniosła brew, gdy doszedł do pokrewnego tematu, morderstwa siostry. Z jednej strony nawet anarchistka rozważała to jako jedną z opcji – co bowiem gdy Dark w jakiś sposób zechce znów wrócić do pełnienia funkcji Czarnej Róży, podczas gdy jej zdradliwy umysł nie będzie w stanie pełnić najprostszych funkcji jak szacowanie odległości i odróżniania faktycznych dźwięków od tych, które Dark przed chwilą sama wyprodukowała? Ciche pozbycie się Czarnej Róży rozwiązywałoby najważniejszych z tych problemów, skoro obecnie Stowarzyszenie musi stać się ostrym, przydatnym narzędziem we wzmocnieniu Krainy Luster. O ile jednak nie podejrzewała Rosarium o sentyment i uczucie czy litość wobec siostry, tak rozumiała, że gdyby ktoś zażądał dowodów, iż Tyk nie jest uzurpatorem kolejnej organizacji i kolejnego znacznego obszaru to przedstawienie śliniącej się, krzyczącej Madelaine – z fryzurą z pewnością zainspirowaną Bellatrix Lestrange – będzie niezbitym dowodem, że lepiej, by to regent nadal dowodził.

Przyzwyczaiła się już tez, że nie zwykł odpowiadać prosto, jak przystało, a ubierał proste stwierdzenia w falbanki i kokardy tak, że musiała się skupiać, by z kwiecistego wieńca słów wyłuskać ich istotę. Absolutnie zignorowała więc jego filozofowanie i zatrzymała nad zaczątkami planu, który jej proponował. Zaczynała dostrzegać, że od początku nie miał na myśli ochrony fizycznej. Jakże nie znosiła tego snucia intryg i planowania wielokrotnych ruchów wprzód, skoro na planszy nie poruszono nawet pojedynczego pionka! Plan powinien być czymś, co kształtuje się na podstawie sytuacji, co można dostosować i adaptować w każdej chwili!
Westchnęła z widocznym cierpieniem i przestawiła się, postarała, bo tak dawno tego nie czyniła, na tryb myślenia swoisty Arystokratom i innym długowiecznym, skostniałym istotom, których jedyną radością jest gra w go oraz snucie planów dla pokolenia wnuków.
Zachowanie pozorów, zaskoczenie, plan długodystansowy, długofalowe korzyści, relacje, kontakty, wizerunek, próby sił, walki na spojrzenia i długość nie-mrugania... Myślenie jak Upiorni zdecydowanie się jej nie udawało. W głębi jej myśli całkiem wesoło zarechotała Folly. Chyba naprawdę nie mogły go zasztyletować. Kto będzie za nie myślał?!
– Postaram się nie ukazać jako uzbrojona po zęby rebeliantką. – Zmarszczyła nos jakby z powodu brzydkiego zapachu; grymas pojawiający się zawsze, gdy próbowała samą siebie przekonać, że wyjście bez jakiegokolwiek oręża jej nie zabije. No, nie udało się. – Nie znaczy to jednak, że udam się do Kliniki kompletnie bezbronna – zastrzegła. – Chyba, że zaufam człowiekowi, którego dla mnie wybierzesz. Ale to się okaże. – Po chwili ciszy skonstatowała, że nie ma ochoty socjalizować się ze wszystkimi tymi dworzanami. Jeszcze by niechcący podpaliła cytrynowy tort Alice, byle tylko narobić zamieszania i móc w nim zniknąć. – To ja może poczekam w Mieście Lalek, wiesz? – odpowiedziała szybciutko. – Albo jeszcze zobaczę. W każdym razie muszę napisać te dwa listy, do dyrektora Kliniki i do naszego miłego kontaktu tamże. I jeszcze... inne... rzeczy. – Zastygła, gdy zbliżył się ku niej z mało kształtnym, obwiązanym jakby go kokardki obsiadły pakunkiem.
Nim zdążyła to jakkolwiek skomentować, kolejna niespodzianka, tym razem niemile widziana, pojawiła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jak przez watę słyszała słowa o prezencie od Ali, niemal w ogóle nie poczuła też ciężaru na kolanach, choć swoje ważył, o czym miała się przekonać za moment.
Przez głowę przemykały jej wstęgi myśli i korowody obrazów, wszystkie zbiegające się w mniej lub bardziej obszerne wnioski. Implikacje. Strażnikożerne pudełko, zaadresowane dla niej. Prawdopodobnie. Strzęp pergaminu, który doń dołączono anonsował, że należy je dostarczyć hrabinie, nie wiadomo jednak czy po to, by je otworzyła czy by przekazała Agasharrowi. Spojrzała na Rosarium, chcąc złapać jego spojrzenie. W niebieskich oczach mógł po raz pierwszy od naprawdę dawna – pewnie od ich pierwszego spotkania, tego w Ratuszu – dostrzec niepokój.
– Nie mam dziś urodzin – odparła z niejakim rozdrażnieniem, bo ze wszystkich mechanizmów obronnych, ze wszystkich sposobów na pomniejszenie niebezpieczeństwa i oswojenie trudnej sytuacji musiał wybrać akurat żartowanie. ¬– To nie ma sensu. Wygląda jak wiadomość od Anarchs. – Wiedziała, że będzie wiedział co jej chodzi po głowie. To nie miało sensu. – Poszerzając zakres, ewentualnie jak od kogoś, kto chce się Ciebie pozbyć (co za niespodzianka), używając mnie. I wzmianka o piratach... mam coś, coś chciałabym ci dać. Może to ty masz dziś urodziny, nie Alicja?
W tej chwili pukanie rozległo się znów i do ich wesołej gromadki dołączyła kolejna osoba. Nie była pewna, czy ciastka i herbata załagodzą sytuację. Obrzuciła służącą spojrzeniem, zauważając z zadowoleniem zieloną filiżankę (jaka szkoda, że znów nie będzie miała okazji się z niej napić), ale nie zwróciła na kotkę większej uwagi do chwili, gdy ta zainteresowała się przyniesionym do gabinetu puzderkiem. Zerwała się z miejsca, gotowa powstrzymać ją przed sięgnięciem do przedmiotu, tak jak wcześniej chroniła Agasharra przed nawet zbliżaniem się do niego. Mimo, że był teraz obwiązany ze wszystkich stron pasmami materiału i zwieńczony pieczęcią woskową tak, że nie dało się go niepostrzeżenie – lub szybko i łatwo, na przykład z ciekawości – otworzyć, nadal nie mieli pojęcia w jaki sposób aktywowała się pułapka. Co z pochłoniętymi strażnikami. O ile jeszcze żyli. Jakoś nie chciała, by to samo spotkało tę fanatycznie oddaną arcyksięciu Dachówkę.
Jej pakunek miękko pacnął na podłogę. Gwardzista również w tej samej chwili bezszelestnie był już w zasięgu Eli, gotów zareagować; wystarczy, że głupio postąpił, przynosząc potencjalnie śmiercionośne puzderko do arcyksięcia, pewnie żeby je sobie obejrzał i pomacał. Służka nie była chyba jednak głupia i inaczej niż poprzednie tykowe koty – z Lucynką na czele – nie ruszyła nawet o krok w kierunku obiektu zainteresowania.
Esmé uniosła nieco brew, znajdując chwilę na docenienie profesjonalizmu i taktu. Przesunęła spojrzeniem po twarzy i postaci dziewczyny, zapamiętując tak osobę, jak i imię. Później machnęła dłonią na gwardzistę, by zabrał przedmiot nim zrobi więcej złego, a sama półprawdą odpowiedziała na pytanie dziewczyny, bo ostatnie czego potrzebowali w pałacu to plotki o tajemniczej szkatułce. Nie dość, że wyprodukowałyby one teorie spiskowe – część wyjaśnień wszystkich, nawet najprostszych rzeczy zawsze przyjmuje postać teorii spiskowych – to z pewności sama kobieta zaliczyłaby kolejną błyskawiczną wizytę arcyksiężnej Rosarium.
– Prezent dla arcyksięcia, nie mający nadawcy. Kolejny – machnęła nań ręką. Nie było to kłamstwem, bo zdarzały się przesyłki od tajemniczych wielbicieli lub nie-wielbicieli. Tyle tylko, że dotąd żadna nie zabiła skutecznie strażników sprawdzających listy i paczki. Włączając w to paczki-bomby.

Teraz, gdy było tu tylu ludzi – włącznie z wychodzącym już gwardzistą, któremu Esmé cichym, zwodniczo spokojnym głosem nakazała poznać dokładną drogę puzderka od nich, strażników, do samym początków przyjęcia podarka – nie mogła już swobodnie mówić. Zwróciła nagle nieco znużone spojrzenie na Rosarium i powiedziała, że teraz już na pewno nie może uczestniczyć w balu małej Alice. Chciała dodać, że zajmie się tym nim wyruszy do Kliniki, wszak taka była jej tutejsza robota, ale Eli – teraz już pamiętała – zrzuciła kolejną bombę. Inna sprawa, że znów zwróciła się jedynie do arcyksięcia, ignorując osobę przedstawioną przez Tyka jako współpracownicę, i to tę sprawę należało najpierw zdaniem Esmé rozwiązać. Znów podniosła się z kanapy, tym razem spokojnie, płynnie i tak samo ruszyła w kierunku służącej. Będąc blisko chwyciła w jednej chwili to chucherko prawą dłonią za nadgarstek i szarpnęła wysoko, aż uniosła ją parę centymetrów w powietrze. Była w stanie to zrobić, tak jak była w stanie równocześnie wyczekiwać też drugą ręką obrony lub ataku od wiszącej dziewczyny.
– Jestem Esmé de Chardonnay, hrabina – oznajmiła dobitnie, na wypadek, gdyby Eli miała problemy ze słuchem i nie załapała prezentacji poczynionej na samym początku przez Tyka. Po tym opuściła ją ostrożnie i cofnęła się o krok, nadal nie puszczając przegubu Dachówki. Miała nadzieję, że wystarczająco przykuła jej uwagę.
– Jestem arcyksiążęcym sekretarzem, czyli prawą ręką Agasharra Rosarium. Dopóki nie uznasz, że będziesz mnie respektować z powodu mojej osoby – częściowo odwróciła głowę i wzrok ku mężczyźnie – dopóty zostanie ci to nakazane przez twojego bezpośredniego, najwyższego przełożonego. Agasharze – specjalnie zwróciła się do niego po imieniu w obecności zwykłej służącej – mógłbyś?
Połączenie siły z władzą, ale tą bardziej wiążącą niż strach. To uznawała kobieta za najbardziej efektywne. Eli była tu zatrudniona i musiała przestrzegać reguł. Esmé miałaby prawo ukarać ją – w bardziej lub mniej widowiskowy czy okrutny sposób – za potencjalne znieważenie (czy dla arystokratów nie wszystko co im nie pasuje nie jest zniewagą?), ale to nie przysporzyłoby jej punktów do popularności. A tak z pewnością nie zdobędzie sympatii dziewczyny i nabawi się kilku kolejnych, soczystych plotek na swój temat, ale ktoś z pewnością prędzej czy później wyjaśni kotce co zrobiła, i czego nie zrobiła sekretarka arcyksięcia.
Następnie znów poprosiła Dachówkę o powtórzenie tego, co zastała w jej gabinecie. Którego nie zamykała na klucz, bo sądziła, że nie musi.

Tyk - 3 Luty 2018, 18:48

[Gabinet Arcyksięcia]

W umyśle Arcyksięcia pojawił się obraz przeciętnej kliniki. Takiej ze starym ordynatorem o siwych włosach, noszącym okrągłe okulary. I wyobraził sobie też Sophie, która wpada do środka przez drzwi, wyważając je ramieniem, a następnie po przewrocie rzucając dymy prosto w twarz zdziwionej pielęgniarki stojącej bez winy niedaleko wejścia. W dalszej części wizji rebeliantka zaczęła wybijać wszystkie szyby przy użyciu mocy oraz strzelać do uciekających w zamieszaniu pacjentów. W końcu on tak włóczy nogą po ziemi. Zupełnie jak to robią zombie! I oczywiście w jego wizji dziewczyna nie mogła być uzbrojona w normalną broń. Pistolet, czy karabin. Oczywiście, że nie! Musiała mieć ogromny karabin maszynowy oraz granatnik w drugie ręce.
I wizja ta sprawiła, że na twarzy Rosarium przez chwilę pojawił się uśmiech rozbawienia. Miejmy jednak nadzieję, że nie dostrzeżony przez nikogo. Jeszcze brakuje, żeby miał opowiadać o tak nonsensownych wizjach.
- Nie chciałbym żebyś wchodziła gdziekolwiek bez możliwości obrony. Po prostu czasem lepiej jest zachować pewne argumenty w ukryciu. - Miał tylko nadzieję, że nie zostanie uraczony komentarzem "dlatego mnie związałeś na balu". Zresztą już poprzednio mówił o zachowaniu pozorów, nie o rzeczywistej bezbronności członkini rebelii.
Czy jednak nadal mogła być tak nazywaną, skoro zamieszkała w Różanym Pałacu? Miała swój gabinet wprawdzie wśród arystokratów. Z drugiej strony była rebeliantką tak samo jak i Arcyksiążę. Sprzeciwili się dotychczasowemu ładowi i postanowili go zmienić. Co z tego, że ich bunt mógł wyglądać jak to, przeciwko czemu buntują się "uciemiężeni"? W tym przypadku nie było wcześniej centralnej władzy. Nawet osady Krainy Luster były często mocno podzielone i zarządzane z kilku miejsc, często nie tylko niezależnych wobec siebie, lecz także wrogich.
W tej sytuacji zatem porządkiem był chaos. Władzą, z którą walczyli były rządy przypadku i siły. Był to tyran, który dopiero w ostatnich latach popadł w szaleństwo. Wcześniej Kraina Luster żyła według dawnych zwyczajów i tradycji, jednak wraz z walkami przeciwko MORII i pojawieniu się znacznie szerszych wpływów kultury Świata Ludzi, mieszkańcy magicznych światów poznali nowe idee. Niektóre jak najbardziej pomocne i warte uwagi, inne natomiast dość niepokojące.
- Ktokolwiek dostarczył przesyłkę, a także ją wysłał, nie ma zbyt dobrych kontaktów wewnątrz Różanego Pałacu - Stwierdził spokojnie. Oczywiście, że niepokoił go fakt, że ktoś mógłby chcieć go zaatakować i wiedział, że koniecznie trzeba tę sprawę zbadać. Jednak do niego należało uspokoić nieco zaniepokojoną anarchistkę - w końcu współpracowali ze sobą i musieli na sobie polegać.
- Zapewne więc ktokolwiek jest za to odpowiedzialny nie wie o tym, że już jutro wyruszam do Różanej Wieży. Można to wykorzystać, aczkolwiek może najpierw wykorzystać trop anarchistów? Warto też zająć się nadawcą. - Ostatnie dwa zdania wypowiedział na ucho. Tak żeby nikt nawet nie próbował podsłuchać przez ściany. Faktem było to, co powiedział wcześniej. Każdy chociaż trochę zorientowany w pałacowych stosunkach wiedział, że tego typu przesyłki zawsze są najpierw sprawdzane przez zaufanych ludzi.
Dalsze jednak rozważania musiały być przełożone. W końcu weszła służąca, która niekoniecznie musiała wiedzieć o powiązaniach dworu z Anarchistami. I o tym, że kobieta, która wybitnie domaga się uwagi kotki, jest przywódczynią tej organizacji. Znaczy to odrobinę później. Nieco wyprzedziłem fakty.
Rosarium wyprostował się, wciąż stojąc. Za dużo już dziś siedział!
To co zdarzyło się później, działo się na tyle szybko, że z początku Arcyksiążę nie wiedział nawet jak na to zareagować. Nie było bowiem celowe wypowiadać na głos myśli, która pojawiła się w jego głowie, brzmiącej: "Rany, co ja z nimi mam". I nie mówił tylko o tej sytuacji teraz, a także o tym jak w jego sypialni pojawiło się nieco więcej osób niż przypuszczał tam zastać. Do tego często z absurdalnie brzmiącymi problemami. Jak na przykład pozorna trucizna, którą wypiła Alicja. I chociaż daleki był od oceniania ludzi tylko pod względem ich płci, to trudno było mu tutaj nie pomyśleć, że kobiety bywają okropnie kłopotliwe.
Trzeba również zauważyć, że nie do końca podobało mu się postawienie go przez anarchistkę w sytuacji, gdy musiał z jednej strony dbać o jej maskę, a z drugiej zakomunikować jej, że odrobinę przesadza. W końcu fakt, że służąca zwracała się tylko do Tyka był w pewien sposób uzasadniony. To przecież on był jej pracodawcą i dlatego składała raport właśnie jemu.
- Esmé ma rację, że nie powinnaś pomijać jej obecności, skoro działa w moim imieniu. To mogłoby być dla mnie niezwykle uciążliwe. - Zrobił krok w ich stronę. Zatrzymał się znacznie bliżej, patrząc najpierw na kotkę.
- Powiedz Esmé wszystko co wiesz o incydencie w jej gabinecie. Gdy skończysz wrócisz do siebie. Musisz być wypoczęta. Jutro z samego rana stawisz się na Heliosie. Na miejscu dostaniesz odpowiedni strój oraz dowiesz się wszystkiego co konieczne. Gdy pociąg ruszy przyjdziesz do salonu w moim wagonie z niespodzianką. W kuchni będą wiedzieć o co chodzi.
Skończywszy mówić do kotki położył dłoń na jej głowie i najpierw poczochrał po jej i tak rozczochranych włosach, a później samymi palcami pogłaskał po jej uchu. Spojrzenie jego czerwonych oczu skierowało się jednak w tym czasie na Sophie i kolejne słowa skierował właśnie do niej.
- Spraw jest tak wiele, a czasu niestety brakuje. Muszę zająć się przygotowaniami do balu. Jednak byłbym wdzięczny gdybyś zamiast czekać w Mieście Lalek, zaczekała jeszcze jeden dzień i przyszła do mojego gabinetu jutro rano. Chciałbym omówić sprawy, na które dziś nie znaleźliśmy czasu oraz te, które nie dojrzały jeszcze by o nich szczegółowo dyskutować.
Chodziło więc m.in. o kwestie zmian w Stowarzyszeniu. Rosarium wziął pod uwagę wszelkie jej pomysły i musiał dołączyć je do tego, co już wcześniej sam opracował. Do tego niezbędne było także rozwiązanie kilku drobnych problemów. No i pozostawała jeszcze kwestia Anarchs, które miało dostać w tym wszystkim odrobinę uwagi. Prawa dłoń, ta którą Esmé była, oparła się na jej ramieniu. Nie chciał w końcu odbierać jej powagi przez poczochranie, acz jego zdaniem zasługiwała na to.
I ten sposób, stojąc przy nich, zaczekał kilka chwil. Tak by móc odpowiedzieć na ich ewentualne pytania. Rozwiać wątpliwości, które mogły się pojawić wokół jego słów, bądź też bez związku z nimi. Nie można więc mówić, że całkowicie uciekł od problemów. Nawet trudno jest uznać, że uciekł do innych.
Gdy jednak już odpowiedział na wszystkie pytania, rozwiewając przynajmniej część wątpliwości, odwrócił się i odchodząc rzucił jeszcze:
- Zjem tutaj, ale dopiero jak upewnię się, że wszystko jest już gotowe. Do zobaczenia później. - Ostatnie słowa były skierowane zarówno do Eli jak i do Sophie. W końcu z jedną miał zobaczyć się rano, a druga miała przynieść mu jutro czekoladowe wrony, gdy tylko rozpocznie się podróż.

<ZT>

Eli - 5 Luty 2018, 20:06

Zadziwiające, jak wiele może się wydarzyć w ciągu kilku krótkich sekund. Sophie nieoczekiwanie wstała, ba, Eli miała nawet wrażenie, że wkrótce się na nią rzuci, jednak tego nie zrobiła. To nawet dobrze się składało, bo brązowowłosa nie wiedziałaby, jak zareagować. Nie chciała obezwładniać gościa swojego pana, ale z drugiej strony to właśnie musiałaby tego dokonać - tak nakazywał jej instynkt samozachowawczy i obrony królewskich czterech liter Tyka.
Zamrugała kilkakrotnie, patrząc najpierw na Sophie, a później skupiła wzrok na pakunku, nadal nie do końca pojmując, o co chodzi.
- Rozumiem - odpowiedziała krótko. Jeśli lepiej żeby nie wiedziała to w porządku. Nie powinna nalegać.
Nie jęknęła, gdy została podniesiona, jakby stanowiła zaledwie piórko. Znosiła o wiele dotkliwsze kary. Ta była zdecydowanie najlżejszą z nich.
Spojrzała jej prosto w oczy. W piwnych tęczówkach nie dało się znaleźć choćby cienia strachu. Jedynie spokój i pokorę.
- Przyjęłam. - Odparła. - Aczkolwiek muszę wtrącić, że panią szanowałam i nadal szanuję, po prostu i tak nie zna pani dokładnej sytuacji podwładnej mojego pana, więc nie sądziłam, żeby było to dla pani szczególnie zajmujące.
Mówiła prawdę. Służąca nie pierwszy raz już wyczyniała takie rzeczy. Należało ją ukarać. Kotkę martwiło jednak to, iż mogła działać na czyjeś zlecenie jako szpieg. Wtedy reprymenda przyniosłaby odwrotny do pożądanego skutek.
- Dobrze, panie. - Kiwnęła głową na polecenie przełożonego.
Po wyjaśnieniu wszystkiego Sophie, odmeldowała się.

[z/t]

Soph - 10 Luty 2018, 22:20

[Gabinet arcyksięcia]

Mimowolnie myśli kobiety skierowały się ku towarzyszowi, którego przeznaczy(ł?) jej Upiorny. Nie były tak nonsensowne jak te arcyksięcia, ale niewiele im doń brakowało. Oscylowały także wokół tworzącego się planu wizyty w Klinice oraz spraw, które pragnęła tam poruszyć. Jej istnienie było jednak niezbitym dowodem, iż lustrzanie faktycznie przejmowali wiele cech i zachowań od Ludzi. Bądź też Ludzie całkiem swobodnie rozgościli się w KL pod samym nosem arcyksięstwa. A wszystko, co ludzkie, napełniało Sophie nieufnością i wątpliwościami.
Z nieco spłoszonego wzroku można by wywnioskować, że czynią tak też rzeczy pochodzące od autochtonów, ale swoją lwią część miał tu element zaskoczenia. Z drugiej strony, Anarchs było obecnie tak rozdrobnione, że swobodnie mogło dojść do bezmyślnej próby ubicia arcyksięcia lub kogoś z jego otoczenia. SCR ma przejść restrukturyzację, musi dotyczyć to tak samo i Anarchs.
Słowa Agasharra uspokoiły nieco Esmé, choć nie można było powiedzieć, by jej troski minęły. Tak jak wyszeptał to mężczyzna, poleciła – i poleci – sprawdzenie wszystkich tropów od i do paczuszki.

Wierzyć jej się nie chciało, iż tak Eli traktuje wszystkie osoby, które szanuje. Nie do końca zgodziłaby się też ze stanowiskiem Rosarium, że taka postawa służącej, nawet osobistej jak się to powoli klarowało (co na to nasza droga Rozalina?~), jest właściwa wobec najwszeteczniejszego gościa samego arcyksięcia, a co dopiero w stosunku do współpracownika Jego Wysokości. Ten piroman stawał się bezwstydnie łagodny i wyrozumiały gdy zaczynało iść o któregoś z jego kocich (lub lisich) poddanych. Była to cecha zarówno irytująca, jak i dosyć słodka, choć lepiej nie wypowiadać tej myśli na głos przy mężczyźnie, który swego czasu lekką ręką podpalił całe koszary, by wyleczyć oficerów z opieszałości i zbywania obowiązków na młodszych stopniem.
Żadne z nich jednak nie dało Esmé powodów do dalszego protestowania. Dachówka bowiem przyjęła dosyć szorstką naganę ze spokojem i pokorą, gdy się pominie jej późniejszy komentarz, zaś Agasharr spełnił prośbę rebeliantki, choć miała postać nieco przypominającą manipulację czy wymuszenie. (Kobieta jeszcze tego nie wiedziała, ale następnego dnia rano za dzisiejsze wymuszenie zapłaci arystokracie godnością).
– Interesuje mnie każde zdarzenie, które dotyczy mojej osoby, lub moich obowiązków, Eli – wyjaśniła pokrótce. – Tym bardziej moich osobistych komnat. Równie dobrze mogły zostać już przeszukane pokoje arcyksięcia, pod prostą przykrywką sprzątania. ¬– Westchnęła i wyciągnęła rękę, by odebrać listy i papiery. Przeglądnęła je tylko pobieżnie, by nie dać wrażenia, że skończyły rozmowę. Nie miała w sumie pojęcia czy to wszystkie, czy może czegoś brakuje. Czy była zbyt niefrasobliwa? Za bardzo zaufała straży pałacowej? Od tej chwili jej korespondencja będzie musiała być dostarczana do gabinetu Agasharra, który przebywał tam częściej niż w sypialni małżonki.
– Mówiąc wprost, Eli, jednym z moich obowiązków jest wiedzieć wszystko, co się w Pałacu dzieje. Tyle tylko, że nie zawsze tutaj przebywam. Możesz mi opowiedzieć też dokładniej i o tej służącej?
Wyjaśnienia zajęły dłużej niż się spodziewała, ale – jeśli Eli mówiła z nią szczerze i tak bezpośrednio, na granicy bezczelności, jak przed chwilą – dowiedziała się wszystkiego znacznie szybciej niżby miała pytać pokojowe i starsze, zestresowane (lub gniewne!) kucharki.
Upiornemu jedynie wspomniała, że w takim razie zostanie jeszcze dzień, i rano podejmie z nim wszystkie problematyczne sprawy – łącznie z włamaniem (wejściem?) do jej gabinetu, notatkami piratów z Szachmiasta, które spoczywały w jej szkarłatnej walizeczce i nie wydawały się już tak błahe jak w chwili, gdy wtargnęła do jego sypialni.
Gdy została w pokoju jako ostatnia, nalała sobie (wreszcie) do swojej filiżanki (zimnej już) herbaty i miała na tyle czelności, by podebrać mężczyźnie jego (tez już chłodne) naleśniki.
Miała resztę popołudnia, by wysłać list do Klinik i całą (bezsenną) noc by porozmyślać o wszystkim, co zaczęło się dziać. Nawet grymuar z zaklęciem do nauczenia stracił cały swój urok.


[zt]



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group