To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Ogród Strachu - Lehlaka

Anonymous - 22 Lipiec 2016, 23:26

Faktycznie jej się przysnęło, ale na krótko, z płytkiej drzemki wyrwał ją sam szmer kroków. Była już niemal pewna, że nic tu po niej, jak niby miałaby ją wyleczyć Straszka czy jej towarzyszka? Głupiutki Świetliczek, co uwierzył w takie bajania. Ale jednak nie uciekła. Nie odpowiedziała też na wołanie, zerknęła tylko na Mircię, przeciągnęła się, lalkowe stawy nieprzyjemnie trzasnęły.
Poruszyła lekko dłońmi, pozwoliła ciernistym pnączom rozpleść się i wrócić do swoich naturalnych stanowisk. Płytkie ukłucia na skórze Mer zaczęły wypełniać się błękitną chłonką, cieknąć małymi strumyczkami, ale zupełnie się tym nie przejęła. Również zielny baldachim opadł łagodnie, składając się po dwóch stronach, zostawiając Świetlika i Miranę na odkrytej polance. Mer wciąż siedziała na trawie, oczekując że i zielna panna się do niej przysiądzie.
- Stracho-kotka przyjść nie chciała? - nie żeby za Anastasią się stęskniła, może nawet przeciwnie, ale ciekawa była jej osoby. Co takiego się w niej kryło, że Mirana stwierdziła jakoby mogła ona pomóc lalce? Na razie jednak inna jeszcze, pokrewna sprawa ją nurtowała. - Dlaczego właśnie ją nazywasz swoją panią? Nie wydajecie się do siebie pasować. - przechyliła główkę, cały czas świdrując rozmówczynię spojrzeniem swoich szklanych, sztucznych, oczu. Marionetka zastanawiała się, jakie są plany zielnej panny wobec niej. Wciąż była podejrzliwa, taka bezinteresowność to w końcu dla niej dziwna i niezrozumiała sprawa. Ale może właśnie to sprawiło, że jeszcze w Lehlace została, ciekawa rozwinięcia tej znajomości.
Planów innych teraz zresztą już nie miała, więc czemu by nie? Nie wiedziała tylko kiedy jej słodka Scarlet zawita w szklarniodomu, spotkać i rozmówić się z nią zamierzała już od jakiegoś czasu. Ale zostać tu jeszcze chwilę, póki nikt jej nie wygania, dowiedzieć się czegoś więcej o swoich sąsiadkach chyba nie zaszkodzi?

Mirana - 27 Lipiec 2016, 11:52

Musi wynagrodzić w końcu jakimś sposobem to, że Świetlika tutaj zabrała. A ze Straszką by sobie dokładnie pomówiła za to, że tak uciekła stąd bez rozwikłania ich wątpliwości... lecz nawet nie raczyła o odejściu powiadomić! Ale co się Mirana będzie, że miałaby o to niby się złościć? Kotki dom, Kotki wola, ale dobrze byłoby wiedzieć, kiedy zostawia ją samą w tych Ogrodach. Tak dla zasady o wspieraniu.
Ach, ciężko będzie być dla niej służką, kiedy to zdarzać się będą jej takie przytyki, jak ta gawędka o tym, że butów się pilnuje albo że sama podejmuje o sobie decyzje. Normalny Pan bądź Pani za to karaliby raczej.
Straszka to nie jest klasyczny przykład Pani, zaś Mirana nie boi się bycia pożywieniem.
Trzask stawów zwracał uwagę na bycie żywą mechaniką. Roślinny baldachim zwinął się, nie pozwalając trwać tej tajemnicy przebudzenia w ukryciu przed oczami Ogrodów. Przysiadła koło niej, nie chcąc stać tak samej i wyżej. Takiej jeszcze Świetlik jej nie widziała — będącej jak Ewa, choć w zielonej skórze. A kiedy usiadła na tej trawie, ostatnie liściowe akcenty z niej uszły. Równocześnie, bardzo długie włosy, dotąd na plecach spoczywające, w wyniku zarzucenia ich ruchem głowy, częściowo rozlewały się po jej kobiecych atutach, przysłaniając je podobnie jak niedawno pojedyncze, figowe liścia to czyniły.
Nauczyła się nie kusić bez potrzeby dziewczyn, bo niegdyś musiała prędko z tego powodu uciekać i skrzywdziła omyłkowo kilka gałązek...
— Nie, postanowiła nie wnikać dalej w ten spór. - odparła z delikatnością sobie właściwą.
Kolejne pytanie było nadspodziewanym. Uniosła jedną z brwi, tak ciemną w swojej zieleni, że niemal czarną, i zastanowiła się nad tą obserwacją Mer. Owszem, diametralnie się różniły, ale były do tego wyraźne powody.
— Panna Anastasia obiecała zając się tymi Ogrodami, być ich Królową i nie pozwolić, by ktokolwiek lub cokolwiek by je skrzywdzić miało. - rzekła oficjalnym tonem na jednym wdechu. - To bardzo miłe z jej strony, a te Ogrody są po części zdziczałe. Dlatego też samej staram się bardziej poznać ich naturę. A dla fauny zamierza sprowadzić kogoś takiego, jak mnie ma dla flory.
Nieco się zarumieniła, raczej na czerwono, bo choć tkanki roślinne posiada, to człowieczych organów, a więc i hemoglobiny, nie brakuje jej.
— Nie powinnam pozwalać ci się samej tak oddalać. Tu nie jest bezpiecznie. I bardzo mi przykro, że zwabiłam cię tutaj tym wspomnieniem o pomocy. To było pochopne i nieprzemyślane z mej strony działanie.
Ujęła jej dłoń między swoje. Chyba obie mogły pochwalić się bardziej trupią niż wynoszącą 36,6 stopnia, temperaturą. Bo Mirana, jak to roślina, przyjmuje temperaturę otoczenia.
— W ogóle, to chciałabym cię do mojej Spiżarni zaprowadzić. Może to poprawi ci humor. A i podobno jesteś Ogrodniczką, prawda? - zaproponowała dość nieśmiałym, cichym głosem, nieświadoma tego, że wciąż trzyma dłoń Świetlika i gładzi jej marionetkowe stawy, jakby poznawała nowy materiał albo próbowała odczytać z jej dłoni coś zapisanego za pomocą alfabetu Braille'a.

Anonymous - 29 Lipiec 2016, 23:00

Świetlika prawie zupełnie nie obszedł obecny wygląd Miranki - poza lekkim zmarszczeniem brwi w dezaprobacie, nie skwitowała go w żaden inny sposób. Nie podobało się to ciało marionetce, nie ze względu na kompletny negliż (tak, jakby fakt ten Meredith w ogóle zainteresował!), ale na jej zbytnie człowieczeństwo. Lalka wierzyła jednak, że pod tą powłoką kryje się wciąż tamta wcześniej widziana roślinność, że nie była to iluzja - nie miała więc zamiaru po raz kolejny grać oszukanej i skrzywdzonej. Przeboleje. Zwłaszcza, że zielonkawe odcienie kobiety przywodziły jej na myśl bardziej listki niż krew, i tym samym w jakiś sposób łagodziły ją i koiły.
Z kolejnymi słowami Mirany, zdumienie Świetlika zaczynało się pogłębiać.
- Obiecała? Królową? Tych ogrodów? - powtórzyła, każde kolejne słowo akcentując zdziwieniem coraz mocniej. Potem pokręciła główką, z niedowierzaniem, i prychnęła z lekką pogardą jakby. - Aż taka Straszka pewna siebie? Taka wyjątkowa? - kontynuowała, drwiąco. Mer nie mogła sobie wyobrazić, by jakakolwiek siła mogła okiełznać te tereny, nie wierzyła też, by one w ogóle wymagały jakiejś opieki. - A przed czym, jeśli wolno mi wiedzieć, chcecie te biedne roślinki chronić? - spytała, teraz już o wiele milszym tonem i, mimo wszystko, szczerze zaciekawiona całym przedsięwzięciem.
Nie wierzyła, by Anastasia z własnej woli, ze szczerej dobroci chciała tak opiekunką ogrodów zostać. Czego tu szuka, co planuje? Chciałaby się dowiedzieć, dostać szczerą odpowiedź, i liczyła że Mirana coś więcej jej jeszcze zdradzi. Zresztą jak słodka była ta zielna panna, jak martwiła się o naszego Świetliczka! Z pewnością jeszcze sobie porozmawiają, z pewnością.
- Uwierz mi, nawet te straszne i niebezpieczne rośliny się mnie posłuchają, a i nigdy jeszcze żadna bestia nie chciała spróbować, jak moja żywica smakuje. - spojrzała z lekkim wyrzutem, jakby urażona że Mirana zarzucała jej bezbronność.
Mer pozwoliła ująć swoją dłoń, patrząc beznamiętnie na tę czułość. Ani dotyku, ani temperatury swojej rozmówczyni czuć nie była w stanie, za to zielonowłosa mogła niechcący oparzyć się o którąś ze świeższych ranek na skórze Meredith. W końcu dłonie, oraz całe ramiona, lalka ma pokryte siatką wzorów-cięć. Miejmy więc nadzieję, że Mircia była ostrożna.
Zanim odpowiedziała, uwolniła rękę z czułości tych objęć i wstała, szykując się na spacer. A nuż spiżarnia skrywała jakiś sekret, połączony z motywami Anastasii? Chciała wiedzieć, i dowiedzieć się jak ta wycieczka miałaby poprawić jej humor.
- Ogrodniczką? Możliwe. Tak jak wy się tu urządziłyście, tak i ja mam swój mały ogródeczek, w innej części Strachogrodu. - zachichotała wesoło, na myśl o tym jak absurdalnie brzmiało miano ogródeczka w określeniu do miejsca, w którym każdy kolejny gatunek był bardziej drapieżny, trujący, czy w inny sposób niebezpieczny od poprzedniego.
Podeszła do zarośli, kilka kroków dalej, i wyłowiwszy wzrokiem jedną z łodyg, musnęła ją lekko palcami. Zanuciła, a roślinka powoli zaczęła rosnąć, nabierać kształtu, w końcu osiągnęła wysokość niewiele mniejszą od marionetki. Na końcu pojawił się pąk, zaczął rozwijać w szkarłatną kiść, przypominającą kształtem likorysa. Sam kwiat, jak i reszta rośliny, większy był od swojej normalnej formy, dorodniejszy i wręcz ociekający magią. Trochę jak latarnia o skomplikowanym kloszu wśród tej zieleności. Świetlik, zadowolona ze swojego dzieła, zerknęła pytająco na Miranę. Chciała jej tym niewielkim przedstawieniem może trochę zaimponować, a trochę zasłużyć w oczach tamtej na miano Ogrodniczki.
- Prowadź. - dodała po chwili, gotowa po raz kolejny ruszyć za przewodniczką.

Mirana - 12 Sierpień 2016, 19:14

Miranie nie podobał się ten ton kreślony w kolorze drwiny i jemu podobnych. Może powinna czasem bardziej pomyśleć, czy natłok nowej wiedzy nie okaże się niedowierzaniem porównywalnym z wpatrywaniem się oczu w ciemny kształt piramidy, ulokowanej w dali? Lepiej najpierw określić, że takie budowle istnieją i sprawić, że oczy same, w wyobraźni, ich wielkość wzrokiem umysłu dojrzą. Wówczas horyzont tylko potwierdzi to, czego podróżny się spodziewa; tudzież zweryfikuje pewne różnice.
Ale gdyby się tak zastanawiała ciągle, jej bajeczny charakter uległby spłaszczeniu.
- Bez obaw, bez obaw - powtórzyła, samej nie wiedząc, jak tym niedowierzaniom sprostać.
...a o ich rozległości świadczyły kolejne słowa: Czym chronić? Przed czym chronić? Tym pytaniom wcale nie brakowało odpowiedzi - zwyczajnie Mirana nad tym się głębiej nie zastanawiała. Nie była więc w stanie prędko sobie na nie odpowiedzieć, a nie było też jej celem w pełni znać wszystkie zamiary Straszki. Ufała jej. Nie bezgranicznie, ale i nie tak marnie, by podejrzeń nabierać przy każdej jej obecności w pobliżu. Mirana nie potrafi źle o kimś pomyśleć.
- Krążą różne opowieści o piratach, a te Ogrody długi czas zdołały przetrwać. Ktoś je jednak kiedyś ogrodził, ktoś musiał próbować je okiełznać. Straszka nie z tego powodu tu przybyła. Pragnie, aby ich niebezpieczeństwo wciąż trwało, a nikomu nie przyszło do głowy nad nimi zapanować. Lecz kiedy piraci tak się gnieżdżą w Otchłani, któż wie, czy długotrwały spokój nie zostanie naruszony. A i pojawienie się latających olbrzymów nie zwiastuje niczego dobrego. Dotąd przestrzeń była neutralną, a teraz dla innych jest sojusznikiem w ich wojnie. A gdy kogoś tu przyciągnie, wtedy Ogrody obronią Nas, a my je obronimy.
Nie trudno mieć wrażenie, zwłaszcza, że sama Mirana cichnącą intonacją dała temu pozwolenie, że nie chce nigdy być światkiem bitew rozgrywających się tu, w okolicy.

Znów czuła, że zły dobór słów poczyniła. Mer ochoczo ukazywała swoją… niesmaczność? Nie, ne o tym Strażniczka Gaju myślała. Jedno ma łodygi, drugie kości, trzecie żywicę… cóż w tym odkrywczego, niesamowitego, czy ujmującego? Może to, że żywica należy do roślin… A Mirana do kogo w takim wypadku powinna się podać?
A nie wiedziała, że są sztuczne wyroby, też żywicą nazywane.
Czy iglaste drzewa potrafią ze swojej żywicy stworzyć kogoś takiego, jak marionetka, kto myśli, że jest marionetką?
Skoro potrafiły dać mnie te rozłożyste gaje, na swoje łono, niby to kobietę, to czemu Mer miałaby także nie być owocem ich potęgi?

Z dalszych rozmyślań wyrwał ją parzący ból. Cofnęła gwałtownie dłoń, a zielona skóra przy brązowiała nieco. Wspomniała sobie, że gdy swoim skalnym majestatem ją obejmowała, także pewien, podobny rodzaj bólu ją przeszył.
- O, mieszkasz tutaj też. Zadziwiający, jak to się mówi... przypadek? Nie, zbieg okoliczności. Przyjemnych, jak pragnę sądzić. Och, a ja ci opowiadam o tych Ogrodach jakby miałyby być ci obce, wybacz, nie wiedziałam.
Przyszło jej się zapoznać z jedyną sąsiadką, o jakiej ma pojęcie. Szkoda tylko, że Anastasia nie poczuła więcej neutralności, albo i odrobiny radości z tego ich spotkania. Oby tylko nie poczuła się zazdrosna, ze poza nią innego mieszkańca te ogrody tolerują… Nie chciałaby tu żadnych konfliktów, a to oznacza, że najlepiej będzie trzymać przed Straszką w tajemnicy to… Ale tak ukrywać prawdę? Nie, nie może - prędzej dążyłaby całą sobą do powstrzymania konfliktu.
Jak między rzeką i rzeką, albo jak na stromiźnie pod granią. Bo, dosłownie, między młotem i kowadłem, to jeszcze nie bywa.
Strachogród. Dopiero teraz to połączenie językowe do niej dotarło. Powstała, patrząc jak zmierza ku zaroślom. Powoli podchodziła bliżej i posłyszała, albo jej się zdawało, jak coś Świetlik nuci. Ujrzała nagły wzrost rośliny, a jej kwiat bardzo ładnie się prezentował.
- Ogrodniczka…. taka jak Ty, nie powinna mieć tylko ogródeczka.
Poza spotkaniem milczącej jelonkowatej, nie kojarzy, aby ktokolwiek inny tak zauroczył ją swoją troską o przyrodę. Owszem, Straszka była równie szlachetna, lecz miała słowa i swoje przekonanie. Silence i Świetliczek niosą ze sobą czyny; zwłaszcza ta druga, z taką dbałością dając roślinie wielkość.
- Tędy proszę - teatralnie wskazała dłonią.
Powiodła ją częściowo drogą powrotną, choć równoległą, zmierzającą w górę. I kiedy płynący strumień znikał jako krawędź, a szczyt Lehlaki pokazał się spomiędzy drzew, skierowała ich w boczną, wąską ścieżkę, wiodącą pomiędzy drzewami przyozdobionymi krzewami.
- Czy Ty znasz swojego Stwórcę? - zapytała, pełna swojej ciekawości. Skoro tu mieszka i zdaje się być stworzoną z żywicy, tworu roślin, to może błędnie ma ją za marionetkę? A to by oznaczało, że wcale nie dalekie ich pokrewieństwo jest. Niemal jak siostry mogłyby być.
Pozostało im kilkanaście kroków, aby ujrzeć dwa wysokie klify, spoglądające na siebie na odległości równej wąskiej przełęczy, która, przyozdobiona roślinnymi pędami, wypełniona była wieloma regałami, a te z kolei okazałym dorobkiem Mirany. Oto dokonanie się wielu ostatnich miesięcy codziennej pracy.

2x z/t

Anastasia - 8 Luty 2017, 01:00

Kolejny dzień przeleżała w łóżku, nie bacząc nawet na troszczącego się o nią Furbo, wychodzącego na samotne polowania Schedela czy ostatecznie na buszującego po całej Lehlace skunksa. Nie wiedziała nawet czy Mirana bywa tu czasem, czy też gdzieś się zapodziała. Ile to już minęło?... Bez znaczenia, bo kolejny dzień myślami krążyła wokół tematów, którymi dawno już nie zaprzątała sobie głowy. Kolejny dzień mruczała pod nosem niezrozumiałe zdania, nijak lepiące się w sensowną całość - ot, mamrotała w majakach. Kolejny dzień nie próbowała nawet zapełnić pustego ciała jakimikolwiek emocjami. Kolejny dzień wegetowała, nawet nie spostrzegając, że gorączka nie miała dla niej litości, ale wszystko to dlatego... Dlatego że kolejny dzień rozdzierały ją wspomnienia z tamtego dnia.
Tamtego dnia, kiedy niefortunnie zabawiła się nie tylko jego kosztem. Tamtego dnia, który uzmysłowił jej w ten specyficzny sposób więcej, niżby mogła sobie wyobrazić. Tamtego dnia... Chyba si-
- Ekhe, khe, ekhe. - Zakasłała w najwłaściwszym momencie, nim pomyślałaby o jakimś głupstwie, którego sama przed sobą by się wstydziła. Pociągnęła głośno nosem, co i tak nie uchroniło jej ciemnych włosów przed skapnięciem na nie tych obrzydliwych glutów. Zdecydowanie nie była w szczytowej formie.
Zaalarmowany jej nagłym ożywieniem Brzask, wskoczył na łóżko, a sama Anastasia nie miała siły go za to ganić. Wszak się martwił, nie mogła mu tego zabronić.
- No już, już, nya. - Zaczęła gładzić łeb chowańca, który wpakował się w jej objęcia. - Nic mi nie jest. Och, przestań, zaczynasz marudzić. Nie, to ja jestem chora! To mnie należy się cała uwaga, nya. Głaszcz mnie. - Poleciła głosem nie znającym sprzeciwów, ale biedny zwierz tylko zapiszczał przerażony i skulił się pod łóżkiem.
Kotka westchnęła, wywróciła oczami, a kiedy postanowiła usiąść, natychmiast odczuła skutki zbyt długiego trwania w pozycji leżącej. Dziwne, że nie dostała od tego odleżyn - idealnie pasowałyby do trupa. Wiedziała, że powinna coś ze sobą zrobić; wyjść, zapolować, zabić albo po prostu się zabawić, jednakże tym razem w bardziej... przemyślany sposób. Mogła skorzystać z grona swoich ulubieńców z listy stałych ofiar, z nimi nie powinno być takich problemów, ale... Przyłożyła wierzch dłoni do czoła.
- Ta gorączka... - Już wiedziała, że w pierwszej kolejności uda się na najwyższe piętro Lehlaki, aby przygotować sobie ziołowy wywar na takie paskudztwa. - Później pójdziemy na spacer, kochanie, nya. - Zajrzała pod łóżko, na siłę wyciągając tkwiącego tam Furbo. Dawno razem nigdzie nie byliśmy.

A kiedy udało jej się dopełnić wszystkich domowych sprawunków, zabrać kilka porcji domniemanego lekarstwa, zapakowała się z chowańcem i dokładnie znając już swój cel podróży, zniknęli przeniesieni przez Bursztynowy kompas.

zt

Mirana - 22 Styczeń 2018, 21:45

Długie dni i jeszcze dłuższe noce zajmowały ją ponad dawny zwyczaj, kiedy to słońce i księżyc wraz z pogodą wyznaczały zmienność w klimacie, a ona sama posiadała głowę wolną od ciężkości czasu i obowiązków. Teraz jej poświęcenie dla pracy ujawniało się w każdy możliwy sposób, a ona sama zapomniała już niemal, że kiedyś pozwalała sobie na znacznie więcej swobody. Długie spacery, męczące umysł oczekiwania na wzrost roślin, poranione od drobnych, acz częstych skaleczeń dłonie... Nie przypominała dawnej siebie. Pożywiała się nieregularnie, ryzykowała spotkania z nieprzyjemnymi drapieżnikami i często, przemęczona, drzemała w środku dnia. Czasem jej (tudzież należące do jej Pani) zwierze budziło ją, nierzadko i ze sporą frajdą, w sposób równie zaskakujący co na przykład wylanie na nią kubła chłodnej wody - takie twarde miewała sny. Wyrwana ze środka zawiłych marzeń sennych z niechęcią wracała do świata dziejącego się na jawie; świata, który ograniczał się jej niemal wyłącznie do Ogrodów Strachu. Może nie powinna tutaj zamieszkiwać albo chociaż znaleźć sobie jakichś bardziej życzliwych i przystępnych lokatorów?
Nie, nie chciała tych myśli, tych paskudnych, potępiających jej decyzję myśli. Obiecała Anastasii wiele, świadoma zagrożenia i wszystkich negatywnych konsekwencji.
I przy tym zapomniała o swojej wygodzie. O niezaprzątanej dotąd jasności umysłu.
Zamierzała poznać wszystkie tutejsze gatunki roślin, wybrać te najbardziej obiecujące i zapewnić dogodne warunki rozwoju, aby rosły piękne i mocne. Swoje postanowienie wytrwale rozwijała, a efektem było znaczące powiększenie zasobów spiżarni.
Dzisiejszego dnia, tak jak zawsze, mocno rozespana udała się zażyć kąpieli w pobliskiej rzece. Miała bardzo długie włosy, sięgające niemal do kolan. Były jednak rzadkie, a ich druga część długości przyniszczona. Skóra okrążała żebra, napinała się na kościach ramion. Fizyczny wysiłek zostawił piętno na jej zapracowanych dłoniach, a dbałość o własną sylwetkę uleciała gdzieś wraz z różnorodnością i swobodą jej dni.
Dzisiaj miało być inaczej.
Postanowiła po raz pierwszy sprawdzić działanie animicusa, który jakiś czas temu wpadł w jej ręce. Dowiedziawszy się ogólnej zasady jego działania, zabrała go z półki i pobiegła na skraj ogrodu. Oczywiście, bez śniadania. Ubrana, dzierżąca na plecach niemały pakunek, biegła tam, gdzie szkarłat graniczył z lasem. Towarzyszyła jej Świetlista Sierpówka.

z/t



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group