To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Kal’Amanhar - Przystań na wyspie

Kejko - 4 Maj 2015, 17:23

Kto by pomyślał, że niewielka kartka papieru przyniesie tyle zmian. Kolorowy papier niemiłosiernie targany przez wiatr, w końcu musiał przyciągnąć mój wzrok, a ciekawość nie pozwoliła już przejść koło niego obojętnie. W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć w to, co widzę a mianowicie swoją podobiznę umieszczoną na kartce i to nie samą, bo w towarzystwie Lazura. Nie byłam w stanie od razu przetrawić napływających do mnie informacji, dlatego też zerwałam ulotkę i wróciłam z nią do domu. Wieczór minął mi już na snuciu planów podróży, myślami byłam już na tajemniczej wyspie bardzo spragniona jej sekretów. W końcu jednak rozsądek wtrącił kilka uwag względem mej fantazji, przypomniał mi choćby o ostatniej przygodzie w Cukierowym Królestwie… w końcu i ta zaczęła się niepozornie, od plakatu z zaproszeniem na wielki bal. Do dziś miałam jeszcze niesmak na widok niektórych słodkości… Czy znowu nie pakuję się w kłopoty? Co więcej tym razem nie mogłam już liczyć na pomoc ze strony Cienia. Ogarniały mnie wątpliwości, jednocześnie każde spojrzenie w magiczną ulotkę podsycało ciekawość i chęć przygody. Czy warto podjąć to ryzyko? Uznałam, że z tą decyzją muszę się przespać. Morfeusz, który zwykle ochoczo porywa mnie w swe objęcia dziś przez długi czas nie chciał zachwycić mnie swoją obecności, w końcu jednak przyszedł a ja mogłam uwolnić się od natłoku myśli.
Nastał poranek a ja zamiast zająć się śniadaniem siedziałam z połową mojej szafy rozrzuconą po podłodze z zamiarem upchnięcia przynajmniej 1/3 jej zawartości do czarnego podróżnego plecaka. Oj nie było to łatwe zadanie… tym bardziej, kiedy tak trudno było przewidzieć, co może się przydać na nieznanym sobie terenie. Oczywiście ciuchy to nie wszystko w efekcie czego mój dom wyglądał jakby przeszło przez niego małe tornadu, podobnie było kiedy Neo polował na gromadkę Rawnarów a jednego zapędził do salonu… Ostatecznie w plecaku znalazły się długie spodnie z skórzanymi wstawkami, getry ¾, 3 pary wygodnych i dopasowanych bluzek na ramiączkach, dwie pary krótkich dżinsowych szortów, gruba ciepła bluza z kapturem , skórzana kurtka również z kapturem, skórzane rękawiczki oraz para wygodnych pół butów, większość z wymienionej garderoby miało oczywiście ciemną kolorystykę. Poza niezbędną garderobą nie zabrakło również rzeczy takich jak lina z prowizorycznym hakiem, podróżna apteczka a w niej bandaże, maść na oparzenia, spirytus, zestaw igieł oraz kilka strzykawek z silnym lekiem alergicznym, znalazła się też fiolka, w której dostrzec można było dziwne zasuszone korzonki o różowawej barwie, miały one właściwości przeciwbólowe i działały na mnie znacznie lepiej niż ludzkie lekarstwa. Mama zawsze dodawała te korzonki do mleka, kiedy byłam chora. Westchnęłam głośno zerkając na portret rodziców wiszący na ścianie. Szybo jednak odgoniłam od siebie smutne wspomnienia i powróciłam do sprawdzania swego zaopatrzenia. Ubrania są, apteczka jest, kosmetyczka również, lina, latarka, mój nowy flet, trzy 30 cm sztylety, stalowy garnuszek, termos i trochę herbaty. Ledwo znalazło się miejsce dla zapasu wody pitnej i oczywiście jedzenie, głównie mięso w puszkach i trochę czekolady na czarną godzinę. Nie zabrakło też moich magicznych akcesori (kryształ, kompas) Byłam prawie gotowa do drogi, plecak zrobił się niestety nieprzyjemnie ciężki, w każdym razie dla mnie, ponieważ nie sądziłam by Lazurowi robił wielką różnicę, pytanie tylko gdzie podziewał się Lazur? Swoją drogą… w ulotce podkreślano, że spory czas będzie trzeba spędzić na grzbiecie swojej bestii…, przydałaby się jakaś uprząż dla Lazura.
Wizyta u znajomej marionetki z talentem krawieckim zajęła trochę czasu, najpierw musiała oswoić się z myślą, że ma stworzyć „szelki” dla bestii, która okazała się 8 metrowym smokiem z rogatą czaszką na pysku. Marionetka ma u mnie przysługę, całe szczęście jej magiczne rączki szybko uporały się z tym trudnym zadaniem z resztą to moje było gorsze gdyż Lazur nie był z początku zadowolony z pomysłu zapinania go w uprząż. Założenie uprzęży i przekonanie Lazura by przestał ją podgryzać zajęło mi dwie godziny dopiero po tym czasie pożegnałam się z Neo, zamknęłam dom i mapą w dłoni wgramoliłam się na grzbiet Lazura, co byłoby trudne przez ciężki plecak. Bestia ta zdecydowanie należała do inteligentnych, ale i kapryśnych stworzeń, jednak nie wiem czy z sympatii a może obietnicy posłuszeństwa, ale Lazur ostatecznie zawsze służył mi pomocą, więc i tym razem się nie sprzeciwił. Podróż na grzbiecie Aureuma dalej sprawiała na mnie niezwykłe wrażenie, widać było, że to stworzenie czuje się w powietrzu niczym ryba w wodzie. Kiedy dotarliśmy do wyspy Lazur zatoczył nad nią kilka kół ja zaś starałam się jak najlepiej zapamiętać jej obraz wiedziałam, że może mi się to później przydać. W końcu wylądowaliśmy.

Eliot - 4 Maj 2015, 20:59

Obserwował jak brwi Svarta schodzą się ze sobą. Robiły to w na tyle interesujący sposób, cienkie dwie kreski nadające całej twarzy odpowiedni rodzaj ekspresji coś jakby zastanowienia, że niemal chciał mu pogratulować tak mocnej gry brwi, ale prawdopodobnie nie zostało by to dobrze odebrane. Zachował to dla siebie. Zresztą jak wszystkie inne obserwacje na temat tej podróży (głównie dlatego, że trzy czwarte z nich to różnorakie kolorowe kręcące się wokół niego plamy rzeczywistości, jakby właśnie zszedł z szybko wirującej karuzeli - morze, niebo i statek tworzyły interesującą, aczkolwiek abstrakcyjną, niebiesko-białawo-brązową mozaikę).

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, mrugając co jakiś czas. Mruganie Eliota było wypełnione konsternacją. Pyknął parę razy z fajki, zanim bardzo inteligentnie odpowiedział:
- Yyhhm?....
I to chyba tyle z Mądrości Eliota. Zmarszczył czoło i zacisnął wargi, wyglądając, jakby zaciął się na chwilę, zbierając i kompresując swoje myśli. I miał ochotę odpowiedzieć, naprawdę. Chciał powiedzieć, że jego kategoria myślenia "daleko" jest pewnikiem zgoła inna niż Parasolnika, jako że Eliot myślał bardziej w, jakby tu to ująć..., lunatykowy sposób? Możliwość teleportacji naprawdę potrafi zmienić człowieka i jego zachowanie. Co gorsza, Eliot nie potrafił wytłumaczyć tego samemu sobie, to co dopiero komu innemu. A i zdaje się, że i tak by nie przegadał tego... Kapelusznika? Raczej nie, bo gdzież to on ma swój kapelusz. Parasolka powinna dać mu jakąś wskazówkę, ale nie zwrócił więcej na nią uwagi, gdyż nie potrzebował tylu informacji o przypadkowym podróżniku.
Ale wtedy też zauważył, że dopływają. Mężczyzna koło niego obejrzał się, a zrobił to w taki sposób, że wiadomym było, że tutaj jest jego przystanek. Tak samo jak i Eliota.
- Uczestnik Pościgu... - powiedział to bardziej do siebie niż pytając Svarta i podniósł się z pokładu na nogi. W takim przypadku jednak upewni się co do jego rasy. Na plaży miał nadzieję odnaleźć innych przybyłych tu zawodników, żeby sprawdzić ich swoją mocą. Wiedza to potęga, a Eliot chciał wybadać mógł się spodziewać po mocach innych.

Podpłynięcie i odstawienie uczestników na wyspę potrwało dłużej niżby tego Eliot chciał z powodu utrudniającej rafy koralowej, ale wreszcie wszyscy ze statku przepłynęli szalupami na mulisty piasek. Dalej na prawo, bardziej wgłąb suchego lądu, stała drewniana konstrukcja i tam udał się Eliot machnąwszy dłonią Svartowi na chwilowe "do widzenia", bo pewnie jeszcze gdzieś się przed czy w trakcie pościgu mogą przez przypadek spotkać.

Na wyspie kręciło się jeszcze parę osób, ale nie tracił czasu na przyglądanie się im. Pykając wciąż jeszcze niedopaloną do końca fajkę wszedł do budynku, a tam pożegnawszy się smutno ze swoim złotem, zachowaną mamoną na tego typu okazje, zakupił co przydatne mu się wydawało, uzupełniając tym samym swoją skromną lustrzaną garderobę.
(!) (ubiór, ekwipunek) Skórzany, cienki zapinany płaszcz, trochę stylizowany na XVIII wiek, zachował swoją koszulę z kamizelką. Ciemna chusta pod szyję. Lniane zielonkawo-beżowe spodnie, dość szorstkie i luźne u dołu, więc średniej grubości rzemykiem związał je przy nogawkach, żeby nie zaczepiły się w jakieś krzaki czy inne zielsko. Generalnie nic, bo mogłoby być niewygodne podczas jazdy na ogromnym króliku. Do torby wpadł bandaż, którym obwiązał sobie również sposobem bokserskim dłonie, ale nieco luźniej i mniej warstw, na tyle aby uchronić stawy i skórę, ale nie ograniczając sobie swobody ruchów palców i nadgarstka, którymi miał przecież przez jakąś ilość godzin trzymać się króliczego fura. Obok wylądowała średniego rozmiaru butelka z mocno ziołową okowitą (ku pokrzepieniu dusz i ew. jako wyposażenie medyczne), gęste mazidło teoretycznie mające łagodzić otarcia i mniejsze rany, powstrzymując łagodniejsze krwotoki. Wiejska medycyna i alkohol to jedyna rzecz na której na prawdę porządnie się znał.
Broń? Eliot zawahał się na chwilę. Nie chciał nikogo ranić. To miał być wyścig i liczył, że słowo "bestialski" odnosi się do tego, że będą jeździć na bestiach, a nie do pewnego rodzaju zachowania. Wziął jednak nóż myśliwski w skórzanej pochwie. Może się przydać do przecinania lin, rozcinania rzeczy czy kto to tam jeszcze wie czego. Przez chwilę wpatrywał się w piękny nóż kukri, ale zrezygnował na rzecz wygody jazdy, nie chcąc się dodatkowo obciążać. Kompas i zapałki.
Do tego jeszcze suchy prowiant - wysuszone owoce i maca, woda w bukłaku. Na koniec, nie zapominając o swoim kicałku, udało mu się uprosić o w miarę świeże warzywa. Sałata i pęk marchew na powianie z królikowatym.

Tak wyposażony wyszedł z drugiej strony kierując się ku wybiegom bestii.

Anonymous - 5 Maj 2015, 14:49

Nigdy nie przywiązywał większej uwagi do swojego wyglądu, a zwłaszcza do czegoś tak nieistotnego jak brwi. Zauważył, że mężczyzna wpatruje się w niego, ale nie wiedział dokładnie, na co patrzy i dlaczego? Może miał coś na czole? Może włosy mu się rozczochrały i przybrały dziwny kształt? Svart speszył się i naciągnął kaptur na głowę. Już miał ochotę zapytać: „Nigdy żeś Parasolnika nie widział?”, ale co mu po tym pytaniu? Przecież doskonale znał odpowiedź.
Eliot chyba nie podzielał teorii na temat odległości „daleka”. A może nie zrozumiał i czekał aż Svart mu to wytłumaczy dokładniej? Parasolnik już otworzył usta by podzielić się z Lunatykiem swoją mądrością, ale zauważył, że jego podróż statkiem dobiega końca. O dziwo, Eliot również zaczął się zbierać, co oznaczało, że wysiadają w tym samym miejscu. Pokiwał głową słysząc „oskarżenie”. Oboje byli uczestnikami pościgu.
Przez chwilę Svart zastanawiał się, co ma teraz zrobić? Najprościej byłoby zabić Lunatyka jeszcze na miejscu. Mógłby go utopić, bądź po prostu skręcić mu kark tak jak teraz stoją, ale… Cóż. Może powinien? Zerknął jeszcze za Eliotem, który pomachał mu na „do widzenia”. Skinął mu głową i sam skierował się do zejścia z pokładu.

Dziwnie się czuł stawiając kroki na piasku. Tak dawno nie był w podobnym miejscu. Odchylił nieco Parasolkę i rozejrzał się po plaży. Musiał mrużyć oczy, gdyż słońce odbijało się od wody i jasnego piasku. Na wyspie znajdowało się już kilka osób, ale Svart nie mógł przysiąc, że którąś z nich znał. Jako pierwsza, jego uwagę zwróciła kobieta siedząca na kamieniu. Przyjrzał się jej uważnie, a zauważywszy rogi, odwrócił wzrok. Arystokratka? Tutaj? Coraz bardziej nie podobało mu się całe to przedsięwzięcie. W pamięci wciąż tkwiły mu te dziwne wydarzenia z Kryształowego Labiryntu. Spojrzał na drewnianą konstrukcję obwieszczającą wyścig. Ściągnął brwi przyglądając się. Tuż obok konstrukcji zauważył zagrody. Właśnie tam się skierował. Obszedł ją z każdej strony, aż w końcu znalazł znajome stworzenie. W odróżnieniu od Svarta, nie nosiło one na sobie znamion pamiętnego zdarzenia. Mężczyzna za to, miał na sobie kilka ran. Jednak całe jego ciało było szczelnie zakryte, w obawie przed działaniem pogody. Powietrze było tu wilgotne, a słońce prażyło niemiłosiernie. To nie była pogoda dla Parasolnika.

Svart miał na sobie swoje tradycyjne ubranie. Czarne spodnie zawinięte w czarne buty do kolan, czarny płaszcz z kapturem i pasem, czarne rękawiczki oraz czerwona koszula. Pod ręką jak zwykle ukochana Giselle.

Anonymous - 5 Maj 2015, 16:22

Po chwili jednak podniosła się, otrzepując z piasku. Nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie się znajduje, ale to nie powstrzymało jej przed oznajmieniem światu swojego stanowiska na temat wyglądu plaży
- Cholera, ale tu ładnie! - zakrzyknęła i ruszyła przed siebie, w stronę zabudowań. Lub czegoś, co na to wyglądało.
Mijając szlachciankę ukłoniła się i powiedziała radośnie ,,Dzień Dobry Pani'', ustrajając całą wypowiedź o swój popisowy, radosny uśmiech. Mimo, że miała rogi, jakoś jej to nie przeraziło. Bardzo jej pasowały, ale jakoś zapomniała że w sumie nie powinna ich mieć. Dziwne.
A tak w ogóle to takim uśmiechem i wypowiedziom obdarzyła każdego, kto ją spotkał. Czyli dokładnie jak na razie jednej osobie, czyli Śliczną Panienkę Z Uszami.
Które, tak nawiasem, wzbudziły w tej małej osóbce niezłe zamieszanie, bo były bezwzględnie urocze.
Gdzieś w oddali widziała wysiadających z statku mężczyzn (prawdopodobnie, bo odległość nie dawała szansy tego stwierdzić), ale ona zajęta była... piszczeniem. O ile można to tak nazwać.
Z ciekawości zajrzała do pierwszego boksu, widząc ślicznego, ogromnego królika.
- Łojezusiku, jaki śliiićny! - psiknęła, ale cicho, żeby nie ranić uszu ani zwierząt, ani ludzi którym dane mogłoby być to usłyszeć.
Jak to Typowa Dee Dee, urocze zwierzątka budziły w niej chęć wytulenia ich i wygłaskania. Dopóki, oczywiście, nie wzbudził w niej reakcji alergicznej.
Dlatego w momencie, gdy kichnęła, pomachała królikowi ze smutkiem i ruszyła dalej.
Po drodze mijała wiele przeróżnych bestii, które budziły w niej zachwyt, przerażenie, ale za każdym razem fascynację. Królik, jakieś dziwne coś z...czy to ma trzy czaszki zamiast głów? Epickie.
Więc króliki, czaszkogłowia, lwiopodobne, jednorożce... aż w końcu trafiła na coś co wyglądało o dziwo normalnie. A był to przerośnięty wilk, leżący spokojnie w swoim boksie.
Dziewczę ogarnęło uczucie Deja Vu. Gdzieś już go widziała... dlatego szybko wyciągnęła z kieszeni plecaka plakat. Na nim widniała ona z tym wilkiem, który właśnie leżał w tym boksie. Dziwne.
Spojrzała na niego, mówiąc do siebie, choć może i do niego?
- Hej, słodziaku. Wydaje mi się że... chyba... jesteś mój?
Już miała otwierać klatkę i wchodzić, by wygłaskać wilkowate, gdy zauważyła kulejącego chłopaka. Spojrzała na niego z lekkim przejęciem, stawiając krok w jego stronę. Gdy już, oczywiście, przemówił do swojej bestii.
- Potrzebuje pan pomocy? - zapytała ze szczerą chęcią pomocy, widząc jak nieporadnie stoi. Może nie miała bandaży, ale ta pani może będzie coś miała? I będzie chciała wymienić się lekami przeciwbólowymi za bekon?

Eliot - 11 Maj 2015, 01:45

Podszedł do klatek od drugiej strony, nie chcąc przeszkadzać innym uczestnikom z ich stworzeniami, choć ciekawie, i z niejakim wewnętrznym hm, ojejej oraz o rety, to mogłoby urwać komuś głowę jednym chapnięciem paszczy zerkał na cudze bestie.
Jego środek lokomocji na ten pościg siedział sobie spokojnie w klatce, marszcząc nos, prychając od czasu do czasu, i drapiąc się ogromną łapą za ogromnym uchem. Cały był ogromny. Wielki. Ogromny. Puszysty. Kicałek.

Kucnął przy klatce i dał chwilę bestii aby oswoiła się z jego obecnością.
- Cześć Puszysty... - przywitał się półgłosem, wyciągając z torby pęk marchew na zachętę. Przesuwając suwak otworzył drzwi klatki i odsunął się do wejścia dając Reillowi trochę więcej miejsca i swobody. Pomachał przyjaźnie marchewkami - czymś, co oboje lubili. I nie zawiódł się, bo Puszysty, po chwili zastanowienia, zamrugał parę razy i podkicnął powoli do Eliota i warzyw, wyrywając mu je z ręki. Wszamał je w trymiga a gdy skończył nosem zaczął trącać i wąchać Eliota, pozwalając mu jednocześnie pogłaskać się za uszami.
- Tak jest, zdrowe witaminki, żebyś był jeszcze bardziej puszysty i gotowy do przekicania przez tę wyspę prosto do mety, prawda?
Zaskakujące, jak bardzo głos się zmieniał w obecności kochanych stworzonek. Pewnie królik zwykłego rozmiaru nie zrobiłby na nim takiego wrażenia, ale miał oto przed sobą to ogromne zwierzę z fałdami miękkiego futra, długaśnymi uszami, którymi zabawnie podrygiwał i strzygł, kiedy słyszał jakiś głośniejszy dźwięk z otoczenia i jedyne na co miał teraz ochotę to dać mu pozostałą w torbie sałatę i położyć się na plaży opierając głową o przyjemnie łaskoczące w szyję futerko, egzystując w spokoju na łonie wyspowego krajobrazu. Co on tu w ogóle robił?....
A tak, pościg, no tak. Rozmarzył się na chwilę, pykając z fajki.

Wymienili z królikiem spojrzenie, w którym ustalili, że warzywne powitanie było dobrym pomysłem. Eliot pogładził go po boku, a Puszysty bez obawy i skrępowania przyłożył nos do torby, wyczuwając tam zieleninę, którą też zaraz otrzymał.
- Chodź, odsuniemy się od tych klatek - rzucił do Puszystego i oddalili się paręnaście kroków, mniej więcej gotowi do Bestialskiego Pościgu. Nic więcej poza oczekiwaniem, podczas którego Eliot zdążył gwoździem z fajkowego zestawu rozbić pozostały na końcu popiół, wytrzepać i wyczyścić na szybko swój sprzęt do palenia, zrobić nie mogli.

Anonymous - 18 Maj 2015, 22:50

I on trafił na wyspę i na przestań i wysłuchał wielu i zauważył wiele, jednak to, co faktycznie zwróciło jego uwagę to były klatki. Z istotami mówiącymi często miał do czynienia, więc cóż się nimi przejmować, gdyż istnieje prawdopodobieństwo, że to właśnie tam znajduje się Lodowata?
Tutaj trzeba przyznać, że był niesamowicie zafascynowany liso-podobnym stworzeniem. Tyle czasu spędził w świecie ludzi, że zapomniał, że w tym drugim świecie potrafi być tak inaczej. Nie żeby to do końca pamiętał, w końcu po całych wydarzeniach w MORII nawet tam nie był... Ale coś mu świtało, że stworzenia bywają tam najróżniejsze. Dlatego wtedy, gdy wylądował tam a nie gdzie indziej nie był tym wszystkim aż tak zdziwiony. Czuł się jak ryba w wodzie, jakby to było jego całkowicie naturalne środowisko. Trochę go ta świadomość kuła w tył świadomości, takimi małymi widełkami małego diabełka ale to dało się zignorować - co innego z prawdopodobieństwem Lodowatej.
Nie bacząc na nikogo ruszył w tamtą stronę i szybko ją znalazł. Tak, leżała tam, czekając na nie wiadomo co, ale była. Znów uwięziona. Śpiąca, ale jednak uwięziona.
- Przepraszam - powiedział cicho głosem przepełnionym przeprosinami zanim zabrał się do otwierania klatki.
Przez głowę przeleciała mu myśl o strachu - powinien chyba się spodziewać, że lisica nie zareaguje najlepiej. Ale odrzucił to na rzecz niepoprawnego optymizmu który pomaga niekiedy w życiu, szczególnie w sytuacjach takich jak ta, gdzie potrzeba niesamowitej dawki pewności siebie, by coś załatwić.
Dlatego otworzył klatkę ostrożnie i delikatnie pogłaskał lisicę po głowie. Jeśli się tylko dała wyprowadził ją z niej, bo coś czuł, że ona nie lubi w takich miejscach siedzieć. Ale jeśli się nie dała... To by chyba było zbyt dziwne. Już większe prawdopodobieństwo, że by mu uciekła. Więc zostańmy przy tym, że ją spokojnie wyprowadził wciąż uspokajająco głaszcząc.
Tylko kogo uspokajał? Siebie czy ją?

Anonymous - 20 Maj 2015, 17:00

Spoglądał raz po raz na pojawiające się osoby. Niektóre z nich niezwykle przeciętne, inne budziły mieszane uczucia. Nie czekając dłużej, Svart podszedł do zagrody z bestiami. Nie zamierzał rozmawiać z uczestnikami, bowiem nie czuł potrzeby. Sam zresztą zdziwiłby się, gdyby ktoś raczył go zagadnąć.
Z początku jednorożec w ogóle nie zareagował na obecność Parasolnika. Wręcz go ignorował. Mężczyzna ściągnął brwi, niepewny w jaki sposób przywołać do siebie to zwierzę. Postanowił machnąć ręką, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Nic. Svart zagwizdał, na co kopytny oburzył się, zarżał i odwrócił zadem.
- Cóż za nadęte zwierzę… Doprawdy. – westchnął zniecierpliwiony blondyn.
Podniósł z piasku kamień i rzucił w tył zwierzęcia.
- Ej! Mówię do ciebie! – krzyknął stanowczo.
To rozgniewało jednorożca, który przekopytkował wzdłuż zagrody i zatrzymał się naprzeciwko Svarta, rżąc gniewnie i rzucając łbem. Mężczyzna uderzył parasolem w barierkę, która stanowiła część zagrody, na co zwierzę ucichło.
- Khm. Mój drogi przyjacielu, nie jest moim zwyczajem zwracać się do innych w sprawach, ilekroć mam wątpliwości, co do sposobu ich rozstrzygnięcia. Jednakże, nigdy nie uczestniczyłem dotychczas w wyścigu, dlatego nie wiem, co i w jakim stopniu podlega mojej woli. Jesteśmy bowiem zdani na współpracę, z czego wcale nie jestem rad. Trwając uparcie przy swoim, nie dojdziemy do niczego, więc proponuję zawrzeć tymczasowy sojusz. Jestem pewien, że gdyby było coś nieszczęśliwszego od człowieka, który nad tobą panuje, zgodziłbyś się bez zwłoki. Jednak zauważ, że nie chodzi mi o przewagę nad tobą, przyjacielu. Czyż nie strwożyły cię tamte istoty przemierzające labirynt? Do jakich granic będziesz się chełpił swoim zuchwalstwem nie znającym cugli? Spójrz na mnie. Znalazłeś takiego, który godność przyjaciela przenosi ponad swoją. Bo i cóż jest przez ciebie bardziej pożądane? – pertraktował z koniem, po czym wyciągnął w jego stronę dłoń na której znajdował się kryształ.
- Nie myl tego z emocjami, najdroższy przyjacielu. To jedynie interesy. – dodał.
Jednorożec patrzył przez chwilę sceptycznie. Chwycił kryształ w pysk i połknął, po czym wyprostował się dumnie. Wypuścił konia z zagrody, a ten wyszedł z głową uniesioną wysoko.
- Doskonale. – powiedział Svart, uśmiechając się żmijowato.

Aaron - 21 Czerwiec 2015, 11:56



Sierpówki prowadziły was w wyznaczone strony, choć bestie stawiały się wobec rozkazów gonienia ich. Jedne uporczywie chciały iść na drugą stronę wyspy (przeważnie drapieżne gatunki), drugie stwierdzały, że wolą zobaczyć, co jest za pobliskim głazem (to głównie zielonych-roślin-zjadek), a trzecie uparcie stały w miejscu (te kopytne stworzenia). Głaskaniem, nawoływaniem albo jedzonkiem, zdołaliście je pokierować w odpowiednią stronę, a nawet dosiąść. Dosiąść, tak, dobre sobie, haha. "Przypadkowe" zrzucenia w wyniku nagłego zahamowania, chęci zamoczenia pyska w wodzie, pójścia za potrzebą, czy wygrzebania z sierści pchełki, były obecne w porządku podróży.
Oczywiście właścicieli własnych bestii te problemy nie dotyczyły.

Na lewo poszli: Anastasia, Eliot i Samael, na prawo: Svart, Dee Dee i Kejko. Czym dalej ktoś wymieniony, tym dłuższy dystans miał do przebycia wzdłuż linii brzegowej wyspy, która stopniowo nabierała klifowej scenerii.
Sierpówki nie zatrzymywały się nad samym brzegiem, a przysiadywały na wysokich, drewnianych totemach, ustawionych na granicy z florą, posiadających wyryte wizerunki bestii, które w danym miejscu miały się znaleźć.

Świetliste ptaszyska zabłysły, jak gdyby oddając moc do drewnianych pali, a następnie, wszystkie w jednym momencie, odleciały w stronę morza, tym samym dając znak startu. I siłą upolowane bestie nagle zyskały w sobie więcej życia i z niepokojem, uporem, a nawet już czystą wrogością, mierzyły wzrokiem swoich właścicieli.
Choć kilkumetrowy pasek piasku (bądź skał w przypadku tylnej części wyspy) graniczył z tropikalną roślinnością, już po pierwszych kilku sekundach biegu odmienny krajobraz zaczynał wychylać się z zarośli.

8x z/t


Mapka:


Ciąg dalszy w poniżej podlinkowanym temacie. W nim proszę zamieszczać odpisy.
Pościg



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group