To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Szpital - Oddział kardiologiczny

Soph - 21 Listopad 2014, 19:37
Temat postu: Oddział kardiologiczny
    Położony na 5. piętrze, oddział zbudowany jest na planie ósemki. W jednym oczku znajduje się klatka schodowa i szyb windy, w drugim zaś dyżurka pielęgniarska, gabinet lekarski i gabinet zabiegowy, a wejście do każdego z pomieszczeń umieszczone zostało w innej ścianie. Wchodząc przez przeszklone drzwi kardiologii, widzi się od razu naprzeciwko miejsce, gdzie przybywają i pracują siostry. (Swoją drogą, nie próbujcie ich tak tu nazywać – są przemiłe i profesjonalne, ale zupełnie nie rozumieją, że nie wiecie jak się do nich zwrócić lub że to określenie jest wyrazem zaufania. Po prawdzie, co druga nosi przy mundurze pielęgniarskim dziwną przypinkę z tekstem: „Tylko mój brat mówi do mnie siostro!”)
    Korytarze są dosyć szerokie, przestrzenne; ściany całego oddziału w niecodziennych dla szpitala pastelowych żółciach, podłoga z jasnobrązowego linoleum. Drzwi sal chorych, ogólnodostępnych łazienek oraz dwóch brudowników umieszczone są regularnie przy dłuższych ścianach, po stronie krótszych mamy wysokie, ale pozamykane dla bezpieczeństwa okna, z których roztacza się widok na panoramę miasta – oddział zajmuje najwyższe piętro wschodniej części budynku. „Za” oczkiem z pomieszczeniami dla personelu medycznego, przedzielone szybą, znajduje się kilka łóżek z nowoczesnym, specjalistycznym sprzętem przy każdym – to Oddział Intensywnej Opieki Kardiologicznej dla pacjentów w ciężkim stanie. Gabinet ordynatora można znaleźć niedaleko windy.
    Kadra liczy sobie trzy pielęgniarki na każdym dyżurze oraz kilku lekarzy w dzień i jednego na dyżurze nocnym; da się też zauważyć kilka sanitariuszek niezależnie od pory dnia (lub nocy).
    Odwiedziny chorych w godzinach 8:00 – 20:00, prosimy ich przestrzegać.



Potrójne drzwi rozsunęły się z cichym szumem metalu i na korytarzu kardiologii pojawił się postawny lekarz pchający wózek inwalidzki. Jego pasażerka nie wyglądała najlepiej i cierpiała, a mężczyzna, zatrzymując się przed dyżurką, bezpardonowo krzyknął głośne „pomocy”.

Podczas podróży windą Ripper cały czas mówił do dziewczynki, gdy tylko zauważał, że przysypia bądź wzrok się jej rozmywa. W zasadzie, z pewnością zagadałby ją na śmierć i wtedy, gdy nie musiałby dbać w ten sposób o zachowanie świadomości. Transport z suteren na oddział trwał góra pięć minut, dlatego nawet nie bawił się w oglądanie rany – nie krwawiła na tyle, by poważnie zabrudzić paniom sprzątającym podłogę, a więc może poczekać na odpowiedniejszy moment i warunki.
Trzeba też nadmienić, że lekarze, a z pewnością ten tutaj, są zwykle nastawieni na odbieranie zupełnie racjonalne i przyziemne, tak więc dr Ripper przetransponował sobie odpowiedź pacjentki na proste „niekoniecznie”, „źle”, ewentualnie „niewyraźnie”, pomijając całą malowniczą i obrazową otoczkę.
Potem spojrzał na nią jeszcze raz, z większą uwagą, i przytaknął z cieniem uśmiechu na ustach:
– Tak, przypominasz. Moja córka wygląda podobnie gdy wraca z paintballa z przyjaciółmi. – Skrzywił się niemal niezauważalnie. – No, może bez takiej ilości krwi.
Na urocze pytanie, dlaczego znalazła się w szpitalu, nie odpowiedział, w myślach stwierdzając, że to on powinien je zadać. Z zadowoleniem jednak odnotował, że zniknął agresywny ton i brak składni w całkiem rzetelnych obecnie odpowiedziach, więc musiało to być prawdopodobnie dobrą próbą aktorską. Każdy lekarz, czy chce czy nie, jest równocześnie psychologiem. Gdy krzyknęła z bólu, spokojnie przeczekał ostatnie piętra, kładąc jej mocną, ciepłą dłoń na ramieniu.

Chwilę po zawołaniu pojawiła się kobieta w biało-niebieskim mundurze pielęgniarskim – notabene żona doktora. Polecił Lindzie ruszyć za sobą do zabiegowego i to tam poprowadził wózek.
Było to proste, średniej wielkości pomieszczenie – zawieszone półki z lekami na dłuższej ścianie, w tym półka idiotycznie ostentacyjnie oznaczona literą „A” na czarnym tle. Pod spodem blat przygotowawczy i znów półki i szuflady, tym razem na sprzęt większy gabarytowo. Dalej zlew ze stali nierdzewnej i kosze na segregowane odpady pod ścianą na lewo oraz dwa wózki pielęgniarskie, zawierające najpotrzebniejszy sprzęt do drobnych zabiegów, pod oknem na prawo. Na środku regulowana kozetka i lampa chirurgiczna. Uwaga, bo na kablu można się zabić.
Vega została ostrożnie przeniesiona na leżankę, a przybyła przed chwilą kolejna pielęgniarka już podkładała pod jej głowę nieprzemakalny podkład, by obmyć trochę ładniutkie lico, szyję i włosy dziewczynki – w trakcie nocki każde zdarzenie staje się natychmiast Zdarzeniem. To dlatego, z powodu braku choćby zdarzeń, zastaje się śpiące w trakcie dyżuru nocnego pielęgniarki.
Vega mogła więc czuć twardawą, przypominającą w dotyku lakierowaną skajkę, powierzchnię, na której leżała oraz kątem rozmazanego oka zauważać trzy osoby, robiące trzy różne rzeczy – zbliżającą się od strony jej głowy pielęgniarkę z miseczką i jednorazową myjką, drugą kobietę zaraz obok, przy blacie, w rękawiczkach i trzymającą strzykawkę z igłą oraz przy drzwiach lekarza, który ją tu przywiózł, właśnie rozsuwającego jej torebkę.

Vega - 23 Listopad 2014, 18:21

Uwagę o córce potraktowała byle mruknięciem - nie chciało jej się rozwijać tematu. Vega znała ten oddział jak własne kości. Niekoniecznie te, które budują szkielet jej ciała, a przede wszystkim te zamknięte w gablotach w mieszkaniu. Rzuciły się jej w oczy literki naklejone na przeszklonych drzwiach oddziału, a kolejno te lekkiej żółci ściany, których miała dość, podobnie jak wszystkiego niezmiennego od długich lat w tej placówce. Biel lepiej działałaby w tym momencie na psychikę. Dał się dziewczynie we znaki zapach szpitalny, który dotąd niewiele mógł się roztaczać w jej otoczeniu. Nawet jeśli przyzwyczajona, to w żadnym wypadku nie znaczy uodporniona.
W pokoju zabiegowym dostała ogólnego zakłopotania w momencie przekładania z wózka na leżankę. W pozycji leżącej krew inaczej się rozchodziła po ciele, a zatem kręciło się w głowie. Zamglony wzrok spostrzegł torebkę przeglądaną przez ordynatora. Nie podobało jej się to w żaden sposób.
Znajdzie tam telefon - ten z łatwością się odblokuje po przesunięciu palcem po ekranie, prezentując na tapecie uśmiechniętą córeczkę. Sam telefon nie może mieć obudowy koloru innego niż... jasnego fioletu. Klucze do mieszkania będą w ładnym pęczku, portfel ukaże trochę pieniędzy, dowód, kartę do banku i parę karteczek-notatek.
W tym bezdennym damskim przedmiocie znajdzie też jednorazowe rękawiczki foliowe, plik kilkunastu woreczków wykonanych z tego samego materiału, pendrive, plakietkę lekarską oraz klucze do własnego gabinetu. Większy notatnik, ze dwa długopisy, kalendarz lekarski w formie książkowej, napoczętą paczkę chusteczek, błyszczyk do ust, miniaturowe lusterko… i chyba tyle.
Sama torebka nie została oszczędzona z przez mieszaninę zaschniętego błota i piasku, która na szczęście do zawartości się nie dostała. No, jedynie przez obecność telefonu, do którego piasek lepił się w kilkunastu ziarenkach, zlepiony potem jaki towarzyszył stresowi nad Morzem Łez podczas przeglądania kieszeni Moriego.
Jeśli leżała na boku, całkiem możliwe, że magazynek do pistoletu pełen naboi wystawał z tylnej kieszeni spodni.

Była na tyle zaznajomiona ze swoją pracą by igieł się nie obawiać, a jednocześnie o takim dziecinnym charakterze, by drażniła ją położona na ramieniu, w windzie, dłoń. Nie miała jednak pomysłu na nabijaną czymś igłę, bo sio... sanitariuszka zaczęła obmywać jej twarz. Ta, po przemyciu paru zadrapań, zmyciu piasku z czoła i lepkiego błota z okolic szyi, a także odświeżeniu słonej od potu skóry, zaprezentuje się bardzo dziewczęco i pogodnie. I może nawet niewinnie.
Żal byłoby jej sprawiać kolejne boleści.

- Moja torebka… – zawołała, myśląc nad jej zawartością. Gdzieś powinna mieć pistolet, myślała. Tak, nie pamiętała, że wyrzuciła go w piaski zaraz po ucieczce oprawcy – spodziewała się go w tym szmacianym worku.
Wzdrygnęła się, czując nieprzyjemności promieniujące od nóg. Jakby je traciła, a za chwile dostawała na nowo; jakby je zgniatano, ale widziała zupełnie co inne. Przekręciła głowę w drugą stronę, nieumyślnie uciekając od szmatki mającej ją po raz wtóry obmyć. Ordynator sięgał do nie swojej własności. Dłonią wodziła po kieszeniach, szukając pistoletu, by finalnie zatrzymać palce na ostrej krawędzi magazynku.
Zadała sobie bardzo ważne pytanie: czy dr Kuba właśnie widzi go przed oczyma. A w niej z kolei kotłował się strach. Jeśli uznają ją za szkodliwą, będzie miała olbrzymie problemy – układała czarny scenariusz w głowie przeciążonej wszystkim. Usta różowowłosej zamarły wpółotwarte na niewymyślonej jeszcze wypowiedzi.

Dlaczego?
Bo kształt tutejszych trzech osób zaczął migotać i przybierać cukierkowe formy.

Pan Ripper zaglądał do torebki niczym złamany na końcówce batonik Lion. Tylko mordę miał niemal taką jak w tej reklamie - wygłodniały lew z osiwiałym futrem, patrzył w zawartość jak za padliną sęp na pustyni. Rozerwane (od otyłości) opakowanie stanowiło jego ubiór oraz kończyny. Przerzuciła wzrok na właścicielkę igły - wyglądała jak zieloniutka landrynka w ubraniu pielęgniarki. taka krągła, słodziutka... Że aż w powietrzu poczuła smak landrynek swojej prababci, którymi zawsze po dawne lata była częstowała przy herbatce z leciwego, czerwonego czajniczka.
A na trzecią osóbkę nie chciała już popatrzeć. Ordynator zrobił jej bluescreena i biedna Vega zaczęła się głupio śmiać pod nosem.
Doprawdy, doktorek jej się podobał jak nigdy.
Psychiczna!


Psikus - post pierwszy.

Soph - 11 Grudzień 2014, 02:12

Żaden zdrowy rozum w pierwszym odruchu nie wymyśliłby, że pracująca w tym szpitalu osoba trafiła do obcej, magicznej krainy i zjadła coś, co obniżyło jej wiek o połowę, a następnie przy pomocy innego czarodziejskiego przedmiotu przemieściła się z powrotem do piwnic tegoż szpitala w nadziei na pomoc, tak więc dr Ripper, widząc dowód osobisty Vegi Jardine i plakietkę lekarską na to samo nazwisko, oba ze zdjęciem, pomyślał jedno. Ponownie zazezował na leżącą na kozetce dziewczynę, teraz z twarzą już niemal czystą i tylko wykrzywioną bólem.
Zaraz jednak Linda podeszła do dziewczynki i – prosząc drugą pielęgniarkę, zatrudnioną kilka tygodni temu Julitę, o przytrzymanie pacjentki za barki – poinformowała dziecko łagodnie, że musi założyć jej wenflony, wkłucie dożylne, żeby móc szybciej podawać leki, które jej pomogą. Druga pani pielęgniarka trzyma ją dlatego, żeby się niechcący nie wyrwała, bo wtedy igła mogłaby kogoś zranić.
Niebieski lateks opinający palce kobiety ślizgał się po dole łokciowym pacjentki sprawnie, swobodnie, szukając odpowiednich żył. Gdy Linda, o ile dziewczynka nie zerwała się nadzwyczaj gwałtownie lub nie uczyniła innego nieprzewidywalnego ruchu, płynnie wprowadziła w uprzednio zdezynfekowane ramię wenflon, zwolniła stazę, wyciągnęła mandryn i nie uroniła przy tym ani kropli krwi, Jack pomyślał, że dla takich chwil chciał kiedyś zostać lekarzem. Teraz to wyglądało inaczej, niemniej patrzenie na żonę biegle zakładającą wkłucie w drugim zgięciu łokciowym sprawiało mu po prostu przyjemność.

Vega mogła usłyszeć krzątanie wokół siebie, głosy, zaś jej wołanie o torebkę utonęło w krótkich komendach starszej z kobiet, a potem zostało złagodzone krótkim „za chwilę” wypowiedzianym przed całym tłumaczeniem procedury i jej konieczności. Jej ręce zostały wyprostowane – od Vegi zależy czy zostawiła magazynek w spokoju czy przy jej pomocy z kieszeni wypadł.
Ukłucie w łokciach bolało jak zwykłe pobieranie krwi, choć może z powodu zapadniętych nieco żył pielęgniarka musiała trochę bardziej niż zwykle „pogrzebać” igłą, co wiązało się z przykrym uczuciem rozpierania i dźgania wewnątrz ramienia. Nic, czego nie dałoby się przeżyć jeśli Vedze nie doskwiera niski próg bólu lub mała kontrola nad własnym ciałem.
Zaraz potem do wenflonów podano środki przeciwbólowe, z bolusa, czyli jednorazowej dawki strzykawką, działające niemal natychmiast i nasze dziewczątko poczuć mogło przytłaczającą, ogłupiającą ulgę w zranionej nodze. Nadal jednak brakowało jej świadomości jak położona jest kończyna, niekoniecznie mogła swobodnie poruszać palcami u stóp, no i noga na pewno nie utrzymałaby jej ciężaru, więc z ucieczki wciąż nici. Następnie podłączono wlewy kroplowe mające wyrównać niedobór płynów w naczyniach, bo próbki dla grupy krwi dopiero były w drodze do „na cito”.

Od ramion Vegi odchodziły przezroczyste dreny toczące elektrolity i drobinę krępowały jej swobodę ruchów, jak to kroplówka. Znieczulona noga wydawała się ścierpła i ciężka, drewniana – jak nie jej. Wtedy też podszedł dr Ripper i, po przeproszeniu za przeglądanie zawartości torby, pokazał plakietkę lekarską pytając:
– Czemu twoja siostra zostawiła cię samą w takim stanie?

Vega - 16 Grudzień 2014, 01:30

Na jej szczęście, nie stać było ją na branie wszystkiego z powagą. Wróć: czegokolwiek. W jej mniemaniu głodny tygrysek szukał źródła zapachu, ostałego po słodkiej czekoladzie nadziewanej pomarańczą, ale spotkał się tylko ze strzępem papierka, który parę dni temu był w bliskim kontakcie z tabliczką czekolady. Oburzył się i zostawił torebkę pod sobą jak małpka zabawkę, która ją znudziła - taki był jej domysł.
Landrynka wyglądała przesłodko. Czuła na odległość tę słodycz, chciałaby poczuć w buzi ten smak dzieciństwa. Oblizała się po ustach i zamemlała parę razy śliną. Poczuła uścisk na barkach i spacer chłodu po ramieniu. Landrynka się zbliżała. Landrynka! Zapewne teraz wtoczy swój sok prosto do jej żył, a ten wniknie w kubki smakowe swoją słodyczą.... Tak!
Ta dziecinna wyobraźnia...

- Jesteś taka słodziutka!..
Bynajmniej nie chciała tym świadomie zarywać do jego żony, ale tak to zabrzmieć powinno, bo dzióbkiem wyrzeźbionym z warg sprowokowała do rozumienia tych słów w jednoznaczny sposób.
Odginając głowę w tył, spostrzegła urodę mnożoną przez tysiąc, ale całkowicie nie w jej guście. Niby lizak o kulistym kształcie w biało-czerwonym kolorze, ale była to po prostu twarz Jigsawa. Bo mamy (mieliśmy?) aż Halloween, a nie tylko dzień słodyczy. Biały fartuch wyglądał całkiem normalnie, ale wyłaniający się z niego patyczek dzierżył nienaturalnie wielką, lizakową głowę… ojojoj!
- A Tyś... Tyś za brzydka na lizanie!
I wróciła wzrokiem na ulubioną landrynkę. Ściskania w dłoni magazynku zaniechała, podyktowana chęcią tulenia ogromnej landrynki i zapewne także skosztowania jej.
Ale jak na złość, cukrowe myśli zastąpiło narastające obrzydzenie do jakiegokolwiek posiłku - poczuła przytłaczające osłabienie i niewygody żołądkowe. Noga uleciała hen kilka metrów dalej, ale żeby tak rozważnie pomyśleć, że może ją ucięto? Albo chociaż zerknąć na nią czujniejszym wzrokiem? Gdzie tam!

Podszedł wygłodniały lew. Przeprosił, pokazał, zapytał...
- Sio..stra? - Zadziwienie było czuć na kilometr wraz z niemiłym oddechem, powstałym na wskutek wymiocin przyrządzonych kilkadziesiąt minut, czy nawet parę godzin temu. - Siostra nie zostawia siostry samej! - Odparła z zadowoleniem jak gdyby rozwiązała najtrudniejszą zagadkę świata. Albo z pogodną myślą, bo nie dopuszczała takiej opcji, że jej siostra zostawić mogłaby ją całkiem samą, ranną. Ale wróć: kilka linii wcześniej zadziwiło ją to słowo niczym ta dziwna przemiana u doktorka…
Jego postać coraz bardziej pęczniała i papierek, w który był owinięty, z dumą orzekał, że wkrótce całkiem pęknie. W rozdarciu na przedzie dostrzegła białe futerko i prędko zrozumiała, że stanowi kożuch od pleśni...
- Fuuuj... śmierdzisz!
I skrzywiła się, jednocześnie czując, że wywołała rewolucje żołądkowe. Ale zdołała je pohamować zanim dotarły do przełyku. Odwróciła wzrok i szukała ukochanej landrynki. Chciała ją zawołać, ale nie miała chęci. Odczuwała senność, władała nią bezsilność.


Psikus - post nr 2.

Soph - 21 Grudzień 2014, 19:22

Wraz z wymawianymi przez siebie słowami Vega mogła może dostrzec, w zależności jak się czuła i jak bardzo podobało jej się bycie przypiętą kroplówkami, lepiej lub gorzej porozumiewawcze spojrzenia wymieniane przez pielęgniarki.
- Ty też jesteś - przytaknął Jigsaw z uśmiechem, poprawiając coś przy drenie. Gdy usłyszał tamten komentarz o lizaniu, a raczej jego braku, powieka mu drgnęła, ale nie odpowiedział nic. Taki to problem z młodymi, rozchwianymi jeszcze emocjonalnie pielęgniarkami - nie możesz być pewny, czy właśnie nie szykuje w ramach zemsty igły o dwa oczka grubszej niźli potrzeba.
Zranioną nogę uniesiono - położono ją na kilku poduszkach-udogodnieniach przeciwodleżynowych, a potem rozcięto ostrożnie vegowy opatrunek, a nogawkę jeansów obcięto kilka centymetrów powyżej rany.

Gdy Linda zabrała się do zmywania krwi z uda dziewczynki preparatem antyseptycznym przeznaczonym specjalnie do błon śluzowych i ran, Ripper zignorował wzmiankę o swoim zapachu i położył kolejny raz dłoń na ramieniu Vegi by zwrócić jej uwagę.
- Gdzie jest twoja siostra, skoro cię nie zostawiła? - Dziewczynka wyglądała na nastolatkę, ale raczej pomimo upływu krwi powinna odzyskiwać już zdolność trzeźwego myślenia; no, chyba, że była albo dziecinną idiotką, albo opóźniona w rozwoju, gdzie żadnej z rzeczy na razie nie było widać. Chyba.
W pierwszym odruchu lekarz chwycił za własny telefon, gotów zadzwonić do Vegi Jardine i sprowadzić ją tu natychmiastowo, przypomniał sobie niemniej, że zarówno aparat podwładnej, jak i całą zawartość jej torebki ma w tym pomieszczeniu. Zwrócił się do młodszej pielegniarki tonem mocnym oraz nie wróżącym nic dobrego poszukiwanej:
- Powiadom całą ochronę: chcę mieć tu doktor Vegę Jardine w podskokach. Jest gdzieś na terenie szpitala. Niech mówią, że znaleźliśmy jej siostrę w złym stanie - powinna przy niej być.

Przez drzwi nagle wpadła niziutka, dokładnie czerwonowłosa kobietka, trzymająca w dłoniach papierzyska i dwa woreczki o zawartości równie żywej co jej króciutkie włosy.
- Krew! - zawołała wesoło i położyła wszystko na ladzie. Potem wychyliła się w stronę leżącej Vegi, a raczej jej czystego już uda i zacmokała ze współczuciem. - No, kochaniutka, za szybko to nie pochodzisz. Rany postrzałowe goją się pierońsko długo, nawet na takich młodziutkich dzierlatkach.
Po tym oświadczeniu rzuciła jeszcze w kierunku Rippera: “doktorze, ma to doktor podpisać tu i tu, proszę pamiętać!” i już jej nie było.
Trzy pary oczu poczęły się w Vegę wpatrywać z niebywałą uwagą.

Vega - 23 Grudzień 2014, 00:53

Chyba czym dłuższy soundtrack na pisanie postu biorę ( dzisiaj ten ) Tym dłużej trwa pisanie postu... : D


Nie może jej się podobać to, co na co dzień sprawia swoim pacjentom. Z intencji tak, ale z samego czynu-czynu? Musiałaby być chyba sadystką, by cieszyć się z kroplówki podpiętej do żył. Albo być uzależnioną od dawania czegokolwiek w żyłę. Ćpunką jeszcze nie jest, nawet pomimo tego, że parę razy dostarczyła Belindzie kilka woreczków z ciekawą zawartością. Z kolei jej (Pani doktor) ciekawość do zbadania wpływów tychże specyfików na swojej osobie była bardzo kusząca, ale pozostała niedokonaną. Musiała jej dać, bo tamta przyłapała ją na kradzieży. Powinna, bo Bel potrzebowała czegoś w żyłę. Nie powinna, bo takie przypadki trzeba leczyć, a nie przekuwać w kolejne stadia rozwoju.


Też jest słodziutka? Naprawdę?! Jeju, jakże się cieszy! *strumień tęczy*


Pleśniejący Lion domagał się dalszych odpowiedzi.
Borze liściasty, widzisz i nie zabierasz wilka do lasu!
Nie, zaraz, aaa!.. To lew, lew, lew to koto-kotowaty, a nie wilk, nie pso-psowaty, a lew, a koto-kotowaty!
Aaa, zabić my-my-myśli!..iwy?.. Nie jestem myśliwym!
What, si-sister?! sestra? soror? systir?..

- Jaka Sio-siostra? Zabiłam ją-ąą! Nie ma... hahahaa... Eto, nieważne... - Zacinanie się w myślach przerodziło się w niby-czkawko-jąkanie w mowie, które tylko eksponowało się przez wykrzyknienia, a całościowo sugerowało uraz psychiczny.
A może to psychopatka?
Może czas najwyższy zgłosić sprawę policji? Czy może jeszcze się upewnić, że ma skazę na psychice i najpewniej sama siebie postrzeliła, a podobny wygląd do Vegi to głupi żart, być może nawet autorstwa ich obu?


*blue screen*


Szukać chcą Vegi? Dobrze, że pielęgniarka nie popędziła już do ochrony, bo może znaleźć ją szybciej niż się spodziewała. Słysząc swoje imię, a także kolidując ze wcześniejszymi zabłąkanymi myślami, a koniec końców spoglądając na cukierkowego przedstawienia ciąg dalszy, wyjawiła swoje imię. No bo tak właściwie, czy pytał ją już ktoś o tożsamość? Nie widzę takiego zabiegu; a szkoda, bo może już wcześniej zdradziłaby im swoje dane?
Tak, też w to wątpię.
- Vega? - zadziwiła się posłyszeniem własnego imienia. Reakcja całkiem naturalna, tylko słowo nie podobne do domyślnego "słucham". - Dzień Dobry, poszukiwaczu! Cukierek czy psikus? - I ten brzydki, udawany śmiech między słowami, złączony z problemami zebrania kolejnych słów, a kolejno już składniejsza wypowiedź wycisnęła się z jej ust:
- Masz tu tyle słodyczy, że ci ich wystarczy, spleśniały dziadzie!
Proponuję zapisać w kalendarzu: "Vega obraża szefa swojego szefa; należy >>nagrodzić<< naganą i zabrać premię." Ewentualnie wpisać łącznik "lub", na wypadek gdyby zechciał potraktować ją ulgowo. Przecież dr Vega to znakomity, perspektywiczny lekarz, jak na swój wiek!
Proponuję także zwrócić uwagę, że dać im cukierka chętna nie była. Co zatem z psikusem?


Na szczęście wszystkich zgromadzonych, przeszła do bardziej treściwych odpowiedzi. Może widok worków krwi tak na nią podziałał?
Dzierlatka? Co ona sobie myśli?! – kto myśli? Stopniała od gorąca czekolada, o rozmytym kształcie, ubrana w płaszcz z czerwonego śniegu, który miał być chyba opakowaniem tej kupki słodkości. A może to nie śnieg, a truskawkowo-żurawinowe nadzienie?!
Czekolada oczywiście jest biała, bo to nie murzynka.
Jeśli jeszcze ktoś sądzi, że nie zdołała się przyzwyczaić do tego, jak widzą ją pozostali, to dobrej trzyma się myśli. Przejrzała się w lustrze windy i zdecydowanie sobie podobała. Aż słodycz landrynki na moment zbledła!
- To jak, kończycie ten cyrk, czy nadal będziecie paradować jak maskotki na ulicach? - Nie byłbym pewny, czy ona zdaje sobie sprawę, kto z tutaj obecnych cyrki, mówiąc kolokwialnie i równie odpowiednio do sytuacji, odwala... - Bo Vega chciałaby już odpocząć... - Machnęła zrezygnowanie ręką, usiłując poruszyć nogami, o których zdążyło jej się zapomnieć, co spotkało się z dziwnym uczuciem. Jakby miała dwa pogięte bele, a nie coś służące do chodzenia.
Z natłoku zdarzeń można zapomnieć jak to się nazywa.
W wyniku nerwowych ruchów, magazynek z broni wysunął się z kieszeni i upadł na podłogę. A to nie jest zwykły magazynek. Ma z pewnością numery wygrawerowane na obudowie. I całkiem możliwe, że wskazują na model z serii wyprodukowanej dla wojska. Te z kolei dostała MORIA, a jeden z nich posiadał Mori. I w tym przypadku zapewne numery nie wskażą konkretnej sztuki, a całą wspomnianą serię - ot, takie zabezpieczenie.
Jest tez wersja taka, że numery broni nakierują śledczych bezpośrednio na jego właściciela - Moriego - bez zabawy w wojsko, bowiem to mogła być jego prywatna broń.
No, pozostaje jeszcze opcja zatarcia numerów, ale... czy to takie proste?

Psikus - post nr 3.

Soph - 1 Styczeń 2015, 21:49

Od dłuższej chwili można było zauważyć, iż młodsza z kobiet zawzięcie notuje coś na arkuszu A4. Porozumiewawcze spojrzenie, które wymieniła z Lindą, a które Vega pominęła, było pozwoleniem na dopisanie kilku zdań w ostatniej z rubryk: “Stan psychiczny”.
Ano pleśniejący Lion chciał odpowiedzi, zaś ponownie otrzymywał bełkot. Dziewczyna z powodu dwóch kroplówek nie powinna czuć już bólu lub zawrotów głowy - jeśli było inaczej, powinna natychmiast mówić, no chyba, że jest M - więc wymówek ku unikaniu spójnych odpowiedzi było coraz mniej. Gdy na pytanie o siostrę zareagowała bardziej niż nieodpowiednio, na sam koniec wszystkiemu zaprzeczając, Julita już bez żadnej zachęty wyciągnęła z organizera z dokumentami dodatkowy, jaskrawo żółty arkusik, zaś Ripper cofnął dłoń z ramienia Vegi i wydał wspomniane już rozporządzenie o znalezieniu dr Jardine.

Na kolejne i kolejne słowa dziewczynki lekarz marszczył i marszczył brwi. Nie był idiotą, jednak bardziej niż inwektywy czy zakończenie maskarady - zawoalowane zresztą chyba kilometrem bieżącym materiału - jego uwagę przykuła kolejna już wzmianka o słodyczach.
Gdy pielęgniarka zostawiła w pomieszczeniu krew i swoją uwagę o ranie postrzałowej Vegi, ku dziewczynce zwróciła się cała uwaga , ona zaś znowu nie uczyniła żadnego adekwatnego wyjaśnienia. Ripper zakomenderował wtedy “Krew!” w stronę Lindy, machnął ręką na młodszą pracownicę, by w te migi leciała dzwonić do ochrony - choć dobrze i wyraźnie słyszał kolejną aluzję pacjentki jakoby była poszukiwaną panią doktor - a sam, po założeniu lateksowych rękawiczek, podszedł zbadać ranę w udzie chorej.
- Powiedz mi, kochanie - zagaił łagodnie - dlaczego mówisz tyle o tych słodyczach? Widzisz coś niezwykłego?
Określenie rodzaju i natężenia omamów pozwoli na zweryfikowanie jak skuteczne jest leczenie płynami oraz czy objawy wytwórcze nie są oddzielnym od hipowolemii problemem.
Podłączona krew kapała sobie swoim własnym, szkarłatnym rytmem.

- Do-doktorze, a jeśli to naprawdę doktor Vega? - Odsiecz przybyła z niespodziewanej strony, od Julity, która właśnie weszła do pomieszczenia. - Bo naprawdę jest podobna, chociaż taka młodziutka, a nigdy nie słyszałam, żeby doktor mówiła o rodzeństwie. Chyba nawet żartowała kiedyś na temat tego, że jest jedynaczką.
Ripper spojrzał najpierw na młodszą pielęgniarkę, z kpiną podszytą niedowierzaniem, a potem na pacjentkę.
- Najpierw oceńmy czy panna Jardine, którąkolwiek z nich jest, jest w końcu w stanie odpowiadać logicznie na pytania - powiedział głośno i znów obrócił się tak, by dziewczynka widziała jego twarz.
Leżący na ziemi magazynek został przez Julitę zaraz po powrocie podniesiony i położony na blacie przygotowawczym. Nie zwróciła na niego większej uwagi, bo i nie spotkała się dotąd z tym przedmiotem.

Vega - 4 Styczeń 2015, 13:52

Spojrzała na dokładność założonej kaniuli dożylnej i wspomniała brak związanych z tym nieprzyjemności. Prawie nie wiedziała, kiedy kroplówki podpięto.

Kochanie? Nie będę kochaniem starego spleśniałego zdania, a fe!
Chciałaś chyba pomyśleć: dziada?
(gdyby dosłyszała tę uwagę, machnęłaby ręką)
Zapytana o to, co widzi, chciała zacząć cyrk opisywać, ale odsiecz przybyła ze strony Lizakowej.
Żartowała o byciu jedynaczką - myślała nad tym, wiedząc, że zna tę sytuację. Jack mówił o swoich oczekiwaniach, a ona błądziła po peryferiach pamięci. Logiczne odpowiedzi? To dla Gwiazdowej raczej nie stanowi problemu.
Czas zmienić strategię. Ale tak cichutko, niepostrzeżenie, by wzięli to jedynie za objaw poprawy stanu zdrowia, a nie rewolucje na podłożu psychologicznym.
Tak, wiem, przecież znam się na tym!
- Jesteś Julitą i pracujesz tu parę tygodni - zaczęła mową właściwą przypominaniu sobie drobnych, niewiele znaczących zdarzeń. - Mówiłam ci, że mogłabyś być moją siostrą, skoro własnej nie mam, kiedy znowu pacjent spod piątki wtórował ci per "siostro" i mierzyłaś go z grozą, bo nie dostrzegał tej pięknej naszywki o nieposiadaniu brata.
Ciężko raczej, by ktoś inny spoza tej dwójki dziewczyn, których taka rozmowa dotyczyła, o tym wiedział. A taka się odbyła, prawda Mistrzyni?


Kiedy wątek o znajomości z Julitą dobiegł końca, albo przynajmniej dano jej czas na powrót do wcześniejszego pytania autorstwa ordynatora – może nawet tuż po skończeniu tej wypowiedzi - szczęśliwa z możliwości wypowiedzenia ciążących na niej słodkich do bólu wizji, przystąpiła do opowieści:
- Niezwykłego! I to jak - wybitnie - i wciąż widzę! - wyeksponowała radością, bo w końcu ktoś zrozumiał co dostrzega - Nie wiem, kim jesteś, doktorku, ale wyglądasz jak spleśniały batonik i miałam nie raz wrażenie, że zaraz zwymiotuję od smrodu!
Zapewne im żaden smród nie towarzyszył - zrozumiała po ich spojrzeniach.
- Wy tego nie czujecie, prawda?
Rzuciła w eter retorycznym pytaniem.
- Zaś ta landrynka i ta lizak są, jak mniemam, pielęgniarkami. A przykładność towarzysząca zakładaniu kroplówek sugeruje mi, że obchodzi was ratowanie mojego życia… – zamyśliła się na krótką chwilę, w nadziei że to tylko głupi żart, że… - zaraz, Julito, skoro to Ty, to... to, do cholery, zdejmij może już tę maskę Jigsawa?..
I tu się zaskoczyła, obserwując, że to nie do końca może być tylko maska…
… ale ten niesmak zanikł tak prędko jak dostrzegła, że ta opowieść nie nadaje się na poprawę opinii o Vedze - wszak sięgała po żółte papiery; ona, jej nowa znajoma!

Podniosła się do siadu, jeśli to było możliwym. A przynajmniej raz tego spróbowała. I chciałaby przetrzeć oczy, by nie dostrzegać tego pomieszania z poplątaniem.
- Nigdy nie byłam w roli pacjentki tak na serio i chyba dziecięcia wyobraźnia o strasznych dentystach z hałaśliwymi wiertarkami i starych pielęgniarkach z wielgachnymi igłami zrobiła swoje, nadając waszemu towarzystwu formy dziwacznych łakoci. - Podjęła się dokonania prostej analizy swojego stanu zdrowia, nie patrząc im na twarze i dostrzegając krew na nodze. Na ranie.
…postrzałowej - dodała sobie w myślach – Rana postrzałowa, o której lepiej dla mnie, by nie wiedzieli, że o nabyciu takowej wiem.
- Kiedy mnie skończycie badać, bo chciałabym wrócić już do swojej pracy? Serca na mnie czekają… – Kolejny raz zasugerowała bycie Vegą przez nawiązanie do kardiologii.


Psikus - post nr 4.

Soph - 11 Styczeń 2015, 14:55

W zasadzie pewnie już z pół szpitala rozgląda się za doktor Jardine. Pielęgniarki, lekarze, salowe, sanitariusze, panowie z ochrony, sprzątający, może i pacjenci znający kobietę... Ciekawe jak mało osób nie rzuci się na Vegę, gdy ta przyjdzie do szpitala ponownie jako pracownik. No, chyba że da się teraz zamknąć.
Julita asystowała przy tym drobnym zabiegu chirurgicznym, cały czas z uwagą słuchając Vegi, podając narzędzia, otwierając jałowe pakiety z gazikami, przypominając sobie daną sytuację.
- Doktorze, była taka rozmowa… a-ale oczywiście doktor mogła opowiedzieć ją siostrze - dokończyła pod miotającym pioruny spojrzeniem ordynatora.
Ripper zerknął na Lindę, ponownie przemywając ranę na udzie.
- Bez wątpienia postrzałowa. Udokumentuj, a potem wezwij Policję. - Potem zajął się tamowaniem już mniejszego wycieku - dziewczynka od dobrej godziny leżała przecież spokojnie - i zakładaniem jałowego opatrunku.
W tym czasie żona lekarza wróciła się jeszcze ze słuchawką w ręce.
- A, kiedy mają przyjechać? Co powiedzieć, gdy będę dzwoniła?
- “Kiedy”, “kiedy”! Znasz procedury!
- warknął paskudnie, bo gazik nie chciał mu się zwinąć, zaś kocher zupełnie nie leżał w dłoni. U licha, był kardiologiem!

Udo zostało opatrzone, zabandażowane, a noga od uda do łydki, a więc w celu unieruchomienia stawu kolanowego, umieszczona w miękkiej szynie.
Gdy dziewczynka wróciła wcześniej do kwestii omamów, dr Jack zmarszczył brwi i spojrzał na nią z namysłem, odezwał się jednak dopiero gdy skończył zajmować się nogą.
- Dobrze, rozumiem. Znaczy, pewnie sobie myślisz, że nie, i trochę tak jest, ale poczekajmy jeszcze chwilę, bo może będzie coraz lepiej, może to tylko dlatego, że straciłaś sporo krwi. Bardzo ci dokuczają te widoki?
Zignorował kulawe tłumaczenia o dziecięcych strachach - wszak była już nastolatką - ale odsunął się z jej bezpośredniego otoczenia, by nie musiała go “wąchać” i postawił w myślach kolejną diagnozę.
W trakcie trwania i trwania szkarłat kapał przez oba szare, ratownicze wenflony - dobrze, że Vega ma ładne, młode żyły! - aż wreszcie Ripper machnął ręką, by podłączyć drugą jednostkę krwi. Ponownie: ocena makroskopowa worka, próba biologiczna, dokumentacja. Procedury.
Czas płynął i płynął, więc na koniec przyszłego, piątego, postu można przyjąć, że słodkie halucynacje wywołane hipowolemią zniknęły.

Gdy z upartością muła wróciła jednak do kwestii, jakoby była dorosłą Vegą, kobietą przed trzydziestką, jak mówiły jej dokumenty, lekarz stracił anielską cierpliwość, którą okazywał dziewczynce jako pacjentce.
- To jest po prostu niemożliwe! - zagrzmiał. - Niemożliwe i nie do przyjęcia! Ona może wyglądać na bladą i chorą, ale nieprawdopodobne, by ten podlotek na kozetce był doktor Jardine! Zbyt często miałem tę wątpliwą przyjemność gościć Jardine w moim gabinecie, żebym jej teraz nie poznał! Dowód osobisty wszystko wykaże! - huknął i z donośnym “Ha!” podsunął sobie plastikowy prostokącik pod nos. Potem jednak wzrok powędrował mu do pacjentki, z powrotem do zdjęcia, do pacjentki i na powrót do dowodu i tak jeszcze z dwie rundki; aż dziw, że te piwne oczy nie wyskoczyły z oczodołów i nie poturlały się zdezorientowane pod leżankę. Mina mu zrzedła, ręka opadła, a gardło nie chciało przepuścić wiadomości, iż chyba się mylił.
Skoro bowiem Vega w wieku 28 lat sprawia wrażenie niemal dziesięć lat młodszej, mogło się zdarzyć, że - analogicznie - wcześniej dziewczyna też nie wyglądała na swój wiek. Zatem, jeśli zdjęcie do dowodu osobistego (które w Anglii nie funkcjonują, ale ciiiii.) zostało zrobione w wieku 18 lat, może się zdarzyć, że młoda Vega będzie wyglądać na nim naprawdę młodo. Ot, jakieś 16-17 lat, prawda? A że dziewczynka jest obolała, blada i wyczerpana…
Uratowana, Gwiazdko? Czyżby ci się upiekło?

Ripper zmarkotniał, zacisnął usta i zwrócił się w kierunku kobiet, podając im plastik, by i one zerknęły.
- Dobrze, przyjmijmy wstępnie, że to może być dr Jardine. Mam więc dla niej zadanie, które na pewno pokaże, czy jest naszym kardiologiem czy nie. - Popatrzył na Vegę. - Będziesz miała okazję do uratowania jednego serca.
Mężczyzna odszedł parę kroków i zaczął szukać wzrokiem po blatach plastikowego koszyczka.
- Gdzie mamy zapisy EKG? Niech mi jeden zdiagnozuje i uwierzę.

Vega - 13 Styczeń 2015, 15:58

Dlaczego cię szukają, co takiego uczyniłaś? Może nie pojawiłaś się w pracy, może zapomniałaś odebrać dziecko ze szkoły, może ktoś napomniał o twoim kompasie, a może znaleziono dowody na uczestnictwo w jednej z kradzieży?
Nic z tego - zwyczajnie jesteś inna niż przedtem. Inna, młodsza, niższa, lżejsza, o bardziej… „młodzieżowym” stylu wypowiedzi. Zmieniłaś się w sposób niewytłumaczalny dla nauki.
"Będę mieć problemy.
Już mam: >>postrzałowa… Policję…<< - mówi zwierzyniec."

Wezwanie takich organów ścigania nie stanowi nic dobrego. Dwa razy w ostatnich miesiącach ich odwiedziłaś - wystarczy na kilka lat.
Na bycie celem strzelaniny zareagowałaś z niekrytym zdziwieniem, równie jak w zajściu swoim widocznym, tak i też zmyślonym. Musiałaś, bo nie masz przedmiotu odpowiedzialnego za tę „usterkę” by na siebie winę przestawić i uznać za nieszczęśliwy wypadek. Ponadto, próba samobójcza nie może wchodzić w grę – dostałabyś psycho-uczonych w liczbie zbyt dużej i ze zbyt dużym przymusem ich słuchania.
I nie potrzebujesz pomocy w schwytaniu napastnika – prędzej oni Ciebie znajdą. ”Nie, prędzej zostanę nieuchwytna.”

Wiesz o tym wszystkim, więc udajesz, najlepiej jak potrafisz.


Opatrując jej nogę, kipiał pleśnią. Z obrzydzenia przekręciła głowę na bok, ale smród i tak drażnił śluzówkę. Gadające batoniki nie istnieją, a czy w ogóle mogą spleśnieć? Tak obrzydliwie, jakby jabłko pośród warzyw? Tak uroczym zapachem, jak niektóre „wykwintne” odmiany serów? Ważniejsze od tych pytań są te dopytujące o czas: kiedy skończy się ta cukierkowa plaga, kiedy w końcu szpital opuści i kiedy będzie mogła zająć się sobą, spokojnie pomyśleć.
Landrynka zmieniała kolor, coraz szybciej, mrugnięcie za mrugnięciem, jakby nie mogła zdecydować się na konkretny smak. Malinowy, Pomarańczowy, Granatowy, Aroniowy, Piwny, Czysty… I w końcu tęczowe barwy wylały się na tę wizualizacje. Tak na przekór nabytemu dziś obrzydzeniu do łakoci.
~Słodko, zdecydowanie zbyt słodko, gorzej niż ta czekolada, którą niedawno napocząłem i po pierwszej kostce nabrałem przeświadczenia, że nikt nie jest w stanie zjeść więcej niż dwie kostki na raz. A fe.~
Spojrzała na obrzydliwego Liona, wykrzywiając twarz na widok pleśniowego meszku, oblepiającego jego niby dłonie i ocierającego się o jej nogi.
W sprawie przypomnienia o procedurach, tęczowa Linda stała się naburmuszonym kotem, w sekundę porażonym prądem niczym biedny Tomi w pogoni za Jerrym, zachowując wygląd słodkiego przerośniętego żelka.
”Kotecze!..k. Nie! Nie, nic więcej kotów, nic więcej kotów!”
Ucieka wzrokiem na Pannę-Julitę-przerośniętą-Chupa-Chups. W nadziei, że chociaż ona nie zmieni swojego wyglądu na gorszy. I zobaczyła, że kocie wąsy jej wyrosły.
- Postrzałowa... W sensie, że na przestrzał? Myślałam, że to niegroźne otarcie jest. Nie wiem, czym mogłaby zostać spowodowana... – wymruczała pod nosem, nie sądząc że po takich krzykach na żonę (dla różowej "kotełkę"), będzie miał ochotę o tym pogadać, skoro nawet opisy omamów, jak jej się zdawało, puścił mimo uszu. To było irytujące, nie dostawać zapewnień, że jest z nią dobrze.
I jednak wrócił do tego wątku, a wtedy powiedziała o dziecięcych strachach, które go niezbyt zainteresowały.


Polepszało jej się samopoczucie, ale słodkość wciąż się po pokoju panoszyła. Julita już jej się najwidoczniej znudziła, że kształt twarzy Jigsawa wymieszał się z naturalnym wyglądem pielęgniarki, ale biało-czerwone barwy wciąż jej zostały. I wąsy! Kocie.
Wrzask Rippera wyjawił Pani kardiolog, kim najpewniej może być, skoro w jego gabinecie tak niechętnie przebywała. By jednak nadal przystawać na tym, że nie umie go poznać, wyraz niezrozumienia wobec jego ataków na jej młodą osóbkę gościł w pełnym słońcu i pogodzie niczym błękit nieba na siatkówce oka.
Dostał, nagłego jak przypływ weny, napadu, wygłodniały wobec jej osobistego dowodu.
”Przecież już go zeżarłeś, kiedy szukałeś czekolady w torebce, a ostał się tylko papierek… ”
Nie pomyślała, że może tam wyglądać tak młodo. Z reguły co chwile coś gubi, coś nowego wyrabia… Ale najwidoczniej dowód musiał oprzeć się jej nieodpowiedzialnym i zgubnym praktykom.
Zadziwienie doktorka było tak urocze, że polazłaby w niebo głosy, w śmiech, w szatańskie wybryki, w turlanie po ziemi i w ogóle odprawiła taniec deszczu. I jeszcze została szamanem od przywoływania duchów. Bo nie mogła uwierzyć własnym oczom, jak "Lajonek" przeżywał załamanie nerwowe na widok jej i zdjęcia w dokumencie.
Przewracała wzrokiem i kryła twarz w ramieniu, nie chcąc być poznaną na ledwo tłumionym napadzie śmiechu. Lepiej udawać, że o niczym się nie wie. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, prawda?
Wspomnijmy o tym, że nawet gdyby w wieku osiemnastu lat wyglądała na osiemnaście, to wyglądałaby i tak inaczej niż prezentuje się przy prawdziwym wieku. Że wygląda teraz młodo, to wcale nie znaczy, że się nie starzeje – po prostu zmiany te nie pokazały się na twarzy inaczej niż dorosłością, dodając tylko trochę poważniejszych rys. Można więc mieć nadal wątpliwości.
Może i Gwiazdka została uratowana, ale przecież jest niższa niż w dowodzie ma wpisane – przynajmniej o trzy centymetry. Poza tym nadal na tym zdjęciu wygląda poważniej i chyba nie tylko dlatego, że nie jest to słitfocia.
Uspokoiła myśli, utrzymała ich skutki na wodzy. Popatrzyła na nich: stali sięi całkiem normalni. Bez kocich wybryków, bez słodyczy. Ulgą przeszyło się całe ciało Vegi. Uśmiechnęła się i spokojnie odetchnęła. Czas podjąć wyzwanie.
- Na prawdę uważa Pan, że zdołam przeczytać w takim stanie ze stuprocentowym rozpoznaniem ten wykres? No ale jeśli to ma dodać Wam otuchy...
Na jej szczęście, odmłodzenie nie poszło w parze z utratą wiedzy czy też umiejętności. To nie cofanie w czasie, to zmiana wyglądu i uosobienia. Nie była pewna, czy omamy wzrokowe nie powrócą, dlatego odczytania wykresu nie brała za prostą czynność. Jeden załamek zdawać się jej będzie odwrócony i już może postawić, o zgroza, całkiem odmienną od słusznej, diagnozę.


Psikus - post piąty, ostatni.

Soph - 30 Styczeń 2015, 22:04

Lekarz spojrzał na nią z uniesionym brwiami. Sytuacja Vegi broniła się jeszcze tym, że na razie Ripper nawet pod uwagę nie brał, że pacjentka może być dr Jardine, a nie jej młodszą siostrą.
- W sensie, że z broni palnej, dziecko. A że przestrzelona to już inna sprawa. Opatrzyłem ją, a teraz musimy jeszcze z godzinkę poczekać, aż zejdzie do końca ostatnia jednostka krwi.
To już końcowe procedury: usztywnienie nogi na szynie, porządkowanie stanowiska pracy. Linda wyszła po raz drugi, nie komentując nawet krzyku męża, i słuch po niej zaginął. Czy coś jeszcze da się wykombinować w związku z tym prawdopodobnym przyjazdem policji?

Czekanie
Czekanie
Czekanie
Chyba wszystkim się dłużyło
Ale przynajmniej zwidy Gwiazdce przeszły.

Ripper wynurzył się z głębin dolnej szafki z uśmiechem po brzegi wypełnionym najczystszą esencją złośliwości. W ręce trzymał rulonik papieru w czerwoną krateczkę. Mógł dziewczynie mignąć przed oczyma wykres wyglądający o tak: , jednak po chwili zniknął on w sporej garści lekarza.
- Czy to nie ty chciałaś przed chwilą, żeby cię wypuścić, bo musisz leczyć serca? A teraz nagle już nie dasz rady? - spytał zjadliwie, celowo również nie przechodząc na "pani" lub "doktor" pomimo, że sama niepokorna Vega Jardine zwróciła się do niego jak do osoby wyżej postawionej. Cóż, trzeba rzec jawnie: ordynator po prostu dalej jej nie wierzył.
Nieprawdopodobnym było, by kobieta nie mająca dziś dyżuru znalazła się ot, tak w suterenach szpitala z przestrzeloną nogą i uparcie twierdziła - ona, podobno lekarz! - iż myślała, że to zwykłe otarcie. Chyba powinien jednak dokończyć wypełnianie tych żółtych arkuszy.
- A, niech ci będzie z tym twoim stanem - westchnął jednak na koniec. - Po prostu powiedz mi jak podłączyć to EKG - machnął ręką w stronę urządzenia z kolorowymi końcówkami - i wtedy się zastanowię.

Vega - 14 Luty 2015, 00:23

Skrzywiłam się na powtórną wieść o byciu dziewczynką. To było wkurzające w obliczu tego, że mam im ukształtować z niedowierzania wiarę w moją doktorską osobę, moją naukową osobowość, którą dobrze z tego szpitala znają. To było wkurzające z uwagi na to, że nie miałam najbledszego pojęcia jak powinnam działać po wyjściu ze szpitala. Nie wiem, kiedy się to zmieni i nie wiedziałam, czy szykować się na bycie już taką na zawsze, czy na niespodziewany powrót do normalności. Czy może na jeszcze inną, równie nieprzewidywalną opcję?
Oba rozwiązana i każde kolejne, a bliźniacze im, wymagały chaosu. A ja jestem zbyt nastrojona niestabilnością sytuacji, by o kolejnym nieporządku chcieć myśleć per sprzymierzeniec.
Tutaj jestem tylko dziewczynką z początków liceum, która nieważne jak i co by mówiła, dopóki nie udowodni posiadania wykwalifikowanej wiedzy, jej zeznania, nieistotne jak prawdziwe, są pomijane w konfrontacji z dociekliwością Rippera.
- Nie mam pojęcia, kto mógł do mnie strzelać. Ale skoro niewiele mi dolega, to nie ma to chyba większego znaczenia.
Pozostawała tylko kwestie takie jak kto by do mnie strzelał, gdzie jest broń i czemu nie pamiętam niczego. Nie wyszło udawanie zranienia, zatem będę miała z czym się kryć. Chyba, że Moria pośpiesznie zatuszuje za mną te ślady, ale o Morii ja nic nie wiem. Poza tym, że ten dzieciak stamtąd przylazł i prawdopodobnie organizacja ta węszyła na terenach tamtejszych wykopalisk.


Po długości papierka i zachowaniu lekarza wiedziałam, że będę musiała się postarać. I ta wiedza mi szkodziła, bo dodatkowo mnie stresowała i zwiększała ryzyko popełnienia błędu bądź niezauważenia czegoś istotnego.
- Może trochę wtedy przeceniłam swoje możliwości i urlop parudniowy będzie mi konieczny. W końcu nikt z nas nie chce nawet jednego serca wśród żywych mniej. - tak, tak - ja i moje dobre intencje. Gdyby pacjent wiedział jak przedmiotowo traktuję jego ciało w swoich myślach, mając je za kolejną nudną robotę, nie chciałby wizyt ze mną nawet za darmo.
Na moje szczęście, lekarz znalazł sobie jednak łagodniejszy sposób na dowodzenie mojej wersji jestestwa. Jednakże, ja już stres pochwyciłam i zostałam teraz zwyczajnie zbita z tropu. Sinusoida miała ostre krawędzie, podobnie jak mój obraz dla doktorka - tyle poszlak, a jednak widzi, co widzi. I ja zaś: tyle możliwości, a jestem, gdzie jestem. Właściwie, czemu stąd nie zbiegłam kiedy miałam tyle okazji? Bo nie umiałam?
Bo bałam się pogorszenia sytuacji. A ona i tak się pogarsza z każdą kolejną wiedzą, jaką o mnie zdobywają. Tyle tylko, że nadal mogę iść na jakąś ugodę. Znaczy się, taką mam nadzieję - że wszystko dobrze się skończy.
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić niemal książkową regułkę:
- Dobrze, Panie Doktorze. - spojrzałam na urządzenie, przyglądając się końcówką które posiada, by sklasyfikować ten przyrząd. Na oko, dziesięć elektrod posiadał. A więc żadna prehistoryczna maszynka, a współczesna aparatura. - Cztery elektrody umieszczamy na końcach kończyn jako odprowadzenia jednobiegunowe kończynowe i sześć na klatce piersiowej jako odprowadzenia przedsercowe. Te pierwsze tworzą ujemne bieguny, a te drugie dodatni. Aparatura szczytuje wyniki pomiarów i prezentuje je na wykresie zbudowanym z załamków, które są dla kardiologa ładną skarbnica wiedzy. - Powiedziałam niemal na ledwie kilku wdechach, a wyraz twarzy ukazywał zażenowanie, że takie podstawowe rzeczy muszę wyjaśniać. Nie trwało jednak ono zbyt długie i nie pozwalało raczej popaść Rozpruwaczowi w przesadną irytację.

Soph - 21 Luty 2015, 18:55

Gdy dziewczynka zapakowana w łupki, z raną przestrzałową, stwierdziła autorytarnie, że niewiele jej dolega, ordynator wykrzywił usta w rozbawionym uśmiechu, nie powiedział jednak nic. Nie było potrzeby.
Na dźwięk kolejnych słów, zdań, tłumaczeń, w oczach Rippera zapalił się ognik może nie uznania, ale na pewno akceptacji; nie zapomniał niemniej o wielokrotnych “wpadkach” dziecka: próbach zbagatelizowania swojego stanu przeczących wiedzy, którą powinna posiadać.
- Bardzo ładnie, pani Vego, bardzo ładnie, ale odpowiedziała mi pani nie na pytanie "jak podłączyć", a "jak działa". - Lekarz miał niesamowity ubaw, sztorcując niezwykle pewną sobie dziewczynę. Tęsknił za latami, podczas których pracował jako wykładowca akademicki. ...Co prowadziło do zastanowienia, dlaczego nagle stała się tak pewna swojego. - Teraz więc proszę poinstruować mnie, jak założy pani te wszystkie odprowadzenia, które tak zgrabnie wymieniła. Najłatwiej będzie kolorami - ponownie znużenie machnął ręką w kierunku aparatu. Przecież powinna wiedzieć, że chodzi mu o sposób przeprowadzenia badania, nie techniczny bełkot, który przydaje się tylko wtedy, gdy robi się EKG pacjentom z rozrusznikami serca..
Chwilkę potem, w trakcie prawdopodobnego wykładu Gwiazdki, do gabinetu zabiegowego zaglądnęła zaginiona Linda z wiadomością co najmniej niespodziewaną:
- Jack, mamy tu kogoś, kto mówi, że z pewnością da radę rozpoznać prawdziwą Vegę Jardine.
Och, jej.

Vega - 26 Luty 2015, 20:35

Niewiele dolega w kwestii rany, bo przejęta jestem konsekwencjami, a nie skutkami tej całej, różowo-czarnej gamy czynów; czynów, których z jednej strony się dopuściłam, a z drugiej zostałam do nich zmuszona. Z jednej strony pozytywne spojrzenie „może dam radę”, z drugiej: ”muszę przeżyć!”
Jeśli na coś nie było, moim zdaniem, potrzeby, to na bagatelizowanie sytuacji. Jednakże to ja tutaj przekoloryzuję sprawę; ja umniejszałam jej na znaczeniu. Syndrom nieszczęśnika.

Mogłam się domyślić aby od razu opisywać przyłącza elektrod do klatki piersiowej. Zabrnęłam w opis urządzenia, sama nie wiem z jakiej dokładnie przyczyny. Kochany Pan i Władca skierował mnie na właściwe tory, ale upomnienie w takiej sytuacji nie było mi zbytnio przydatne. Ogółem rzecz pojmując, musiałam ładnie wyśpiewać coś, co wcale nie jest takie banalne. Ja preferuję kojarzenie wzrokiem, dotykiem; a nie uczyć się na pamięć, co do centymetra, albo i dokładniej. Ale mus to przymus, czyli należyte jest pomyśleć. Myśleć, jejku, to tak nie po mojemu! Ja wolę rozmyślać, kombinować, a nie wytężać umysł i śpiewać formułki! Teoria jest dla słabych, dla tych w garniturach; ja jestem w terenie, przybrudzona błotem, grzebiąca w ziemi przy kościach bądź w hermetycznej czystości białej sali przy zwło-… eto, przy pacjencie.
- Ach tak, racja. Proszę wybaczyć, już mówię.

Kolorami, kolorami… Czemu ja tam widzę plątaninę wstęg ulepionych z tęczy? Jaki tam jest? Czerwony, niebieski, zielony, czerwo-?.. a, nie ten już był. I… zaraz, to nie zielony tylko turkusowy! A tamta żółć raz bardziej pomarańczowa, a raz nie…
Zamrugałam po kilkakroć niewinnymi oczętami i wlepiłam je w zwisające przewody po raz wtóry. Głęboki oddech i skup się, Vego, spokojnie.
- Sześć elektrod przedsercowych:
Po stronie prawej czwartego międzyżebrza, przy mostku podpinamy czerwoną, zaś po stronie prawej, również przy mostku - żółtą.
Brązowa w piątym międzyżebrze, w linii środkowo-obojczykowej lewej. Szara na tej samej wysokości, w linii pachowej przedniej…

Przerwałam na moment, zauważając po krokach Lindy ważność niesionej rzeczy, nadającej się do przekazania ordynatorowi. I nie myliłam się. Zaraz, co powiedziała, ktoś może mnie rozpoznać? To oznacza jedno: kolejna osoba mnie zobaczy wtedy, kiedy nie powinna. Nie potrzebuję tego, by ktoś poznał się na moim nowym wyglądzie, który ciężko jest wytłumaczyć każdemu z tutaj obecnych. Odchrząknęłam i kontynuowałam dalej, bacząc na wypowiadane słowa:
- I fioletowa, analogicznie, czyli ta sama wysokość i linia pachowa środkowa. Ostatnia, zielona, między żółtą i brązową elektrodą. Kolejność trochę zamieniłam, bo podałam tę, w której zwykle odprowadzenia podpinam. Prawidłowa idzie oczywiście od strony lewej do prawej; oznaczone kolejno od V1 do V6. Coś jeszcze Panu opisać? Kończynowe może, dla formalności. Zatem:
Elektroda czerwona do górnej prawej; na nadgarstku. Czarna do dolnej prawej, przy kostce.
I podobnie po drugiej stronie: górna lewa to elektroda żółta i zostaje zielona, podpinana na lewą dolną.
A teraz może porozmawiamy o mojej archeologii?

Skończyłam, posyłając na koniec radosny uśmieszek. Sądziłam, że wystarczająco dobrze przedstawiłam swoją wiedzę. Niestety, nie miałam pewności, że wszystko dobrze powiedziałam i było to po mnie trochę widać. Ta pewność siebie z poprzedniej, mało trafnej odpowiedzi, zniknęła wraz z upomnieniem otrzymanym od dr Ripepra.

Czekałam na pozytywny werdykt, na postęp w sprawie. Ja na prawdę chciałam się stąd czym prędzej wyrwać z garścią przeciwbólowych tabletek! I transportu nie chcę. A jeśli już, to do mieszkalnej klatki. Nie może przecież nikt zobaczyć mojego mieszkania i jego nie w pełni legalnej zawartości! Co prawda, ta przebywa tylko w jednym z pomieszczeń, w prywatnej pracowni, jednakże… Raz wpuścisz kogoś zbyt ciekawskiego i znajdzie rzeczy o których istnieniu we własnych czterech kątach się nie spodziewałaś, bądź już dawno zapomniałaś. I, mimo wszystko, za dużo w moim mieszkaniu upodobania do kości, w jego wystroju; a zdecydowanie za mało serc. Za mało mnie ze szpitala, niemal cała ja ze cmentarza i z wykopalisk. Jak nie ta urocza i konsekwentna Pani kardiolog!

Soph - 7 Marzec 2015, 20:07

- Całkiem nieźle - orzeczono dobrodusznie, po czym Ripper podszedł o krok, rozluźnił kołnierzyk błękitnej koszuli i dodał: - To teraz sprawdzimy tę wiedzę w teorii.
Poczekał chwilę na błysk paniki w oczach dziewczyny i uśmiechnął krzywo z krótkim "żartowałem". Wtedy też jego uwagę na dłużej przykuła stojąca w drzwiach Linda.
- Naprawdę? - Brwi lekarza uniosły się, wtórując zaskoczeniu w głosie. - No to daj go tutaj. A Ty - zwrócił się do Vegi - żebyś się nie nudziła, możesz mi w trakcie czekania opowiedzieć o procedurze zdobywania zgody na wykopaliska archeologiczne, skoro tak pałasz entuzjazmem.
Uśmiech ordynatora był po brzegi złośliwy, prowokacyjny: jeśli Vega Jardine była Vegą Jardine, nie istniał lepszy sposób by zdenerwować tę osóbkę, która nie zajmowała się papierami, a grzebaniem w ziemi. Ach, tak, takie hobby ciężko jest utrzymać w tajemnicy - przynajmniej to hobby, które mieściło się w legalnych granicach prawa.
Po mniej więcej trzech minutach żona ordynatora ponownie weszła do gabinetu i stanęła przy oknie, obok bardzo milczącej Julity. W drzwiach natomiast, oczom naszej protagonistki ukazała się dowolnie wybrana postać, którą Vega chciałaby widzieć tutaj jako ostatnią. Z równie dowolnie wybranego powodu.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group