To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Eventy - Magiczne Pachnidło

Rocío - 25 Lipiec 2014, 04:11
Temat postu: Magiczne Pachnidło

Przełęcz Gnomona to tajemnicza, zielona kraina otoczona wysokimi pasmami górskimi. Wiedzie do niej szeroka, błotnista ścieżka, która w miarę wędrówki staje się coraz mniej widoczna, aż zostanie zupełnie przysłonięta przez rośliny. Miejsce to przypomina ludzkie dżungle – roślinność rośnie tu wyjątkowo bujnie oraz panuje dosyć ciepły, wilgotny klimat. Pojawiają tu różne anomalie pogodowe oraz nagłe, gwałtowne zmiany pogody. Ta nieprzyjazna z pozoru kraina jest bardzo licznie zamieszkiwana przez rozmaite gatunki fauny – głównie okazy insektopodobne. Większość roślin, jak i zwierząt jest trująca lub niebezpieczna na inny sposób, toteż lepiej uważać, czego się dotyka. Charakterystyczne dla Przełęczy Gnomona są lewitujące na niebie, olbrzymie budowle kształtem imitujące wszystkie lub przynajmniej większość istniejących modeli zegarów i zegarków. Niektóre z nich są już bardzo stare i zaczynają się rozpadać, więc uwaga na głowy! Bo któżby chciał zakończyć żywot przygnieciony gigantyczną wskazówką zegarową?

Rocío czekał zniecierpliwiony na skraju Przełęczy. Pogoda dzisiaj nie dopisywała, a przynajmniej w obrębie najbliższych kilkuset metrów. Dosłownie parę centymetrów od niego lało, jak z cebra. Stał oparty o kamienną ścianę, w ręku ściskając zwinięty w rulon kawałek cienkiej skóry. W istocie była to stara, ale dość dokładna mapa Przełęczy Gnomona, którą planował wręczyć pierwszemu przybyłemu śmiałkowi, o ile jakikolwiek zechce się pojawić. W duchu Rocío był przekonany, że ktoś jednak skusi się na proponowaną przez niego nagrodę. Na wszelkie znane mu sposoby rozgłaszał, że werbuje ochotników na poszukiwawczą misję – ogłoszenia, plakaty, stanie w środku miasta i wykrzykiwanie treści zlecenia, aż do zdarcia gardła i tak dalej. Szykowało się duże zamówienie, na którym mógł sporo zarobić, więc nic dziwnego, że bardzo zależało mu na tym, by uzyskać składnik do magicznych perfum. Jednak nie na tyle, by ryzykować dla niego swoim zdrowiem lub nawet życiem. Dużo rozsądniejszym wyjściem wydawało się Rocíowi zaoferować nieco wykonanego przez siebie specyfiku osobom, którym uda się dostarczyć mu to, czego szukał.

Mapę od Rocía otrzyma osoba, która odpisze w temacie jako pierwsza.

Anonymous - 25 Lipiec 2014, 12:14

Szedł powolnym i nie śpiesznym krokiem zbliżając się do przełęczy Gnomana. Już z daleka można było zobaczyć wysokie pasma gór otaczające dolinę. Pokaźne kamieniołomy robiły jeszcze lepsze wrażenie z bliska. Pół kot szedł błotnistą ścieżką i rozglądał się na boki. Wejście do przełęczy Gnomana wcale nie zachęcało, a wręcz odpychało wszystkich, którzy tam zmierzali. Mimo tak nieprzyjemnego środowiska szedł dalej, jednak zapytacie dlaczego? Wyjaśnienie jest bardzo proste: Aki jest jednym z ochotników, którzy wybierają się tam w poszukiwaniu składnika do jednej z magicznych perfumy. Trudno określić czy skusiła go chęć otrzymania bardzo ciekawej nagrody, czy chęć przeżycia ciekawej przygodny, którą mógłby opowiadać innym. Chłopak nawet się nie spostrzegł jak nagle lunął na niego deszcz, a błotnista droga stała się bardziej śliska i nieprzyjemna. Deszcz ograniczał widoczność kota, jednak ten nie przejął się tym i dzielnie kroczył naprzód. Blond kosmyki przykleiły mu się do twarzy i zmuszony był je co jakiś czas odgarniać by widzieć, mało widoczną już ścieżkę. Zielona roślinność skutecznie to uniemożliwiała, a pogoda jakby się z niego nabijała i dawała do zrozumienia, że wcale nie ma zamiaru mu pomóc, a nawet wręcz przeciwnie: ma zamiar Akiemu wszystko utrudnić. W duchu miał nadzieję, że zbliża się do skraju przełęczy i chociaż tam będzie lepsza pogoda.
Im bardziej szedł, nie, przedzierał się przez zarośla tym większą miał ochotę zawrócić. Podczas deszczu taka roślinność zazwyczaj paruje co jeszcze bardziej uniemożliwia oddychanie. Poprawił tylko swój wodoodporny plecak z prowiantem i wodą, i z zacięta miną szedł dalej. Niesprzyjające warunki to jedno czego nauczył się podczas pracy dla chorej matki, więc nie był to jeden z większych problemów. Pół kot w oddali dostrzegł zamazaną postać opierającą się o kamienną ścianę. Widok ten dodał mu otuchy i szybkim krokiem, mało się nie wywracając, udał się w stronę ów postaci. Gdy zbliżył się do niej bardziej zdał sobie sprawę, że jego ubiór nie jest odpowiedni, przecież nikt normalny nie pcha się w takie miejsca w ciemnych dżinsach, jasnym T-shirt'cie, skórzanej kurtce i najzwyklejszych w świecie tenisówkach. Z drugiej strony, nikomu normalnemu z głowy nie wystają uszy, a z tylnej części ciała ogon.-A gdyby tak wszyscy mieli uszy i ogony..? Wszyscy mogli by sie trzymać za ogony i wykonywać fajne sztuczki. To byłoby dopiero fajne.-Machnął wesoło ogonem na samą myśl, że każdy mógłby go mieć i z uśmiechem podszedł do mężczyzny.
Przywitał się tak jak nakazywała kultura jednym-Dzień dobry, jestem Aki- i spojrzał na niego żółto-czerwonymi oczami, w których można było dostrzec wesołe ogniki. Czekając na jego reakcje zmierzbił blond włosy, otrzepał wodę z uszu, ogona i uśmiechnął się, wyczekując na to co powie przyjrzał mu się uważnie i w jego ręce dostrzegł kawałek skóry. Z zaciekawieniem spoglądał to na niego, to na jego rękę.

Mirana - 25 Lipiec 2014, 13:14

Prolog: Skały prowadzą w to miejsce. Czymże skały? Są skupiskami minerałów, powstającymi w różny sposób. Czym minerały? Pierwiastkami i związkami chemicznymi w postaci stałej, których budowa jest uporządkowana, a wzorzec powielany wraz z łączeniem się ich we wspomniane w drugim zdaniu twory. Takie skały czasem bywają zanieczyszczone, ale to Miranie nie zwykło przeszkadzać. Przywłaszcza je sobie, zbierając z podłoża, mając je za ochronę.
Wyruszyła, jak zazwyczaj, za świtu, z oddychającego za gwieździstej nocy zagaju. Ujęła w dłonie kilka kęp trawy, wyrwanych siłą przez przemarsz ciężkich kopyt zwierząt. Przytuliła je do siebie, po czym usadowiła je pod jednym z drzew, wkopując w ziemię i dając im energię do dalszego życia. Gdy coraz bardziej oddalała się od centralnej części zielonej aury, ukucnęła nad połacią błotnistą, zebraną po opadach z ostatnich dni. Przeturlała się po błocie, szczelnie się nim okrywając. Nie, nie polowanie Rambo na Predatora było jej inspiracją. Błoto jest jej przydatne, gdy planuje dłuższa podróż w górskie odmęty. Działa jak izolator i nie pozwala ciału wysychać, a skały nie niszczą jej delikatnej skóry w tarciu. Pod jednym z drzew znalazła zerwaną przez szalejący wiatr gałązkę. Dała jej drugą szansę, spajając ją na nowo z jej drzewem. Oddalając się, porywała kolejne kawałki luźnych skał, przyklejając je do siebie wraz z mokrą ziemią. Wraz z podróżą po skałach, przygarniała kolejne wierzby alpejskie, pozwalając im pnąc się po jej ciału, po jej skałach. wraz z sosną górską.
Wciąż wyglądem przypominała ludzką postać, mając na sobie niespełna tonę minerałów. Podłoże nadal było przyjaznym, pełnym roślinności typowo górskiej. Psia trawka była sporym utrudnieniem w jej spacerze. Bardzo nielubi deptać zieleni, ale czasem nie ma wyboru. Przepraszała ją za każdym razem, gdy postawić zamierzała na niej swoją stopę.

Wygląd: Wyszła na błotnistą ścieżkę, która, między wielkimi pasmami górskimi, prowadziła do zakątka bujnej zieleni, w którym wspomniane grzbiety górskie się zbiegały; który wciąż tylko z dalsza doglądała. Usiadła w tym błocie, ujęła w dłonie twardszy odłamek skalny i zaczęła rzeźbić (z pomocą przyszła manipulacja skał - jej moc) zdobyte skały (głównie piaskowce oraz inne skały kwarcowe) w płaskie połacie, otulające ją dosłownie tak, jak czynią to elementy zbroi, a nawet lepiej, bo bardziej przystawały do jej ciała. To już nie były, o przypadkowych kształtach, skały. To były dobre imitacje buturlików (ochrona łydek), karwaszów (przedramion) i opachów (ramion). Kirys, jaki ją okalał, był korą, którą sama wytworzyła, korą grubą, ale i elastyczną, podatną na ruchy jej ciała. Stopy wciąż pozostawały umazane grubą warstwą błota, które w uwięzi, niczym w sznurkach, trzymały gałązki wierzby alpejskiej. Zamiast włosów, jej głowę ściśle otulały liczne gałęzie kosodrzewiny. Na stawach, poza błotem, towarzyszyły jej kolejne pędy wymienionej roślinności. Mirana nie byłaby jednak sobą, gdyby nie posiadała ze sobą łuku. Wraz ze skórzanym kołczanem, pełnym w jakieś dwadzieścia strzał, łuk zakrywał jej plecy, które również kora okrywała.
Deszcz swoją obfitością nadał jej energii. Uwielbia deszcz, a jego nadmiar przeszkodziłby jej zapewne dopiero w powodzi, chociaż pływać i tak potrafi... W każdym razie dał jej spore możliwości w przebywaniu w skąpym ubiorze, w trudniejszych warunkach. Uwielbiała deszcz, a że na ogół była o temperaturze dwudziestu stopni - czasem więcej, czasem mniej, zależy jaki klimat - to nawet chłodne krople są jej niestraszne.
Jej towarzysz, z gatunku Alphard, przesiadywało na gałęzi w jej włosach, od czasu do czasu wybierając się na zwiady.

Akcja: Słyszała, że pewien jegomość potrzebuje olejków z dość dzikiego i nieprzystępnego turystom miejsca prawdziwego gąszczu roślinności, pełnego w unikatowe gatunki. Kto, jeśli nie Strażniczka Gaju, miałby tam wybyć w nadziei poznania tych wyjątkowych okazów?! A przy okazji ma przecież miłość do tego świata. Niektórzy mówią, że ma dobre serce, ale ona jakoś wątpi w jego istnienie, choć ci sami upierają się, że bije jej w piersi jak to ludzkie.
Przybyła wedle prośby tego dobrodzieja, zwanego Rocio. Te jej strzały to rzecz jasna na nieprzewidywalne zwierzęta. Jest trochę w potrzasku, bo na pewno smakuje jak roślina, więc roślinożerne się nią zainteresują, ale posturę ma człowieczą, a takie drapieżnicy lubią... Poza tym chyba trochę mięsa w niej jest... Ale bardziej roślinna jest. (Halo, jest tutaj jakiś ochroniarz?!) Kiedyś nauczycielka z biologii mówiła, że jeśli nie wiadomo czy coś jest rośliną, czy jest zwierzęciem, to jest protistem. I może tego się trzymajmy. Ta zbroja zaś ułatwi jej przedzieranie się w bardzo gęstych zaroślach, bo nieregularne kształty mogłyby zaplątać trochę gałązek i zostać to mogłoby odebrane jako akt agresji. A ona nie chce się pokłócić z siostrami...
Przemierzała błotnisty szlak i dojrzała kogoś. Ruszyła w jego kierunku. Prędko się okazało, że był tam też ktoś jeszcze.
Już wtedy dostrzegła jego zielonkawy odcień ciała. Z twarzy jest człekopodobnym, podobnie jak ona w tym momencie. Tak, to on, poznała po dziwnie-pustych-oczach. No i był jakiś kot. Jak dobrze, że koty smakują w mlekach i myszach, ewentualnie słodkościach, a nie roślinnych wytworach. Jeszcze by się domagał o prezent w postaci jakiegoś owocu! A to raczej nie moment na zakwitnięcie... Na ta wyprawę musi raczej oszczędzać siły.
Podeszła na odległość kilkunastu stóp, a ptak, który był na zwiadach, a powrócił, pikując między nich, robiąc pętle, ostatecznie swobodnie osiadł w liściastych włosach swojej Pani.
- Bądź pozdrowiony, Perfumiarzu. Mirana, Strażniczka Gaju, przybywa na przyjacielskie wezwanie. - Odparła wyrazistym, kobiecym głosem, niosącym się echem. A Kot? Jemu także podarowała przywitanie: - Dobrych Myśli, Przedstawicielu Kociej Rasy.
- Witajcie, nisko-chodzący! - Zwróciło się do nich jej stworzenie, wichru zewem nazwane, radośnie zarzucając skrzydłami. Jego głos był jakby męski, ale też i skrzeczący. z charakterystyczną chrapką.
Podsumowując, oto ona: oblana błotem, z gałązkami zamiast włosów, z elementami zbroi i korą na tułowie, gdzieniegdzie też porosła rośliną.
Przysiadła na ziemi, dłońmi brodząc w sypkiej skale i ziemi, pozostając wciąż w padającym deszczu niczym pod plutonem orzeźwiającego zewu szczęśliwej tęczy.

Anonymous - 25 Lipiec 2014, 17:28

Przedzierałyśmy się przez dziwną roślinność już bardzo długo. Byłyśmy zmęczone, jednak nie sprawiła tego ta podróż. Zmęczyło nas samo czekanie na dotarcie do celu, oraz ten koszmarny, dla nas, zielony krajobraz.
Ostatnie miesiące spędziłyśmy przecież w lesie pragnąc oddalić się od domu…i zimnego ciała pana twórcy. Przystanęłyśmy na chwilę opierając się o drzewo. Nasze myśli powoli dotknęły tematu, dlaczego właściwie się tutaj zjawiłyśmy.
Przez tego głupiego człowieczka oczywiście. Człowieczka, który rozgłaszał wszem i wobec o możliwości uczestniczenia w wyprawie po składnik do jego doskonałego czegoś tam. Nie interesowało nas zbytnio czego. Właściwie interesowało nas tylko słowo „doskonałego”. Chciałyśmy zobaczyć tę drugą, zaraz po nas doskonałą rzecz, która znajduje się na tym świecie.
Więc tak. Właśnie dlatego teraz przedzierałyśmy się przez tą zieloną głuszę, brudząc nasze bose stopy niemiłosiernie. Podniosłyśmy zielone oczy ku niebu, obserwując te wielkie, okrągłe kształty. Zastanawiałyśmy się co to takiego może być. Bardzo nas to ciekawiło, ponieważ od czasu do czasu kawałki tych podniebnych olbrzymów odrywały się i spadały z hukiem, dogłębnie nas przerażając.
-To piękne. I jakże groźne dla nas.
Wyszeptałyśmy, kiedy jeden z takich kawałków spadł na ziemię. Nagle poczułyśmy ukłucie strachu. To coś, ten kawał żelastwa, czy co to tam było mógł spaść na nas, mógł kompletnie nas roztrzaskać, mógł zniszczyć doskonały twór naszego pana twórcy.
Przycisnęłyśmy rękę do klatki piersiowej czując ukłucie bolesnego strachu. Nasze oczy zmieniły kolor na niebieski, a my pognałyśmy przed siebie nie zauważając nawet deszczu, który zmoczył nas całkowicie.
Biegłyśmy tak całkiem długo, brudząc naszą zabandażowaną połowę twarzy smagającymi nas po niej gałązkami. Nie przejęłyśmy się tym jednak, chciałyśmy się już wydostać z tej głuszy, jak najdalej od tych dziw…
W tedy właśnie wybiegłyśmy na otwarty teren, naszym oczom ukazały się trzy osoby. Jedna z nich, kobieta właśnie coś mówiła. Rozejrzałyśmy się wokoło, po czy lekko się uspokajając przypomniałyśmy sobie nagle o tym doskonałym specyfiku, który miał zamiar wytworzyć ów człeczyna stojący pomiędzy dwójką innych człowieczków.
Otrzepałyśmy z kropel wody całkowicie przemoczony prochowiec i podeszłyśmy cicho, stając za plecami czegoś, co widziałyśmy po raz pierwszy. Było puchate, i ruszało się niespokojnie to w jedną, to w drugą stronę.
Wtedy właśnie złapałyśmy za ogon człeczyny nie przejmując się jego zdaniem na ten temat. Nasza mokra ręka zapewne nie zostawiła po sobie przyjemnego uczucia, jednak my byłyśmy zadowolone trzymając w niej to dziwne, puchowe coś.
Tak bardzo pochłonął nas ten…ogon, że całkowicie zignorowałyśmy obecność dwóch pozostałych istot.

Anonymous - 27 Lipiec 2014, 09:38

Gdy spoglądał na prefumiarza usłyszał, że ktoś idzie. Przeniósł swój wzrok, więc na postać zbliżającą się do nich. Padający descz uniemożliwiał dokladne rozpoznanie postaci, jednak kot mógł śmiało powiedzieć, że to bardzo wysoko kobieta. W miare jej zbliżania, jej postać stawała się coraz wyższa. Kiedy stała nieopodal Aki musial przyznać, że-Jest naprawdę wysoka- i najprawdopodobniej ma ze dwa metry wzrostu. Po wstrząśnięciu jakie przeżył patrząc na jej duży wzrost, nie pozostało już tak wiele by całą uwagę temu poświęcać. Przyjrzał się tym razem jej osobie. Włosy miała niczymmłode gałęzie, przy głowie ciemniejsze, a w połowie uda wiele jaśniejsze. Skórę miała zielonkawą, a oczy zielone niczym świeża trawa. Schodząc niżej Aki zobaczył, że jej ubiór składa się głównie z otaczającej ciało roślinności i krążących przy niej kawalkach kamieni.
Kobieta po krótkiej chwili przemówiła do prefumiarza, jakby nie zwróciła na niego uwagi, jednak po chwili i do pół kota się zwróciła-Dobrych Myśli, Przedstawicielu Kociej Rasy- powiedziała, a kot pomyślał-Dobrych co?- i rzekł mało inteligentnie- Eee.. Cześć.- Nagle jakiś głos przywitał się z nimi. Jak się okazało był to towarzysz Mirany, sam fakt, że mówił nie byl wcale dziwny. Wiele stworzeń z taj krainy potrafiło mówić, także to nie problem. Już chciał się przywitać ze stworzeniem, jednak nagle coś zimnego złapała go za ogon. Odwrócił, więc głowę i dostrzegł niewiele niższą od niego dziewczynę. Miała długie jasne włosy, w ktorych można było dostrzec inne kolory. Może to tylko światło robiło takowy efekt. Złote loki były całe mokre przez deszczową pogodę. Miala bardzo zimne dłonie, prawie lodowate. Teraz mial już pewność. To była lalka, marionetka bez swojego marionetkarza. Uśmiechnął się miło i przywitał się.- Część- Niby to tylko zwrot, którym ludzie się witają, jednkże dobrze było się przywitać.

Mirana - 28 Lipiec 2014, 14:22

Cytat:
krążących przy niej kawalkach kamieni.

One nie krążyły, a wyglądały jak elementy zbroi typowej dla klimatów fantasy, tyle że zamiast budującego ją metalu o jakiejś srebrnej barwie, były z piaskowca :)


Skinęła lekko głową na znak przyjęcia słów przez kota. Nie zauważyła, kiedy kolejna osobistość się tutaj zjawiła. Była ona dość dziwaczna w zachowaniu, a ciało miała owinięte licznymi bandażami. Budziła u niej ciekawość, ale nie jakiekolwiek obrzydzenie.
- Ty także bądź pozdrowiona. - Odparła ku niej, choć nie bardzo spodziewała się większego zainteresowania z jej strony, to i ciszej też te słowa powiedziała.
Była ich w sumie czwórka, co ją trochę zamartwiało, bo teren jej nieznany, przybysze nieznani... a ufnością się nie zwykła panoszyć. Od tego deszczu na jej ciele pojawiły się młode, pojedyncze kwiaty. Koło jej uszu ukazały się okazałości dzwonka alpejskiego, po dwa z każdej strony. Lepnica bezłodygowa pojawiła się na jej popiersiu, wychodząc nieśmiało spomiędzy płatów okalającej ją kory. Za sprawą deszczu błoto z jej skóry, bardzo podobnej fakturze zielonych gałęzi, spływało z jej ciała. Wszystkich tutaj zgromadzonych starała się mieć w zasięgu wzroku, coby nie myśleli że ich ignoruje.

Rocío - 29 Lipiec 2014, 17:38

Widząc pierwszego przybyłego, Rocío lekko skłonił się na powitanie. W duchu bardzo ucieszyło go, gdy grono śmiałków się powiększyło. Im więcej ich było, tym większe szanse, że ktoś powróci do niego w jednym kawałku wraz z poszukiwanym przez niego składnikiem. Chłopak doliczył się jednego zwierzęcia, jednej istoty roślinopodobnej, której towarzyszyło małe zwierzę oraz czegoś, co nie było ani zwierzęciem, ani rośliną, a przynajmniej nie posiadało wyraźnego zapachu żadnego z nich. Według jego rozumowania, musiało być więc rzeczą. Była to jednak kwestia zupełnie nieistotna. Wszak cóż za różnica kto lub co przyniesie mu pożądany składnik?
Rocío sięgnął do przewieszonej przez ramię, skórzanej torby i wyciągnął z niej mały zegarek kieszonkowy. Przyjrzał mu się uważnie, wydał z siebie krótkie „hmm”, po czym wrzucił przedmiot z powrotem. Spojrzał na przybyłych i uśmiechnął się do nich promiennie. Uznał, że pora zaczynać i nie ma sensu czekać dłużej.
Witam wszystkich śmiałków! Bardzo cieszy mnie wasze przybycie. Przedstawiać się nie muszę, prawda? – Uśmiech ani na chwilę nie schodził mu z twarzy. W zaistniałej sytuacji, mogłoby to wyglądać wręcz nieco niepokojąco. – Jak wiecie, pilnie potrzebuję ważnego składnika do moich perfum. Niestety, z pewnych przyczyn nie mogę sam się po niego wybrać. Możecie być pewni, że hojnie wynagrodzę każdego za okazaną pomoc.
Rocío ponownie sięgnął do swojej torby, tym razem wyjmując z niej starą książkę. Oprawiona w skórę okładka była zniszczona i miejscami podarta, jak gdyby jakiś kot uznał ją za idealną zabawkę dla swoich pazurów. Chłopak otworzył księgę na stronie, którą zaznaczył skrawkiem czerwonego materiału. Co mogło wydawać się dziwne, jej kartki również zrobione były z cienkich kawałków skóry. Jako pełnoprawny członek królestwa roślin, Rocío nie ośmieliłby się korzystać z przedmiotów wykonanych z własnych krewniaków, toteż przeważały u niego wyroby skórzane i jedwabne. Pokazał szeroko otwartą książkę wszystkim zebranym. Widniał na niej kolorowy rysunek czegoś, co nieco przypominało znaną z ludzkiego świata rzepę, jednak według zamieszczonej obok skali, było znacznie większe – część podziemna mogła dorastać do wielkości nawet osiemdziesięciu centymetrów. „Korzeń” był koloru błękitnego z różowym paskiem przy miejscu, z którego wyrastała „łodyga”. Ta z kolei była długa, gruba, jaskrawożółta i wiła się w niesamowite, skomplikowane wzory. Ciężko byłoby ją przeoczyć.
To jest gatunek, którego potrzebuję. Jego potoczna nazwa to Brassic. Występuje w okolicach czystych zbiorników wodnych. Trzeba wyciągnąć go spod ziemi i odkroić tę różową część. Całość jest dosyć ciężka, więc łatwiej będzie przynieść tylko potrzebny kawałek – wyjaśnił, wskazując palcem na odpowiednie części rysunku w książce. – Lepiej dobrze się przyjrzyjcie, bo, niestety, nie mogę wam dać tej książki. Będzie mi potrzebna.
Gdy Rocío upewnił się, że wszyscy zdążyli dokładnie obejrzeć ilustrację, schował księgę z powrotem do torby.
Ach! Zapomniałbym! Może okazać się przydatna. – Pomachał przybyłym przed nosami trzymanym dotąd w ręku kawałkiem skóry. – To mapa Przełęczy Gnomona. Jest dość stara, trochę mogło się pozmieniać, jednak nie sądzę, by największe ruchome piaski, bagna i skupiska trujących drzew dostały nóg. Dzięki niej łatwiej będzie ominąć potencjalne niebezpieczeństwa i dotrzeć prosto nad jezioro. Jest zaznaczone na mapie – to ta duża, niebieska plama mniej więcej po środku. – Gdy tylko skończył tłumaczenia, wręczył mapę Akiemu, który stał najbliżej. – Mam coś do załatwienia w pobliskim miasteczku górskim. – Wskazał ręką kierunek, w który miał zamiar się udać. – Jeżeli mnie tu nie zastaniecie, nie martwcie się. Będę niedaleko. Nie mogę się już doczekać, kiedy dostanę ten składnik! Cóż… Życzę owocnych poszukiwań! I żebyście wrócili w miarę w jednym kawałku.
Na pożegnanie pomachał trójce śmiałków.


Następnym razem prosiłbym o napisanie 1 posta w kolejce i czekanie na MG. Przepraszam, że nie byłem w stanie odpisać szybciej, ale jednak miło byłoby, gdybyście nie zapominali o prowadzących misję. ;)

Anonymous - 31 Lipiec 2014, 22:19

-Więc Ogon mówi.
Powiedziałyśmy zimnym głosem czując, jak z każdą chwilą nasze zainteresowanie ogoniastym człowieczkiem odchodzi. Uznałyśmy, że to, co robimy, jest całkiem zabawne, dlatego pomimo jakiegokolwiek zainteresowania przesunęłyśmy naszą zabandażowaną rękę w górę i ścisnęłyśmy odrobinę mocniej puchaty twór.
Nie było to coś co powinno zajmować naszą uwagę. Tylko nas rozpraszało swoim niespokojnym kręceniem się to w lewą, to w prawą stronę. Powinnyśmy się tego pozbyć, jednak nie w tym momencie, później, w końcu zbyt dużo osób się na nas teraz patrzy.
Nasze zielone oczy przeniosły się na jedną z najdziwniejszych istot jakie do tej pory spotkałyśmy w przedłużającej się wędrówce. Oczywiście, jak dotąd wędrowałyśmy samotnie uciekając przed widmem ścigającego nas ciała naszego zmarłego pana twórcy. Jednak teraz, po spotkaniu z głupim człowieczkiem przy drzewie szukałyśmy czegoś co mogłoby nas jeszcze bardziej udoskonalić. Dlatego ów istota tak nas odrzuciła swoim dziwnym wyglądem. Nie była w końcu idealna, wręcz przeciwnie, daleko jej było do doskonałości.
Nieświadomie nasza ręka zacisnęła się mocniej. Spojrzałyśmy się na nią i szybko puściłyśmy chowając ją między fałdami starego, brudnego prochowca, który nosiłyśmy.
-Zielona Kreaturo.
Uznałyśmy, że dobrze by było odpowiedzieć, kiedy tak miło nas przywitano, nawet w sytuacji, w której przed chwilą ściskałyśmy czyjś ogon tylko dlatego, że śmiał odwrócić naszą uwagę od sedna sprawy.
Podniosłyśmy wzrok na dziwnie wyglądającego człowieczka, który opierał się o ścianę. Poznałyśmy w nim osobę, która poszukiwała składnika. Chciałyśmy przyspieszyć tok wydarzeń i powiedzieć mu parę słów o marnowaniu naszego czasu, jednak uspokoił nas jego głos, który zaczął nam wyjaśniać powody naszego przybycia w to dziwne, lekko przerażające nas miejsce.
Właśnie, perfumy. Chciałyśmy tych perfum. Chciałyśmy poczuć ich dotyk na naszej, marionetkowej skórze. Myślałyśmy, że dzięki nim poczujemy się doskonalsze, potężniejsze.
Nasze oczy zmieniły kolor na czerwony, nieświadomie, chciałyśmy się uśmiechnąć, jakby odzwierciedlając buzujące w nas uczucie zniecierpliwienia i lekkiej irytacji, jednak nie mogłyśmy tego zrobić.
Spojrzałyśmy się na książkę przechylając głowę w prawo. Zaciekawiła nas, przez chwilę chciałyśmy wyciągnąć w jej stronę dłoń, jednak powstrzymałyśmy to pragnienie. Poczułyśmy, że jeżeli sprawimy się dobrze, to dostaniemy naszą wymarzoną nagrodę na końcu. Więc postanowiłyśmy, że będziemy grać w cudzą grę. Tylko przez chwilę, albo do czasu aż nas nie nagrodzą nas za wygranie jej. Jeśli tego nie zrobią, wściekniemy się na tyle, aby wszystkich zamienić w martwe ciała naszego pana twórcy.
-Trudno nam będzie przeoczyć taką roślinkę.
Wyrzekłyśmy bez zastanowienia, jednak zaraz cofnęłyśmy się do tyłu z lekkim przerażeniem w oczach. W końcu powiedziałyśmy „nam”. Nie powinnyśmy były tego robić. Nie wolno nam się zdradzać z naszymi jaźniami. Nie tu, nie teraz.
Uspokoiłyśmy się jednak natychmiast. Nie byłyśmy same. Najprawdopodobniej zanalizują to „nam” jako określenie tutaj zgromadzonych.
Nasze ramiona opadły lekko w dół. I dobrze, niech tak myślą. Niech nasze jaźnie pozostaną w ukryciu tak jak chciał tego nasz pan twórca.
Z zamyślenia wyrwała nas wzmianka o mapie. Przyjrzałyśmy się jej szybko, patrząc z żalem, jak zostaje oddana Ogoniastemu człowieczkowi. Prychnęłyśmy cicho z irytacją. Czemu to nie my dostałyśmy mapę? Zapewne ogoniasta istotka zgubi się, gdy tylko wejdą w puszczę. Nie chciałyśmy się zgubić. Wśród zagrożeń, które wymienił perfumiarz wyczułyśmy złowieszcze istoty mogące nas zniszczyć.
Zadrżałyśmy. Nie mogłyśmy zginąć dopóki nie staniemy się doskonałe. Będziemy musiały przeżyć za wszelką cenę.
Otrząsnęłyśmy się z tych myśli patrząc, jak jeden z człowieczków odchodzi. Przeniosłyśmy nasze lodowato niebieskie spojrzenie na pozostałą dwójkę. Oboje byli wyżsi od nas, dlatego czułyśmy się nieswojo.
Spuściłyśmy wzrok i ruszyłyśmy w stronę puszczy zatrzymując się przed pierwszym drzewem, które spotkałyśmy. Dotknęłyśmy go lekko patrząc na naszą brudną, zabandażowaną rękę.
-Prowadź, Ogoniasty.
Zaczekałyśmy na niego kompletnie zapominając o poprzednim incydencie ściskania ogona, w końcu to on miał mapę, prawda?

Mirana - 5 Sierpień 2014, 18:53

Nie było dla niej jasnym, że nie może samemu wybrać się po potrzebny składnik. Niby jaki ma problem? Zastanawiała się temu, obserwując jak przeszukuje księgę. Ukazał zgromadzonym rysunek, przedstawiający jedną z roślin, nagą. Jak tak można, pokazywać korzenie roślinek?!
- Znam się na florze - wtrąciła się między dialogi - ale ten gatunek jest mi obcy. Ten korzeń... jak u roślin okopowych, podobny do rzepy, prawda? Ale wedle skali znacznie większa, z jakby pnącymi się łodygami. - Mirana wytłumaczyła w sposób pół-fachowy to, co widziała.
Mieli okroić to. Nie brzmiało to najlepiej, właściwie blisko temu było do wyroku śmierci. Roślinę mają wykroić i przynieść?! Ale może znajdą taką martwą... Postara się o to, ale z drugiej strony wątpliwym jest dla niej przydatność zwiędłego owocu.
- Zostawiasz Nas z obcym miejscem? Jeśli to ma być szczerą dla Ciebie pomocą, niechaj podróż nam sprzyja. Powodzenia zatem, nam wszystkim, a Ty racz nas należycie nagrodzić, Panie Rocío.
I ruszyła przed siebie. Nie bardzo planowała iść z kimś, ale mimo to Vil szła nieopodal. Nie odzywała się nic, bo jakoś nie czuła potrzeby. Dwa motyle uczepiły się jej kwiatów, chcąc spijać z nich nektar. Pozwalała im, niechaj przyroda żyje w zgodzie.
Rozglądała się wokoło, oceniała wilgotność podłoża, spacerując po nim już całkiem na boso. Zamierzała poszukiwania rozpocząć w głębi tej przełęczy. Ptaka posłała na zwiad, coby jej powiedział, jak daleko jest do jeziora.

Oleander - 30 Sierpień 2014, 15:48

Aki zrezygnował z udziału w evencie, co wprowadziło małe zamieszanie, ale ruszamy dalej! Nie ma sensu edytować poprzednich postów, więc uznajmy, że Akiego nigdy tu nie było, a mapę od początku dostała Villion. Przepraszam Was za komplikacje i opóźnienia już na samym początku misji.

Gdy Rocío zniknął z horyzontu, wędrowcy mogli wyruszyć w głąb Przełęczy. Przez kilkanaście metrów dokuczał im wyjątkowo natarczywy deszcz, by zupełnie niespodziewanie ustąpić miejsca słonecznej i parnej pogodzie. Ciężko ocenić które warunki atmosferyczne były bardziej nieprzyjemne. Towarzyszyła im gama rozmaitych zapachów (jakby nie było już i tak wystarczająco duszno) – kwiatowych, przemieszanych z wonią gnijących roślin i owoców oraz coś dziwnego, w zapachu nieco przypominającego siarkę. Na domiar złego, dookoła kręciło się stadko wyjątkowo wygłodniałych owadów, które wyraźnie miały ochotę przekąsić jakiegoś zagubionego wędrowca. Szczególnie przypadła im do gustu pachnąca florą Mirana.
Im dalej brnęły, tym z każdej strony ciaśniej otaczała je roślinność. Krzewy z wielkimi, kolorowymi liśćmi oraz wysokie i niższe drzewa ze zwisającymi z nich lianami. Co i rusz zaczepiały się o włosy Villion czy fragmenty skalnej zbroi Mirany, jak gdyby chcąc zwrócić na siebie ich uwagę. Korony drzew niemal zupełnie przysłaniały już niebo. Jedno z zielonożółtych pnączy owinęło się niepostrzeżenie wokół prawej ręki Marionetki, niemal ją unieruchamiając. Po chwili można było dostrzec kilka innych pnączy, które pełzły w stronę wędrowczyń niczym węże.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group