To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Obrzeża Miasta - Stary Kościół

Anonymous - 7 Luty 2012, 02:39

Wchodząc do kościoła sam nie wiedział jakim cudem zapamiętał drogę. Może aż tak wyryła się w jego pamięci, a może była tego jakaś inna przyczyna? Kto to tam wie. Człowiek a raczej istotna pchana niewytłumaczalnym impulsem robi niezrozumiałe rzeczy. Tak było i tym razem, coś po prostu kazało mu iść aż znalazł się tutaj. Pomieszczenie jak na taką godzinę, było skryte mrokiem. Co nawet mu odpowiadało. Nie rzucał się w oczy. Wystarczyło być a jego obecność będzie niezauważona a to się wyniesie. Niczym pies z podkulonym ogonem czmychnie do krainy Luster i tyle go widziano. Fakt, to karygodne rozwiązanie, nawet nieracjonalne jak na Jou. Wszystko już zaczęło mu się mieszać, w głowie miał niesamowity kocioł i nie zapowiadało się na to aby go ogarnął, bez czyjejś pomocy rzecz jasna. Stawiając kolejne kroki był coraz bardziej zdeterminowany aby przeczekać tutaj tylko noc. Było mu strasznie zimno, cały przemarzł i trząsł się jak osika. Potrzebował czegoś ciepłego. W tej chwili dałby wiele za takie chociażby skołtunione i wykorzystane koce jakie miał swojej kryjówce. Co z tego, że zajeżdżało od nich pleśnią i wilgocią ? Przynajmniej dawały jako taką ochronę przed zimnem. W końcu wsunął się w jakiś rząd ławek i klapnął na jedną z nich. Zsunął trochę i westchnął. Dalej mu z oczu płynęły łzy ale już nie tak obficie. W myślach zadawał sobie tysiące myśli. Przeróżne sceny przelatywały przez jego mózg. Ciało jednak już miało dość, chociaż umysł pracował na najwyższych obrotach. Przymknął powieki mimowolnie a chwile potem opadł ciałem na bok. Usnął leżąc częściowo na ławce. Lecz nie dane mu było odpocząć tak jakby chciał.
Nagle usłyszał zgrzyt wiertarki , którego nienawidził. Ten dźwięk tak dobrze znany wywoływał w nim przeróżne złe uczucia. Znowu był skuty pasami a gdy obrócił głowę zobaczył znajomą twarz. To wywołało w nim atak paniki. Czyżby znowu zamierzali go kroić? Co jest grane? Szkoda, że nie miał świadomości iż to tylko zbyt realny sen. Odbierał to wszystko jako prawdziwe zdarzenie. Coś w rodzaju Deja Vu, tylko takiego naprawdę mocnego. Szarpnął za pasy i się uniósł.Coś mu jednak nie pasowało pomimo scenerii. Po chwili doszedł co to było. Nie takie uczucia wtedy przejawiał. Przecież był spokojny, a teraz? Dręczyło go jakieś nieznane uczucie, to naprawdę zbiło go z tropu. wtedy znajomy jegomość się uśmiechnął. Przybliżył rękę na co jego ciało zareagowało instynktownie - odwrócił głowę. Potem uczuł jak coś przebija się przez głowę, tak jak wtedy. W dalszym ciągu czuł, że coś jest nie tak. Jego ciało wyrwało się do góry, tym samym raniąc bardziej. Wtedy spojrzał prosto w lustro i zamarł pomimo cholernego pulsującego bólu. Widział nie swoje lecz odbicie Juna. Co jest grane?! Tego nie rozumiał. Ogarnął go lęk, niewytłumaczalny z resztą. Czy tak byłoby gdyby to brat był na jego miejscu. Nie rozumiał, lecz to coraz mniej przypominało rzeczywistość, prędzej jakiś koszmar. Szybko wzrokiem ogarnął pomieszczenie, wyglądało jak tamtego dnia. Nawet narzędzia leżały w tych samych miejscach. Nie miał więcej czasu na zastanawianie się, bo wtedy jego głowa eksplodowała, tak bynajmniej czuł. Ból rozlał się po niej w niesamowitym tempem emanując do reszty ciała. Nie miał pojęcia czego to jest zapowiedź. Znaczy tego prawdziwego powodu a nie tego jakże mało realnego koszmaru.
- Nie! Przestań..
Lecz owa postać ani myślała przychylić się do jego słów. W końcu został zmuszony do krzyku. Bolało tak okropnie, jakby naprawdę leżał po raz drugi na tym stole.
- Przestań!
Wtedy - pyk i nastała cisza, zgasły świata. Jednak z wolna dźwięki zaczęły powracać. Zdał sobie sprawę z tego, że dyszy jak po maratonie. to był sen, głupi durny koszmar. Zamachał głową na co się skrzywił bo naprawdę go bolała. Mimowolnie skurczył się na ławce jakby chcąc ogrzać. Wstrząsnął nim dreszcz. Czuł jak opuszczają siły. Zaszlochał cicho po raz kolejny. Potem na więcej nie miał siły.

Anonymous - 15 Luty 2012, 05:31

Ten post rozpocznie się lżejszym akcentem.
- Kurtka, śpiwór, kołdra, p-p-płaszcz... - szeptał Jun cicho, szczękając zębami na mrozie. Mróz nie ostudził jego emocji, koszulka na krótki rękaw na minusowe temperatury jednak okazała się niewystarczającą osłoną, jedynym przybytkiem ciepła więc były solidne, ciepłe buty w których chłopak wyszedł z domu. Wytrzymał drogę do miasta, rozgrzany samymi emocjami, po czym musiał się schować w jakimś sklepie aby nie odmrozić sobie łokci. Nie minęła jednak dłuższa chwila a znowu go poniosło i wystrzelił z ciepłego przybytku jak z procy, w myślach gorączkowo szukając miejsca w którym to jego brat mógłby się zaszyć. Nie poszedłby pewnie do ścisłego centrum. Przedmieścia. Tylko które? Marznąć wystrzelił do przodu w tempie zbliżającym się powoli do sprintu, kiedy sobie przypomniał o małym gadżecie jaki zawsze nosił ze sobą.
Bezdenna Sakwa lekko dyndała sobie, uwieszona u paska spodni. Chłopak zwykł chować w niej dokładnie wszystko - od zakupów po uzbrojenie, im bardziej więc marzł tym więcej dziwnych, ocieplających rzeczy przychodziło mu na myśl - wymienił już termos z gorącą kawą, termofor, ciepłe kapcie, szalik, polarową bluzę i tylko brakowało mu do szczęścia...
- Koc! - wykrzyknął nagle przypomniawszy sobie wizytę w Ikei sprzed kilku dni. Sięgnął do sakiewki i na środku ulicy wyciągnął gruby, ciężki kawał wełny którym to owinął się szczelnie i odetchnął z ulgą czując jak umysł mu powoli odtaje.
Komórka nie odpowiadała.
Nie ma co się dziwić więc emocjom jakie kłębiły się w jego głowie, te zaś były cokolwiek skrajne. Euforia mieszała się z wściekłością, strach - z ulgą, nad wszystkim zaś dominowała ogromna niepewność. Jun zazwyczaj należał do osób starających się przynajmniej być pewnymi swych działań, nawet kiedy błądził - miał determinację ku temu aby błądzić jak najdłużej i najbardziej intensywnie, chwytając się resztek wskazówek jakie mógł wydrzeć losowi. Tym razem jednak trop się urwał, zanim udało się go złapać, pozostał więc kompletnie na lodzie, wyskoczywszy z domu i... no właśnie, co dalej? Nie miał dokąd iść, wrócić by nawet nie potrafił, sumienie skazywało go na wielogodzinne poszukiwania dopóki nie odnajdzie Jou lub - nie utraci przytomności z wyczerpania bądź wyziębienia. Wiedział, że to po prostu musiało się tak skończyć ale nie odpuszczał za żadną cenę. Problem tkwił jednakowoż w tym, że... szukał na ślepo. To wywoływało niepewność i przeczucie, że z powodu jego własnej głupoty może minąć brata o włos i nie zauważyć. W centrum instynktownie oglądał się za każdym brunetem o azjatyckich rysach twarzy więc, czasem przystawał rozglądał się wokół wzrokiem typowym dla lunatyków i szedł dalej, nie ważąc na odprowadzające go, zdziwione spojrzenia przechodniów. Na przedmieściach wylądował z niczym. Ręka zaciśnięta na telefonie wyczuła, że obudowa trzeszczy od nacisku skostniałych palców a chłopak, pozostawiony z niczym poczuł, że jest bliski płaczu.
Miał ochotę walnąć go w twarz. Nawet nie wiedział, jak brat jako cyrkowiec mógłby wyglądać - czasem zmiany w wyglądzie były bardzo istotnej miary, tym niemniej w jego głowie klarował się obraz kiedy robił jedną rzecz - podejście, wyzwolenie frustracji, może trochę krzyku... nie widział innej opcji. Gniew na Jou za to, że się ukrywał, był za duży aby dopuszczać myśli ewentualnie tłumaczące bliźniaka - mogli go przetrzymywać, mógł stracić pamięć, mógł... to sprawiało tylko, że był przy okazji wściekły na samego siebie chyba nawet jeszcze bardziej i po cichu liczył na usłyszenie donośnego, wkurwionego "DLACZEGO MNIE NIE ZNALAZŁEŚ?!". Najgorszy jednak z tych, kłębiących się w jego głowie emocji, był strach. Coraz bardziej klarowna w głowie była wizja jego organizmu wreszcie odpuszczającego sobie walkę i Juna budzącego się gdzieś ze świadomością, że nigdy już brata nie zobaczy. Obudowa telefonu pękła kiedy chłopak intensywnie mrugał, powstrzymując łzy. Szedł przedmieściami, zaglądając w zaułki bardzo pobieżnie, odwiedzając przelotnie skwery, przystanki, betonowe placyki z małymi boiskami do kosza... opuszczone budynki oglądał, ewentualnie sprawdzał w środku, były jednak całe pozapełniane przede wszystkim próbującymi kryć się przed pogodą bezdomnymi. Był w kropce.
Wreszcie kroki zawiodły go do budynku kościoła, niejako kojarzonego po spotkaniu z Maisie. Oszołomiony spojrzał na drewniane drzwi, czując jak w jego głowie coś się wywraca do góry nogami. Dlaczego tak długo zawiesił wzrok na tym starym, opuszczonym budynku? Nie wiedział. Trudno by mu było także wytłumaczyć własne, powolne kroki w kierunku tej ruiny, pomnika nie jego wiary, w jego mniemaniu - zupełnie pustego. A jednak - podszedł do drzwi, stanął przy nich i się zawahał, jakby za progiem czekało coś czego by się nie spodziewał.
- Jesteś idiotą - mruknął do siebie wreszcie, rozeźlony, po czym nacisnął klamkę i nieomal bezszelestnie wszedł do środka.
Kojarzył to otoczenie. Zapach kurzu, temperatura dokładnie identyczna z tą na zewnątrz, światło wlewające się do nawy głównej przez powybijane witraże, których barwne odłamki tworzyły miejscami zakurzoną, abstrakcyjną mozaikę na podłodze. Zerknął na nią, potem na ławki i wtedy to już po prostu zakręciło mu się w głowie i Jun zapomniał o tym w jakim był otoczeniu.
Temperatura, zmęczenie, nawet ta bezsilna, rządząca do tej pory jego życiem złość, to wszystko w jednej chwili przestało istnieć. Znalazł go. To nie wyklarowało się nawet w artykułowaną myśl a świadomość stojącego w cieniu chłopaka. Rozpoznał brata momentalnie. Nie minęła też dłuższa chwila a się przy nim znalazł - coś sprawiło, że jakoś nie wahał się podejść i nie zastanawiał się nawet nad tym co mógłby powiedzieć. Takie rozterki wypierał cichy szum w głowie.
- Jesteś rozpalony - To było pierwsze, co Jou mógł usłyszeć na powitanie. Cyrkowiec poczuł też dotyk chłodnej dłoni na rozgorączkowanym czole, po chwili zaś brat dodatkowo przykrył go szczelnie kocem, patrząc gdzieś w bok. Na odsłoniętych ramionach od razu pojawiła się gęsia skórka, czym się nie przejął, nawet nie dygocząc na mrozie. Chłopak jedynie przykucnął przy nim i zamknął oczy.
- Przepraszam - szepnął po chwili ciszy, nie wiedząc co mógłby jeszcze powiedzieć.

Anonymous - 15 Luty 2012, 06:06

Leżąc tak w ciemnościach miał wiele czasu na wspomnienia. Obijały się o jego mózg jak rój wściekłych os. Nie wiedział, że może być chory, znaczy nie dopuszczał do siebie takiej świadomości. Po prostu go bolało i tyle. Nad przyczyną się nie zastanawiał. Tylko co jakiś czas słyszał stuknięcie o ławkę spowodowane dreszczem. Nie miał energii już na nic, po prostu leżał i czekał.. Tylko na co? To bardzo dobre pytanie, tkwiąc tak jedynie pogarszał swoją sytuację, bardzo dobrze o tym wiedział. Co ma jednak zrobić istota jeśli nawet nie ma siły ruszyć palcem a powieki same opadają chcąc więcej błogiego snu? Gdzieś przez zakamarki zdrowego rozsądku przebijała się myśl o ruszeniu czterech liter bo jeśli tak dalej pójdzie to najzwyczajniej w świecie zamarznie. Z resztą czy tak nie byłoby lepiej? Uwolnił bo od zmartwień i siebie i Juna, który teraz narażając się także na mróz szukał go. O tym jednak cyrkowiec nie wiedział, bo niby skąd? Takie mógł snuć jedynie domysły, brat zasadniczo przecież nie wiedział gdzie go szukać. Ah! Jednak ile on by dał w tej chwili za te ramiona, które chociażby by go objęły na chwile, małą taką tycią tyciusieńką. Jakże to wszystko ironiczne prawda? Wtedy kiedy człowiek zbierze się na odwagę, powie co miał powiedzieć i nagle okazuje się, że jest w sytuacji bez wyjścia, leży na zapyziałej ławce kościoła i najzwyczajniej świecie umiera. To było tak żałosne, że aż Jou się zaśmiał.
- Jesteś idiotą, wielkim idiotą..
Powiedział ledwie słyszalnie, jego oddech zamienił się w parę. Jego ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz i mocniej się skulił a z oczu płynęły już ciurkiem łzy. Przed oczami przesuwały niczym migawki wspomnienia. Dzieciństwo, treningi kendo, szkolne lekcje czy chociażby domowe wspólne odrabianie lekcji. Felerny dzień gdy trafili na MORIE i o dziwo, nawet przewinął się przez to wszystko Viper, kilka innych mniej istotnych istot, mała Ailiss, która tak zawzięcie mu wmawiała, że chce zobaczyć brata. Tutaj jego oczy szeroko się otworzyły. Skubana miała rację, nawet nie wiedziała jak bardzo. Nawet jeśli zaprzeczał wtedy to prawda była, że podświadomie tego rzeczywiście chciał. Teraz jednak na zmianę wszystkiego mogło być za późno. Bał się śmierci teraz jak nigdy wcześniej. Czy to nie była ironia losu? Niegdyś pewny siebie chłopak, który sam się podłożył za brata teraz w obliczu samotnego powolnego zamarzania pękał? Sam robił takie, rzeczy, że bezsprzecznie w każdej chwili mógł doprowadzić do własnej niechybnej śmierci a teraz? Ryczy niczym małe dziecko, które zdarło sobie kolana i zawalił się z tego powodu cały świat. Nie miał pojęcia ile już minęło gdy tak leżał i tracił ciepłotę całego ciała.
Wtem usłyszał skrzypnięcie drzwi, ktoś przyszedł. Mózg odruchowo nastroił się na ucieczkę. Nawet chciał się podnieść ale nie mógł i opadł ponownie na ławkę. Chyba i tak mu było wszystko jedno. Miał tylko nadziej, że ta osoba nie nazwie go potworem i stąd nie wywali. Jeszcze tego mu brakowały aby jakiś księżulek nazwał go dzieckiem diabła albo jakoś jeszcze inaczej. Ostatnia osobą jakiej by się tu spodziewał cyrkowiec był jego własny brat. Widząc znajomą sylwetkę zamrugał oczami a upewniając się, że nie znika lekko uśmiechnął, nie rozumiał co ten doń mówił, nawet słowa do niego nie docierały. Uśmiechnął się delikatnie i ledwo co wyszeptał.
- Czyli to prawda, że w obliczu śmierci masz możliwość pożegnania się z jedną osobą..
Zasadniczo nie wiedział jednak co powiedzieć. Nie umiał znaleźć słów, które by to wszystko wyraziły. Znalazł tylko dwa proste, takie co przekażą niemal wszystko, bez jakiegoś specjalnego ubarwiania.
- Przepraszam Jun..
Wiedział jak czymś jest okrywany, nawet to poczuł, no i tę zimną dłoń o którą się otarł jakby to była ostatnia rzecz jaką zrobi nim przejdzie na druga stronę. Naprawdę mu było głupio, cholera. Żeby miał świadomość, że ten Jun jest prawdziwy a nie chorym wymysłem jego zmęczonego umysłu to pewnie wykrzesałby odrobinę siły na walkę.. Myślał jak myślał a jego oczy się z wolna zamknęły. Robiło się ciepło, tak przyjemnie aż chciało się zasnąć..

Anonymous - 23 Luty 2012, 18:50

Było mu chłodno, nie... było mu zimno. Skóra pobladła, miejscami nieco poszarzała, ba, nabrała niezdrowego, sinawego odcienia w niektórych punktach jak okolice oczu, łokcie czy cała praktycznie powierzchnia dłoni, na których wykwitły ciemne, niezdrowe plany. Każdy oddech zamieniał się w parę która delikatnym, białym obłoczkiem na chwilę w jego oczach omiatała delikatnie głowę Jou, czyniąc obraz z perspektywy Juna nieomal mistycznym. Przy okazji jednak chłopak ponadprzeciętnie marzł. No i się martwił. O, to w stopniu trudnym do opisania, wręcz niesamowicie.
Brat bowiem był rozpalony do granic możliwości, na tyle, aby podejrzewać u niego majaki. O ile więc standardowa sytuacja wymagałaby uspokojenia, zapewnienia odpowiedniego ochłodzenia na czoło i zajęcia się bądź skombinowaniem pomocy medycznej, bądź zapewnieniem jej na miejscu, o tyle nerwy w życiu nie pozwoliłyby Ozawie osiągnąć takiego stopnia opanowania sytuacji. Dlatego też z momentem kiedy dostrzegł, że bliźniak nawet nie notował co on mówił, zaczął w myślach żałosne i błagające, przerażone o Boże, o Boże, o Boże, o Boże... Które nic mu nie dawało. Dygoczącą dłoń przyłożył do nie własnego czoła, zamrugał kilka razy i gorączkowo zaczął myśleć co robić dalej. Słowa Jou nim tymczasem wstrząsnęły tak dogłębnie, że spontanicznie zupełnie chłopak krzyknął:
- Nie! Nie umieraj!
Potem zauważył co mu się wymsknęło i mruknął cicho "cholera...". Zimno. Zimno. Trzeba się przenieść w ciepłe miejsce. Przez dobrą chwilę nawet ta, chaotyczna myśl nie do końca do niego dotarła, kucał więc w kompletnym bezruchu, niekoniecznie ważąc na otoczenie. Poza sobą i braciszkiem nie widział absolutnie nikogo ani niczego, jakby świat się na chwilę wyłączył, pozostawiając trochę obcą, wszechobecną pustkę. Pośród niej przebiły się jedynie te przeprosiny, które w jakimś sensie go otrzeźwiły. Ale tylko trochę. Wtedy drugą, wolną ręką przeczesał nerwowo włosy, poprawił okulary i postanowił powziąć jakieś działanie, doprowadzić sprawę do finału. A na pewno nie mógłby tego zrobić w tym kościele. Wreszcie więc się opanował, wziął ciężki wdech i spojrzał na Jou tym razem cokolwiek bardziej stanowczo. Oczywiście... ów nie zauważył tej różnicy. Mógł za to ją poczuć kiedy chłopak wstawał i wreszcie powoli, ostrożnie wsuwał dłonie pod niego aby unieść cyrkowca do góry i wziąć go na ręce trochę jak ranne dziecko. Wziął wtedy szybki, świszczący wdech, poprawił pozycję i się wyprostował, w myślach obliczając odległość do domu. Taksówka? W sumie niezły plan. Spojrzał na brata i warknął dość donośnie aby go wybić z przymulenia przynajmniej na chwilę:
- Nie zasypiaj.
To był wybitnie nietypowy dla sytuacji, donośny, wręcz karcący głos, którego zazwyczaj nie używał, szczególnie względem dopiero odnalezionych braci bliźniaków... ach. Przestał o tym myśleć. Skupiwszy się na pośpiechu jaki należało narzucić zacisnął dość mocno zęby i ruszył powoli w kierunku wyjścia czując z jakim trudem skostniałe z zimna mięśnie się napinały. Otwierając nogą drzwi od kościoła zaczął cicho, miarowo szeptać:
- Wytrzymaj, wytrzymaj, wytrzymaj...
Trudno było mu określić czy mówił do siebie, czy nie.

[zt x2]

Anonymous - 31 Grudzień 2012, 02:01

- Co za... - zdążył z siebie wykrztusić, gdy cały świat przenicował się na drugą stronę, a potem powtórzył ten sam zabieg, tyle że w przeciwnym kierunku. Przed chwilą był w znanym sobie miejscu, które było tak bardzo jego, że pewnie nawet wykształciło w sobie jego złe przyzwyczajenia. Było tak jego, że nie można było odróżnić, czy on pachnie swoim mieszkaniem, czy ono nim. Aż w końcu było tak jego, że wyrwany przemocą z jego czterech ścian, nie bardzo wiedział co ze sobą począć. Na początek pozostało mu być w szoku.Nie co dzień zdarza się, by ktoś przerzucił cie w przestrzeni, w zasadzie miał nadzieję, że tylko w przestrzeni. Rozpoznał w tym moc, a dokładniej Moc i choćby mury miejsca w którym się znalazł temu przeczyły, przypisywał je zupełnie innym istotom. Chociaż po lekturze ostatnio "znalezionej" księgi, której unikał wcześniej jak ognia, mógł wziąć swój obecny stan za przejaw jakiejś niestabilności psychofizycznej. Dlaczego jej unikał? Pewnie zada sobie parę razy te pytanie, gdy tylko dowie się...
- Gdzie ja do cholery jestem? - warknął rozeźlony, szukając czegoś, co mógłby chwycić i wymierzyć istocie sprawczej solidny cios w czerep. A, że istota sprawcza okazała się całkiem powabna i intrygująca, odwlekł zamiar w czasie. Dokładając do tego, że chyba nie miała zamiaru okazać się psychopatyczną wariatką, wziął to za swojego rodzaju dobry omen. Zaczął grzebać w kieszeni, skąd wyciągnął paczkę papierosów i zapalniczkę, szybko odpalił jeden z nich, wcale nie zważając na miejsce w jakim się znajdował.
- Odpowiedz mi... - rzucił niby od niechcenia, uruchamiając swój pomost między myślami swoimi, a tej, która najwidoczniej go tu przetransportowała. Szukał w jej głowie powodu, śladu odpowiedzi na to, co tu się dzieje i jaką odgrywa w tym rolę on i ta młoda kobieta.

Anonymous - 5 Styczeń 2013, 01:23

Przez długą chwilę przyglądała mu się, ciekawa jego reakcji. Uznała, że całkiem szybko się pozbierał z szoku. Inni, kiedy ich znienacka przenosiła w odległe miejsce, zachowywali się co najmniej paranoicznie. Wówczas po prostu przeczekiwała ich momenty paniki, by potem móc w miarę spokojnie porozmawiać, i proces ten w gruncie rzeczy ją bawił. Złość już bardziej wydała jej się na miejscu, a pytania już zdecydowanie brzmiały tak, jak w ustach każdego przed nim. Uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając na zniszczoną ambonę i resztki z witraży. Każdy, absolutnie każdy mieszkaniec ludzkiego świata w mig rozpoznałby gdzie się znalazł, ale nie on; nie ten, który bez opamiętania wczytywał się w księgę, której święte słowa niegdyś odczytywano właśnie tutaj, zanim kościół popadł w ruinę. Ale prócz tego miejsca, można znaleźć mnóstwo innych podobnych budowli, odwiedzanych przynajmniej raz w tygodniu. Są bardzo popularne i odgrywają niesamowicie ważką rolę w życiu ludzi. Czy ten pisarczyk zza drugiej strony lustra w ogóle zrobił cokolwiek z inspiracją, znalezioną między kartami? Ciekawa była, czy jego nowe wypociny już przesiąknęły natrętnymi myślami o jednej z tutejszych religii. Czy go satysfakcjonowały? Zastanawiała się, czy zamknie się w swoim zaśmierdłym mieszkanku, poddając się wreszcie czemuś, co mógłby nazwać darem natchnienia, czy też może wyruszy, by przeprowadzić jakieś własne doświadczenia. Wydawał jej się raczej leniwym mężczyzną, chociaż trzeba mu przyznać, że w czasie kryzysu zdobył się na podróż do innego wymiaru. Cóż, to głównie dzięki temu w ogóle zwróciła na niego uwagę.
Jej nozdrzy doszedł zapach zapalonego papierosa, a dym nałożył się na ostrą krawędź zbitego szkła, przez co odbicie malowanej szyby przestało na chwilę pociesznie iskrzyć.
Znów zwróciła na niego spojrzenie. Czy dalej będzie taki beztroski, gdyby mu zabrać fajka? Jej palce aż świerzbiło, by wyrwać mu paczkę, ale przecież... no nie mogła ingerować. Nie, żeby w ogóle zdarzyła jej się taka wpadka. Zawsze jest taką posłuszną obserwatorką, nikomu nic nie narzucała.
By jak najszybciej zagłuszyć swoje myśli, odpowiedziała w końcu na jego pytania:
- Jesteśmy w kościele. Opuszczonym przez ludzi, ale nie przez Niego - tutaj uniosła palec, wskazując na ten Wielki Twór w Niebie. Szybko jednak utraciła na tej świątobliwej aurze i wzruszyła lekceważąco ramionami. - Chociaż i tak pewnie niczego w związku z tym nie czujesz. Ale to nic. - Obróciła głowę lekko na bok, nawet nie zdając sobie sprawy, jak w tym momencie zalśniły jej jadowite, zielone oczy. - Jesteś obserwowany, raduj się.
Wyraźnie zaakcentowała drugie słowo, nadając im powagi, choć i tak ani razu do tej pory nie sprawiła wrażenia kobiety o jakimkolwiek poczuciu humoru.

Anonymous - 5 Styczeń 2013, 23:11

Jeśli można uznać, że na jego twarzy coś się malowało, to na pewno nic takiego, co mógł stworzyć trzeźwy artysta, a że owym twórcą był jego umysł, wszystko stawało się niemal oczywiste. Wsłuchiwał się w jej słowa z uprzejmym zainteresowaniem, chociaż zmarszczone czoło świadczyło o pewnej dozie sceptycyzmu. Podążył nawet wzrokiem za jej gestem wskazującym w sufit, lub w metafizyczne niebiosa utrzymujące ponad światem siły sprawcze. Podszedł w stronę ołtarza, zsunął butem walający się tynk i inne śmieci, oczyścił w ten sposób schodki prowadzące do centralnej części. Ołtarz, cholernie chodliwy temat. Gdy pojawia się ołtarz, musi być ofiara, albo jakieś rzeczy o wierze.
Rozsiadł się na oczyszczonym stopniu, oparł się łokciem o wyższy schodek. Powstrzymał się, by pociągnąć nosem, nie chciał poczuć zapachu tego miejsca, by nie musieć wyobrażać sobie tego, jak zbezczeszczono te miejsce, w sensie, w jakim można coś takiego zrobić. Pomacał kieszenie, nigdzie nie było telefonu.
- Wiesz, że powinienem zadzwonić po gliny? - rzucił patrząc na nią zza chmury dymu - I nie wyciągaj swoich łapek po mojego fajka. Wiesz jak brytyjskie guwernantki szkolą dziewczęta? Tłukąc je linijką po dłoniach. Przydałoby ci się brytyjskie wychowanie - chociaż siedział, swoją postawą zdawał się wywyższać ponad nią. Po chwili dało się odczuć, że to on występuje z pozycji tego, który siedzi i decyduje, a ona niczym uczennica wezwana do odpowiedzi, stoi i powoli uświadamia sobie, że jest nieprzygotowana. Ale nagle zrobił się całkiem miły. Uśmiechnął się łagodnie, jakby uspokajał, że ma dziś dobry dzień.
- Niezła lektura na parę nieprzespanych nocy, chociaż nie przepadam za pracami zbiorowymi - zmienił temat, nawet nie próbując zrobić tego płynnie, czy z jakimś wyczuciem. Pykał coraz to krótszego fajka, a jego druga ręka już gmerała przy paczce Lucky Strike'ów, by wybrać kolejnego kandydata do ofiary całopalnej, nie licząc filtra rzecz jasna.
- Jest taki film, o człowieku, którego całe życie jest filmowane i inni mogą je oglądać. Sądzisz, że ten... Bóg, jest takim podglądaczem, który przepatruje oszczane ruiny w poszukiwaniu zabawiających się par? Pewnie więcej syfu można tu złapać przez siedzenie na tej podłodze - z niesmakiem obejrzał swoje dłonie i wytarł o spodnie - Niż zabawiając się bez zabezpieczenia na zakrystii. Tak się pewnie nazywa te pomieszczenie - powiódł wzrokiem po odrapanych ścianach i umilkł. Zgasił peta o zmatowiałe płyty pokrywające schody i część podłogi. Popatrzył na nią obracając papierosa w palcach - Zresztą chyba źle patrzy na jakiekolwiek zabezpieczanie się. Bóg ryzykant, dobre... - ledwo ujawnił się skwaszony ton, umilkł.
- Czujesz się obserwowana? - zapytał, zwlekając z zapaleniem. Chociaż czuł się niepewnie w obcym sobie miejscu, z osobą... istotą, której możliwości nie znał, wiedział, że póki rozmawiają nie jest na straconej pozycji. Rozmowa zawsze była lepsza niż trupy, szczególnie jego trup.

Kejko - 12 Styczeń 2013, 23:31

W sumie Kejko nie miała tak naprawdę okazji wcześniej pojawić się w tym miejscu jednak widziała je z daleka i uznała iż może ono spełnić chwilowe zadanie punktu obserwacyjnego. Ponadto ten stary zniszczony kościołek mieścił się niedaleko miejsca w które zmierzali. Ciszę nocy zakłócało teraz jednie głuche skrzypienie starych schodów, którego ciężko było uniknąć gdy Dachowiec i Cień zmierzali właśnie na szczyt kościelnej wieży.
-Może nie jest to najwyższe miejsce, jednak dzięki swemu położeniu rozciąga się stąd całkiem niezły widok na miasto i jego okolice.
Powiedziała gdy w końcu dotarli do celu.

Anonymous - 12 Styczeń 2013, 23:50

Potaknąłem na jej słowa, tym razem samemu się nie wypowiadając. Patrzyłem w miejsce gdzie najpewniej mogła mieć ogon gdy ruszaliśmy ku górze, a ja zaraz za nią. Moje ciało odczuwało nieco zimna, więc z moich ust wychodziła para która zaraz opadała. Kościół nie daje dość ciepła swoimi zimnymi murami. Gdy już dotarliśmy do końca wieży, usiadłem na skraju nie mając żadnego lęku przed spadnięciem. Obserwowałem w melancholijnej ciszy, z spokojnym wyrazem twarzy, na tyle ile miasto widać.
Kejko - 13 Styczeń 2013, 00:15

Przypuszczała iż jej towarzyszowi nie potrzeba wiele czasu na zapoznanie się z widokami rozciągającymi się z tego miejsca. Mimo to przez dłuższy czas stała spokojnie nie odzywając się by nie rozpraszać niepotrzebnie cienia. Było zimno a chłodny wiatr który to docierał tylko potęgował to nieprzyjemne uczucie. Kotka strasznie nie lubiła chłodu to też stanie tutaj w bezruchu szybko przestało się jej podobać. Podeszła do mężczyzny i powiedziała krótko.
-Pewnie już zdążyłeś dobrze się przyjrzeć to też ruszajmy dalej.
Po tych słowach ruszyła w kierunku schodów, zaczekała chwilę aż i jej towarzysz to uczyni. W dość szybkim tępię razem opuścili to miejsce.
[zt oboje]

Anonymous - 16 Styczeń 2013, 05:24

Pełen energii, szedł pewnie z rękami w kieszeniach bawełnianej bluzy. Od godziny kręcił się bez celu po obrzeżach miasta, odkrywając jego coraz to nowsze, ciekawsze zakątki. Na dworzu było zimno, wiatr wiał mocno, z trudem pozwalając iść na przód. Chłopak jednak nie rezygnował z wycieczki i szedł przed siebie zdecydowanym krokiem, już w ogóle ignorując coraz to kolejne krople deszczu skapujące mu na twarz. Zamyślony, skoncentrowany na swoich sprawach, nawet nie zauważył, gdy zboczył ze ścieżki i znalazł się pod starym, opuszczonym kościołem. Przystanął i rozejrzał się po spowitej w mroku okolicy. Zwiedzając obrzeża miasta nie zamierzał zapuszczać się w miejsca takie jak to. Przez chwilę przypatrywał się w milczeniu popękanym, obdrapanym ścianom budynku; powybijanym witrażom, oraz śmieciom porozrzucanym dookoła, aż w końcu zdecydował się wejść do środka. Kościół o tej godzinie wyglądał dość upiornie, jednak co mogło mu grozić? Ponowna śmierć?
Czy to było w ogóle możliwe?
Z dużym wysiłkiem popchnął drewniane, masywne drzwi, które, głośno skrzypiąc, w końcu ukazały mu wnętrze kościoła. Było dużo bardziej zniszczone, niż mógłby się tego spodziewać. Unosił się w nim odrażający zapach stęchlizny, od którego aż kręciło się w głowie. Po marmurowej podłodze walały się opakowania po czipsach oraz butelki, w których można było znaleźć jeszcze jakieś resztki alkoholu. Przez powybijane witraże do środka wpadały cienkie strużki światła, nieznacznie oświetlające salę, nadając jej z deka tajemniczy wygląd. Białowłosy szedł chwiejnie pomiędzy poprzewracanymi deskami, patrząc pod nogi, by o nic się nie potknąć, aż w końcu usiadł na jednej ze spróchniałych ław. Ta, choć wyglądała jakby miała zaraz się zawalić, wydawała się być najtrwalszą w kościele i w rzeczy samej nie załamała się pod ciężarem chłopaka. Może to zasługa jej wytrzymałości, może małej wagi chłopaka. Ice przeciągnął się i wyciągnął daleko nogi w stronę ołtarza.
Aluminiowa puszka lekko zaświszczała gdy otworzył ją, pociągając za zawleczkę. Uniósł pojemnik do ust i odchylając głowę do tyłu, upił łyk zimnego napoju. Zawsze wydawało mu się, że alkohol jest łagodniejszy. Ten jednak palił go w gardło niczym ogień, odbierając mu na chwilę mowę. Chłopak pewnie nie odważyłby się go tknąć, gdyby nie fakt bycia martwym. Ice nie był nawet pewny, czy mógłby się w ogóle upić.
Drugi łyk palił już dużo mniej.
Uśmiechnął się nieznacznie, przyglądając się przechylonemu krzyżowi w zamyśleniu. Zabawne. Jeszcze przed śmiercią był głęboko wierzący. Teraz jednak cała wizja pośmiertnego życia w raju wydawała mu się być śmieszną i niedorzeczną. A siedząc tak przed zniszczonym ołtarzem, powstrzymywał się wręcz od wybuchnięcia głośnym, niepohamowanym śmiechem.
Pulvis es et in pulverem reverteris. *
Westchnął nieszczęśliwie, zdając sobie sprawę, że jego ostatnie rozmyślania dotyczą w gruncie rzeczy tylko i wyłącznie tego, co było przed śmiercią i tego, czego już po niej zdecydowanie nigdy nie doświadczy. Jednak choćby nie wiadomo jak usiłował znaleźć inny temat, ten natarczywie powracał, nie dając mu spokoju. Pozostawało tylko się z tym pogodzić.
    * Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz.


z/t

Anonymous - 23 Styczeń 2014, 22:33

Ten budynek był pierwszym, który zobaczyła od czasu obudzenia się w jakiejś ciemnej uliczce obok budynku organizacji MORIA. Prędko stamtąd czmychnęła. Co jak co, ale jednak nie chciała wrócić na stół operacyjny. Jakkolwiek się stamtąd wydostała, cieszyła się, że dostała drugą szansę.
Nie wie ile już biegła, szła ani ile czasu zmarnowała na krótkie postoje, na które sobie pozwoliła. Szła poboczem jedynej drogi, która prowadziła do wielkiego gmachu organizacji. Było jej strasznie zimno, dodatkowo przyszło pragnienie wody i pożywienia.
W pewnym momencie chciała iść do jakiegoś lasu, łąki przez zdruzgotanie. No bo ile można iść, nie wiedząc gdzie i kiedy jest koniec? Dobrym pomysłem okazało się iść jeszcze przez następne pięć minut, a jeśli nic wielkiego się nie znajdzie, to czas przygotować się na życie w buszu.
I właśnie pod koniec tych pięciu minut zobaczyła jakiś większy gmach z małą wieżą. I zobaczyła miasto. Wielkie wieżowce, liczne budynki wyglądające na czarne plamki na tle ciemnego nieba. Na razie nie chciała tam iść. Wiedziała, że na ludzkie standardy, jak się zobaczy dziewczynę w byle płaszczyku przeznaczonego jakby dla pacjenta szpitalu, dodatkowo z wystającą żelazną konstrukcją z pleców, to wywołałaby niemałe zamieszanie.
Ruszyła więc w stronę gmachu. Jakieś dwadzieścia metrów od niego poznała, że idzie właśnie do kościoła. Zniszczonego kościoła, wyglądającego na ruinę. Rozbity witraż z przodu budowli nie wyglądał zbyt zachęcająco. Ogólnie całość budowli nie była przyjazna dla oka.
- Świetnie... Jest mi zimno, a i tak się w nim nie ogrzeję... Może Jaśnie Oświecony do mnie przyjdzie i wygłosi nauki?- zakpiła sobie ze sfery wyższej, które najwyraźniej miała głęboko gdzieś.
Otworzyła wielkie drzwi, które jednak były zbyt małe, żeby nazwać je wrotami. Wnętrze tak samo jak zewnętrzna część budynku, nie wywoływało ciepłych uczuć. Spojrzała na ołtarz, który jako jedyny był w całości - porozbijane ławki i gdzieniegdzie krzesła sprawiły, że Anna się zdenerwowała.
- Cholera! Nawet nie mogę nigdzie porządnie usiąść! Wymagam, żeby Kościół, jako najbogatsza instytucja na świecie dawała godne warunki swoim wiernym! - i tym razem nie przejęła się, że jest w KOŚCIELE, w którym się zazwyczaj NIE przeklina.
Zbulwersowana faktem, że nie dano jej godnych warunków, usiadła na gołej posadzce, oczywiście podpierając się bokiem swojego ciała, a nie plecami (pewna rzecz akurat jej w tym nie pomagała!). Podciągnęła nogi pod brodę i siedziała tak skulona, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z poprzedniego życia - a nie tylko pamiętać horror, który podarowali jej naukowcy.

Tyk - 23 Styczeń 2014, 23:14

Anna (jak oświadcza o jej imieniu nazwa nadana kontu użytkowniczki, która właśnie się bawi w dotykanie swoim kciukiem ust i myślenia nad czymś, co pozostało przede mną ukryte.) znalazła się w kościele, choć czy zrujnowany budynek może być wciąż nazywany kościołem? Zacznijmy od słownikowej definicji kościoła wziętej z jakiegoś internetowego słownika i zauważmy na samym początku, że miejsce, w którym znalazła się Anna nie spełnia cech konstytutywnych definicji słowa kościół. Tym samym nie może zostać uznane za desygnat tego pojęcia. Oczywiście przy dodaniu przymiotnika zniszczony otrzymujemy pewną spójną całość. Mimo tego wciąż pozostaje wątpliwość, bowiem w tej starej ruinie nikt się nie modli, a ostatnia msza była tu jakieś dziesięć lat temu i to najpewniej była to msza określana pewnym kolorem.
Skoro jednak Anna nie jest w kościele to zwolniona została ze wszelkich powinności i zakazów związanych z przebywaniem w murach katedr, kaplic i innych tego typu budynków. Oznacza to mniej więcej tyle, że jej zachowanie jest w pełni poprawne. Nie można w końcu wymagać żeby człowiek, który wchodzi do szkoły po zagładzie atomowej był zobowiązany zmienić buty, ze względu na to, że budynek ten przestaje pełnić swoją funkcję.
Należy jednak się zastanowić czy odpoczynek na marmurowej posadzce, pamiętającej jeszcze czasy, gdy zwycięstwo zasiadało na tronie, nie był najlepszym pomysłem, szczególnie dlatego, że rozbite witraże nie zatrzymywały mroźnego wiatru przed wtargnięciem do wnętrza gmachu, a monumentalność nawy głównej nie pomagała w ociepleniu zmarzniętego ciała Anny.
Zapewne zajęta swoimi sprawami i doskwierającym jej mrozem nie zauważyła nawet jak przy ołtarzu pojawił się jakiś człowiek, który nie zauważywszy jej stanął przy ołtarzu. Nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym, ubrany był w czarny płaszcz do kolan, na głowie miał szarą czapkę, na nogach natomiast wysokie buty, które nadzwyczajnie wręcz burzyły ciszę przy spotkaniu z podłogą, Nieznajomy, jak wspomniałem wcześniej, nie spostrzegł obecności innej istoty, lecz był sam, a to oznaczało ograniczone możliwości w zakresie percepcji i obronności. Nie wysuwając jednak zbyt daleko idących wniosków i nie chcąc, aby słowa stały się drogą w wiekuiste męki, a na Annę sprowadziły konieczność porzucenia wszelkiej nadziei zamilknę już o wszelkich nieczystych możliwościach działania uciekinierki.
Zauważmy jednak, że siedzi ona na środku nawy i bardzo łatwo może ukryć się za resztkami pobliskich ławek, a także może najzwyczajniej w świecie zostać w miejscu. Późna pora i fakt, że jedynym światłem jest księżyc i zabłąkane światło ulicznych latarni sprawiają, że Anna siedziała w miejscu, gdzie trudno byłoby ją zauważyć.

Anonymous - 23 Styczeń 2014, 23:39

Pozycja, w której dziewczyna ułożyła się, sprawiła że prawie zasnęła, pomimo wiejącego wiatru, przynoszącego tylko chłodne pozdrowienia. Mimo to nie zwróciła na to większej uwagi. Wieczny mróz nie był na razie jej największym problemem. Zacznie nim być, jeśli przestanie cokolwiek czuć w dłoniach i w stopach.
Przesunęła się trochę, chcąc poprawić pozycję i ławka, o którą się podpierała, przerażająca zaskrzypiała i... rozpadła się. Tak po prostu. Cała drewniana konstrukcja ławki załamała się. Anna przebudziła się w mniej niż jednej sekundzie, a troszkę więcej zajęło jej nagłe odsunięcie się tyłem na czworakach z miejsca zdarzenia. Szybko wstała i założyła kosmyk włosów za ucho.
- Warunki godne Katarzyny drugiej! - zakpiła sobie z dawnej władczyni Rosji - W ogóle, co ja wymagam od takiej rudery? Nic dziwnego, że ludzie odchodzą z takiej instytucji! Nie dziwię im się, skoro przeznaczają całą forsę, którą dają im ludzie na... - w tym momencie zauważyła kątem oka jakąś postać. W pobliżu ołtarza.
Podskoczyło jej ciśnienie. Pierwsza żywa istota, od kiedy stamtąd wyszła. Pierwszy człowiek. Jak podskakuje ciśnienie, to serce zaczyna mocniej bić, prawda? I właśnie to bardziej odczuwała, niż jakieś tam sobie ciśnienie. Szybko się obróciła w jego stronę. Tak, że teraz widzi jej twarz (oraz oczywiście lewe oko, które wyglądało wręcz groteskowo), a także mógł zobaczyć fragmenty jej żelaznej konstrukcji.
- Zobaczył mnie, zobaczył mnie... - od wyjścia z laboratorium miała zwyczaj mówienia tego co mówi. Chyba oszalała w tamtej klatce, w której ją trzymali - Trzymaj się ode mnie z daleka Ty... Ty.... Człowieku (Nie widziała dokładnie jak jest ubrany, tak więc ciężko jej było stwierdzić czy ma do czynienia, na przykład z księdzem)! Jesteś jednym z nich, prawda?! Prawda?! Nie wrócę tam, rozumiesz?! Możesz mnie równie dobrze zabić!
I w tej właśnie chwili w jej dłoni zmaterializowała się jej kosa. A co ciekawe, zapomniała zupełnie, że posiada taką moc od początku, gdy została wcześniej Opętańcem. Zszokowana wypuściła ją z dłoni i gapiła się w nią wryta.
-Skąd... - ale znała już odpowiedź. To Rosetta. Pierwsza informacja, którą udało jej się sobie przypomnieć. Nadal gapiła się w swoją broń, którą umie przywołać. Swoją kosę, z którą wyglądała jak Śmierć.

Tyk - 24 Styczeń 2014, 00:04

Zwyczaj mówienia tego co się mówi jest naprawdę zadziwiającym i groteskowym nawykiem! Ile to zła byłoby gdyby każdy człowiek mówił to co mówi! Na przykład weźmy jakiegoś Austriaka, który wyrzucony ze szkoły malarskiej zacznie mówić to co mówi, czyli o konieczności likwidacji pewnej grupy ludzi, czy też o planie podboju Europy! Dość jednak tych żartów!
Przede wszystkim zadziwiające porównanie, które doskonale wpisuje się w sytuację Katarzyny II Cesarzowej Rosji, która panując ze swoich pałaców, czy też raczej knując z filozofami, książętami i stajennymi w łóżku, musiała baczną zwracać uwagę na swój kraj, który przez całą zimę pokryty był śniegiem i lodem. Z drugiej strony ciekawe co Annie zrobił kościół, skoro tylekroć już padły niezbyt przychylne uwagi wobec niego, a pomimo to przychodzi właśnie do niego. Moim zdaniem wytłumaczenie jest tylko jedno. Była dawniej księdzem i nawet miała zostać papieżem! Niestety! Nastał pech. Ktoś wykrył jej błędną płeć i wyrzucono ją z konklawe! Ona natomiast rozgoryczona tym wszystkim upiła się mszalnym winem i taką właśnie zabrano do Morii.
Nieznajomy okazał się być księdzem lub kimś kto ma jakieś spirytualistyczne zapędy do oddawania czci Bogu. Świadczył o tym niewielki krzyż trzymany w dłoniach. To wszystko Anna mogła zobaczyć dopiero, gdy odwróciła się w stronę dziewczyny.
Nie będę ukrywał, że zdziwił się niemało jej wyglądem i z początku nawet cofnął się o krok jakby z przerażenia. Szybko jednak uspokoił się - czyżby uznał, że stojąca przed nim osoba to jedynie przebieraniec, który wraca właśnie z jakiejś zabawy?
-Spo...
Tutaj jednak pojawiło się narzędzie rolnicze o zakrzywionym ostrzu, którego ponownie wywołało u duchownego zdziwienie i to nie małe! Wypuścił nawet krzyż i prawie się przewrócił, lecz oparłszy się o ołtarz ustał na nogach.
Nim jednak się wyprostował minęło kilka w chwil, w których zdążył powiedzieć:
-Co to znaczy?
Nie do końca pojmował to wszystko i widać było w jego ruchach, a słychać w głosie, że jest co najmniej zaniepokojony tym stanem, choć w miarę upływu czasu coraz bardziej się uspokajał. Po dwóch minutach stanął nawet na nogi, po uprzednim pochyleniu się jeszcze, ażeby podnieść krzyż.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group