To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto - Apteka/ Dom Maggie

Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 17:05

Jak się Maggie czuła? Trudno było stwierdzić. Pewnie lepiej niż przed godziną, dwoma czy tam ile ona spała. Tak naprawdę to sama nie wiedziała, jak długo drzemała. Sen jednak coś tam pomógł (Agapit miał rację, jak zwykle). Uśmiechnęła się do niego również szeroko. Atmosfera była między nimi znacznie lepsza niż przed tym, jak ucięła sobie drzemkę. Kto tam wie, co było tego powodem? Może to, że Magg nie wyglądała już aż tak tragicznie? A może po prostu oboje odpoczęli...
- Um... całkiem nieźle.
Nie miała jakiś większych problemów ze zrozumieniem wiadomości, jaką chciał jej przekazać. Używał prostych gestów, które już bardzo dobrze znała. Maggie była z siebie dumna, że nauka jej tak dobrze szła. Była w stanie normalnie po migowemu z Agapitem porozmawiać. W przyszłości przekona go do nauki czytania z ruchów warg i tego dziwnego czegoś, czego używał kiedy był zdenerwowany, operując przy tym samymi palcami. Magg chciała poznać dosłownie WSZYSTKO dzięki czemu mogłaby porozumiewać się z przyjacielem bez większych problemów.
Przybrała minę zbitego psa, kiedy Agapit rzucił tekstem o kościotrupie. Wiedziała dobrze, że powinna się lepiej odżywiać. Miała nawet lodówkę pełną zdrowego żarcia, ale nie miała po prostu czasu gotować. Ona potrafiła to robić, była bardzo dobrą kucharką, niemalże tak samo jak Agapit, ale praca i jej styl życia nie pozwalał jej na siedzenie w kuchni. Postanowiła jednak to troszkę zmienić. Musi zacząć dbać o siebie. Wiedziała jak wygląda i nawet nie była zła o ten zgryźliwy komentarz. Westchnęła ciężko.
- Wiem, wiem. Przepraszam. Obiecuję przytyć trochę- powiedziała i się delikatnie uśmiechnęła.- Już nie mogę się doczekać, aż zjem to, co ugotowałeś!- Ot, taki dobry początek, by realizować dane słowo.- Jasne, wpraszaj się. Miejsce się jakieś znajdzie.
Maggs rzuciła tą propozycją raczej w żarcie, niżeli Agapit miał traktować to na serio. To był taki komentarz powiedziany dla rozluźnienia atmosfery i podkreślenia, jak bardzo smakowicie pachnie potrawa, którą mężczyzna przyrządził.
Spojrzała najpierw na sztućce, które jej Agapit wcisnął, a potem na samego mężczyznę. Przyglądała się uważnie jego wargom oraz rękom. Starała się zrozumieć to, co ma jej do powiedzenia po samych ruchach ust, ale średnio jej to wychodziło,dlatego przerzucała czasem wzrok na dłoń. Miała jeść i dbać o siebie. To brzmiało tak banalnie, a z drugiej strony wydawało się być jej nierealne.
- Dobrze- przytaknęła głową.
Usiadła przy stole i spojrzała na stół, na którym były same smakowite rzeczy. Włożyła sobie na talerz kotleta, sałatkę, ziemniaki... wszystkiego po troszku. No i wzięła się za jedzenie. Nie śpieszyła się bardzo, mimo że jej smakowało. Po prostu dawno nie jadła w takich ilościach i chciała przyzwyczaić żołądek do jedzenia, bo inaczej cała praca Agapita mogłaby pójść na marne.
- Pychota! Można by rzecz, że obiad jak u mamy, ale moja matka nie potrafiła gotować.- Westchnęła i uśmiechnęła się smutno. Mama...ciekawe jak teraz wygląda... i czy w ogóle kiedykolwiek myślała o córce.

Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 17:23

Mina zbitego psa wyraźnie podziałała na Agapita, ponieważ ten podniósł się i wyprostował jak struna, zmieszany takim spojrzeniem. Machnął ręką w pośpiechu, jakby próbował odgonic natarczywe myśli i ruszył w kierunku stołu. Wyraźnie unikał spojrzenia dziewczyny w tym momencie, przekonany że to spojrzenie potrafi skruszyc najcięższe, najtwardsze serce. A on przecież typem twardziela nie był, wsród znajomych uchodził za niezwykle kochliwego chłoptasia.
Kiedy zasiadł już przy stole, przyglądał się jej nieco uważniej, jakby próbując przebic się przez jej otoczkę ciała i poznac myśli. Było to na tyle niewykonalne, że porzucił te próby stosunkowo szybko, zajmując się szykowaniem talerza i nakładaniem porcji. Wyszło mu oczywiście dla dwóch osób, w miarę proporcjonalnie. Prawdą było, że Maggie zje o wiele mniej niż Agapit, który potrafił zjesc całkiem sporo z dokładką. Był w końcu potężnie zbudowanym, młodym mężczyzną - potrzebował więc wiele zasobów energii do działania. Na szczęście miał resztki przyzwoitości i nei zamierzał zjadac dosłownie wszystkiego, zostawiajac dziewczynie wystarczająco dużo jedzenia, aby mogła jutro odgrzac sobie dzisiejszy posiłek.
Cytat:
Smacznego

Odpowiedział i nie komentował już kwestii dotyczących nabrania masy. Tłuszczyk był dobrą sprawą jeśli chodziło o kobiety,ale w granicach rozsądku. Agapit nie miałby jednak zupełnie nic przeciwko, gdyby u Maggie stwierdzono otyłośc.

Agapit został u niej jeszcze kilka dobrych godzin, które spędzili nie tylko na rozmowie, ale również na oglądaniu telewizji, wspólnym zmywaniu naczyń a nawet - na przygotowywaniu pierogów, które zostały wrzucone do zamrażarki, na czarną godzinę. Wymusił na niej złożenie obietnicy, że przedzwoni do niego lub w inny sposób poinformuje go o wynikach spotkania z lekarzem. On sam obiecał zajrzec do niej już jutro wieczorem.
Pożegnali się, po czym chłopak wyszedł dośc późnym wieczorem w kierunku swoejgo domu.

[Agapit zmiana tematu]

Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 19:37

Zjadła obiad ze smakiem, na talerzu nie została nawet okruszyna. Podziękowała za posiłek i pomogła Agapitowi w zmywaniu talerzy. Tak naprawdę to była zadowolona, że udało się jej coś porządnego zjeść. Może nie przytyje od tego dziesięciu kilogramów, ale powolutku szła do przodu. Z dzisiejszej obiado-kolacji zostały resztki, które Magg schowała do lodówki. Jutro, przed wyjściem do lekarza, odgrzeje je i zje.
Wspólne robienie pierogów było całkiem fajne. Zrobili ich dość dużo i były różne... z jagodami, z grzybami, z mięsem... no po prostu do koloru do wyboru, można by rzecz. Jak kiedyś przyjdzie i nie będzie miała siły na gotowanie obiadu, to wrzuci po prostu do wody pierożki, które zrobiła z Agapitem i po prostu je zje. Ale postara się gotować częściej niżeli raz na trzy miesiące.
Kiedy Agapit się zbierał, odprowadziła go do drzwi i pożegnała. Był już późny wieczór, musiała iść spać. Przebrała się piżamkę i poszła do łóżka. Zasnęła szybko.

Następnego ranka wstała niemalże wraz ze słońcem. Ubrała się, zrobiła pożywne śniadanko (Agapit byłby z niej dumny!) i zadzwoniła do lekarza, czy może przyjść na badania. Ten się zgodził, wiedział dobrze w jakim stanie jest Magg i nigdy nie odmawiał jej pomocy. Byli umówieni na godzinę czternastą. Do tego czasu aptekarka posiedziała trochę w aptece, trochę w domu przed telewizorem... apotem odgrzała obiad i go zjadła.
Wychodząc ubrała się dość ciepło. Mimo że była już wiosna to pogoda dalej była kapryśna, a ona już złapała jakieś choróbsko...

[zt]

Soph - 6 Sierpień 2015, 02:28

Gdyby mogła, rozerwałaby na białe strzępki tą uśmiechającą się do niej zza szyby kobietkę. Ingę. Sophie była zirytowana nieustającą obecnością Foll w głowie (a także jej sarkastycznymi komentarzami co do każdego elementu otoczenia, który mijały), skołowana irracjonalnym zachowaniem Rosarium oraz nadal nie wyleczyła zranionej dumy po fiasku, jakim okazało się jakiś czas temu spotkanie rebeliantów. Chciała już wracać na pustkowia Szkarłatnej Otchłani, odpocząć w samotności, zostawić z tyłu kolorowy, pędzący zgiełk Glassville. A o ileż bardziej nie znosiła wypraw do Londynu.
Czuła rozdrażnienie, bo koniecznością było schowanie browninga w wysłużonej, skórzanej torbie, którą zabrała do Świata Ludzi ze względu na pojemność – bo przecież na pytanie, czy ma pozwolenie na broń mogłaby się jedynie potencjalnemu, lekkomyślnemu policjantowi roześmiać w twarz. Zanim przystąpiłaby do jego anihilacji, naturalnie. Tak samo denerwował ją przymus noszenia podczas pobytu w miasteczku cieniutkich rękawiczek, które ukrywały nadprogramowe stawy w palcach i fakt, że przy każdorazowej wizycie musiała udawać kogoś innego. Znaczy, samo w sobie oszukiwanie i zwodzenie Ludzi jest niezwykle przyjemne, ale czasem bywa, że – tak jak teraz – młodej kobiety w sukience nie traktuje się poważnie, a jak gdyby potrzebowała pomocy i rady. Szczególnie, gdy do qwasi-koronkowej, letniej kreacji dobiera się rękawiczki za nadgarstki i miętowe tenisówki, które w jakiś dziwny, hipisowski sposób zdają się pasować do całości. Kremowa – o dwa tony tylko ciemniejsza od skóry Sophie – może powinna jednak częściej wychodzić z pozbawionej słońca Otchłani? – sukienka ma trapezowy krój i sięga przed kolano Akrobatki, zaś gorset obrazoburczo dla gier tekstowych zobrazuję zdjęciem, specjalnie dla kogoś, kto niedawno nie pojmował jeszcze idei guziczków z tyłu bluzki:

A tymczasem musiała trafić na jedną z tych farmaceutek, które zamiast sprzedać ci środek przeciwbólowy, czego oczekujesz, wręczyć pierwsze z brzegu pasujące opakowanie i cieszyć się, że kolejny potencjalny rezerwuar bakterii wyszedł z budynku, będą zachęcać, wyliczać zamienniki, wymieniać, zamieniać i ogólnie spowodują, że sznureczek oczekujących na swoją kolej klientów zacznie cię nienawidzić.
– Poproszę także o karton jałowych kompresów – zdołała wreszcie wtrącić; tego akurat się nie da dobrze zrobić wyparzaniem czy dezynfekcją, które były dostępne w Krainie – oraz pół tuzina środka dezynfekcyjnego stosowanego na błony śluzowe… Octaniseptu, tak się nazywał. Tych dużych opakowań, zdaje się, że po litrze. – Będzie ją to kosztowało małą fortunę, ale nie miała czasu organizować kolejnego wypadu do hurtowni, nadto jakoś czuła się lepiej płacąc choć za odsetek medykamentów, skoro większość z nich kradła.

Pffff, po prostu znów każ Rosarium przekazać pewną kwotę ludzkich pieniędzy na kolejny szczytny czy charytatywny cel.
Nie w tym rzecz.
W tym. Żywisz naszych wrogów, słodka.

– Jestem pielęgniarką na pół-koloniach dla dzieci – uśmiechnęła się lekko do farmaceutki za ladą, co by kobiecinka nie zaczęła jej rzucać dziwnych spojrzeń.
To nieprawdopodobne jak Ludzie hołubili swoje dzieci i psy. Kto by się przejmował, że w wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanego kierowcę zginęła para emerytów czy zniknął bez śladu kolejny student. Ale gdyby utopiło się dzieciątko lub ktoś zostawił w nagrzanym samochodzie labradora… Rosarium mówił chyba nawet kiedyś, że jeden z mitów Ludzi opowiada, że gdy bóg piekieł porwał bogini urodzaju ukochaną jedynaczkę, ta zesłała na Ludzi klęski, susze i nieurodzaje. A oni dalej ich czcili. To wystarczyło Sophie, by określić poziom inteligencji Ludzi.
Choć… zauroczenie dziećmi odziedziczyła.
Poproszona o zapłacenie, wyciągnęła tutejsze pieniądze, do których zdołała się już dawno przyzwyczaić, a potem wysypała jeszcze na urękawiczoną dłoń drobne monety, by dodać końcówkę. Prócz ludzkiego bilonu znalazło się tam kilka złotych i srebrnych, gładkich z obu stron pieniążków.
Później przesunęła się na zarzucone ulotkami stoliczki pod ścianą, by jakoś rozprawić się z logistyką. Opakowanie z gazami waży tyle co piórko, niemniej około 6 litrów płynu w drugim kartonie będzie nieporęczne, szczególnie gdyby trzeba się było bronić.
…Witaj stara przyjaciółko, nieuzasadniona paranojo. Folly, przesuń się pani, przecież zmieścicie się w mojej głowie obydwie.
Wyciągnęła zegarek na długim łańcuszku i sprawdziła godzinę, a potem jeszcze raz w duchu pożałowała siebie, że zdobyczne są kieszonkowe zegary, a nie nakrycie głowy tamtego Kapelusznika.

Cecille - 25 Sierpień 2015, 21:03

Szczupła sylwetka poruszała się zwinnie wśród tłumu, lawirując między zabieganymi i nieuważnymi przedstawicielami ludzkiej rasy. Uzbrojone w szpilki stopy sprytnie omijały liczne ubytki chodnika, nie narażając swej właścicielki na nieprzyjemne spotkanie z betonową powierzchnią. Kobieta wyraźnie się spieszyła, na co wskazywał zdecydowanie żwawszy krok i ukradkowe, rytmiczne spoglądanie na spoczywający na nadgarstku zegarek.
Sam fakt, że spacerowała po mieście, ona, która jest w posiadaniu przeszło szóstki luksusowych aut od sportowych zaczynając, a na miejskich limuzynach kończąc szła pieszo, był szokujący. To było niecodzienne zjawisko i rzecz jasna jak wszystko w jej zaplanowanym do granic możliwości życiu, nie było dziełem przypadku. Przyświecał jej konkretny cel. Jak zwykle zresztą, w końcu próżno było szukać w jej poukładanym świecie chociażby odrobiny spontaniczności. Szczerze jej nienawidziła. Uważała ją za niepożądany pierwiastek, kolejną przeszkodę na drodze i nic ponad to.
Złoty łańcuszek torebki przy każdym kroku wydawał specyficzny, metaliczny chrzęst, zapewne pod wpływem nieuchronnego ocierania się o guziki jej marynarki. Tak cichy odgłos wydawał się jednak ginąć pod naporem donośnego hałasu tętniącego życiem centrum.
- Tak, mówiłem, że dostarczę projekt. Tak, zgadza się, wiem która jest godzina!
Wymijający ją mężczyzna pędził naprzód, przyciskając do zaczerwienionego ucha telefon. Był wyraźnie po dwudziestce, choć lekka otyłość, zarost i mało schludny wygląd wydawał się temu przeczyć. Pędził pewnie do pracy, spóźniony. Jak przypuszczała powodem zdenerwowania był tak zwany kac, wywołany suto zakrapianą imprezą w dniu poprzednim. Skąd mogła to wiedzieć? Sińce pod oczami, unoszący się za nim zapach alkoholu i papierosów, tak znajomy dla kogoś kto nocami spaceruje po mieście i zagląda do zatłoczonych, pełnych dymu klubów. Poza tym jego głos był wyraźnie zachrypnięty. A więc nie klub. Może koncert? Z tego co pamiętała przeglądając stronę z nadchodzącymi wydarzeniami w mieście szykowało się kilka koncertów i wydarzeń teatralnych, Glasville miał też odwiedzić Cirque du Soleil, pamiętała o tym, w końcu bilety już od miesiąca czekały w jednej z jej torebek od Hermesa. Wczoraj... no oczywiście. To musiał był jeden z tych jazzowych koncertów. Kilka tutejszych klubów słynęło z zapewniania muzyki na żywo, stricte jazzowej. Innego koncertu nie było. Przynajmniej wczoraj.
No proszę, a więc nasz dwudziestoletni pracuś mający kłopoty z punktualnością i ciągotami do używek był też melomanem! Rozbawiła ją ta myśl. Zerknęła przez ramię, odruchowo, wyszukując w tłumie członka korporacyjnego mrowiska. Przy okazji upewniła się, że nie zarejestrowała żadnej znajomej twarzy, którą widziałaby przecznicę dalej. Nikt jej nie śledził. Choć osoba jej pokroju wolała zachować wzmożoną ostrożność.
Odetchnęła, bardziej z przyzwyczajenie niż przymusu. W końcu potrzeby jej organizmu zmieniły się nieco ostatnimi czasy. Dajmy na to gęsty żar lejący się z nieba, pod którego wpływem na ubraniach przechodniów tworzyły się mokre, nieestetyczne plamy. To właśnie odór potu zawsze jej przeszkadzał w tak upalne dni. Teraz był dla niej ledwo odczuwalny. Tak jak i wysoka temperatura powietrza. Nawet jej oczy nie odczuwały przykrych skutków promieniowania, przesłonięte przyciemnionym szkłem okularów.
Przystanęła na przejściu dla pieszych, celowo zbliżając się do trejkoczącej przez telefon nastolatki. Odsłonięty brzuch i pomalowane flamastrem trampki skłoniły ją do klasyfikowania jej w niskim przedziale wiekowym. Obdrapane z lakieru paznokcie tylko w tym utwierdzały. Odetchnęła. Znowu. Tym razem napełniając płuca spalinami, wydobywającymi się z rur wydechowych ruszających z piskiem aut. Kiedy wszystkie przejechały przez skrzyżowanie, światło zmieniło kolor na zielony, a spocony tłum jak przy pomocy przycisku ruszył w tym samym momencie. Przeszła przez pasy, o dziwo nie omijając przy tym tych w kolorze białym. Nawet to natręctwo było już jej obce. Znów wtargnęła na chodnik, ruszając w lewo. Dla pewności wskoczyła w progi dobrze jej znanej, mijanej właśnie restauracji, serwującej kuchnię tajską. Minęła stoliki i ruszyła korytarzem prowadzącym do toalet i do drzwi, za którymi znajdowało się zaplecze knajpki. Przeszła przez nie, wychodząc na nieduże podwórko, które bezzwłocznie przecięła i wpadła do jednej z trzech bram. Po chwili spacerowała po jednym z licznych deptaków miasta. Zerknęła mimowolnie na starą kamienicę wybudowaną jeszcze przed I Wojną Światową i ruszyła w jej kierunku, skręcając za rogiem w prawo. Po kilku metrach była u celu.
Uniosła wzrok na jarzącą się nad głowami przechodniów Laskę Eskulapa. Ucieszył ją ten widok. Głównie dlatego, że właścicielka tutejszej apteki nie należała do grona zadufanych w sobie Jankesów, którzy mieli w zwyczaju mylenie wspomnianego symbolu, ze skrajnie różniącym się przecież kaduceuszem.
Nie zwlekając ruszyła ku drzwiom, wchodząc dopiero w momencie, w którym te się otworzyły, zawdzięczając ruch opuszczającej aptekę staruszce. Wsunęła się w otwartą szczelinę, natychmiast penetrując wnętrze wzrokiem. Poza oczywistą nieobecnością Maggie za ladą, nic nie wydało jej się niepokojące. Ruszyła naprzód, najpierw obrzucając czujnym spojrzeniem starca, czytającego w rogu pomieszczenia ulotkę reklamującą najnowsze badanie wzroku, rzekomo za pół darmo, a następnie zwróciła spojrzenie na kolejkę sięgającą kasy. Trzy osoby, wszystkie był kobietami, choć tylko jedna mogła znajdować się w młodszym przedziale wiekowym. Przynajmniej wnioskując po plecach, wyprostowanej sylwetce, stanie włosów i ubraniu. Kobieta niestety była odwrócona do niej plecami, co uniemożliwiało dostrzeżenie jej twarzy. Przynajmniej do czasu.
Kiedy w końcu długa lista upragnionych medykamentów została dostarczona na ladę, a dziewczyna uiściła za nie opłatę i się oddaliła, natychmiast zbliżyła się do kasy.
-Wybaczą państwo, nagły przypadek.
Nie, żeby miała przejmować się wzburzonymi ludźmi stojącymi w kolejce. Posłała im przepraszający uśmiech i wzruszyła tylko ramionami, zwracając się bezpośrednio do młodej dziewczyny w fartuchu.
-Mam odebrać paczkę dla Teresy Palmer.
Uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając przy tym zęby. Czekała aż dziewczyna zajrzy na zaplecze i przyniesie jej upragnioną, szczelnie zapakowaną paczkę przygotowaną przez właścicielkę. Kiedy jej twarz wychyliła się zza rogu, a dłoń wręczyła zapakowane lekarstwo podziękowała i zwróciła się do niezadowolonego tłumu, kolejny raz przepraszając i tłumacząc, iż była to sytuacja alarmowa. Potem skierowała się ku wyjściu, usiłując wcisnąć zdecydowanie za duży pakunek w zdecydowanie za małej torebce. Do diabła z Chanel!

Odchodząc w kierunku drzwi usłyszała gdzieś zza pleców kobiecy głos, zwrócony niewątpliwie w jej kierunku. Zlustrowała wzrokiem jego właścicielkę i bez cienia emocji na twarzy skierowała na powrót krok ku drzwiom, opuszczając aptekę.

[z tematu]

Soph - 28 Sierpień 2015, 02:44

To kompletnie niesprawiedliwe i po prostu absurdalne, jak jedna nieodpowiednia chwila może zaważyć na dalszym życiu jednostki.
Tak też stało się z postacią Soph, której żywot byłby długi i spełniony, gdyby nie postanowiła w chwili kaprysu zrobić sobie wycieczki do świata, który nienawidziła i podziwiała jednocześnie.
Nie żartuj, sarknęło widmo w jej głowie i miało rację.
Istnienie Akrobatki zdecydowanie zachwiało się w posadach, gdy jedynym, kto pozostał przy niej po chybionym wiecu Anarchs okazał się ten przebrzydły Upiorny Arystokrata. Więcej, z relacji Jego Nadobnej Zabójczyni wyprowadzili coś, co przy odrobinie dobrej woli można by już nazwać partnerstwem. Pełnym jej niechęci, jego manipulacji oraz obopólnych nieprzewidywalnych zagrywek czy potyczek, bitew i krwawych wojen słownych, ale niemal współdziałaniem. Co do samej ilości pozostałych jej lat też nie mogła być pewna, bo a nuż, widelec zezłościła ostatnio kogoś, kto okaże podobny co niebieskooka, popędliwy osąd, i po prostu przystąpi do unicestwiania? O obrzydliwym widmie MORII nawet nie wspominając. Ileż by dała, by retorykę i cięte riposty zamienić na pas do broni i szum adrenaliny w uszach.
Nie nadawała się do salonowego życia, zdecydowanie nie. Otwarcie gardziła przyznanym jej w czeluściach Pałacu gabinetem (bardziej, by nikt sfabrykowanej sekretarki arcyksięcia nie niepokoił niż z konkretnej złośliwości), tak jak i tytułem hrabiny (bez ziem lub władzy – cóż to za zabawa?) czy wiecznym nagabywaniem na filiżankę herbaty (którą uwielbiała, i od której prawdopodobnie była uzależniona niczym jakiś ludzki ćpun), gdy pojawiła się wreszcie u Rosarium. Nadspodziewanie szybko przyszło im zapomnieć, że przy pierwszym spotkaniu chcieli się wyzabijać.

Wracając jednak do długiego i spokojnego życia Sophie, które nijak ma się do samospełniającej przepowiedni, coś z pewnością musiało pójść nie tak. Tym razem – na całej linii, bo Cyrkowa od wieków nie czuła już fal mdłości, które zwiastowały powrót utraconych wspomnień.
Prawdopodobnie nie poświęciłaby nowoprzybyłej klientce większej niż zwykle uwagi – pozycja, postura, cel przeznaczenia – nawet pomijając, że ta stanęła w niedalekiej odległości i natychmiast po niej wepchnęła się przed oczekujące starsze panie, które Sophie widywała w Glassville pasjami. Z ostrożnością godną fobii Akrobatka ominęła wszystkich na swojej drodze i zignorowałaby do reszty ludzkie otoczenie, gdyby nie wyżej wspomniana kobieta, a precyzując, użyte przez nią nazwisko.
Czas potrzebny nieznajomej brunetce na poproszenie o paczkę oraz oczekiwanie na jej dostarczenie nasza rebeliantka poświęciła bezgłośnej, mało efektownej próbie nabrania powietrza do płuc. Miała je, oczywiście, że je miała, w ilości dwóch sztuk, dwa płaty w lewym i trzy w prawym, dzielące się nierówno na segmenty oskrzelowo-płucne…
Tlen dotarł do wszystkich wymienionych elementów, a galop uspokajających, surowych, anatomicznych, dobrze znanych myśli zawęził się tylko do zaciskanych z niespotykaną siłą dłoni. Jak odnalazły krawędź blatu, nie pozwalając upaść dziewczynie – nie wiedziała. Błogosławiła jednak odruchy i instynkt, a może i pomoc Folly, która od chwili niespokojnie poruszała się we wnętrzu jej umysłu, bo teraz pozostało już tylko pozbyć się tej nagłej, przerażającej sztywności mięśni, utrudniającej nawet przełykanie.
Teresa Palmer.

W chwili, gdy kobieta ze wspomnień Sophie ruszyła do wyjścia, dziewczyna automatycznie zwróciła się w jej stronę, nieomal nie myśląc o konsekwencjach. Przezwyciężenie wszechogarniającej paniki nagle nie stanowiło problemu, zaś okropnie rozmyte, ale wypełniające po brzegi umysł reminiscencje mieszały się swobodnie z obrazami, które miała tutaj, przed oczami: czekoladowe pukle, ciemne oczy, uśmiech.
– Przepraszam! Teresa? – Jasnoniebieskie oczy były szeroko, bezbronnie otwarte. Przecież to czyste szaleństwo. – Teresa Audra Palmer? – W myślach nagle pojawiło się odpowiednie imię – tak niezwykłe, a tak znienawidzone przez właścicielkę – tak jak i wypłynęło na powierzchnię używane niegdyś, dziecinne, zdrobnienie. – Terry?
Irracjonalnie zagłuszając wołanie drugiej jaźni Akrobatka podeszła o dwa kroki ku kobiecie. Potknęła się w połowie i można by to było złożyć na karb zdenerwowania, jednak tylko Sophie i Folly wiedziały, że w ciągu sekund rozegrała się walka o przejęcie ciała, którą prawowita właścicielka jakimś cudem wygrała.
To wszystko nie ma prawa się dziać.

A potem nie znalazła ni krztyny rozpoznania w oczach kobiety, która dawno temu zastąpiła jej ich matkę. Odwróciła więc kamienny wzrok od piwnych, nierozumiejących tęczówek i ściskając mocno pudła, ominęła nieobecną nieznajomą, cytując Luxów. I wyszła. Tak, na najgłębszą Otchłań, po prostu.

[zt]



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group